Mój ojciec


- Ty nic nie rozumiesz! - zawołał zdenerwowany chłopak, po czym spojrzał ze złością na swojego przyjaciela, z którym dopiero co podzielił się swoimi nowymi odkryciami. Następnie odwrócił się i szybkim krokiem pomaszerował przed siebie. Nie dbał o to, dokąd dojdzie. Mógłby dojść nawet i do samego piekła. Albo i do JEGO królestwa. Nie obchodziło go to. Za sobą usłyszał czyjeś kroki. Po chwili jego przyjaciel podbiegł do niego.

- Candy? - spytał niepewnie Pierrot. Nie doczekał się żadnej reakcji ze strony swojego wzburzonego przyjaciela. Spróbował jeszcze raz. Gdy po raz trzeci Candy nie zareagował na własne imię, Pierrot chwycił go za ramię i zmusił, żeby się zatrzymał. Candy zrobił to, a potem odwrócił się i popatrzył ze złością na swojego przyjaciela. - I co niby teraz zamierzasz zrobić? Dokąd idziesz? - spytał Pierrot. Candy przez chwilę przyglądał mu się, milcząc. Wreszcie odwrócił się i ponownie ruszył przed siebie.

- Nie wiem! Nie obchodzi mnie to, gdzie trafię! - zawołał. Pierrot ponownie za nim pobiegł.

- Ale chyba nie zamierzasz znowu wyjść z Lasu Światła, co? Pamiętasz, co było ostatnim razem? Omal nie musieliśmy walczyć z ludźmi! A gdybyśmy trafili na kogoś gorszego? Na przykład na Serantów? Twój wujek wyraźnie powiedział, że...

- Nie obchodzi mnie, co on powiedział! - zawołał Candy. Zatrzymał się nagle, więc Pierrot zrobił to samo, ze zdziwieniem i niepokojem przypatrując mu się. Candy spojrzał na swojego przyjaciela. Dało się od niego wyczuć całą gamę złych emocji. Złość. Nienawiść. Gniew. Smutek. - Ten człowiek nie jest moim ojcem - dodał genyr.

- Ale cię wychował...

- I co z tego?! To nie zmieni tego, kim jestem! - odparł genyr. Pierrot położył mu rękę na ramieniu. Candy wydał się nieco zaskoczony i zbity z tropu tym gestem.

- Candy, posłuchaj, wiem, że musisz to strasznie przeżywać, ale ja przecież też jestem w połowie dhokkalferem, więc wiem, co czujesz... - nie zdołał dokończyć. Candy odsunął się od niego, a na jego twarzy ponownie pojawił się wyraz złości.

- Tak? A czy twoim ojcem też jest sam król? Król dhokkalfers? Osoba, która... która uchodzi za tak okrutną, przez którą nasz gatunek tyle wycierpiał? Zapewne nie, więc nie, nie wiesz, co teraz czuję - odparł genyr.

- Ale to kim jest twój prawdziwy ojciec nie ma znaczenia. Liczy się to, kim jesteś ty - odparł Pierrot.

- Nieślubnym dzieckiem króla mrocznych elfów. Fakt, brzmi to bardzo pocieszająco - stwierdził Candy. Jego przyjaciel nie wytrzymał dłużej. Podszedł do niego ponownie i chwycił go za ramiona.

- Candy, uspokój się. Gdzie się podział mój tak pozytywnie nastawiony do życia przyjaciel? Jeśli to, czego się dowiedziałeś, to prawda, to fakt, nie trafiłeś na najlepszego ojca. Ale spójrz na to z tej strony. Przez tyle lat twój ojciec nie niepokoił ani ciebie, ani zbytnio naszego gatunku. Zupełnie jakby dał sobie z nami spokój. To dobry znak. Poza tym, nieważne, kto jest twoim ojcem, liczy się to, kim jesteś i będziesz ty, jakie ty podejmiesz w swoim życiu decyzje. Twój ojciec jest tutaj akurat najmniej ważną kwestią - powiedział Pierrot. Candy uważnie wsłuchiwał się w słowa przyjaciela. Nie mógł nie przyznać mu racji, jednocześnie jednak coś w głębi jego duszy nie dawało mu wciąż spokoju. Spuścił wzrok.

- Tak się chlubiłem tym, że moja matka była taką wspaniałą wojowniczką. A teraz? Okazało się, że z kolei mój ojciec to potwór - powiedział cicho. Podniósł wzrok i ponownie spojrzał na Pierrota. - On... podobno skrzywdził moją matkę. I odpowiada za jej zniknięcie. A ja? Kto wie, czy nie byłem dla niej ciężarem. Może patrząc na mnie, widziała jego? Może tak naprawdę w głębi duszy mnie nienawidziła?

