33.

To, że cała grupa była w lekkim szoku, mogło stanowić niedopowiedzenie roku. Ford od razu zaczął przepraszać za swoje zachowanie, próbując jednocześnie przywołać do porządku Stana podśmiewującego się z hełmu boga logiki. Bill wyłapał w tłumie naglące spojrzenie Mabel i na poczekaniu wymyślił wymówkę, byleby wykręcić się z tego towarzystwa.

- Zanim rozpęta się tu jakaś rodzinna kłótnia czy inna niepotrzebna afera, pozwolę sobie się ulotnić... – Zaczął, beztrosko zmierzając w stronę Mabel. - Zapomniałem wyjąć pranie z mikrofalówki, rozumiecie, to nie może czekać! A, no i jeszcze muszę pozbyć się rywala, żeby ocalić ludzi przed całkowitą zagładą gatunku – dodał obojętnie.

- Nie tak szybko! Musimy się upewnić, że...

- Mamo! Nie ma na to czasu!

Delta złapał kobietę za ramię i spojrzał na nią z desperacją w oczach. Alfa niezbyt często miała okazję widzieć syna w takim stanie, więc lekko zaniepokojona zamknęła usta, a jej wzrok złagodniał.

- O co tu chodzi, Delto? Lambda wpadł do nas niedawno i powiedział, że masz kłopoty. Nie zamierzaliśmy się wtrącać, ale ta wielka anomalia... To przegięcie.

- A poza tym zniknął alkohol z barku domku na naszej wyspie. Chyba mamy do pogadania – dodał ciemnooki jegomość, poprawiając hełm.

Dell jęknął. W normalnych okolicznościach po prostu pokazałby rodzicom wizje trzeciego oka, ale nie mógł. Zaczął więc tłumaczyć, żywo przy tym gestykulując i przyspieszając tempo z każdym zdaniem.

- Przyjechałem z Paulą, no wiecie, moja byłą uczennicą, a obecną jakby partnerką, na wakacje. I nagle okazało się, że jedna z przyjaciółek Pauli zawarła układ z demonem, Billem Cyferką dla ścisłości. Tylko, że wcześniej Bill był zaklęty w kamień i jego rywal chciał przejąć jego teren. Z tym, że Tadeusz Strange, ten drugi demon, zainteresował się Paulą i zrobiła się z tego większa wojna. Potem przyjechał egzorcysta, poszliśmy na plażę, a wtedy... A właśnie, wiecie że te legendy o Sile Pierwotnej to prawda? No, to mamy krwiożercze monstrum mieszkające na naszej wyspie. I teraz Paula zniknęła więc nawet nie mogę jej wam przedstawić, a my próbujemy ocalić Gravity Falls. Uff.

- Pewnych rzeczy nie można przewidzieć, bo bywają pozbawione logiki - odezwał się ojciec Della, próbując otrząsnąć się z szoku.

Alfa westchnęła, zmierzyła wzrokiem zgromadzonych i lekko się skrzywiła.

- Wasza determinacja zasługuje na pochwałę, jeśli w kilka osób chcecie zmierzyć się z tak wielką siłą. Nie będę się mieszać w waszą wojnę...

- A ja będę! – zaprotestował Kwadrat Logiczny hardo. W jego rękach pojawił się wojenny topór. – To jedyne logiczne wyjście, skoro już tu jesteśmy.

- Nie chcę przeszkadzać, ale tracimy czas – rzekł Bill, patrząc na nadgarstek. – Gwiazdeczka wie, gdzie jest Paula, więc po nią idziemy. A wy... Cóż, Lambda zaraz wam się wykrwawi, a i z tą anomalią przyda się coś zrobić. To ostatnie to nie moja działka.

Dell otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. Spojrzał w oczy demona...

I zrozumiał.

- Mamo, tato, pomożecie mi z tym? - zapytał słabo.

- Zajmę się leczeniem Lambdy, ale to tyle. Jeśli Kwadrat chce pomóc, niech tak będzie... - odparła kobieta spokojnie. – A ty, Dell, spróbuj załatać wyrwy w czasoprzestrzeni, tak, jak cię uczyliśmy.

- Ogarniemy to raz dwa - dodał Kwadrat, klaszcząc w dłonie.

