17.

Był środek dnia, słoneczko przygrzewało zapowiadając nadchodzący najgorętszy dzień w roku. I rzeczywiście już niebawem miało być gorąco, choć nie za sprawą pogody.

Mabel nie mogła znieść tej całej krzątaniny wokół dzisiejszego zdarzenia... Słyszała, jak Dipper z wujami dyskutują na temat rytuału, nie mówiąc już o tym, że wszyscy czegoś od niej chcieli.

I chociaż z każdym rozmawiała wesoło jak zawsze, czuła się coraz bardziej przytłoczona.  Miała nadzieję, że dadzą jej święty spokój – o ile o „świętym” można mówić w przypadku krwawych, demonicznych rytuałów.

Z jednej strony cieszyła się, z drugiej wszechobecne pytania o samopoczucie i nastawienie dobijały. Gideon przyniósł magiczną czarę, o którą prosił Dipper, i dokonał jej prezentacji na stole w kuchni. Co tu dużo mówić, chyba nauczył się od ojca gadki profesjonalnego opychacza złomu. Przedstawił możliwości naczynia w tak zachęcający sposób, że nawet Stanek zaczął się zastanawiać nad jej kupnem.

Tylko Pacyfika zachowywała chłodną głowę, co poniekąd ratowało ciemnowłosą przed popadnięciem w obłęd. Chociaż Gideon starał się być śmieszny, zabawny i uroczy (bo z tego niestety nie wyrósł), Mabel wyczuwała nadciągającą zagładę.

A może to tylko przez burrito, które wujek Ford zrobił na lunch?

W każdym razie, aktualnie blondyna porwała swoją przyjaciółkę do pokoju na poddaszu pod pretekstem „przeglądu szafy”.

- Co mam na siebie włożyć? – zapytała ciemnowłosa, stając przed szafą pełną swetrów i sukienek.

Dipper większość swoich rzeczy trzymał albo w kufrze, albo w laboratorium wuja, bo po kilku wypadkach z wybuchami i żrącymi substancjami nauczył się trzymać dodatkowe zestawy ubrań w pobliżu miejsca zdarzenia.

A uwierzcie, widok młodego Pinesa popindalającego o piątej nad ranem przez korytarze chaty w majtkach z kaczuszkami, bardzo wżynał się w pamięć.

Blondynka siedziała właśnie na łóżku brata Mabel i przeglądała w telefonie jakąś stronkę z najnowszymi trendami mody. Podniosła oczy znad ekranu i krytycznie przyjrzała się ciemnowłosej.

- A masz jakieś wymogi? Nie wiem, biała szata, wianek, czarna peleryna?... Ja tam się nie znam, nigdy nie byłam ofiarną dziewicą.

- Bardzo śmieszne... - powiedziała Mabel ironicznie, jednak mimowolnie się uśmiechnęła. - Dipper twierdzi, że powinno to być coś symbolicznego... Po wszystkim Bill może być bardziej... nieokiełznaną pierwotną mocą, która kieruje się instynktem. Więc... Musi mnie jakoś skojarzyć...

- Dobra, suń się tam. Zrób miejsce stylistce Paz.

Pacyfika podeszła do szafy, przesunęła Mabel na boczek, zaczęła grzebać w ciuchach i wyjęła sukienkę z motywem galaktyki.

- To będzie idealne... - powiedziała, rzucając ubraniem w ciemnowłosą.

- No nie wiem... - Mabel spojrzała na kreację krytycznie.

- Czego nie wiesz? Bill nazywa cię "Spadającą Gwiazdą". Sukienka ma motyw kosmosu. Brakuje ci jedynie tego...

Blondynka otworzyła torebkę i coś z niej wyjęła. Był to wisiorek, a właściwie wisior na długim łańcuszku, przedstawiający gwiazdę, jaką Mabel miała na swoim swetrze w pierwszy dzień wakacji, gdy siedem lat temu przybyła do Gravity Falls.

- Skąd ty to...

- To miał być prezent na Latoween, ale wyszło jak wyszło. Teraz ci się przyda.

Pacyfika założyła biżuterię swojej koleżance i zmierzyła ją krytycznie. Na zakończenie rzuciła w Mabel wygodnymi, płaskimi czółenkami.