- Candy, nie mów tak! Tak na pewno nie było! - zawołał Pierrot.

- Tak? A skąd wiesz, że na pewno tak nie było? Nie masz takiej pewności! A ja... - Candy nagle umilkł i ponownie spuścił wzrok.

- A ty co? - spytał lekko zaniepokojony Pierrot.

- Boże, co ja powiem April? - zapytał Candy. Znów spojrzał na swojego przyjaciela. - Cześć, dziś podsłuchałem rozmowę mojego wujka z przyjacielem mojej matki i dowiedziałem się, że moim ojcem jest król dhokkalfers? Tak, ten król, którego wszyscy nie cierpią albo wręcz się go obawiają. Fajnie, nie? A tak przy okazji, chcesz zostać moją ukochaną? - spytał Candy, po czym prychnął. Następnie odsunął się od swojego przyjaciela. - Teraz nawet nie mam co liczyć na to, że April kiedykolwiek odwzajemni to, co do niej czuję. Mam okropną rodzinę. Moja matka zaginęła i nie mam pojęcia, gdzie jest. Może więzi ją mój ojciec? Może ją torturuje? A on sam... jest potworem. Sam bym się wypisał z takiej rodziny, gdybym mógł - stwierdził.

- Candy, przestań tak mówić. April na pewno wszystko zrozumie, jest twoją przyjaciółką, tak jak ja - stwierdził Pierrot.

- Ona jest kimś więcej niż przyjaciółką - odparł Candy. Na chwilę między nimi zapadła cisza, którą przerwał ponownie Candy. - Cóż, w tej sytuacji pozostaje mi tylko jedno - stwierdził.

- Co takiego? - spytał Pierrot.

- To proste. Muszę iść do królestwa mojego...ojca, i przekonać się, czy tam właśnie jest moja matka. A jeśli tak, sprowadzę ją tutaj - odparł Candy. Pierrot przez chwilę myślał, że jego przyjaciel żartuje. Był pewien, że Candy'emu wrócił dobry humor i tak właśnie chciał to okazać. Jednak powaga, z jaką dokanyr to powiedział sprawiła, że Pierrot szybko zrozumiał, że to nie żarty.

- Oszalałeś?! - zawołał.

- Nie, nie oszalałem. Wszystko sobie przemyślałem - odparł Candy.

- Niby co sobie przemyślałeś?! W ogóle nie pomyślałeś o konsekwencjach! I niby jak chcesz to zrobić?! Jak chcesz tam się dostać? Myślisz, że dhokkalfers powitają się z otwartymi ramionami? Mogą ci chcieć coś zrobić! Nie dasz sobie sam rady! Oni są niebezpieczni, poza tym, nawet gdyby twoja matka tam była, jak chcesz ją uwolnić sam jeden? - spytał Pierrot. Candy spojrzał na niego ze złością oraz wrogością, jakiej jego przyjaciel nigdy wcześniej u niego nie widział.

- Mówisz dokładnie to samo co oni... - powiedział dokanyr. Pierrot nieco się zdziwił.

- To znaczy? Jacy "oni"? - zapytał. Candy westchnął.

- Wiesz, skąd się dowiedziałem, jaki konkretnie dhokkalfer jest moim ojcem? - spytał Candy. Pierrot pokręcił głową.

- Nie mam pojęcia - odparł.

- Podsłuchałem rozmowę. Mojego wujka z Kasaiem. Wiesz, on był przyjacielem mojej matki. Czasem nas odwiedza. Dzisiaj April i ja mieliśmy pomóc jej matce, ale ona źle się poczuła, więc postanowiłem przynieść jej z naszego domu trochę lekarstw. Musieli nie usłyszeć, że wróciłem. Normalnie w ogóle nie obchodziłoby mnie, o czym rozmawiają, ale usłyszałem, że mówią o Jesterce, czyli mojej matce. I, no wiesz, jestem jej ciekaw, chciałbym wiedzieć o niej jak najwięcej. Zawsze chciałem być taki jak ona.