Deltę zrozumienie trafiło zupełnie nagle. Chociaż udawał, że wszystko ma pod kontrolą, wcale się tak nie czuł. Ręce zaczęły mu drżeć w obawie o Paulę, ale w tym wypadku po prostu musiał zaufać Billowi. Spojrzał jeszcze w stronę Mabel, która uśmiechnęła się słabo.

- Idźcie - nakazał, powstrzymując chęć pobiegnięcia z nimi. Odwrócił się twarzą do szarego nieba i złączył dłonie, przeplatając palce w skomplikowany sposób. Wokół jego postaci pojawiła się złotawa aura.

Bill złapał Mabel za dłoń i oboje zaczęli szybko biec w przeciwną stronę, aż w końcu zniknęli w lesie, żegnani akompaniamentem nawoływań i sugestii, żeby się nie potknęli.

Bogowie wzięli się do pracy, starając się nie wejść w drogę przygotowującym się do starcia ludziom. Alfa leczyła Lenny'ego, Kwadrat Logiczny pogrążył się w rozmowie ze Stanfordem, Dipperem oraz ojcem Lazare, poznając szczegóły konfliktu. A Dell...

Im więcej nieścisłości w anomalii znajdował, tym bardziej docierał do niego pewien fakt.

Te wszystkie zabezpieczenia nałożone od środka nie tylko przeszkadzały w naprawie otoczenia... one nie miały chronić przed Strangem.

Tylko przed Cyferką.

-+-+-

- Kieruj!

- Okej!

Mabel i Bill byli tak zaaferowani, że złapanie się za ręce w tej sytuacji stanowiło jedyne logiczne wyjście. A to, że przyszło im to naturalnie, było zupełnie odmienną sprawą – nie liczyło się, kto kogo pierwszy złapał za rękę, ale to, że byli złączeni i nie zamierzali się rozdzielać.

Ciemnowłosa biegła przodem, wręcz ciągnąc za sobą demona. Co jakiś czas przeskakiwała nad czymś, co skrywały paprocie. Gałęzie, kłody, kamienie, małe stworzenia... Nic nie mogło stanąć jej na przeszkodzie.

Demon ściskał kurczowo dłoń ciemnowłosej i błagał ją w myślach, by tylko się nie potknęła. Na jego szczęście dziewczyna była nie tylko sprytna, ale i zwinna. Chociaż epickie potknięcie się na pewno wyglądałoby zabawnie i rozładowało napięcie czytelników.

Pędzili w stronę miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Gdzie Bill powrócił, budząc się z kamienia, a Mabel położyła na szali los swój i całego Gravity Falls.

Dziewczyna nie wnikała, jakim cudem się nie męczy. Domyślała się tylko, że musiała to być zasługa Billa... Odnotowała w myślach, by kiedyś mu się jakoś ładnie odwdzięczyć, bo na ten moment jedyne co mogła zrobić, to grać rolę przewodniczki.

Intuicja wręcz paliła od środka. Mabel wiedziała, dokąd musi iść, choć trasę na pieszo pokonywała pierwszy raz. Nie słuchała rozsądku, wyciszyła emocje, wsłuchała się w przeczucia i póki co, wychodziła na tym całkiem dobrze.
A droga nie była jedyną rzeczą, którą widziała przed oczami wyraźnie. Według jej obliczeń cztery razy ominęła pułapkę. Nie wnikała jaką – cieszyła się, że zagrożenie zniknęło.

- Zaraz połamiesz mi palce! - rzucił Bill pół żartem.

- Wolę mieć cię obok z połamanymi palcami, niż zgubić cię gdzieś w tyle! - Mabel zerknęła za siebie i uśmiechnęła kącikiem ust.

I może biegliby dalej, gdyby dziewczyna nagle nie zaczęła zwalniać. Zaalarmowany Cyferka  zrównał z nią krok i oboje się zatrzymali. Ciemnowłosa podniosła do góry dłoń i uniosła głowę, nasłuchując.

Spojrzała na Billa nieco zbita z tropu, a kolory odpłynęły z jej twarzy. Szerokimi oczami wpatrywała się w jego złote tęczówki, jakby szukała potwierdzenia swoich przypuszczeń. Demon lekko zmarszczył brwi, po czym klasnął w ręce.

