34.
Cyferka zawsze pragnął tylko jednego: władzy. Potrzebował tego jak kwiatki wody, youtuberzy dram, albo Czytelnicy łamania czwartej ściany. Z czasem chciał jej coraz więcej – a zapewnić mu to mogło nic innego, jak niewielki obiekt zwany Szczeliną. Mały fragment kosmosu o potężnej mocy, zdolny zrobić fizyczną wyrwę w czasie i przestrzeni: bez użycia magii, bez większego wysiłku, wystarczyło tylko go rozbić... Już raz zdobył upragniony obiekt, co prawda podstępem i przy pomocy pewnego łysego gościa podróżującego w czasie, ale na chwilę obecną i tak przechodził swoiste deja vu.
Przed siedmioma laty namówił Mabel, by ta oddała mu Szczelinę i zrobiła to w akcie desperacji. Wówczas była skrzywdzona, niezrozumiana, wręcz niewinnie naiwna. Teraz miał przed sobą pewną siebie, młodą kobietę o buntowniczym, lecz jakże inteligentnym spojrzeniu. To już nie była głupiutka dziewczynka, niezdolna stanąć twarzą w twarz z konsekwencjami. Prowadziła świat ku zagładzie z ogniem w oczach, znając możliwości demona, a jednocześnie wręcz prosząc go o przejęcie inicjatywy.
- Spadająca Gwiazdo... - szepnął, czując nagły przypływ emocji. Potarł twarz dłonią, zasłonił oczy ukrywając dziwny błysk jaki się w nich pojawił, aż nagle jego ramiona lekko się zatrzęsły.
Zaczął chichotać, aż nieśmiały, jakby tłumiony dźwięk przerodził się w mroczny, złowrogi śmiech. Szaleńczy napad histerycznej wesołości poniósł się po okolicy.
Zebrani, z początku zbulwersowani postawą dziewczyny, zamilkli. Napięcie całkowicie zastąpiło ich żal i wściekłość. Paz nerwowo złapała Gideona za rękę, a ten głośno przełknął ślinę. Dipper wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć, a Ford zastygł w wyrazie niemego szoku. Nawet Stankowi zaświtała w głowie myśl, że może jednak zupełnym przypadkiem Mabel była szalona...
Choć i tak najbardziej odstającym dźwiękiem były odgłosy chrupania chipsów przez Soosa.
Cyferka złapał się za głowę jedną ręką, drugą podniósł szklaną półkulę na wysokość twarzy i zaczął ją oglądać z nutką niedowierzania.
- Spadająca Gwiazdo! Postradałaś zmysły! - oznajmił dobitnie, z uznaniem, nie patrząc na ciemnowłosą. - Jesteś tylko ciut mniej szalona, niż ja!
- Mabs... - zaczął słabo Dipper, ale dziewczyna spojrzała twardo w jego stronę, zaciskając dłonie w pięści.
- Jeśli jest sposób, by pozbyć się Strange'a, zróbmy to raz, a porządnie - Mabel rozłożyła szeroko ręce. - Musimy działać, bro-bro! Non stop gadacie o waszych planach, myślicie nad tym co będzie, a boicie się odrobiny chaosu! Przecież to z chaosu powstają najlepsze rzeczy! Zaufajcie mi!
- Ufam ci, nie ufam Billowi! - odezwał się Stanford chłodno. - Ale kradzież Szczeliny...
Dipper chrząknął znacząco i podrapał się z tyłu głowy, patrząc gdzieś w bok.
- Wujku Ford, przecież ja też ci co chwilę podbieram sprzęt...
- Ale nie zabezpieczony czterema różnymi kodami! Trzymałem to coś w sejfie otwieranym na skan linii papilarnych i próbkę krwi!
- Dobra, skończ już, Szóstak - jęknął Cyferka, podrzucając półkulą niczym piłką do baseballa. - Nie chce mi się słuchać twoich gadek. Umoralnisz wszystkich, gdy Tad trafi do Niebytu. Znając życie sejf trzymasz w swoim laboratorium, gdzie aż się roi od odcisków twoich łap, a pamiętasz chyba, że zostawiasz ich 20% więcej niż przeciętny człowiek. Zaręczam ci, że krew też się tam znajdzie... Ale mniejsza o to. Skupmy się na zagładzie świata. Gwiazdeczko, chcesz czynić honory?