- Wszyscy skupiają się na tym, że będziesz robić coś strasznego, jakbyś duszę sprzedawała albo szła na rozmowę kwalifikacyjną... - powiedziała blondynka, zapierając się pod boki. - A jak ty się z tym czujesz?

Ciemnowłosa przewróciła oczyma, zupełnie ignorując fakt, że poczuła jak Bill użył jej oka, by sobie popatrzeć na sytuację.

- Szczerze? Mam nadzieję, że Bill mnie nie zje, jak już się pojawi. Chociaż to byłoby ciekawe - powiedziała ze śmiechem. - Wszyscy sądzą, że ze strachu sikam w majciochy na myśl o tym rytuale...

Blondynka usiadła na łóżku ciemnowłosej i zrobiła minę na ploty. Uwielbiała, kiedy w Mabel pojawiła się ta lekko buntownicza iskierka.

- A jak jest naprawdę?

- Paz, łażę z demonem w głowie od początku wakacji, gdyby coś było nie w porządku, już dawno byście to zauważyli!... Czy wyglądam, jakbym wyła do księżyca? Albo potrzebowała srebrnej kulki w głowie?

- Może paru klepek...

Dziewczyny zaczęły się śmiać.

- Przedtem miałam pewne obawy, tak, ale to dlatego, że udziela mi się panika Dippera! Za dużo myślę i sru!

- Dokładnie Mabs, za dużo myślisz... - stwierdziła blondynka, krzyżując ramiona. - A teraz słuchaj mnie, laska, bo ja też mam coś do powiedzenia.

Mabel z zaciekawieniem oparła się o parapet i zaczęła lekko postukiwać paznokciami w drewno.

- Zamiast tyle ględzić, zadzwoń do swoich znajomych i poplotkuj. Pomyśl o niebieskich migdałach. Ja zajmę się Dipperem i powiem mu, żeby zluzował pory, bo rzeczywiście niepotrzebnie wszystkich niepokoi. I jeszcze jedno... Sprawa do ciebie, Bill.

Złote oko zajaśniało nieco mocniej, a dziewczyna odezwała się głosem demona.

- Cóż za sprawę możesz do mnie mieć, włochata przyjaciółeczko?

- To już wolę, żebyś wprost nazywał mnie lamą... - mruknęła Paz, pogrążona w dyskomforcie.

- Jak tam sobie chcesz, mi jest wszystko jedno. W każdym razie intryguje mnie, co takiego chcesz mi przekazać.

- A więc, Bill... Lepiej postaraj się, żeby mieć ładną twarz. Mabel i tak cię przyćmi swoją urodą, ale przynajmniej będziecie do siebie pasować.

Mabel się zarumieniła i wyglądało na to, że oburzona się odezwie, jednak Bill jej nie pozwolił. To on aktualnie rozmawiał z Pacyfiką.

- To niestety nie jest zależne ode mnie. We śnie mogę przyjąć dowolną postać, tak samo jeśli przeniosę swój wymiar do waszego, ale tym razem za wszystko odpowiedzialne są geny. Dlatego nie nastawiaj się na nie wiadomo co, Lamo.

- Ta, jasne. Dipper mówił, że to też zależy od jakości krwi, a wątpię żeby Mabs ci pokiereszowała buźkę. Więc lepiej dobrze wypocznijcie, bo do dziesiątej jeszcze trochę czasu.

Blondynka zarzuciła włosami, posłała im oczko i wyszła zadowolona z siebie. Mabel z jękiem opadła na swoje łóżko i zasłoniła twarz dłońmi, przeklinając w myślach swatkowe zapędy przyjaciółki.

Jakoś to będzie. Musi być.

-+-+-

Przywoływanie demonów to najmroczniejszy rytuał. Nic więc dziwnego, że ludzie spodziewają się mnóstwa czarnych świeczek, jakichś pentagramów czy innych przerażających symboli i najlepiej zapachu siarki w powietrzu przy wszystkim, co ma związek z demonami.

Dlatego Mabel, po wkroczeniu do eksperymentalnego pomieszczenia w labo wuja (tak, tego samego gdzie Dipper trochę wcześniej próbował poznać tożsamość drugiego obecnego wroga), była lekko zaskoczona.