Zacząłem się więc przysłuchiwać, i wtedy właśnie dowiedziałem się tego wszystkiego. Potem natychmiast poszedłem, żeby się z tobą spotkać, bo musiałem podzielić się tym z kimś zaufanym. Kilka razy... słyszałem takie plotki, że moim ojcem jest Calificur, król mrocznych elfów, ale nigdy w nie nie wierzyłem. Tymczasem mój wujek i Kasai, kiedy rozmawiali, wszystko to potwierdzili. Dowiedziałem się, że tak właśnie jest, mój ojciec to Calificur Zhe Hvedrungr, najgorszy wróg genyrów. A przynajmniej jeden z najgorszych i największych wrogów. Poza tym podobno stoi on za zniknięciem mojej matki, no i jeszcze omal nie zabił Kasaia. Do tego nikt nie jest pewien, czy nie jestem dzieckiem z gwałtu! Z gwałtu, rozumiesz?! Ponadto oni powiedzieli, że przez całą tą trudną sytuację, w jakiej znalazły się genyry, i właściwie są do teraz, nie szukali mojej matki ani tym bardziej nie szukali jej wśród dhokkalfers, bo nie mogą. Przywódca zadecydował, że tak będzie dla nas na razie lepiej...

- To naprawdę okropne, ale miał poniekąd swoje powody, żeby tak zadecydować. A twój wujek i Kasai nie mogą się przecież sprzeciwiać przywódcy, prawda? - spytał Pierrot.

- To ich nie usprawiedliwia! Za wszelką cenę powinni uratować moją matkę, tyle dla nas wszystkich zrobiła, a oni ją tak po prostu zostawili, bo boją się dhokkalfers! - zawołał Candy.

- Ale wierzyć mi się nie chce, że ktokolwiek z nas tak po prostu porzuciłby innego genyra! Jeśli wiedzą, gdzie może być twoja matka, na pewno jej pomogą! - stwierdził Pierrot.

- Ale kiedy?! Kiedyś, może, za jakiś czas... A ona może potrzebować pomocy już teraz, zaraz, natychmiast! - odparł Candy.

- Ale co, zamierzasz tam iść w pojedynkę? Sam nic nie zdziałasz.

- Może, ale wolę iść i się przekonać, niż siedzieć bezczynnie i nic nie robić. To moja matka! - zawołał dokanyr. Pierrot westchnął.

- To naprawdę trudna sytuacja - przyznał.

- Mów i rób co chcesz, ja tam idę! - zawołał Candy, po czym odwrócił się i ruszył przed siebie. Pierrot natychmiast poszedł za nim.

- Czekaj! Nie możesz teraz ot tak tam sobie pójść, bez przygotowania, sam, bez broni... - powiedział, próbując jakoś zatrzymać przyjaciela. Nic to jednak nie dało. Candy był zdecydowany wprowadzić swój plan w życie, przynajmniej dopóki nie zmieniły się pewne okoliczności...

- Pójść dokąd? - usłyszeli za sobą dobrze znany głos. Obaj zatrzymali się i odwrócili do tyłu. Stała jakieś dwadzieścia metrów od nich.

- April? - zdziwił się Pierrot. - Co ty tutaj robisz? - zapytał.

- Mieszkam, jak wszystkie genyry! A co, już zdążyliście zapomnieć? - spytała, po czym zaśmiała się cicho. Następnie podeszła do dwójki swoich przyjaciół. April nawet nie zdawała sobie sprawy, jakie emocje wywołała u Candy'ego jej obecność.

Spotkanie z nią zawsze pełne było dla niego wrażeń, zawsze mocno je przeżywał, a jego serce wyrywało się do nich i pragnęło tych spotkań nade wszystko. Kochał ją jak nikt i nic innego na świecie, choć nie potrafił zebrać się na to, aby jej to wyznać. Mimo to jednak teraz spotkanie z nią go nie ucieszyło.

Wręcz przeciwnie, było ostatnią rzeczą, jakiej pragnął. Już wcześniej martwił się, czy ma w ogóle szansę u April i czy kiedykolwiek będą razem, a teraz? Nie wyobrażał sobie tego. Był nie tylko dokanyrem, jak się okazało. Był też synem króla mrocznych elfów. Jak miałby jej powiedzieć, że jego ojcem jest ktoś taki? A nie powiedzieć? Tego też sobie nie wyobrażał, to byłoby jak kłamstwo, których żadne z nich nie znosiło. Bał się, że gdy April dowie się prawdy, nie będzie chciała mieć z nim już nic wspólnego, co poniekąd by zrozumiał. Ale mimo to czuł, że nie przeżyłby, gdyby poznała prawdę i zaczęła nim gardzić, tak jak on w tamtej chwili sam sobą gardził. Mógłby znieść to, że nigdy z nią nie będzie, ale nie potrafiłby pogodzić się z takim traktowaniem i oceną z jej strony.

- Coś ty taki spięty? - spytała dziewczyna, podchodząc do Candy'ego. Dokanyr czuł się tak, jakby zaraz miał zemdleć.