Demon zachęcająco poruszył Szczeliną, podając ją partnerce w zbrodni. Czekał cierpliwie, aż ta weźmie przedmiot, uśmiechając się przy tym złowieszczo. Mabel rzuciła krótkie spojrzenie swojej rodzinie i przyjaciołom, a potem znienacka podbiła dłoń Cyferki. Jasnowłosy z pokerową twarzą obserwował, jak Szczelina wypada mu z palców, leci ku ziemi i rozbija się u jego stóp. Powoli podniósł głowę i z niedowierzaniem spojrzał na ciemnowłosą, a ta wzruszyła ramionami z niewinnym uśmiechem.
- Ups, wypadła ci z rąk.
- To ty...
- Cicho. Wcale nie. Upuściłeś ją – stwierdziła wesoło Mabel.
- Zaczyna się - jęknął Ford, robiąc krok w tył.
Niebo stało się krwiście czerwone, księżyc zaszedł atramentową czernią. Zerwał się chłodny wiatr, co w ten najgorętszy dzień (czy też bardziej wieczór) lata stanowiło całkiem miłą okoliczność.
Na ile miła może być nadchodząca apokalipsa.
- Mogłem przynieść więcej chipsów - mruknął Soos, z nostalgią wysypując okruszki z paczki podróbki Doritosów.
- Ja tam jestem głodny zemsty - warknął Delta, zaciskając ręce w pięści.
- Tym bardziej mogłem wziąć więcej. Wrażenia na pewno będą nieziemskie... Hehe, łapiecie, miśki?
- Soos! - Wendy lekko zmarszczyła brwi, rzucając grubaskowi klucz francuski. - Trzymaj, przyda ci się, jeśli jakiś kamień cię zaatakuje!
Ostatnie słowa rudowłosej zostały przytłumione przez falę dziwności, która po raz drugi w tej dekadzie rozlała się po Gravity Falls.
Bill zastukał w ziemię swoją laską i skierował jej koniec w stronę ciemnowłosej. Uśmiechnął się jak kot z Cheshire i zakręcił młynka ozdobnym przedmiotem, ostatecznie kładąc go sobie na ramię niczym przedziwny miecz.
- Latałaś kiedyś, Gwiazdeczko? - zapytał niewinnie.
- Co masz na myśli?...
Demon uniósł w górę palec wskazujący i Mabel wystrzeliła w niebo, jakby podskoczyła na trampolinie. Jej pełen zaskoczenia wrzask przeszył uszy grupy - dopiero gdy Bill zrozumiał, że Mabel nie zatrzyma się sama z siebie, uznał za odpowiednie ruszyć za nią.
Ekipa została w dole - do nich powrócimy za moment, bo na tę chwilę złapanie szybującej przez atmosferę dziewczyny było priorytetem Cyferki. Demon w końcu ją złapał za ramię i ta zatrzymała się, zawieszona w powietrzu. Spojrzała w dół i zszokowana tym, że nie spada, otworzyła szeroko usta.
A potem się ucieszyła, że jest na tyle wysoko, by nie było widać jej majtek.
- Otwórz wrota i zaczynamy imprezę, nie mamy całego dnia! - zarządził Bill, zniecierpliwiony materializując przesadnie wielki zegarek.
- Jak niby mam to zrobić?! - ciemnowłosa z przerażeniem spojrzała na Cyferkę. - Właśnie wystrzeliłeś mnie w powietrze! Myślisz, że po czymś takim szybko dojdę do siebie?!
- No ja myślę, bo Tad zaraz tu przyjdzie i skończy się pitu pitu - Bill przewrócił oczami. - Powinna być jakaś przepowiednia czy inne badziewie. Skoro to ty rozbiłaś Szczelinę, tobie powinna się objawić i...
Mabel już nie słyszała dalszego marudzenia kompana. Pod wpływem nieznanej siły rozłożyła ramiona, sukienka wokół niej zafalowała, a ona spojrzała w niebo, jakby chciała je rozerwać samym spojrzeniem. Jej głos usłyszeli chyba wszyscy w Gravity Falls - a być może nawet w okręgu Trzech Stanów, zawstydzając tym samym doktora Dundersztyca.
