27.

- Że my niby jesteśmy w czym?!

Dipperowi załamał się głos. Nigdy wcześniej nie wykazywał objawów klaustrofobii, niejeden raz został wepchnięty do szafy, raz nawet spędził sześć godzin w bagażniku (związany i zakneblowany... Bycie egzorcystą ma też swoje bardziej przyziemne minusy. Sekty lubią się wtrącać i walczyć o prawa demonów), dlatego kiedy nagle zaczął hiperwentylować, zebrani tylko popatrzyli na niego spode łba.

- Magiczna, więc tyczy się tylko wyższych bytów?... - zapytał Ford, drapiąc się po skroni.

- Możesz spróbować stąd wyjść, droga wolna... - Bill wykonał zamaszysty gest w kierunku wyjścia z jaskini.

Dipper w tym momencie przebiegł obok niego i dotarł do wyjścia tylko po to, by z impetem odbić się od niewidzialnej tarczy.

Nie oszukujmy się, ktoś to musiał zrobić, bo nie wykorzystanie takiej okazji byłoby grzechem, które wprawiłoby Siłę Wyższą w smutek, a Czytelników w nerwowe napięcie oczekiwania. A że padło na Dippera - cóż... Na kogoś musiało. Ciężko raczej sobie wyobrazić, żeby zrobił to ten zwykle poważny, szanowany naukowiec, Stanford Pines, który w dodatku swego czasu biegał między wymiarami z Rickiem Sanchezem!

- Więc jesteśmy tu uwięzieni... - mruknął Lenny, przykładając dłoń do stawiającego opór powietrza.

- Na tym zwykle polega pułapka - demon skrzyżował ramiona i rozejrzał się po jaskini. - Skoro i tak już tu tkwimy, choć w ogóle nie powinno nas tu być, to chyba dobry moment pobawić się w Dorę Poszukiwaczkę czy jak to tam się tłumaczy na polski. Tak tak, wiem że to głównie w tym języku Siła Wyższa się porozumiewa.

- Ten żart nie miałby sensu w wersji angielskiej - zauważyła Paula.

- Dlatego współczuję potencjalnym tłumaczom... To jednak daje okazję do popisu! - Cyferka aż zatarł ręce. - Przykładowo, mogłabyś powiedzieć jakąś głupią rzecz po polsku, a Czytelnicy zachodziliby w głowę, co właśnie powiedziałaś!

Polka pokiwała głową z uznaniem.

- Nigdy tak o tym nie myślałam...

- No dawaj! Zrób ludziom wodę z mózgu! - zachęcił Dell.

Dziewczyna spojrzała na sufit w poszukiwaniu inspiracji, jakby znajdowała się tam podpowiedź. I rzeczywiście się znajdowała, ale dostrzegła dopisek, aby nie wspominać o tym na głos, więc postanowiła go posłuchać.

- Polscy tłumacze przetłumaczyli tytuł "Die Hard" jako "Szklana Pułapka", z "Fight Club" zrobili "Podziemny Krąg", a pierwsza część Minionków ma tytuł "Jak Ukraść Księżyc".

Zebrani wybuchnęli śmiechem, tylko jeden jedyny Dipper się skrzywił. Ta cała sytuacja widocznie wyprowadzała go z równowagi.

- Skończyliście już łamać czwartą ścianę? Co ja gadam, łamać! Wy w nią bezlitośnie nawalacie, jakbyście na co dzień obsługiwali kulę wyburzeniową!

- A widzisz tu gdzieś Miley Cyrus? - zapytał Bill z szerokim uśmiechem na ustach.

Ciemnowłosy jęknął bezsilnie i machnął ręką, czując narastającą frustrację. Mabel podeszła do niego, położyła mu na ramieniu dłoń i uśmiechnęła się łagodnie.

- Bro-bro, musimy zachować spokój. Tylko to nam zostało. To całkowicie naturalne, że skupiamy uwagę na czym innym, żeby nie myśleć o problemie.