Tak, światło było przygaszone, ale dawało przyjemne, kojące ciepło. Jej brat wyrysował na podłodze Zodiak Billa, ale nie użył do tego krwi (ani ludzkiej, ani zwierzęcej, ani nawet roślinnych soków więc nic nie ucierpiało), tylko wosku. Przez to krąg był bardziej trwały, a przy tym ledwie widoczny.

Na środku leżała poduszka, na której dziewczyna miała się usadowić, żeby przypadkiem nie nabawić się wilka (płytki bywają bardzo zimne). Przed poduszką z kolei stała czara, którą Gideon wcześniej dostarczył - i to w niej miała się znaleźć ofiarna krew ciemnowłosej.

Poza tymi elementami nie było nic niezwykłego, co wywołałoby niepokój. Szczerze mówiąc bardziej niż wystrojem, Mabel denerwowała się obecnością wujów, którzy spoglądali na nią zza szyby wmontowanej w ścianę pomieszczenia.

Był z nimi również Dell, który skrzyżował ramiona na piersi i wpatrywał się w nią z lekkim uśmiechem na ustach. Wzrok miał spokojny i łagodny, jakby - w przeciwieństwie do Forda - doskonale wiedział o pozytywnym zakończeniu rytuału. To on był tutaj ostoją spokoju, lilią na niezmąconej tafli jeziora... Bo Ford panikował, choć starał się to ukryć, a Staley udawał, że cała sytuacja go nie rusza. Choć prawie zmiażdżył w uścisku Mabel, zanim zamknęły się za nią metalowe drzwi pokoju.

- Możemy zaczynać? - zapytał nerwowo Ford przez interkom.

Dipper spojrzał siostrze w oczy. Ta uśmiechnęła się promiennie jak zwykle. Teraz to on poczuł chęć, by ją przytulić - co zresztą uczynił.

- Sister, kocham cię. Bądź silna.

- Oj, Dipper... Nie dramatyzuj! Też cię kocham, braciszku.

Poklepali się po plecach z cichym "pat, pat", a potem Mabel udała się w stronę Zodiaku.

Usiadła na poduszce po turecku i położyła dłonie na kolanach.

Ciemnowłosy otworzył swój dziennik, stanął przed dziewczyną - jednak na zewnątrz woskowego rysunku - i jakby od razu trafił na odpowiednią stronę, zaczął czytać na głos jakąś pradawną formułkę.

Krąg podświetlił się na złoto, co dało mu znak, że póki co wszystko jest w porządku. Kiedy ponownie się odezwał, Mabel ni w ząb nie mogła go zrozumieć - i nie powinna.

Dipper mówił do Billa, porozumiewając się z nim mową od tyłu.

*Trochę krwi na horyzoncie, uwaga*

- Billu Cyferko, czy akceptujesz ofiarną krew o-od... - Dipper przeklął się w myślach, że się zająknął. - Od Mabel Pines?

Wydawać by się mogło, że sarkastyczny demon będzie sobie robił jaja z formalnej części rytuału. Widocznie jednak postanowił zachowywać się w granicach tolerancji.

- Nie mam innego wyjścia. Akceptuję - odezwał się, używając do tego ust Mabel.

- Czy potwierdzasz, że nie zmusiłeś jej do podjęcia decyzji? - chłopak ściskał dziennik tak mocno, że aż mu zbielały kłykcie.

- Nie zmusiłem, to jej decyzja.

- Przybierz więc formę człowieka, by móc kroczyć wśród nas jak równy z równym - zakończył zdenerwowany, zamykając z trzaskiem swoją książkę.

Podszedł do siostry i wyjął z kieszeni kamizelki niewielkie zawiniątko. Podał je Mabel, a potem wycofał się z kręgu i stanął pod ścianą, naprzeciw szyby. Rzucił szybkie spojrzenie wujom i Dellowi - przy czym jedynie bóg matematyki skinął głową aprobująco.
W jakiś dziwny sposób to podniosło go na duchu.