- Gdy fala dziwności ponownie świat ogarnie, dwie strony jednej szali szaleństwo czyste zgarnie, spadając niczym gwiazda w kontraście w dół poleci, by zamknąć ludzi w pułapkę wyobrażonej sieci. Ciemności nadejdą a wraz z nią koszmary, pochłonie nadzieję i serca ofiary, i nikt się nie zbudzi, nim nadejdzie rano, przez bestię przez małą deltę opisaną!
- NARESZCIE! - jęknął Bill. - Już myślałem, że nigdy to się nie stanie.
Na niebie rozkwitło przejście w kształcie litery X, takie samo jak przed siedmioma laty. Z niebiańskiej wyrwy wyleciała chmara oczu z nietoperzymi skrzydłami i niższe rangą demony, krzyżówki stworzeń i przedmiotów, masa istot nie przypominających niczego, co do tej pory znane było ludziom. Jeśli ktoś chciałby zwizualizować otwarcie Puszki Pandory - wyglądałoby właśnie w ten sposób. Tylko z mniejszą ilością lecącego z nieba brokatu, bo skrzydlate oczy zostawiały za sobą błyszczący pył.
- Widzę moich dobrych ziomków! - krzyknął Bill, machając ręką w stronę grupy istot, która wyłoniła się właśnie z przejścia.
Wielgachny mutant przypominający chleb z nogami stanął twardo na ziemi i ruszył przed siebie, wprowadzając okolicę w drgania. Tuż za nim pojawiła się dobrze wszystkim znana głowa z ręką. Wodospad zmienił kierunek, plastikowy drwal stojący przy lasach Gravity Falls udał się na spacer, a po ziemi zaczęły pełznąć węże ogrodowe i prysznicowe, atakując siebie nawzajem, szyszkoludzi i agresywne kamienie.
- Szefie, czemu tu jest tyle brokatu?! - zawołał 8-Ball, drapiąc się po goblinowej twarzy.
- A co ci brokat przeszkadza? - zapytał Hectorgon. - Uszanowanie, szefie.
- Świeci się - mruknął pod nosem 8-Ball, ale został zakrzyczany przez resztę bandy, wyrażającej swój zachwyt.
- Nareszcie rozprostuję kości! - ucieszył się Keyhole.
- Nie wiem jak wy, ja mam zamiar zrobić ogromne ognisko - dodał Paci-fire, ciamkając swój smoczek. - I podpiec na nim przynajmniej kilku nieszczęśników.
- A tak w ogóle, wiadomo co z Pyronicą? - zapytał Hectorgon, skupiając na sobie uwagę całej grupy.
Cyferka westchnął, przewrócił oczami i podleciał do sługusa. Objął go ramieniem i uśmiechnął się dobrodusznie.
- Masz pecha do zadawania niewygodnych pytań, mój przyjacielu - powiedział wesoło. - Przyjmijmy, że jest tam, gdzie na pewno się znajdziesz, jeśli zaczniesz drążyć temat. A uwierz mi, nie masz na to ochoty - zakończył złowieszczo.
Jasnowłosy demon wypuścił z objęć swojego kumpla - lekko w tej chwili wystraszonego - i potarł podbródek, przyglądając się ekipie. W końcu klasnął w ręce.
- A co was będę ograniczać? Bawcie się do świtu, o ile ten kiedykolwiek nastanie! A, jeszcze jedno, prawie zapomniałem... Oto GWIAZDA WIECZORU!
Nagle na Mabel skierowane zostały światła ogromnych, lewitujących reflektorów. Dziewczyna zasłoniła rękami twarz, oślepiona nagłą jasnością. Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do światła, ujrzała gromadę przerażających istot, znanych jako "Przyjaciele" Billa.
Młoda Pines dobrze wiedziała, na co się pisze. Musiałaby być ślepa, by nie zauważyć zmian w zachowaniu Cyferki. Miała dwie opcje: oburzyć się tym protekcjonalnym traktowaniem i angażem w plany, o których nie miała pojęcia wcześniej... Lub zaakceptować swoje miejsce. Wybierając tę drugą opcję, pokiwała ręką w stronę podwładnych Billa... A oni odmachali z lekkim szokiem.
- To... Spadająca Gwiazda przecież - zauważył mało elokwentnie 8-Ball.