- Myślałaś kiedyś o studiach psychologicznych? - zapytał zdumiony ojciec Lazare.

- Jak już uda nam się stąd wyjść, to pomyślę! - odparła.

- Nie "jak już", tylko "jeśli"... - wtrącił Lenny grobowym tonem.

- Psuuuujaaaa - szepnął Dell.

Bill klasnął w ręce parę razy, skupiając na sobie uwagę pozostałych siedmiu osób. Lewą dłoń położył na biodrze, prawą pstryknął w powietrzu. Jego ubranie stało się bardziej oficjalne - czyli to, co zwykle, tylko bez marynarki - a w dłoni pojawiła się oficjalna, ozdobna laska. Wskazał wyjście z jaskini jej końcem i nonszalancko oparł się ramieniem o ścianę, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że pobrudzi sobie rękaw żółtej koszuli.

- To w tej chwili nasz największy problem. Mimo wszystko Lenny ma rację. Musimy się zastanowić, co dalej. Jeśli będziemy tylko gadać o dupie maryni, to nigdy stąd nie wyjdziemy, a nie uśmiecha mi się wieczność w towarzystwie was wszystkich.

- A jakie mamy opcje? - zapytał Ford, krzywiąc się nieznacznie.

- Przede wszystkim musimy przyjąć, że te wasze boskie legendy to prawda - Bill wzruszył ramionami, ale spojrzał na boskie rodzeństwo spode łba. - Gdyby niektórzy od początku mnie posłuchali, nie znaleźlibyśmy się w tak durnej sytuacji. No ale skoro już w niej tkwimy, pomyślmy... Siedzimy w jaskini, która jest wejściem do pieczary jakiegoś okropnego stwora. Nie możemy się stąd wydostać, ale siedzieć w miejscu też nie możemy. Drogą dedukcji, nie mamy zbytnio wyboru. Musimy iść w głąb.

- Zwariowałeś - szepnął Dell, a kolory odpłynęły mu z twarzy.

- Wręcz przeciwnie! Chcieliście mieć swoją przygodę? Ekspedycję badawczą? No to proszę bardzo, macie ku temu świetną okazję. Jeśli ktoś ma jakieś źródło światła, niech idzie przodem.

Paula przysunęła się bliżej do boga matematyki i złapała go za ramię, jakby chciała się schronić przed złem tego świata.

Bo póki co, wizja spotkania ze złem była jak najbardziej realna.

Dell zerknął na dziewczynę, sam nie czując się zbyt pewnie. Jeszcze przed chwilą zachęcał grupę do tych niebezpiecznych rzeczy, sądząc, że zasłyszane legendy to tylko bujdy na resorach. Nie spodziewał się takiego rozwoju zdarzeń... W dodatku martwił się o swoją młodą towarzyszkę. Jej stres dało się wyczuć na odległość.

- Po prostu trzymaj się blisko mnie - powiedział do niej spokojnie, po czym podniósł oczy, patrząc na resztę zebranych. - Skoro was w to wciągnąłem, idę do przodu.

Błysnęło, tym razem nie przez burzę, ale od boga matmy. Zmienił się w lewitujący trójkąt i zajaśniał ciepłym światłem. Nikt nie zwrócił uwagi na ojca Lazare, który znienacka strzelił zmienionemu bogowi fotkę.

- To w sumie i moja wina, więc też dołączę do ciebie... - westchnął Lenny, idąc w ślady brata.

Srebrny błysk i już po chwili unoszących się w powietrzu bytów było dwa. Złocisty, dopełniony trójkąt oraz srebrzysty, niemalże biały znak wielkiej lambdy.

- Wykorzystajcie to jako czas edukacji... - mruknął Bill nieco sarkastycznie. - Skoro do tej pory niczego się nie nauczyliście, chyba najwyższa pora, żebyście to zrobili.