Stojące niedaleko nich drzewo uniosło się w powietrze, wyrwane razem z korzeniami. Małe zwierzątka w jego pobliżu pouciekały w popłochu... Nim wielka sosna runęła na ziemię, dało się słyszeć tętent kopyt uciekającego, dużego zwierza.

- Jak sytuacja? - zapytał półgłosem demon, pochylając się w stronę dziewczyny.

Mabel lekko się skrzywiła i rozejrzała ostrożnie. Dostrzegała je; czające się wśród drzew cienie, dziwnie ciche, kierujące się w stronę Tajemniczej Chaty... Było ich mnóstwo, choć dobrze poukrywane i rozproszone. W jednej chwili poczuła, jak kolana jej miękną.

- Coś tam jest. Idą w stronę naszych... ich jest za dużo - szepnęła rozpaczliwie.

- Rozumiem... - odparł Bill, a potem pstryknął palcami.

Ani się obejrzała, a sceneria zaczęła się zmieniać w zastraszającym tempie. Czuła się, jakby była żywą figurą w obrazie Salvadora Dali. Drzewa wydawały się topnieć, niebo zlało się z ziemią, bezkształtna masa i barwy otoczyły dwójkę ciasnym płaszczem, oddzielając ich od realności.

- Nie rozglądaj się. Ta iluzja jest bardziej realna niż rzeczywistość, można tu spotkać... coś, czego spotkać nie chcemy.

- Co takiego? - zapytała przerażona Mabel, ściskając ramię Billa, na którego ustach zagościł usatysfakcjonowany uśmieszek.

- Zbyt długo tłumaczyć... - jasnowłosy machnął ręką nonszalancko. - Kiedyś ci wyjaśnię, jak będziemy mieli czas na uroczego drinka w cieniu drzew, przy kwitnących kwiatkach i śpiewających ptaszkach... Spadająca Gwiazdo. Zamknij oczy i biegnij.

Dla Mabel nie było to nic niezwykłego. W snach Bill nalegał, żeby ćwiczyła swoją intuicję. Oczywiście wtedy nie wiedziała, że to może być przydatne podczas biegu przez las pełen... nie wiadomo czego zarówno w realu, jak i świecie wyobraźni. Teraz odczuwała wobec swego towarzysza wdzięczność tak ogromną, że gdyby mogła, ucałowałaby mu buty.

I zrobiłaby to od razu, gdyby nie świadomość zagrożenia. To tylko zmotywowało ją, żeby przebiec przez dziwny teren jak najszybciej. Pompowana w żyłach adrenalina dała jej dodatkową szybkość. I chyba tylko cud sprawił, że panika nie wzięła nad nią w górę.

- Jesteśmy coraz bliżej! – zauważył optymistycznie demon i uścisnął dłoń dziewczyny ciut mocniej. – Jesteś szybsza niż Usain Bolt!

Mabel przeskoczyła przez strumień, prawie się potykając i wpadając do wody. Gdyby nie Bill, prawdopodobnie skręciłaby kostkę. Na szczęście ten miał refleks i ocalił ją przez zmoczeniem czegoś więcej niż buty.

- Możesz otworzyć oczy, Gwiazdko...

Dziewczyna niepewnie uchyliła jedno oko i ujrzała tuż przed swoją twarzą wykrzywioną w głupkowatym uśmiechu twarz Billa. Normalny człowiek zareagowałby krzykiem i cofnięciem się o krok. Ale Mabel – nadal pod wpływem stresu – wyprowadziła demonowi prawy sierpowy.

Cyferka z jękiem zgiął się w pół i złapał za nos. Ciemnowłosa od razu rzuciła się z przeprosinami, próbując odciągnąć dłonie demona od jego twarzy. Kiedy ten uniósł głowę i spojrzał na nią, nadal mając łzy w oczach, zaczął cicho chichotać.

- Bogowie, Bill... Ja kiedyś przez ciebie zawału dostanę, pokaż to... Przepraszam, nie chciałam... – mamrotała pod nosem, z przejęciem dotykając twarzy demona.

Ten uśmiechnął się szerzej.

- Nie szkodzi, Gwiazdeczko... Dobrze wiesz, że ból jest zabawny!