- I co w związku z tym? - zapytała Mabel buntowniczo. - Będę gorszym DJ'em niż ktoś od was?
- Mam ku temu pewne obawy - ośmielił się skomentować Keyhole.
Ciemnowłosa zacisnęła ręce w pięści. Zerknęła na Billa, obserwującego ją z trudnym do rozszyfrowania uśmieszkiem. Wcale nie czuła się pewniej w takich okolicznościach.
Co nie znaczyło, że miała zamiar się wycofać.
Mabel wycelowała palcem w Keyhola, próbując wyglądać choć odrobinę groźniej niż zwykle.
- Ah tak? Wyglądasz na kogoś, kto obkleja sobie ściany zdjęciami koreańskich boysbandów! Twoje pojęcie o muzyce jest tak słabe jak ich kawałki!
- Ale od BTS to się odczep - mruknął urażony demon z dziurką do klucza na głowie i się nieco wycofał.
- Komuś jeszcze zaserwować krytykę?! Zaraz się okaże, że ktoś tu słucha Martyniuka!
Grupa demonów zaczęła patrzeć w dół. W domyśle mieli przyglądać się swoim stopom, ale po pierwsze - nie wszyscy je mieli, a po drugie - w dole właśnie jednorożce szykowały się do ataku.
Mabel była jednak zbyt zajęta oburzaniem się na przyjaciół Billa, by skupić się na rychłym starciu pod swoimi stopami.
- Serio?! I wy chcieliście rozkręcać imprezę?! Pokażę wam, jak to się robi!
-+-+-
I teraz wyobraźcie sobie rzecz następującą:
Grupa jednorożców przyczajona między drzewami. Widać jedynie ich sylwetki, słychać szelesty i trzaski łamanych gałązek, okazyjne rżenie sprawia, że napinają się wasze mięśnie. Jesteście gotowi, by odeprzeć atak...
I nagle na niebie pojawia się ogromna dyskotekowa kula, wirująca niczym błyszcząca planeta, odbijając ogniste refleksy kolorowymi światełkami. Z gigantycznych głośników płyną dźwięki jakiejś skocznej, energicznej muzyki, aż nagle rozlega się pisk jak przy stukaniu w mikrofon.
Szanse, że przeoczycie bądź spróbujecie zignorować takie rewelacje, są nikłe. Tym bardziej, że zaraz potem rozlega się donośny głos, który bardzo dobrze znacie.
- DOBRY WIECZÓR, GRAVITY FALLS! - zawołała Mabel, rozkładając ramiona. - WITAJCIE NA DRUGIEJ EDYCJI DZIWNOGEDDONU!
- Co ona wyprawia? - zapytał zaskoczony Ford, zadzierając głowę.
- Dziwisz się? - Stanley uśmiechnął się z dumą, chociaż wydawał się być nieco spięty. Być może przez świadomość bliskości wrogo nastawionych jednorożców. - Zawsze była z niej wesoła dziewczyna!
- Mamy cholerną APOKALIPSĘ! - nie odpuszczał naukowiec.
- Fakt, dźwięk anielskich trąb bardziej by pasował - ojciec Lazare podrapał się po brodzie.
- Sister, co ty odwalasz?! - zawołał Dipper, skupiając na sobie uwagę siostry. - My tu mamy walczyć z rogatymi końmi, a ty sobie karaoke urządzasz?!
- Wyluzuj, bro-bro! - odkrzyknęła, machając ręką lekceważąco.
Ciemnowłosy już otwierał usta, by odpowiedzieć coś wyjątkowo niemiłego, kiedy to zza krzaków wyskoczył na niego pierwszy jednorożec. Gdyby nie gotowa do ataku Wendy z ostrą jak brzytwa siekierą, młody Pines właśnie robiłby cosplay szaszłyka.
- Dzięki, Wendy - odezwał się, lekko drżąc z emocji.
Rudowłosa wytarła sobie z policzka odrobinę tęczowej krwi.
- Nie ma sprawy, młody. Uważaj, zaczyna się!