Tunel ciągnący się w głąb jaskini nie wyglądał zachęcająco, ale ośmioro odważnych nie miało innej opcji, jak iść w jedyną dostępną stronę. Bogowie dzięki swej naturalnej jasności oświetlali ściany, z rzadka porośnięte jakimś dziwnym mchem czy porostem. Pod stopami chrzęściły drobne kamyczki i wszystko sprawiało wrażenie w miarę suchego...

W miarę, bo przecież mech potrzebuje wilgoci, żeby rosnąć.

Im dalej w las, tym więcej drzew - w tym przypadku jednak pasowało bardziej określenie "im głębiej w tunel, tym mniej mchu". Więc już po jakichś kilkudziesięciu metrach dało się zauważyć, że otoczenie było nudne, a ten opis powinien już się skończyć, bo zaraz zacznie przypominać wielostronicowe akapity w "Nad Niemnem".

Bill lewitował parę centymetrów nad ziemią, trzymając się blisko Mabel. Może i miał widok na całą grupę, ale w razie wypadku czuł się zobowiązany wobec ciemnowłosej. Ta z kolei nie wyglądała na jakoś bardzo przestraszoną, co zaczęło zastanawiać ojca Lazare.

- Tak, nadal możemy ze sobą rozmawiać - odezwał się demon, jakby odczytywał myśli egzorcysty. – A w twojej głowie kłębi się wiele pytań. Konwersacja będzie ciekawsza niż przyglądanie się ścianom.

Ojciec Lazare lekko się speszył, ale skorzystał z przyzwolenia demona. Był zbyt ciekawski z natury, by ominąć taką okazję.

- Jakim cudem się nie boisz, Mabel? - zapytał klecha z niekłamanym zainteresowaniem.

Bliźniaczka Pines obróciła głowę w stronę duchownego i uśmiechnęła się z otuchą.

- Kiedy byłam młodsza, razem z bratem żyliśmy przygodą... Każde wakacje były dla nas ekscytujące, pełne wyzwań i niebezpieczeństw... Choć oczywiście nie tak bardzo jak te, kiedy spotkaliśmy Billa! - zakończyła, dając Cyferce sójkę w bok.

Ojciec Lazare musiał powstrzymać odruchowe wzdrygnięcie. Czuł się trochę tak, jakby obserwował dziewczynkę szturchającą kijem śpiącego lwa.

- Więc... Jakim cudem jesteście na takim etapie... nawet nie wiem, jak to nazwać... Przyjaźni?...

Bill przewrócił oczami, ale nie skomentował tej ostatniej wzmianki. Zamiast tego postanowił wtrącić się do rozmowy.

- Okazuje się, że Gwiazdka potrafi się targować nie gorzej niż demony... - stwierdził nonszalancko. - W dobrych celach, ale jednak. Stanford, wiem że podsłuchujesz i tylko czekasz, żeby mi śmignąć w twarz. Zaręczam ci, że twoja siostrzenica nadal jest małym uroczym promyczkiem i nim będzie. Nie zmienię jej w żądnego krwi potwora. Już próbowałem.

Sześciopalczasty otworzył oczy ze zdumienia, ale nic nie powiedział. Za to wszystkowidzące bóstwa zauważyły, jak nerwowo zacisnął palce na swoim urządzeniu do dezintegracji.

- On tylko żartuje... - mruknęła Paula nonszalancko.

- Wcale nie! - Mabel i Bill powinni zacząć myśleć o założeniu chórku, bo ich głosy naraz brzmiały całkiem nieźle.

- Błędem byłoby myśleć, że nie próbuję jej przeciągnąć na ciemną stronę... - demon wzruszył ramionami. - Ale ona ma silną wolę.

- To mi się podoba coraz mniej - Dipper wbił wzrok w plecy Cyferki, jakby chciał w nich wypalić dziurę.

- Nigdy ci się nie podobało, Sosenko. Dziwię się, że się o nią tak martwisz, bo radzi sobie świetnie. Ale to tylko pokazuje, jak bardzo zamknięty na jej problemy się stałeś...