- Ta, jasne...

- Ten jednak był. Sama musisz to przyznać. Zamiast się wystraszyć, postanowiłaś mnie znokautować! A rękę masz ciężką, muszę to powiedzieć...

Ciemnowłosa nawet się uśmiechnęła, kończąc oględziny. Dopiero wtedy pozwoliła sobie rozejrzeć się dookoła, żeby zorientować się w ogóle, gdzie trafili.

Teren niespiesznie wracał do normalnego wyglądu. Świat odzyskiwał swoje kształty, zwierzęta wyglądały normalnie, a drzewa pachniały żywicą... Z każdą sekundą stawał się coraz bardziej realny.

I gdyby nie ta wszechobecna szarość, można by uznać, że w lesie było całkiem zwyczajnie. Para ruszyła w drogę, idąc krętą, wąską ścieżką, nie tak dawno odkrytą przez ciemnowłosą. Do tej pory otoczenie nie wyróżniało się niczym szczególnym, panował leśny porządek i harmonia...

Ale to wrażenie znikło, gdy dotarli do polany.

Drobne, białe kwiatki, które dziewczyna pamiętała tak dobrze, wyglądały na zwiędłe. "Splugawione", przeszło jej przez myśl, i gdyby nie to, że była pewna swego bezpieczeństwa - uznałaby, że powiedział to Strange. Nad polaną unosił się ni to dym, ni to mgła...

Jakby tego było mało, na skraju przeciwległego końca leśnego poletka, znikąd otworzył się portal. Dwójka przybyszy w niemym szoku obserwowała, jak wychodzą z niego dwie istoty, wyglądające przynajmniej nieprzyjemnie.

Pierwsza bestia była ogromna, o oczach płonących ogniem. Przypominała minotaura przez swój byczy pysk, ale nie był jednym z męskoturów, jakie żyły w lasach Gravity Falls. Rozejrzał się po okolicy, a potem odwrócił łeb w stronę Mabel i Billa. Z potężnych chrap buchnęła para, łańcuchy przy wielkich łapskach zadzwoniły złowieszczo. Zrobił kilka kroków w ich stronę, podczas gdy zza niego wyłoniła się kolejna postać.

Prezentując się mniej okazale, choć nadal złowieszczo, druga istota zaczęła sunąć przy swoim towarzyszu. Im dłużej się jej przypatrywali, tym mniej wyraźniejsza się stawała. Wydawała się zlewać z mgłą, formować na nowo, pojawiać i znikać, a jej jedynym  nieruchomym elementem była para czarnych, pozbawionych źrenic oczu.

- Słyszeliśmy, że dzieją się tu ciekawe rzeczy... - szepnął ten mglisty, a jego głos popłynął w powietrzu niczym delikatny powiew chłodnego wiatru.

- Przyszliśmy więc - dodał byk.

- Dobrze was widzieć... - zaczął z klasą Bill, lekko unosząc cylinder. - Gaueko... Deogen... Tak, jak się bardzo cieszę na wasz widok, tak muszę przyznać, że w tym miejscu spodziewaliśmy się ujrzeć kogoś innego.

- Wiemy - odparł minotaur nieco złośliwie. - Sami chętnie skopalibyśmy Tadowi dupsko za zawracanie nam głów...

- Wiecie, gdzie jest Strange i Paula? - zapytała Mabel z nadzieją w głosie, podchodząc krok bliżej.

Demony spojrzały po sobie. Sama obecność człowieka nie robiła na nich wrażenia - ale obecność człowieka przy Cyferce - jak najbardziej.

- Owszem - większy z dwójki uniósł łapę, nieco zbyt natarczywie wskazując kierunek, z którego demon i jego towarzyszką właśnie przyszli. - O tam polecieli.

Zachowanie tego mglistego – Deogena, jak ciemnowłosa zdążyła zrozumieć z kontekstu – przykuło jej uwagę. Jego niewyraźna forma zyskiwała coraz bardziej skupiony, wręcz ludzki kształt... I z każdą chwilą Mabel utwierdzała się w przekonaniu, że jego zarys sylwetki należy do Pauli.

Jej dłoń dyskretnie powędrowała do rękawa marynarki Billa, palce już złapały złoty materiał, wzięła w płuca głęboki wdech by wyrazić swoje wątpliwości...