Ludzie rzucili się w wir walki, podczas gdy Dell i Lenny starali się ogarniać pole bitwy. Ostatecznie Lambda sprawdzał wytrzymałość tarczy, natomiast Delta usiłował odszukać nieprawidłowości w funkcjonowaniu świata. O dziwo Dziwnogeddon nie przeszkadzał mu w tym aż tak bardzo. Czuł się trochę jak w Incepcji – tylko zamiast snów w śnie, szukał anomalii... W większej anomalii.
Rozległ się donośny, bojowy okrzyk, a tuż po nim ktoś zadął w róg. Kwadrat Logiczny w zbroi wikinga pojawił się wśród walczących. Zadawał ciosy wielkim toporem, machając nim na prawo i lewo. Jednorożce walczyły zaciekle, podobnie zresztą jak i ludzie. Z tym, że ludzie cały czas trzymali się na nogach, nawet jeśli odnosili powierzchowne rany, a w tle leciała energiczna muzyka.
Mabel wiedziała, jak zadbać o oprawę muzyczną w czasie apokalipsy.
Ciemnowłosa uśmiechnęła się do siebie, widząc, że jej przyjaciele świetnie sobie radzą z jednorożcami. Zwierząt nie było aż tak wiele, jednak ekipa lada moment mogła się zmęczyć. Zerknęła w stronę Billa, jakby mimowolnie pytając go o radę.
Złotooki demon intuicyjnie podleciał do dziewczyny i spojrzał w stronę, gdzie dotychczas patrzyła. Skrzyżował ramiona, wzruszył ramionami i wskazał palcem na las.
- Strange był gdzieś tam jeszcze chwilę temu.
- A gdzie jest teraz? - uśmiech Mabel lekko przygasł.
- Nie wiem, widocznie planuje wpaść na imprezę bez zapowiedzi! - odparł Cyferka, tłumiąc śmiech. - Tymi pacynkami w dole nie zaprzątaj swej główki, radzą sobie wystarczająco dobrze. Może ktoś straci nogę czy dwie, nie będę psuć zabawy w zgadywanie! Ale ale, Tadeusz zachował się jak tchórz, jeśli chodzi o te jednorożce.
- To znaczy?... - Mabel zignorowała wzmiankę o straconych kończynach, chociaż przez myśl przemknął jej dość drastyczny obraz okaleczonych przyjaciół.
- Przypatrz się dobrze i nie mrugaj!
Bill poruszył nadgarstkiem i jedno ze zwierząt wzniosło się w powietrze. Na wpół bezwładnie, na wpół w dziwnie sztywnej, sztucznej pozycji. Trochę jak szmaciana zabawka z drucianym szkieletem.
Dziewczyna lekko zmrużyła oczy, podczas gdy demon zaczął chichotać. Gdy na niego spojrzała, dostrzegła w jego złotych oczach szaleństwo... Przeszedł ją dreszcz. Jeszcze nie tak dawno biegli razem przez las i Bill nawet nie próbował zbliżyć się do jednorożców. A teraz zachowywał się, jakby powoli tracił zdrowy rozsądek.
- Co sobie życzysz, Gwiazdeczko? Konik ma przejść się prosto w przepaść? Skoczyć do wody i utonąć? A może ma tańczyć kankana na dwóch kopytach?
Demon obrócił zwierzę w każdą ze stron, dokładnie oglądając. Ponieważ jego towarzyszka była cicho, w końcu na nią spojrzał. Westchnął, widząc jej bladą twarz i przewrócił oczami.
- Nie spinaj się tak! Nie widzisz, że nasz nowy przyjaciel nie protestuje?
- Widzę... Czy on śpi?...
- Ano tak, bingo, wygrałaś talon na balon, proszę bardzo!
Bill chwycił jednorożca za ogon i sprawił, że magiczny zwierz zaczął unosić się niczym wypełniony helem balonik. Podał go dziewczynie, a kiedy ta w lekkim szoku nie zareagowała, otworzył dłoń.
Jednorożec poleciał w nieznane.
- UPS! Zdarza się. Tak czy owak, rozumiesz już, Gwiazdeczko? Strange nie mógł się dogadać ze swoimi przyjaciółmi, więc po prostu ich uśpił i wysłał na walkę. Dobrze ci radzę... Karaoke to trochę za mało, bo po pierwsze, ekipa chętnie by zaszalała bardziej i skoro jesteś przy moim boku... – Cyferka dziwnie zawiesił głos, spojrzał gdzieś w bok i dokończył myśl ciszej. – Wolałbym, żeby widzieli w tobie sojuszniczkę, a nie tylko przypadkowego człowieka, którego wkręciłem w to bagno dla okrutnej zabawy.