Ciemnowłosy poczuł, że zaczynają palić go policzki. Złapał za daszek czapki i mimowolnie naciągnął ją na oczy, próbując ukryć swój wstyd. Oczywiście, Bill jak zwykle musiał mieć rację.

- Bill... - zaczęła Mabel, jednak jasnowłosy jej przerwał.

- Nie uciszaj mnie, Gwiazdko. Prawda jest taka, że nie podoba mi się to, jak byłaś traktowana przez ostatnie parę lat. I nie powinnaś się wstydzić, bo to nie twoja wina. Byłaś olewana, zostałaś sama z wszystkim co cię męczyło, kto na twoim miejscu nie prosiłby o pomoc demona?
Nastała niezręczna cisza, głównie dlatego, że nikt się nie spodziewał takiego zwrotu akcji. Albo inaczej: nikt nie myślał, że Bill może tak się przejmować.

- Więc to tego dotyczył wasz kontrakt? - zdziwił się Stanford, nawet nie patrząc w stronę Cyferki. Jakoś nie miał ochoty pozwolić mu odczytywać swoich emocji, a był przekonany, że demon zrobiłby to bez wahania.

- Nie mówię o naszej umowie, Szóstak. Mówię o tym, dlaczego zaczęliśmy się dogadywać. Każdy zachodzi w głowę jak to się stało, snujecie domysły i podejrzewacie mnie o brudne sztuczki, a nikt nie zwrócił uwagi na Spadającą Gwiazdę. Na to, co ona czuła i czuje.

Mabel z jednej strony chciała przerwać, bo ujawnianie najbliższym tego, co ją męczyło, było dość osobiste... Ale z drugiej strony miała wrażenie, że demon zdjął z jej ramion wielki ciężar.

- Jeśli ja wam tego nie powiem, nikt tego nie zrobi. Ona potrzebowała kogoś, by się wygadać.

Ojciec Lazare złapał się dłonią za głowę i zamrugał szybko, jakby właśnie zrozumiał coś, co było totalnie oczywiste.

- Setki przeczytanych artykułów... Rozmowy z egzorcystami wyższego szczebla... Spotkania ze specjalistami... I nagle okazuje się, że demon potrafi się przejmować czyimś istnieniem?! Tego nie było w żadnej księdze!

- Postawmy sprawę jasno: nie do końca przejmować... - Bill wzruszył ramionami. - No i nie wszystkie demony to robią. Chyba, że mają w tym jakiś interes... w każdym razie, jeśli będziecie patrzeć na nią, jakby była szalona, to ja wam zapewnię prawdziwe szaleństwo. Właściwie... Skoro o tym mowa... Powinniście spojrzeć na ściany.

Fakt faktem, grupa przestała zbytnio zwracać uwagę na otoczenie. Stanford, co prawda próbujący zagłuszyć poczucie winy, był jedyną osobą rozglądającą się po otoczeniu w celu innym niż ukrycie zażenowania. Już jakiś czas temu zaczął dostrzegać, że korytarz staje się bardziej symetryczny, równiejszy, bardziej wygładzony... Szło się nawet jakoś wygodniej.

Ale oto zaczęły pojawiać się rysunki.
Z początku były to proste symbole, pojedyncze figury geometryczne czy zwykłe ludziki, jakby malowane niewprawną, dziecięcą ręką. Idąc dalej w głąb, stawały się bardziej szczegółowe, wyraźniejsze... I pojawiało się ich zdecydowanie więcej.

Jednak największe zaskoczenie, a zarazem paraliżujący ogrom niezbadanej tajemnicy, ujawnił się dopiero za zakrętem.

Praktycznie gładka powierzchnia pokryta była skomplikowanym tekstem, przypominającym strony z dzienników wuja Forda. Jedne symbole za innymi, nachodzące na siebie, szyfry, tajemnicze diagramy i geometryczne figury - to wszystko tworzyło chaotyczną całość, zwiastującą nadejście czegoś niemożliwego do ogarnięcia przez prosty, ludzki rozum. Być może właśnie dlatego, że każdy w grupie miał już styczność z nadnaturalnymi bytami, mogli swobodnie przemieszczać się do przodu, prosto w paszczę nieznanego, zamiast zastygnąć w bezruchu, porażeni złowrogością antycznego tekstu.