Mabel rozwinęła czerwony materiał, a jej oczom ukazał się nóż. Nie jakiś super wymyślny, rytualny sztylet - ot, zwykły mały nożyk, jakiego można używać w kuchni przy krojeniu pomidora. Był jednak bardzo ostry, a o to przede wszystkim chodziło.

Dziewczyna poczuła, że na widok ostrza przechodzi ją dreszcz.

Prawie dwadzieścia lat bez jednej sznyty, a przyszło mi ciąć się przez Billa Cyferkę...”, pomyślała.

- Mabel Pines - odezwał się Dipper, próbując opanować drżenie głosu. Nadal musiał zwracać się do niej oficjalnie, jak zrobiłby w każdym innym przypadku. Miał ochotę rzucić ten formalny ton, jednak profesjonalizm mu na to nie pozwalał. A poza tym nie miał pewności, że rytuał by się udał... - Zgodnie z twoją wolą, przekaż Billowi Cyferce krew.

Ford wyglądał, jakby miał zemdleć. Stan odważnie nie odwracał wzroku, choć jego mina mówiła „zaraz umrę”. Delta patrzył z lekkim zainteresowaniem, choć w tym momencie bardziej starał się dodawać otuchy Dipperowi. A Mabel...

Już wcześniej zastanawiała się, jak to zrobić, żeby poszło bez komplikacji, ale by nie zemdlała z powodu zbyt szybkiej utraty krwi. Cieszyła się w myślach, że jej sukienka nie ma długich rękawów - nadstawiła rękę na czarę, po czym nacięła swoje przedramię, robiąc odpowiednio głębokie, nieco skośne nacięcie. Zgodnie z jej przewidywaniami, czerwona ciecz zaczęła spływać do misy, a ta jakby chciwie ją wchłaniała - chociaż dziewczyna widziała, że krew spływa na dno, znikała w momencie, gdy stykała się ze ścianami naczynia.

Bolało tylko przez chwilę, potem ból przerodził się w lekkie szczypanie. Co jakiś czas zaciskała i rozluźniała dłoń, żeby trochę sobie pomóc.

Dipper w tym czasie mruczał pod nosem jakąś inkantację, choć brzmiało to bardziej jak „Nie wierzę, że to się dzieje” powtarzane w kółko.

Mabel nie wiedziała, ile czasu minęło - zaczęła jednak odczuwać lekkie zawroty głowy. Nadal dzielnie ze sobą walczyła, by nie zamknąć oczu. Wiedziała, że jej brat ją obserwuje, gotów przerwać rytuał, gdyby tylko zauważył coś niepokojącego... Ale ona wiedziała, że to jest ta noc. Musiała to doprowadzić do końca.

Była już na skraju wyczerpania, zawroty głowy nasiliły się, czuła jak jej powieki stają się coraz cięższe... Gdy coś zaczęło się dziać.

Czara nadal wchłaniała krew, jednak jakby mniej łapczywie. W pomieszczeniu pojawiła się dziwna, niebieskawa mgła, nie wiadomo skąd. W gęstniejących oparach błysnęło złote ślepie, a dym zaczął przyjmować nieokreślony kształt, bardziej, jakby skupiał się w jednym, konkretnym miejscu...

Dipper cofnął się bardziej, przylegając plecami do ściany. Wyraźnie pobladł i spojrzał przez szybę - wujowie widocznie chcieli się odezwać, ale byli powstrzymywani dłonią przez Della. Bóg matmy uniósł drugą rękę i wyprostował wskazujący palec, nakazując młodemu egzorcyście czekać.

To stało się nagle. W chmurze dymu pojawiło się coś, co przypominało ludzką sylwetkę, ale człowiekiem na pewno nie było. Było szaro-czarne, jakby dym po prostu zbił się w bardziej określony kształt, a w miejscu, gdzie znajdowała się głowa tego czegoś, błyszczało świetliste oko.

I wtedy zawyło. I tak, tego głosu nie dało się pomylić z niczyim innym; ten potworny skowyt przeżarty nieokreśloną żądzą brzmiał jak dobrze znany, zwielokrotniony głos Billa.

Demon rozejrzał się wokół i dostrzegł Dippera, który z przerażenia wypuścił z rąk swój dziennik.