- Candy... nie najlepiej się czuje... - odparł Pierrot, gorączkowo szukając jakiejś wymówki za przyjaciela, który nie był w stanie nic powiedzieć. April spojrzała na Candy'ego zaskoczona.

- Tak? Mam tylko nadzieję, że moja mama cię niczym nie zaraziła - stwierdziła dziewczyna.

- Jest chora? - spytał Candy. Przynajmniej tyle był w stanie wreszcie powiedzieć.

- Nie wiem jeszcze, co jej jest, dlatego przyszłam do was po jakieś lekarstwa, bo miałeś nam je przynieść, ale chyba zapomniałeś. Twój wujek mówił, że nawet nie widział cię w domu. O, albo po prostu, znając ciebie, spotkałeś po drodze Pierrota i się zagadaliście, co? - spytała April, uśmiechając się przy tym lekko. Nikt nie potrafił uśmiechać się tak jak ona. Tak uroczo i niewinnie zarazem. Candy uwielbiał, gdy ona się uśmiechała, i zwykle starał się to odwzajemniać, ale dziś nie miał na to sił. Nie po tym wszystkim, czego się dowiedział.

- Tak, wyleciało mi z głowy, przepraszam. Zaniosłaś już jej leki? Jeśli nie, powinnaś się chyba pospieszyć... - Candy nie dokończył, bo April mu przerwała.

- Zaniosłem jej już te leki. Na razie odpoczywa, a ja postanowiłam w tym czasie poszukać ciebie i sprawdzić, gdzie się zawieruszyłeś w drodze do domu. Ot i proszę, zagadka rozwiązana! - zawołała April, po czym ponownie uśmiechnęła się. Candy poczuł bolesny ucisk w piersi. Bolało go to, czego dziś się dowiedział.

Informacja, że jego ojcem jest Calificur, pozbawiła go wszelkich nadziei i złudzeń. Jak ktoś taki jak on miałby zasługiwać na szczęście u boku tak wspaniałej osoby jak April? Ona zasługiwała na kogoś lepszego, kogoś normalnego, kto nie pochodził... z takiej rodziny. Pierrot doskonale zdawał sobie sprawę, że takie właśnie myśli krążą po głowie jego najlepszego przyjaciela. Jak nikt inny wiedział, że Candy chciał być taki jak jego matka, dlatego był dla siebie bardzo wymagający, a przy tym często bolało go to, jak bardzo różni się od innych. Nic dziwnego, że informacja o tym, kto jest jego ojcem, tak źle na niego podziałała. Nikt nie byłby chyba szczęśliwy, gdyby się dowiedział, że jego ojcem jest król dhokkalfers. Pierrot wiedział jednak, że musi coś zrobić, aby poprawić humor Candy'emu. Nie mógł pozwolić, aby jego przyjaciel uwierzył w to, że jest zły, tylko dlatego, że jego ojciec to okropna, pełna chciwości i zła istota. Po szybkiej analizie sytuacji, zdecydował się wprowadzić w życie swój plan. Miał nadzieję, że zadziała.

- April, wiesz, że Candy dowiedział się dziś czegoś... o swoim ojcu? - spytał Pierrot. Dziewczyna popatrzyła na niego zaskoczona, tak samo jak Candy. Z tym że jego spojrzenie po chwili przepełniła złość. Candy i April spojrzeli na siebie.

- Nie! To nieprawda! Pierrot się pomylił, coś mu się ubzdurało! - zawołał, nim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć. April podeszła do swojego przyjaciela jeszcze bliżej i przyjrzała mu się uważnie.

- Nie jesteś zbyt dobrym kłamcą - stwierdziła po chwili. - A więc? Czego takiego się dowiedziałeś? I skąd? - dodała. Candy patrzył na nią przez chwilę, po czym spojrzał na Pierrota. Jego wzrok przepełniony był paniką i wyrażał błaganie o pomoc. Pierrot czuł jednak, że jeśli ma przekonać Candy'ego do tego, aby uwierzył, że nie jest tak zły jak jego ojciec, że nieważne jest, kim jest jego ojciec i co zrobił oraz jeśli ma mu wybić na dobre z głowy pomysł udania się do Calificura w celu poszukiwania Jesterci, to potrzebował pomocy April. Był pewien, że dziewczyna wszystko to zrozumie i stanie po jego stronie.