Oczy Stanforda wręcz zalśniły ekscytacją, Dipper momentalnie otworzył swój dziennik i zaczął robić notatki. Ojciec Lazare zaniemówił, robiąc zdjęcia co ciekawszym malowidłom...

Natomiast Bill rozglądał się z miną, która nie wróżyła nic dobrego. Zacisnął usta w wąską kreskę i mimowolnie napiął mięśnie, jakby się na coś szykował. Mabel zauważyła ten stan i położyła mu dłoń na ramieniu, ale on to zignorował.

- Nacieszcie swoje oczy! - powiedział sarkastycznie. - Kto wie, czy dane nam będzie stąd wyjść.

- Skąd ten nagły przypływ optymizmu? - zapytał Dell, zerkając na demona spode łba.

- No nie wiem... Może dlatego, że rozumiem znaczną część tego, co jest na ścianach?

Siedmioro członków ekspedycji spojrzało na Cyferkę w mniejszym i większym szoku. Mabel przykładowo spodziewała się takiego obrotu akcji. Dipperowi dziennik wypadł z rąk. Kleryk natomiast aż gwizdnął, nie przerywając fotografowania.

- I co tu jest napisane? - zapytał zaciekawiony.

Bill westchnął, zatrzymał się i oparł na lasce. Przez chwilę nic nie mówił, aż w końcu przewrócił oczyma zrezygnowany.

- Nie mam pojęcia, co mogę wam przeczytać, abyście nie wpadli w histerię. Powiem tylko, że to co czeka nas na końcu, to najgorsze paskudztwo, jakie możecie sobie wyobrazić. Nie, wróć. Nawet gorsze.

- Pocieszające... - sarknęła Paula.

- Od samego początku mówiłem, że czytanie tej inkantacji na głos to niezbyt dobry pomysł, ale jak widać wszystkowiedzący demon nie ma wystarczającej siły przebicia, aby zostać wysłuchanym - Bill rozłożył szeroko ręce. - Myślałem, że macie więcej rozumu, przeliczyłem się. W końcu jesteście tylko ludźmi. Choć po was, bogowie... spodziewałem się nieco więcej odpowiedzialności.

- Trzeba znaleźć wyjście z tej sytuacji, inaczej... - zaczęła Mabel, ale Cyferka jej przerwał.

Położył ręce na jej ramionach, po czym spojrzał poważnie w oczy.

- Na ten moment nie jestem pewien, czy jest jakieś wyjście, Gwiazdko - powiedział.

Ciemnowłosą przeszedł dreszcz. Sens słów demona poraził ją na tyle, że przez chwilę zapomniała, jak się oddycha.

- Chodźmy przed siebie... - westchnął Stanford ciężko. - Zrobię wszystko, żebyście wyszli z tego cało...

- Ja spieprzyłem... - zaczął Lenny. - Bill ma rację. Powinienem był wykazać się większą odpowiedzialnością...

- Jak na moje, to odpowiedni moment, żeby się łzawo pożegnać, bo potem możemy nie mieć okazji - powiedział demon pół-serio.

- A ja sądzę, że to głupi pomysł! - powiedziała Paula, krzyżując ramiona. Wyprostowała się dumnie, a w jej oczach lśnił wewnętrzny ogień buntu. - Jeśli teraz zaczniemy z takimi ckliwymi pitu-pitu, to tak, jak byśmy już się poddali! Kiedy tylko stąd wyjdziemy, sprzedam ci tak soczystego kopa w zadek, Bill, że Mabel będzie cię łopatą z ziemi zbierała!

Demon zamrugał parę razy, a na jego twarzy pojawił się uśmieszek. Mógł zwiastować wszystko - ojciec Lazare aż zadrżał pod wpływem dziwnego uczucia, jakie go przeszło, ale musiał je zignorować. Ostatecznie Bill jedynie pokiwał głową.