- Coś poszło nie tak, coś poszło nie tak!! - krzyknął, czym zwabił na siebie uwagę stwora. Potwór odwrócił łeb w jego kierunku i zawył.

- Przerwij to, Dipper! Uciekajcie stamtąd! - krzyknął Ford przez interkom, panikując widocznie.

Stanley ruszył w stronę drzwi do pomieszczenia, ale Dell się za nim rzucił. Wywiązała się z tego szarpanina.

- Bill!

Oczy wszystkich skupiły się na Mabel, która na chwiejnych nogach zrobiła krok w stronę demona.

- NIE WYCHODŹ Z KRĘGU! - Dipper już ruszył w kierunku siostry, ale demon był szybszy. Zwęszył trop i pragnął zaspokoić głód...

Wyczuł krew, wyczuł słabość, wyczuł...

Ta moc... to mu się z czymś skojarzyło. Jakby już kiedyś rozpoznawał energię... Przypominała mu energię kosmosu, nie nie, to nie to... Bardziej gwiazdy, która na pewno nie stoi w miejscu... Spadającej gwiazdy...

Mabel zachwiała się i potknęła.

Nie, nie mógł pozwolić, by ta gwiazda spadła.

Dopadł do niej, skupił myśli. Przez jedną, krótką sekundę miał wrażenie, że zobaczył dosłownie wszystko. To, co działo się teraz i to, co wydarzyło się w innym czasie i przestrzeni, jakby jednocześnie zajrzał w przeszłość i przyszłość.

Obezwładniająca sensacja minęła tak, jak się pojawiła, zostawiając mu w umyśle poczucie głębokiego szoku i konsternacji. Skołowany wpatrywał się w  trzymaną na rękach Mabel, bladą jak ściana i walczącą z ogarniającą ją sennością. Jego dłonie i ramiona spowił gęsty niebieski dym. Ta chmura pojawiła się wszędzie, poza nią i błękitnymi oparami wokół, nie mógł ujrzeć już nic...

Dipper dostrzegł, jak potwór dopada jego siostry i z rozpaczliwym krzykiem rzucił się w ich kierunku tylko po to, by ujrzeć, jak Billa trawi niebieski ogień. To trwało może trzy czy cztery sekundy, dym zaczął się ulatniać, a jego siostra leżała nieprzytomna w ramionach mężczyzny.
Bill podniósł głowę i spojrzał wprost na Dippera.

Wyglądał na dwadzieścia parę lat, miał szpiczasty nos i trójkątny podbródek. Jego tęczówki były złote i nieludzkie, trochę jak u węża. Włosy miały odcień platynowego blondu, ale przebłyskiwały przez nie prawdziwie złote pasma. No i ten szary garnitur...

Jego wzrok... Wpatrywał się w dziewczynę, jakby widział ją pierwszy raz, a przy tym wydawał się dziwnie obojętny. Dipper nie wiedział co zrobić, zszokowany i nadal przerażony.

- Kiedy już myszka odda ci skradziony język, Sosenko, to zwróć uwagę, że Gwiazdeczka się wykrwawia, a ty gapisz się jak sroka w gnat. Niestety, ale demony nie mają zdolności leczenia ludzi.

Dipper bez słowa pognał do wyjścia. Tuż zanim wyszedł z pomieszczenia, rzucił jeszcze jedno szybkie spojrzenie dwójce. I może mu się wydawało, może to przyciemnione światło płatało mu figla, ale przez chwilę widział na twarzy Billa najprawdziwsze przerażenie, gdy usiłował uciskać odzianą w czarną rękawiczkę dłonią ranę na ręce Mabel.

Kiedy tylko wyszedł na zewnątrz, Ford i Stan wbiegli do środka, praktycznie zaciągając tam Deltę - głównie ze względu na jego lecznicze moce. Dipper oparł się o ścianę i powoli wypuścił powietrze z płuc.

To było przerażające. Miał już w życiu do czynienia z tym rytuałem, ale tylko towarzyszył kapłanowi i jego rola polegała na przypatrywaniu się, co robi duchowny. Przeprowadzenie tego na własnej siostrze miało śnić mu się po nocach przez najbliższe trzydzieści lat.

Na drżących nogach podszedł do najbliższego fotela i usiadł ciężko, chowając twarz w dłoniach.