Przez krótką chwilę dziewczyna ujrzała w Billu tą samą osobę, która zyskała jej zaufanie. Nie szalonego, łaknącego chaosu demona, lecz zabawnego, inteligentnego gościa, gotowego ogarnąć wywołującego syf Strange'a. Zanim jednak się odezwała, dziki blask ponownie zagościł w złotych oczach, a Cyferka powrócił do swojego irytująco beztroskiego tonu.
- A po drugie, w naszą stronę zmierzają właśnie ludzie, gdzieś tam na horyzoncie, hen hen. I tak mi się wydaje, że przydałoby się coś z tym zrobić.
- Jak to: ludzie?! - Mabel aż upuściła mikrofon z wrażenia. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że spadł prosto na Oczonietoperza, który zbulwersowany spojrzał na dziewczynę i zapiszczał serię obelg w swoim oczonietoperzym języku.
- Nie zaprzątaj tym sobie swojego uroczego łebka, masz większe zmartwienia! Rozruszaj naszych gości jak na ciebie przystało.
- A ty?
- Ja? - Bill uśmiechnął się złowieszczo. - Ja się dostosuję. Zanim jednak zaczniesz, musisz wiedzieć o pewnej istotnej rzeczy!
Mabel lekko przechyliła głowę i złapała się pod boki. Jej uwagi nie przykuły nawet wojownicze krzyki i rżenie w dole.
- Tak się składa, że możesz wpływać na ten wymiar! Pamiętasz Mabeland, czy jak tam nazywała się ta twoja cukierkowo-słodko-pierdząca kraina marzeń? Teraz TU jest twój Mabeland. Powiedzmy, że zrobiłem z ciebie takiego trochę... administratora.
- Mam uprawnienia? - zaśmiała się ciemnowłosa.
- I to całkiem spore - przyznał Bill, kręcąc młynka laską. - Dobra, rób swoje, ja zrobię swoje, spotkamy się jak wszystko będzie się miało ku wspaniałej kulminacji!
Bliźniaczka Pines skinęła głową. Przez chwilę obserwowała, jak demon podlatuje do Kryptosa i zaczyna z nim rozmawiać. Nie słyszała już o czym gadali, a i nie było jej to potrzebne. Uśmiechnęła się do siebie i klasnęła w dłonie, przywołując do siebie mikrofon.
Muzyka przycichła, a ona sama wzięła głęboki wdech i zacisnęła dłoń na mikrofonie. Zrobiła to akurat w momencie, gdy jej spojrzenie padło na horyzont - ujrzała tam dziwną, fioletową łunę, a także dwa punkciki zbliżające się w ich stronę. Kątem oka dostrzegła, że Bill zakończył już pogawędkę z Kryptosem i ruszył w stronę zbliżających się jegomości. Przeszło ją nieprzyjemne wrażenie, że musi działać szybko.
- ROZGRZALIŚCIE SIĘ?! - zawołała.
Część walczących spojrzała w jej stronę, chociaż to demony obdarzyły ją większym zainteresowaniem.
- Nadeszła pora, by wywrócić tę imprezę do góry nogami!! Złapcie się czegoś, bo będzie trzęsło!
Tę ostatnią wzmiankę skierowała do swoich przyjaciół. Na szczęście od razu chwycili się drzew, ścian Chaty czy czegoś twardo przytwierdzonego do podłoża... Dopiero wtedy pstryknęła palcami.
Świat odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, łamiąc prawa fizyki. Swoista wywrotka sprawiła, że jednorożce zaczęły spadać w stronę księżyca. Jej samej nie przeszkadzał fakt, że nad głową miała ziemię, las i wrzeszczących ludzi. Demony z kolei przyjęły zmianę scenerii z wyraźną aprobatą.
- Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia! Nie spadajcie jeszcze, robimy powrót do poprzedniego stanu!
Świat powrócił do normalności. Jednorożce uderzały o ziemię, łamiąc kopyta i rogi. Przynajmniej dwa skręciły karki.