- Rozumiem! Więc to tak wygląda... Wobec tego, kiedy stąd wyjdziemy, Beauvinne przeprowadzi dla mnie i Mabel rytuał Wzajemnych Myśli. Jeszcze dzisiaj - powiedział Cyferka nonszalancko.

Zarówno starszy, jak i młodszy egzorcysta wciągnęli głośno powietrze.

- Mało ci, Bill?! - zirytował się Dipper, zaciskając dłoń na swoim dzienniku. Drugą wycelował w swojego wroga, oskarżycielsko wskazując na niego palcem. - Użyłeś jej krwi, żeby mieć ciało, okej, ale teraz jeszcze chcesz jej wleźć do głowy?!

- Byłem tam już przedtem, uwierz mi, można się przyzwyczaić - odparł jasnowłosy nonszalancko.

- Ja nie mam nic przeciwko, jestem za - odezwała się Mabel.

- Kiedy już stąd wyjdziemy, złożę przysięgę ochrony wobec ciebie, Sister - mruknął zirytowany chłopak. - Jeśli coś ci się stanie, nie daruję sobie.

- Ja za to zamierzam zaprosić ojca Lazare do mojego laboratorium i pokazać mu wszystkie tajne notatki odnośnie moich odkryć – postanowił Stanford z zaciętą miną.

- Chętnie na tę propozycję przystanę, monsieur Ford – kleryk uśmiechnął się do naukowca i skinął głową. – Możesz liczyć również na moją wiedzę. Nic nie stoi na przeszkodzie, bym się nią z tobą podzielił.

- A ja zamierzam wypić najlepszego drinka w życiu... – mruknął rozmarzony Dell. - I obiecuję już nigdy nie wciągać innych w czytanie zaklętych inkantacji czy coś.

- Ja bym chciał dożyć wyjścia z tej jaskini - mruknął Lenny. - A potem odwiedzę ciotkę Omegę i umówię się z pierwszą dziewczyną, jaką mi wytypuje.

- To ryzykowne! - wystraszył się Dell.

- I właśnie dlatego zamierzam to zrobić! - bóg mechaniki wzruszył ramionami. - Może jej wybory nie są aż takie złe?...

- Tylko potem nie mów, że cię nie ostrzegałem... - mruknął Dell. - A ty co zamierzasz, Mabel?

Ciemnowłosa uśmiechnęła się uroczo, lekko przekrzywiła głowę, a kwiatek do tej pory tkwiący w jej włosach, spadł wprost pod nogi Dippera.

- Ja? Zamierzam zawładnąć światem. W mniejszym lub większym stopniu... Ale na pewno ludzie o mnie usłyszą!

Zapadła niezręczna cisza, aż w końcu ojciec Lazare odchrząknął znacząco.

- Więc jak, możemy ruszać dalej?

- Nie mamy innej opcji, Beauvinne - sarknął Bill, zerkając na duchownego spode łba.

I tym sposobem grupa poszła dalej, w bardziej nerwowych nastrojach niż dotychczas...

-+-+-

Im głębiej szli, tym jaśniej i cieplej się robiło... Już jakiś czas temu bogowie chcieli powrócić do ludzkich form, bo ich wewnętrzne światło było już zupełnie niepotrzebne. Dlaczego tego nie zrobili? Ponieważ przebranie się w ludzkie ubrania wymagało prywatności, a tego w tej chwili nie mieli.

W każdym razie przynajmniej wujek Ford oszczędzał baterie w swoim pistolecie dezintegrującym (czy na co to coś było zasilane). Nie musiał jednak mówić na głos, że to dziwne światło niepokoiło go coraz bardziej.

No tak, to takie dziwne, kiedy się wchodzi do jaskini znajdującej się na zboczu WULKANU.

Bill wyglądał, jakby wcale mu nie było gorąco. Temperatura powoli osiągała tę, jaka występuje w najzimniejsze dni w Mordorze. Czyli rzędu czterdziestu stopni prawdopodobnie.