I wtedy trzy rzeczy wydarzyły się równocześnie.

Bill mimowolnie odwrócił się, by spojrzeć w kierunku wskazywanym przez Deogena. Co dostrzegł, lub czego nie dostrzegł, nie było zbyt istotne - wystarczyło, że był zdekoncentrowany.

Po drugie, Mabel rzuciła się na Cyferkę, przygniatając go do ziemi. Jak się okazało, słusznie, bo demon uniknął ciosu z płomienia w kolorze magenty. Nawet jeśli nie zrobiłby mu wielkiej krzywdy, mógł go skutecznie unieruchomić na dłużej, niż by sobie tego życzył.

A po trzecie, Gaueko roześmiał się paskudnie. Jego śmiech powoli zmieniał ton, a stwór przekształcił się w Strange'a, który podleciał w górę i lewitował na tle drzew, zaśmiewając się w głos. Ciemnowłosa zbladła, dostrzegając Deogena, istotnie zmieniającego się w Paulę... Gdy ta przedziwna metamorfoza dobiegła końca, Polka patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Usta miała półotwarte, jej ręce zwisały bezwładnie wzdłuż tułowia, a rozstawione pokracznie nogi uginały się w kolanach pod ciężarem ciała. Przypominała bardziej zombie albo ludzką marionetkę na niewidzialnych sznurkach.

- Pamiętaj Gwiazdko, rzeczywistość to iluzja - szepnął Bill w stronę Mabel.

Jak gdyby nigdy nic wstał, ciągnąc za sobą ciemnowłosą, otrzepał się z liści i pyłu, wyjął z włosów towarzyszki zbłąkaną gałązkę i poprawił swój cylinder, po czym spojrzał dumnie w stronę Strange’a. Ten, nie mogąc doczekać się konfrontacji, drżał jak nafaszerowany cukrem podlotek po trzech redbullach i paru kreskach koksu.

- Przyszedłeś - zauważył Tad dziwnie radośnie i nerwowo naraz. - Wreszcie. Pora, bym odebrał ci to, co do mnie należy.

- Rany, Tadziu... – Bill przewrócił oczami, krzyżując ramiona na piersi. – Mogłeś powiedzieć, żebym ci oddał te twoje demoniczne gazetki z gołymi paniami, zamiast rozkręcać aferę na całe miasto...

Strange poczerwieniał ze wściekłości i oskarżycielsko wskazał demona palcem.

- Nie rób sobie ze mnie żartów, Cyferka! Dobrze wiesz, że Gravity Falls od zawsze było moje! Tak samo, jak Paula należy teraz do mnie!

- Ona nie jest niczyją własnością, ty... ty... zadufany w sobie, egoistyczny, przekrzywiony czworokącie! – zawołała zdenerwowana Mabel, oddychając ciężko.

Jej komentarz wywołał uśmiech na twarzy jej towarzysza, jednak ten musiał powstrzymać ją przed dalszym angażem w rzucanie wyzwiskami. Westchnął ciężko i posłał Mabel nieodgadnione spojrzenie.

- Wybacz, Gwiazdko - powiedział dziwnie wesoło, po czym złączył dłonie. – Ale muszę pokazać Tadzikowi, że jednak źle pojmuje znaczenie słów „moje, twoje”.

Zanim dziewczyna choćby otworzyła usta, by zadać pytanie z żądaniem wyjaśnień, cała polana zapłonęła. Ogień trawił wszystko, co się na niej znajdowało – białe, przywiędłe kwiatki, przewrócony pieniek, krzaki na jej skraju... Objął również Polkę, a jej wrzask poniosły się po lesie, rozdzierając uszy.

Agonalne wycie, przepełnione niewyobrażalnym bólem, potoczyło się po polanie, przeszywając przestrzeń. Mabel chwyciła Billa za ramię i krzyczała razem z Polką, po części z przerażenia, a po części zaskoczenia. Drżała na całym ciele, obserwując jak jej przyjaciółka upada na kolana, a potem tarza się po płonącej trawie.

- ZATRZYMAJ TO! BILL, PRZESTAŃ!! - wrzasnęła ciemnowłosa.