Zdziwił się, gdy usłyszał za sobą kroki, a zaraz potem poczuł na ramieniu dłoń. Zerknął na nią i zobaczył czarną rękawiczkę.

- Ktoś tu chyba miał ciężki wieczór - stwierdził Bill nonszalancko. - Wyglądasz jakbyś miał ześwirować. A uwierz mi, to nie czas i miejsce.

Dopiero teraz chłopak dokładniej przyjrzał się demonowi. Był szczupły, ale nie anorektyczny. Wysoki - wyższy może o pół głowy niż ciemnowłosy, więc z pewnością przekroczył magiczne metr osiemdziesiąt. Pod szarym garniturem miał żółtą koszulę z czarnymi spinkami do mankietów. I czarną muszkę z malutkim złotym elementem na wiązaniu.

Demon pstryknął palcami, a w jego dłoniach pojawiła się czarna laska, zakończona ozdobnym uchwytem. Poprawił jej końcem lekko zsuwający się z głowy cylinder i uśmiechnął drwiąco.

- Czyżbyś stracił zdolność mowy, Sosenko? A może to mój urok tak na ciebie działa?

- Mało brakowało, a zamordowałbyś mi siostrę - mruknął sfrustrowany i zmęczony Dipper. Powoli do niego docierało, co się stało pod koniec rytuału.

Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, że Bill wyczaruje sobie fotel i usiądzie równie ciężko, co chłopak przed chwilą. Spojrzeli na siebie poważnie i przez krótki moment obaj milczeli, pogrążeni we wzajemnym zrozumieniu.

- Lubię chaos, to fakt. Ale nie chciałem skrzywdzić Gwiazdki.

Brzmiał też inaczej. Nie do końca psychopatycznie, głos odrobinę mu się obniżył - na tyle, żeby pozbyć się tej nieustannej, irytującej, wysokiej nuty, no i nie był zwielokrotniony. Ale nadal brzmiał jak Bill.

- Uwierz mi, twoja pierwotna postać była straszna. Pamiętasz w ogóle coś z tego momentu?

Demon lekko zmrużył oczy, wpatrując się w Dippera z jakimś nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chłopak już myślał, że Bill mu nie odpowie, kiedy zaskoczył się po raz kolejny tej nocy.

- Czułem, że gwiazda spada. I nie mogłem jej na to pozwolić - odparł zagadkowo.

Dipper zamiast zaspokoić swoją ciekawość, tylko ją rozbudził. Miał ochotę zadać kolejne pytania, ale Bill podniósł się i skierował w stronę wyjścia. Przy drzwiach zerknął jeszcze przez ramię. Zobaczył, jak Ford wynosi na rękach dziewczynę, która miała na ramieniu bandaż. Zmarszczył brwi, bo wydawało mu się, że Dell powinien był całkowicie leczyć rany...

Naukowiec położył dziewczynę na kozetce, przykrył cienkim, białym prześcieradłem i podpiął ją do jakiegoś woreczka z płynem, który teraz wolno skapywał do jej żyły.

- Jak to coś już się skończy... - powiedział, wskazując końcem laski na kroplówkę z elektrolitami. - ...przenieście ją do siebie. Tu będzie jej nieswojo.

Cała grupa obserwowała w milczeniu, jak Bill otwiera sobie drzwi bez większych problemów, używając siły woli.

- Nieswojo - spapugował Stanley, przewracając oczami.

A potem spojrzeli na Mabel. Białe prześcieradło zniknęło, a na jego miejscu pojawił się jej kocyk w tęczowe misie.

I wtedy Dipper zdał sobie sprawę z jeszcze jednego szczegółu, który przedtem zignorował, a teraz rzucił mu się w oczy.

Bill utykał na jedną nogę i używał laski, żeby się nią podpierać.

Czy to możliwe, żeby jego egzorcyzm w posiadłości Północnych jednak miał jakiś wpływ na demona?

-+-+-

Pole do mini-golfa. Niewielka atrakcja dla mieszkańców miasteczka, jednak przynosząca dochody... To właśnie tutaj Bill postanowił udać się w pierwszej kolejności.