- Pora na krótką retrospekcję! – oznajmiła, zupełnie jakby publiczne wystąpienia były jej żywiołem. - Zapewne nie wiecie, ale miałam kiedyś świnkę o imieniu Naboki... - kontynuowała beztrosko i z uśmiechem, choć w jej oczach pojawiły się łzy na wspomnienie ukochanego zwierzaka. - Dostał to imię, ponieważ gdy chodził, kołysał się na boki. Rozkołyszmy się więc ku pamięci Nabokiego!
Mabel zaczęła machać ręką, jakby odganiała od siebie natrętną muchę. Otoczenie przesuwało się w takt jej gestów, w lewo, prawo, wywołując trzęsienie ziemi. Poukrywane na drzewach krasnale zaczęły z nich spadać, a po upadku na cztery kończyny rozpoczęły gorączkową ucieczkę w głąb lasu.
Zadowolona ze swoich działań przyjrzała się sytuacji w dole. Dipper siedział na podłożu i trzymał się rękami za głowę. Ford i Stanek żywo coś komentowali, co chwilę na nią wskazując. Pacyfika i Gideon opierali się o siebie, przy czym otaczała ich zielonkawa poświata - zapewne dzięki sygnetowi z Zielonkiem, który białowłosy miał wciśnięty na palec.
- A teraz... Pokażę wam, jak bardzo zakręcony jest ten świat!
I nie czekając na jakąkolwiek reakcję wprawiła otoczenie w ruch.
- To dopiero karuzela śmiechu! - skomentował Keyhole, podlatując do dziewczyny na bezpieczną odległość.
- Całe życie to karuzela śmiechu - odparła ciemnowłosa, robiąc wskazującym palcem kółko. Świat zawirował szybciej.
- Chlebek ledwo się na nogach trzyma! - dodał Paci-fire, wskazując na gigantycznego demona, usiłującego utrzymać stojącą postawę.
- O to mi chodzi! - odrzekła Mabel niewinnie, przyspieszając obroty rzeczywistości.
W pewnym momencie wszystko, co otaczało dziewczynę i demony, zaczęło przypominać rozmazaną fantazję na kartce dzieciaka. Albo płótno artysty lubującego się w sztuce nowoczesnej. Kiedy Mabel sama uznała, że nie nadąża wzrokiem za poszczególnymi elementami, klasnęła w ręce i świat zatrzymał się gwałtownie.
Usłyszała stęknięcia, krzyki, ktoś chyba nawet puścił pawia. Ale nie przejmowała się tym zbytnio - jeśli taka była cena za ratunek świata, musieli się z tym pogodzić.
Kiedy jednak świat się zatrzymał, ujrzała, że dwa punkty, które do tej pory zmierzały w ich stronę, są zdecydowanie bliżej. I widziała dokładnie, co, a właściwie kto się zbliżał.
Pośród bladofioletowych błyskawic, przy akompaniamencie grzmotów i nieludzkiego wycia, na tle czerwonego nieba lewitował Strange. Obok niego, niczym zakładniczka chorych fantazji, unosiła się Paula, z aureolą świecących znaków wokół głowy.
Już z daleka było widać, że demon jest wściekły.
Mabel odczuła, że to odpowiednia chwila, by z głośników rozbrzmiała piosenka, która idealnie nadawała się na ten moment. Długo czekała, by użyć gdzieś „Our solemnn Hour” zespołu Within Temptation. I kiedy tylko skończył się wstęp, a ludzie już dowiedzieli się, że „szaleństwo zewsząd ich otacza”, złączyła dłonie i zamknęła oczy, by otworzyć je będąc tuż obok Billa.
Cyferka uśmiechnął się szeroko, ukazując błyszczące kły.
- Rychło w czas, Gwiazdeczko! - skomentował wesoło. - Już myślałem, że sam przerobię go na konserwę!
- Nie może mnie ominąć takie widowisko! - ciemnowłosa skrzyżowała ramiona i zadarła głowę nieco wyżej.
- Sory, ale miejsca w pierwszych rzędach zabukowali moi przyjaciele. Ty będziesz grała jedną z głównych ról.
- WILLIAM KILLJOY CYFERKA!
Tadeusz Strange zatrzymał się w odległości, którą uznał za odpowiednią. Miał szczęście, że nie podleciał parę metrów do przodu - bariera i tak nie pozwoliłaby mu znaleźć się bliżej.