Nie mrugała, nie była w stanie oderwać wzroku od rozgrywającego się przed nią horroru. W końcu jej oczy zaszły łzami i przeniosła spojrzenie na spokojną, chłodną twarz towarzysza. Nie rozumiała, dlaczego to zrobił. Jak mógł?! Jak w ogóle śmiał?! Przecież musiał wiedzieć, że Paula jest pod wpływem Tadeusza, więc czemu?!

Sam Strange spanikował, cofnął się i zmrużył swoje jedyne oko. Jakby nie wiedząc, co teraz zrobić, rozpalił na dłoniach demoniczny ogień i posłał go w stronę dwójki.

Bill podniósł dłoń, a pocisk Tada znacząco się zmniejszył. Dotarła do nich ledwie iskierka... a cały pożar nagle ustał.

Paula nadal stała w bezruchu, nie była poparzona. Gdyby mogła mówić, zapewne oznajmiłaby, że czuje się świetnie, tylko obecność Strange’a powoduje u niej dyskomfort.

  - Ale... - zaczęła Mabel cicho, nie rozumiejąc nic z tego, co się stało.

Bill uśmiechnął się pod nosem. Ciemnowłosa od razu rozpoznała charakterystyczny, niebezpieczny grymas i zamknęła usta.

  - Rzeczywistość to iluzja... - powiedział demon, uśmiechając się szerzej. – Gdyby to prawo przestało mieć rację bytu, żadne z Was nie ujrzałoby wizji rodem z pierwszego dnia w szkole. A ponieważ to ja je ustanowiłem... Chyba widać, kto ma władzę! Może i nie mam kota, ale mam cztery psy, a to mi wystarczy żeby ciągnąć za sznurki.

Strange ryknął wściekle, a jego oko nabrało intensywnie czerwonej barwy. Runęło kilka najbliższych drzew, powodując huk i zamęt. Zwierzęta nie uciekały - bo ich po prostu nie było.
Bill jakby wyczuł coś niebezpiecznego i mimowolnie stanął przed Mabel. Niby nonszalancko kręcił laską, ale tak naprawdę był gotów w każdej chwili jej użyć.

- Tylko na tyle cię stać, Cyferka?! - krzyknął Tadeusz, rozkładając szeroko ramiona. - Taki jesteś mądry?!  Więc ciekawe, jak poradzisz sobie z...

Pierwsze, co odczuli, to chłód. Przejmujące zimno, jakby temperatura nagle obniżyła się do zera. Mabel rozejrzała się zaniepokojona, a potem spojrzała na Billa. Pozostawał czujny -  tym razem zmiany w otoczeniu nie były jego sprawką... I sądząc po panice Strange'a, on także nie miał z tym nic wspólnego.

Na polanie pojawiła się mgła: gęsta jak mleko, szara jak popiół, a do tego cuchnąca siarką i spalenizną. Tuż przed dwójką, w nieprzeniknionym dymie, błysnęła para przerażających oczu. Czarne dziury wypełnione śmiercią i wrogością wpatrywały się w nich, usiłując odczytać coś, czego żadne nie powiedziało.

  - Nie... To nie wy podszyliście się pod Deogena... – padł osąd.

Ciemnowłosa przysunęła się do Billa, próbując ukryć ciarki na ramionach.

W miejscu, gdzie wcześniej przewróciły się drzewa, pojawiła się czerwona poświata. Ziemia zaczęła drżeć, aż nagle pękła. Ze szczeliny wyłonił się byczy łeb, a potężne rogi rozorały resztki leśnego runa. Stwór wygramolił się spod ziemi dysząc wściekle, przy akompaniamencie buchającego ognia i jęków potępionych. Miał grację przeciętnego zawodnika sumo z oczopląsem i lewą nogą krótszą o dziesięć centymetrów od prawej.

  - Co się dzieje? - szepnęła przerażona Mabel.

  - Wygląda na to, że Deogen i Gaueko się wkurzyli - odparł Bill półgłosem.

  - GDZIE JEST TEN, KTÓRY OŚMIELIŁ SIĘ WYKORZYSTAĆ MOJĄ POTĘGĘ?! - zaryczał Deogen.