Bogowie wytwarzali chłodniejszą aurę, więc dzięki ich działaniom ludzie jeszcze nie zaczęli się roztapiać jak pudełko Algidy pozostawione w samochodzie. Jednak nie tylko to sprawiło, że nagle zrobiło im się chłodniej - widok, jaki ujrzeli, zmroził im krew w żyłach.

Grupa zawędrowała do końca tunelu, którego ujście prowadziło do jakiegoś pomieszczenia. Krok za krokiem, wszyscy weszli do środka...

Przekraczając wejście do wielkiej komnaty, stanęli na szerokim moście z gładkich, płaskich kamieni. Rzeki lawy ciągnęły się aż do końca pomieszczenia, do ogromnej ściany pnącej się wysoko, wysoko, aż ku wąskiemu wylotowi, przez który uciekała para i dym. Pod ścianą stał posąg z czarnego, lśniącego kryształu, a przedstawiał humanoidalną istotę na dwóch nogach, o nienaturalnie długich kończynach i ostrych pazurach sięgających podłogi. Jej paszcza wykrzywiona była w gniewnym grymasie, a w miejscu oczu ziały dwa głębokie jak piekielna czeluść otwory, w których nie dało się dostrzec nic poza obezwładniającym bezdennym bezkresem.

Gdyby nie boskie zimno, uczestnicy eskapady padliby trupem przez gorąc. Samo to, że stali o własnych siłach było czynem tak niezwykłym, jak obecność przerażającej statuy. Komnatę wypełniało coś złego i plugawego, tak gęstego, że zachowanie trzeźwości myślenia wydawało się ponad ich siły.
Egzorcystów przeszły dreszcze, a włosy na ich karkach stanęły dęba.

- To... To nieludzkie - szepnął ojciec Lazare mało odkrywczo. Ale jak miał brzmieć, skoro opanował go strach tak wielki, że z ledwością cedził słowa?

- Mało powiedziane... - szepnął Ford, stając pół kroku przed Dipperem, jakby chciał go ochronić przed obezwładniają potęgą ciemności.

- Nie powinno nas tu być... - jęknął Lenny, czując narastające poczucie winy.

Mabel spojrzała z nadzieją na Billa. Liczyła, że demon jakkolwiek rozluźni atmosferę, zarzuci sarkastycznym żartem... Nie tym razem.

Patrząc na posąg do demona dotarło, że oto ma przed sobą coś, do czego sam upodobnił się podczas rytuału Stałego Ciała. Że przez krótki moment wyglądał podobnie jak istota, na którą patrzyły jego złote oczy. Wspomnienia jakby stały się bardziej wyraźne, przypominał sobie rzeczy, których wolał nie pamiętać...

Tuż przed tym, jak stał się posiadaczem ciała, przeszywał go szereg najbardziej prymitywnych żądz... Pragnął pożerać, mordować, niszczyć i posiadać; przejmować kontrolę i znaczyć teren, jak bestia pozbawiona głębszych odruchów, jak monstrum łaknące więcej i więcej... Jak to możliwe, że udało mu się opanować?

Nieco nieprzytomnie spojrzał w stronę bladej, przerażonej ciemnowłosej i dotarło do niego, że to tylko jej zasługa. Że to jej obecność pozwoliła mu zapamiętać kim jest, nawet jeśli był chaotycznym, sadystycznym bytem o kontrowersyjnych sposobach działania...

I teraz, przed błyszczącym, kryształowym obliczem zrozumiał. Naprawdę mógł ją stracić. Każde z nich mogło stracić istnienie - bez względu na to, czym było. Zacisnął dłonie w pięści i poczuł żar desperacji, powoli wdzierający się do jego nieuporządkowanego umysłu.

- Co teraz? - szepnęła Paula spanikowana. Chciała stąd wyjść, a nie zapowiadało się na to zbyt szybko.

- Teraz przejmuję inicjatywę - zadecydował Bill.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top