- Powiedz jej, Candy. Ona zasługuje na to, żeby wiedzieć, jest twoją przyjaciółką, tak samo jak ja. Dla nas nie liczy się to, kto jest twoim ojcem, co takiego zrobił, jaki on jest. Dla nas liczy się to, jaki jesteś ty. I kim jesteś dla nas. A jesteś wspaniałym przyjacielem - odparł Pierrot. April popatrzyła ze zdziwieniem na Pierrota, po czym ponownie spojrzała na Candy'ego, który nadal w osłupieniu przyglądał się swojemu przyjacielowi, analizując jego słowa.

- Czy ja się wreszcie dowiem, o co tutaj tak właściwie chodzi? - spytała, skrzyżowawszy ręce. - Candy? Powiesz mi coś? Czego takiego się dowiedziałeś? - spytała. W jej głosie dominowała troska, ale słychać też było lekką obawę. Zachowanie obu jej przyjaciół zaczynało ją już martwić. Wreszcie Candy westchnął i spojrzał na swoją ukochaną.

- Moim ojcem jest Calificur. Calificur Zhe Hvedrungr, król dhokkalfers - powiedział Candy, po czym spuścił wzrok. Szykował się na to, że zaraz usłyszy od osoby, którą kochał najbardziej na świecie, jaki to jest okropny, zły, jak zapewne obrzydza ją jego obecność, że nie powinien w ogóle przebywać wśród genyrów po tym, co zrobił im jego ojciec... Ale nic takiego nie miało miejsca.

- Król dhokkalfers? - spytała z niedowierzaniem April.

- Tak. Tego właśnie dziś dowiedział się Candy. I spotkał się ze mną, żeby... żeby mi to powiedzieć... - odparł Pierrot. Dziewczyna spojrzała na niego na chwilę, a potem znów na Candy'ego.

- Skąd to wiesz? - spytała.

- Słyszałem rozmowę mojego wujka z Kasaiem, który nas odwiedził. Mówili o mojej matce i o nim. Podsłuchałem ich rozmowę i tak dowiedziałem się, że jestem jego synem - wyjaśnił Candy. Podniósł głowę i spojrzał na April. - Okłamałem cię. Byłem w domu, ale gdy dowiedziałem się o tym wszystkim, zostawiłem te leki dla twojej matki i poszedłem spotkać się z Pierrotem, bo musiałem z kimś o tym porozmawiać. Zachowałem się egoistycznie, wiem. Jak widać niedaleko pada jabłko od jabłoni, jestem tak samo zły, podły, arogancki i egoistyczny jak Calificur - dodał Candy. April przez chwilę przyglądała mu się w ciszy, po czym wyciągnęła w jego stronę dłoń. Nim się zorientował, uderzyła go lekko w głowę.

- Głupek! - zawołała, odsuwając się nieco od Candy'ego. - Jak mogłeś w ogóle pomyśleć o czymś takim? Ty? Taki sam jak Calificur? Wiesz, czego on się dopuścił? Na pewno wiesz. Dhokkalfers przez lata toczyły z nami wojnę, atakowały nas, zabijały, porywały, więziły, torturowały... Jak na razie nie zauważyłam u ciebie skłonności do żadnej z tych rzeczy, a to właśnie z takich okropieństw słynie twój rzekomy ojciec, czyż nie?

- No, właściwie, to tak, ale wiesz...

- Wiem, wiem doskonale. Jestem twoją przyjaciółką i znam cię jak nikt inny. Zresztą, Pierrot na pewno przyzna mi rację, prawda? - spytała dziewczyna, po czym spojrzała na drugiego dokanyra.

- Tak, oczywiście. Starałem się mu to wszystko uświadomić i... wybić mu z głowy jego durny pomysł - odparł Pierrot.

- Jaki znowu pomysł? - zapytała April, po czym spojrzała ponownie na Candy'ego. - Coś ty znowu wymyślił?

- Nic - odparł Candy.

- Chciał pójść w pojedynkę do Calificura, aby dowiedzieć się, co się stało z jego matką - powiedział Pierrot.

- Dzięki zdrajco... Znaczy, przyjacielu - odparł Candy, spoglądając na Pierrota. Nie krył swojej złości na przyjaciela.

- Oszalałeś?! Przecież to samobójstwo! - zawołała April.

- Uważam tak samo jak ty, ale on się uparł i nie da sobie przetłumaczyć - odparł Pierrot. April spojrzała na swojego przyjaciela, po czym znów popatrzyła na Candy'ego. Nim cokolwiek zdążyła powiedzieć, dokanyr ruszył przed siebie.

- Nie zrozumiecie tego - odparł cicho. Nie odszedł jednak daleko. April natychmiast ruszyła za nim, chwyciła go za rękę i zmusiła, żeby się zatrzymał. Chcąc nie chcąc, Candy musiał na nią spojrzeć.