Bill skrzywił się wyraźnie i skrzyżował ramiona, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Niezbyt lubię pełną wersję swojego imienia, Strange. Już raz ci to mówiłem, ale wybaczę z racji wieku. Skleroza nie boli!
- Lecytynę musisz brać! - dodała Mabel wesoło. - Dobra na pamięć!
Tad warknął coś w odpowiedzi, a jego czarne, małe łapki zapłonęły ogniem koloru magenty.
- Jeszcze jedno słowo...
- Chętnie! Wygadana jestem, a mam ci sporo do powiedzenia, ty parszywy, paskudny, poniżający się, latający deltoidzie! I nie są to tylko obelgi! Znałam tylko jedną bardziej żałosną osobę niż ty i już gryzie piach, więc ciebie czeka to samo!
- UUUUU! – demoniczni przyjaciele Billa zabuczeli z zachwytem. Siedzieli na lewitujących w powietrzu trybunach w żółtych szalikach, czapkach z trójkątami i temu podobnymi gadżetami. Keyhole nawet trzymał wuwuzelę.
- Ten pocisk był dobry! – skomentował z uznaniem Paci-Fire. – Czy Strange ma lepszy?
- MAM!
Tadeusz zaczął miotać w Cyferkę jakimiś dziwnymi kulami ognia. Większość z nich znikała przy zetknięciu się z barierą, jednak parę zsunęło się po niej jak krople deszczu na szybie. Przez moment nic się nie działo - Tad był w zbyt wielkim szoku, by zaakceptować fakt istnienia bariery, a ludzie po prostu obserwowali sytuację, by w razie konieczności pomóc w rozprawieniu się ze Strangem.
Kiedy jednak rozległ się zachrypnięty krzyk, Mabel aż się wzdrygnęła.
- Washington... - szepnęła.
- Już się tym zajmuję! - oznajmił głośno Kryptos, wstając z latających trybun.
Zrzucił z siebie czapeczkę i szalik z napisem "TEAM CYFERKA", rzucił w Tada złotym proporczykiem, a potem pstryknął palcami i zniknął.
- Ale... - zaczęła ciemnowłosa.
- Poradzi sobie - odparł Bill półgłosem, a potem rozłożył ręce. Zapłonęły na niebiesko, a w jego oczach pojawiły się groźne iskierki. - PORA WYMIENIĆ OGIEŃ, STRANGE! Pokażę ci, jak pozbyć się przeciwnika!
W czasie, kiedy Bill i Tad szykowali się do starcia niczym jelenie na rykowisku, Dell usiłował dokładnie wybadać anomalie. Stwierdził jednak, że jest to bez sensu - bo od chwili, gdy Mabel zaczęła trząść światem niczym wkurzona dziewczynka domkiem dla lalek, odbierał anormalne sygnały ze wszystkich stron.
- Nie stój jak kołek! - krzyknął Dipper. - Róbże coś!
- I tak robię więcej niż ten twój egzorcysta! - odparł zdenerwowany Delta.
- Nagrywam to dla potomności! - odezwał się ojciec Lazare, zerkając zza swojego smartfona.
Dalszą kłótnię przerwał deszcz dziwnych pocisków ze strony Strange'a, które spływały po barierze. Ford aż zagwizdał z podziwem.
- Nasze starania nie poszły na marne! - zawołał optymistycznie.
- EKHM! - Odezwał się Lambda, który od pół godziny stał z rękami skierowanymi w niebo i dodatkowo wzmacniał osłonę przy pomocy magii mechaniki.
- No i Lenny robi kawał dobrej roboty! - Wendy skinęła głową w stronę młodszego z bogów, kończąc wycieranie siekiery z tęczowej krwi.
Trzeba było przyznać, że jak na pierwszą fazę starcia, nie wyglądało to najgorzej. Od momentu zawirowania świata, po jednorożcach i innych magicznych istotach normalnie zamieszkujących Gravity Falls, nie było ani widu, ani słychu. Morale grupy znacząco się podniosły...
Znaczy, do momentu, aż rozległ się ten zachrypnięty, pełen bólu krzyk Washingtona. Wtedy przestało być tak kolorowo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top