Strange zaczął się śmiać nerwowo, a jego chichot skupił na sobie uwagę potworów. Przez mgłę Mabel nie widziała nic poza czerwoną, jaśniejącą łuną w okolicach pyska byczego demona.

  - Tak, to ja! - zawołał Tadeusz, a potem uniósł się na tyle wysoko, że wszyscy zobaczyli go bez większych przeszkód. Przy jego boku unosiła się bezwładnie Paula, której głowa opadła na piersi. Kok się rozwalił, a długie włosy przykryły jej twarz brązową kurtyną.

  - Śmiesz z nas kpić? - zasyczał Gaueko groźnie.

  - NIKT NIE ROBI SOBIE ZE MNIE ŻARTÓW! - zaryczał piekielny byk.

  - Ja robię! - odezwał się Tad pewnie. - Mogę sobie na to pozwolić. Po pierwsze, gdzie wam, demonom śmiesznych wiar, do mnie, istoty egzystującej z powołania? A poza tym... Mam ją.

Głowa dziewczyny się podniosła. Jej półotwarte oczy zmieniły kolor na magentę, a wokół całej postaci pojawiła się poświata o tym samym kolorze. Na jej czole pojawił się symbol, który wydawał się promieniować - mała grecka litera delta.

- Nie jest dobrze... - szepnął Bill. - Wycofujemy się. Trzymaj się blisko.

- Nie możemy uciekać! - zaoponowała dziewczyna, choć nie była zbyt przekonana do własnego pomysłu. - Mieliśmy uratować Paulę...

Jasnowłosy nie odpowiedział, a jedynie pociągnął Mabel między drzewa. Ignorował jej słabe protesty, aż w końcu wziął ją na ręce i zaczął lewitować w stronę Chaty, by nie ryzykować potknięcia się o korzenie czy inne krasnale.

Dziewczyna wykorzystała chwilę, by przeanalizować pewną rewelację. Z obawą zerkała przez ramię Billa, obserwując oddalające się fioletowo-czerwone błyski. Spojrzała na opanowaną twarz zapatrzonego przed siebie demona, jego zaciętą minę, skupiony wzrok i zaciśnięte w kreskę wargi... Pęd powietrza rozwiewał mu jasne włosy, tworząc wokół głowy parodię aureoli.

- Napatrzyłaś się? – mruknął Bill, uśmiechając się kącikiem ust. Nadal nie odrywał wzroku od drogi, musiał więc wyczuć, że dziewczyna na niego patrzy. – Mów o czym myślisz, Gwiazdeczko.

- Jeśli jesteś władcą tego terenu i możesz tworzyć iluzje, to dlaczego Strange przeobraził siebie i Paulę w tamte demony?... – zapytała jakby wstydliwie.

- Bo to nie była iluzja – odparł Bill. – Tad wykorzystuje noc... A właściwie brak dnia. W ciemności może zrobić różne rzeczy i nie musi nikogo usypiać czy wdzierać mu się do snów. Opowiem ci więcej, jak dotrzemy do Sosenki i reszty.

Mabel objęła Billa za szyję i przymknęła oczy. Nawet, jeśli nie chciała się przyznać do strachu, demon wyczuł jej przyspieszone bicie serca i nerwowe zaciskanie palców.

Musiał coś zrobić.

-+-+-

- Co tam się dzieje?! - krzyknął Dell, gdy tylko ich zobaczył.

- A gdzie chleb i sól? Nieładnie nas witasz, Delto – sarknął Bill, stawiając Mabel na ziemi.

- Jak będzie okazja, to nawet wam orkiestrę powitalną sprowadzę, ale teraz mi powiedzcie CO TAM DO CHOLERY SIĘ ODWALA?!

Wskazał palcem niebo nad polaną - dziwna ciemność jakby zalewała okolicę, pochłaniając szare skrawki horyzontu. Okolica coraz bardziej szarzała, kolory blakły, powietrze stawało się nieprzyjemnie duszne.

- Ja... zaraz przyjdę! - zawołała Mabel i pobiegła pędem w stronę Chaty.

Bóg matematyki dopadł do demona i rozpaczliwie złapał go za poły marynarki.

- Gdzie jest Paula?! – krzyknął, plując drobinkami śliny. - Gdzie ona jest?! Co z nią?!