- To samobójstwo - powtórzyła dziewczyna. Candy wyszarpnął rękę z jej dłoni.

- Tylko tak mogę się dowiedzieć, co się stało z moją matką! Powiedz, czy gdybyś miała jakąkolwiek możliwość, aby poznać losy swojego ojca, dowiedzieć się, co się z nim stało, dlaczego zniknął, nie skorzystałabyś z takiej możliwości? Zwłaszcza, jeśli okazałoby się, że twój ojciec potrzebuje pomocy? A może właśnie tak jest z moją matką? Może mój...ojciec, coś jej zrobił, i potrzebuje pomocy? - spytał Candy.

- I żeby jej pomóc, zamierzasz sam jeden iść do królestwa dhokkalfers? Myślisz, że sam sobie tam poradzisz? Dhokkalfer to zawsze trudny przeciwnik, nawet kiedy nie zna się zbytnio na magii, a co dopiero mówić o mierzeniu się z całym ich królestwem! Tam na pewno jest masa doskonale wyszkolonych strażników i wojowników, nie będzie ci łatwo samemu sobie z nimi poradzić. To może być nawet niemożliwe - stwierdziła April.

- Skoro nie mogę liczyć na niczyją pomoc, przynajmniej spróbuję się z nimi zmierzyć - odparł dokanyr.

- A kto ci powiedział, że nie możesz liczyć na niczyją pomoc? - spytała April. Candy wzruszył ramionami.

- Takie odniosłem wrażenie - wyjaśnił.

- Możesz zawsze liczyć na naszą pomoc. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi i zawsze ci pomożemy, prawda, Pierrot? - powiedziała April, odwracając się na chwilę w stronę drugiego dokanyra, który w tej samej chwili do nich podszedł.

- Oczywiście.

April spojrzała ponownie na Candy'ego.

- Widzisz? Możesz na nas liczyć. Ani ja, ani Pierrot, ani żaden inny genyr nie odetnie się od ciebie, nawet jeśli dowie się o tym, kto jest twoim ojcem. Wiesz dlaczego? Bo dla nas, dla naszego gatunku, to się nie liczy. Nieważne kto jest twoim rodzicem, ważne, kim ty jesteś. Jaką jesteś osobą. A ty jesteś jednym z najlepszych genyrów, jakie poznałam. Jesteś miły, przyjazny, zawsze chcesz pomagać innym i o wszystko i wszystkich się troszczysz, nigdy nikogo byś nie skrzywdził, ale za to zawsze chcesz wszystkich uratować, a do tego chciałbyś walczyć dla naszego gatunku, tak jak twoja matka, aby inne gatunki przestały nas nękać. Nie jesteś jak twój ojciec. A co do twojej matki, skoro teraz już wiemy, że twoim ojcem jest król dhokkalfer, to pomożemy ci sprawdzić, czy miał on coś wspólnego z jej zniknięciem - powiedziała April.

- Jak? - spytał Candy, którego słowa dziewczyny mile zaskoczyły, ale nie do końca jeszcze przekonały. Wciąż nie mógł zaakceptować ani zrozumieć tego wszystkiego. Miał coraz większy problem ze zrozumieniem tego, kim on sam właściwie jest?

A przede wszystkim coraz bardziej też martwił się o swoją matkę. Nigdy jej nie poznał. To znaczy poznał, ale nie pamiętał tego. Był zbyt mały, aby cokolwiek zapamiętać, ale jego wujek wiele mu o niej opowiadał.

W oczach Candy'ego, jak i wielu innych genyrów, Jesterca, jego matka, była wzorem wojownika. Była waleczna, dzielna, sprytna, inteligentna i oddana swojemu gatunki, dla którego pragnęła wywalczyć pokój. Candy podziwiał ją i zawsze chciał stać się taki jak ona, zawsze też zastanawiał się, co się z nią właściwie stało i dlaczego tak nagle zniknęła. Teraz miał szansę dowiedzieć się na ten temat coś więcej. Jego wujek, Kasai ani żaden inny genyr nie mógł mu już nic więcej zdradzić. Jak widać, sami niewiele wiedzieli na temat losów jego matki, a, jak się okazało, nawet to, co wiedzieli, ukrywali przed nim. Candy rozumiał, że jego pomysł nie ma praktycznie żadnych szans na powodzenie, ale nie miał żadnego innego planu, a bardzo chciał wyjaśnić to wszystko. Spotkać swojego ojca, zapytać go o matkę, o jej losy, a może nawet... przekonać się, czy Calificur jest w rzeczywistości taki, jak wszyscy o nim mówią. I czy on, Candy, jest choć trochę do niego podobny?