Była prawie trzecia nad ranem i całe pole spowijała ciemność, ale czym dla niego był mrok? Doskonale widział i za dnia, i w ciemnościach, w każdym wymiarze i warunkach.

Jego przybycie spowodowało jakieś dziwne poruszenie. Kroczył w powietrzu dumnie, z uniesioną głową, jakieś pół metra nad ziemią. I patrzył z góry, jak zgraja Liliputów zbija się w grupki, szepcze między sobą i sieje panikę. Czuł ich strach.

- T-ty jesteś... - zaczął ich przywódca z holenderskiego młyna. Jego imię jakoś wymknęło się Billowi z pamięci, nie musiał znać tożsamości każdego magicznego stworzenia.

- Tak tak tak, demon Gravity Falls wrócił na swoje miejsce - machnął ręką, jakby było to nieistotne. - Jesteś przywódcą Liliputów, mały koleżko?

- Nooo... Właściwie to mamy o tym piosenkę, chcesz posłuchać?

- Daruj sobie - Bill przewrócił oczami. - Przychodzę do was w... Interesach.

Małe stworzenia przypominające piłeczki golfowe podeszły nieco bliżej, przełamując swój lęk.

- Czy chodzi o Mabel Pines? Doskonale ją pamiętamy! - zaczął Liliput, a reszta jego grupy potwierdziła z jakimś nienawistnym entuzjazmem. - Mamy ją złapać i się jej pozbyć?

Bill westchnął.

- Macie się zebrać. Wszyscy. I stawić się na mój znak przed Tajemniczą Chatą. Będziecie naszą małą armią przeciw pewnemu demonowi, który za bardzo się rządzi.

Liliputy zaczęły między sobą szeptać. Jeden z przedstawicieli dołka piratów wystąpił z tłumu.

- Wybacz śmiałość... Ale czy te plotki to prawda?

- Właśnie! - dodał jakiś górnik. - Podobno sprzymierzyłeś się z Pinesami!

- Tak słyszeliśmy... - dodała jakaś przedstawicielka dołka hawajskiego.

Liliputy zaczęły przekrzykiwać się jeden przez drugiego. A Bill z zaskoczeniem stwierdził, że poczta pantoflowa magicznych stworzeń działa wyjątkowo dobrze.

Podniósł rękę, uspokajając rozgadany tłum. Wszystkie istoty zamilkły jak jeden, wyczekując słów demona.

- Prawdą jest, że Spadająca Gwiazda mi pomogła.

Te słowa tylko rozbudziły ciekawość Liliputów. Demon słyszał najczęściej powtarzające się słowa. „Pomogła? Ona? Jak to? Co się stało?”. Nie czuł się na siłach, żeby opowiadać całą swoją historię - zresztą nie musiał się tłumaczyć. Musiał jednak jakoś przekonać stworzenia, skoro były wrogo nastawione.

- Uwolniła mnie z kamienia.

- Ooooh!

- I użyczyła mi swojej głowy, bym nie musiał szukać kogoś, by go opętać.

- Ooooh!

- Oraz oddała mi swoją krew, bym miał własne, ludzkie ciało i nie musiał bawić się w opętywanie.

Nastała dziwna cisza.

- A teraz kończmy już te pogaduszki o sprawach z mojego życia, tyle wam wystarczy żebyście stanęli po naszej stronie. Tak więc mam nadzieję, że zobaczymy się pod Chatą Tajemnic, Liliputy.

Zostawił zaskoczony tłum i opuścił pole do mini-golfa, zastanawiając się, co dalej.

Przypomniała mu się sytuacja z jednorożcami. Wyglądało na to, że i im wypadałoby złożyć wizytę, jednak był pewien, że i tak ich nie przekona.

Bill miał to szczęście, że mógł w tej formie swobodnie się teleportować i używać wszystkich mocy. Nadal się przyzwyczajał, ale szło mu coraz lepiej. Nie musiał walczyć z czyjąś wolą, żeby sterować ciałem. Był sobą, tylko wyglądał inaczej.

To będzie długa noc!”, pomyślał entuzjastycznie.

A gdyby tak po drodze rozpuścić trochę ciekawych informacji, żeby w zamian czegoś się dowiedzieć? O... To był świetny pomysł!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top