- Strange przejął kontrolę nad jej mocą - odparł Cyferka chłodno. - Gratuluję, że jej w ogóle o tym powiedziałeś. Będzie w niezłym szoku, jak się ocknie.

- O czym ty gadasz? - zirytował się Dipper, dochodząc do dwójki. - Szykowaliśmy się na wojnę ze Strangem, o co chodzi?

Bill westchnął i potarł się po skroni, zastanawiając się, dlaczego musi tłumaczyć tak proste rzeczy.

- Paula udawała pijawkę i wyssała z Delty trochę jego boskiej mocy. No, więcej niż trochę. Tad rozbudził w niej tę moc i używa jej, by kontrolować otoczenie. Delto, masz moc matematyki i usuwasz anomalie z otoczenia, mam rację?

Dell pokiwał głową i zerknął pytająco na swoich rodziców, którzy w milczeniu przytaknęli.

- Co to ma do...

- Strange potrzebuje Pauli, by przejąć władzę nad Gravity Falls... Przekształca mój teren pod swoje gusta tam, gdzie może. Jeśli zapadnie tu ciemność... Cóż. Strange jest demonem nocy. Dopowiedzcie sobie resztę.

- Co możemy zrobić w tej sytuacji?! Jak z nim walczyć?! - zapytał Stanford, opuszczając swój pistolet dezintegrujący, który do tej pory trzymał w gotowości. - Musimy pozbyć się go raz na zawsze!

- Ja jestem za atakiem frontalnym - powiedziała Wendy, zaciskając dłonie na trzonku siekiery. - Niech bestia wraca tam, skąd przyszła... Zadarł z niewłaściwymi ludźmi.

- Możemy go wyegzorcyzmować - zasugerował ojciec Lazare, po czym zrobił znak krzyża.

Ku zaskoczeniu wszystkich, bogini Alfa podeszła w stronę demona. Rzuciła mu krótkie spojrzenie, a potem przymknęła oczy, nieco zrezygnowana.

- Lambda opowiedział mi o waszym przedsięwzięciu. Dzieciak ma pecha, że gęba mu się nie zamyka... Macie tu niezły bajzel. Wyczuwam jakąś dziwną anomalię w miejscu, z którego przyszliście... Dlatego zrobię wam przysługę i udam się tam, by choć trochę pomóc wam z zaplecza.

- Nie musisz się w to wtrącać, bogini matematyki – burknął Cyferka nieufnie.

- Nie muszę. Ale przynajmniej tyle mogę zrobić... – odparła blondynka tajemniczo i złączyła dłonie. – Nie idźcie za mną. Jeśli nie wrócę do czasu, aż ogarniecie wasz konflikt... Wyślijcie Deltę i Kwadrat Logiczny.

Po tym krótkim wystąpieniu kobieta zniknęła, a w miejscu gdzie wcześniej stała, uniosła się srebrzysta mgiełka o zapachu porannej rosy.

W tym momencie nadbiegła Mabel. Brakowało jej tchu, na policzkach pojawiły się rumieńce z wysiłku, a w dłoniach trzymała plecak. Dopadła do grupy i stanęła, kładąc dłonie na kolanach.

- Nie musiałaś się tak spieszyć - stwierdził Bill, choć w jego głosie pobrzmiewała drwina. - Wcale świat się nie kończy ani...

- Cicho siedź! - wysapała, prostując się. Sięgnęła ręką do torby i wyjęła z niej zawiniątko, które wręczyła demonowi.
Stanford zbladł, kiedy zrozumiał, co się właśnie stało.

- Mabel, straciłaś rozum?! - zawołał spanikowany.

- Daj spokój, bracie - Stan zmarszczył brwi. - I tak gorzej nie będzie.

- Jedynym sposobem, by pokonać dziwnogeddon Strange'a... Jest prawdziwy Dziwnogeddon - powiedziała Mabel, podczas gdy Bill rozwinął pakunek.

Oczom zebranych ukazała się mała kula śnieżna... Tylko, że zamiast śniegu, w środku znajdował się kawałek kosmosu. Drobinki gwiazd wirowały niespiesznie, otulone bezpieczną barierką ze szkła.

- Szczelina - rzucił ponuro Dipper. - Cudownie. Uwielbiam zapach zagłady tuż przed zmrokiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top