- Nie wiem jeszcze tego, ale razem coś wymyślimy. Znajdziemy sposób na poznanie prawdy, jeśli będziemy działać z głową, rozważnie i mądrze - powiedziała April.

- Nie mamy na to czasu! - zawołał Candy. April i Pierrot zamilkli. Ich przyjaciel zwykle był oazą spokoju... No, może nie do końca. Właściwie to często zachowywał się jak w gorącej wodzie kąpany. Najpierw działał, potem myślał, ale przede wszystkim kierował się przy tym kilkoma rzeczami. Zawsze chciał wszystkich uszczęśliwiać i wszystkim pomagać, poza tym był strasznie ciekawski, zwłaszcza interesował go świat ludzi, a do tego pragnął zostać tak wielkim wojownikiem, jak jego matka. Połączenie tych trzech celów sprawiało, że Candy zwykle komuś pomagał, trenował, starał się namówić swojego wujka, aby pozwolił mu zacząć szkolić się na wojownika albo akurat wyprawiał się na skraj Lasu Światła, aby spotkać ludzi, którzy się tam czasem zapuszczali.

Większość genyrów nie była źle nastawiona do ludzkich istot, wręcz przeciwnie, były skłonne nawet im pomagać. Tyle że ludzie z kolei bywali źli, niebezpieczni i niewdzięczni, na widok genyrów reagowali zdziwieniem, ale równie często strachem, przez który nie raz chcieli coś genyrom zrobić. Poza tym chodziły plotki, że w okolicach Lasu Światła żyje garstka ludzi, która wie o genyrach i pragnie schwytać kilka z nich, w nie wiadomym, ale raczej niezbyt przyjemnym celu. To wszystko sprawiało, że April i Pierrot też nie mieli zbytnio ochoty oddalać się od wioski, ale zwykle któreś z nich lub oboje towarzyszyli Candy'emu w jego wyprawach, żeby mieć pewność, że nic mu się nie stanie i wróci cały i zdrowy. I zazwyczaj tak właśnie było, często też te wyprawy okazywały się bardziej zabawne niż straszne, kiedy, korzystając ze swoich mocy, robili kilku napotkanym ludziom różne żarty, nie ujawniając się przy tym oczywiście. Taki właśnie był ich Candy. Ciekawski, zawsze wesoły, pragnący wszystkim pomagać i zostać wielkim wojownikiem, jak Jesterca Pop. Teraz młody dokanyr zachowywał się zupełnie inaczej, jak nie on. Candy już chciał ruszyć dalej, ale ponownie zatrzymała go April, kładąc mu swoją dłoń na ramieniu.

- Posłuchaj... - zaczęła, układając sobie w głowie dalsze słowa, które chciała powiedzieć. Pragnęła, aby to, co powie, naprawdę dotarło do jej przyjaciela i wpłynęło jakoś na jego decyzję. Nie chciała przecież, aby naprawdę poszedł tam, do własnego ojca, króla dhokkalfers, na pewną śmierć. Za bardzo jej na nim zależało. - Musimy najpierw wyjaśnić tą kwestię, najlepiej z kimś, kto może znać prawdę. Na przykład z twoim wujkiem. Pójdziemy do niego w trójkę i poprosimy, aby wszystko nam wytłumaczył. A jak to nie poskutkuje, to go zmusimy. Nie da rady spławić całej naszej trójki. Po drugie, jeśli to wszystko serio okaże się prawdą, ustalimy razem z nim najlepszy plan działania. Po trzecie, choćbyś nie wiem co zrobił i jak zaprotestował, nie puszczę cię tam samego! Jeśli wbrew rozsądkowi i naszym radom zdecydujesz się tam pójść, idę z tobą! - zawołała April. Następnie puściła swojego przyjaciela i skrzyżowała ręce. Przyglądała mu się wzrokiem, który wyglądał, jakby rzucała mu wyzwanie. Candy zaś, słysząc jej słowa, naprawdę się przestraszył. Był gotów zaryzykować swoim życiem, ale nie jej. Za bardzo ją kochał, choć nigdy jeszcze jej tego nie powiedział. Musiał odwieźć ją jakoś od pomysłu wyruszenia razem z nim.

- April, to nie jest dobry pomysł... - powiedział.

- Skoro ty zamierzasz się głupio narażać i ryzykować własnym życiem, to ja też! - zawołała dziewczyna. Candy westchnął. Wiedział, że to nie będzie łatwa rozmowa.

- Ale ty nie masz w tym żadnego celu. To nie twoja matka zaginęła, nie twój ojciec okazał się potworem, nie twoja rodzina okazała się tak... okropna - odparł Candy.

- Przestań! Nawet tak nie mów! Okropny jest tylko twój ojciec, o ile naprawdę jest nim Calificur! Poza tym, nie zapominaj, że wiem, co czujesz - powiedziała April, nieco już ciszej. Następnie przysunęła się do niego, bardzo blisko, a potem zrobiła coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Położyła mu dłoń na sercu. - Wiem, co czujesz - powtórzyła cicho, spoglądając na niego z dołu.

Candy nie był nawet w stanie w żaden sposób zareagować ani nic odpowiedzieć. Gdy April znalazła się tak blisko niego, poczuł się, jakby był sparaliżowany. Stracił zupełnie władzę nad swoim ciałem, mógł jedynie słuchać słów dziewczyny. Choć to było poniekąd przerażające, cała ta sytuacja i to, jak wpłynęła na niego April, ale, z drugiej strony, odczuwał w tym jakąś przyjemność. Nigdy nie był tak blisko niej, w takiej sytuacji... Czuł się, jakby zaraz miał zemdleć, albo jakby serce miało mu się wyrwać z piersi. Albo i jedno i drugie - Przecież wiesz, że mój ojciec też zniknął nagle bez śladu i nikt nie wie, co się z nim stało. Czy w ogóle jeszcze żyje? A jeśli tak, to gdzie, jak? Dlaczego zniknął? Czy ktoś go uwięził? Gdzie on teraz jest, jak się czuje, co się z nim dzieje? Doskonale wiem jak to jest, gdy co noc, przed pójściem spać, dręczą cię takie pytania, na które nikt nie może udzielić ci odpowiedzi - dodała. Zamilkła i spojrzała na Candy'ego, wyczekując jego reakcji. On przez kilka chwil w ogóle nie mógł się pozbierać po tym, co się stało, i co od niej usłyszał. April w tym czasie zabrała swoją dłoń z jego piersi, co niezbyt mu się spodobało. Przerwała w ten sposób tą dziwną, magiczną chwilę między nimi, ale cóż, teraz nie było już odwrotu. Musiał jakoś odpowiedzieć na jej słowa.

- Wiesz... Nasza sytuacja jest podobna, ale nie identyczna - powiedział wreszcie.

- To znaczy?

- O losach Rose, twojego ojca, nikt nic nie wie. O losach moich rodziców, o tym, kim był mój ojciec, wiedzieli chociażby Kasai i mój wujek, ale żaden z nich nic mi nie powiedział! Oszukiwali mnie przez cały ten czas! Robili ze mnie idiotę! I w ogóle nie planowali pewnie mówić mi nigdy, kim jest mój ojciec! To jest jednak dość znacząca różnica... - powiedział Candy. Na myśl o tym, jak perfidnie najbliższe mu osoby go oszukały, na nowo poczuł złość. Nie chciał mieć z nimi teraz nic wspólnego. Byli oszustami, a jedyne miejsce, gdzie mógł poznać prawdę, to było królestwo jego ojca.

- Pewnie mieli swoje powody. Na pewno też chcieli dla ciebie jak najlepiej - odparła April, na co Candy tylko prychnął lekceważąco.

- Niepotrzebna mi taka zakłamana troska - powiedział, skrzyżowawszy ręce. Dziewczyna pokręciła lekko głową.

- Oj Candy, Candy... - powiedziała cicho. - Czy to nie ty zawsze powtarzałeś, że każdemu należy się druga szansa? Więc daj tę szansę swojemu wujkowi i Kasai'owi. Pozwól im się wytłumaczyć z tego, że cię oszukiwali - powiedziała April. Candy, zaskoczony jej słowami, nie potrafił jej w żaden sposób odpowiedzieć. Dziewczyna miała rację, wiedział o tym. Zawsze uważał, że każdy popełnia błędy, ale zasługuje na wybaczenie i drugą szansę. Jednak teraz... Nie potrafił wybaczyć wujkowi i Kasai'owi. Za bardzo bolało go ich kłamstwo. To samo powiedział April. - Gdyby wybaczenie błędów było łatwe, nikt nie prosiłby o drugą szansę, bo i tak zawsze by ją otrzymał -dodała dziewczyna, zupełnie jakby wiedziała, co chłopak sobie pomyślał. Candy po raz kolejny został zaskoczony jej słowami. Nim zaś doszedł do siebie i jakoś zareagował, April chwyciła jego dłoń i pociągnęła go za sobą w stronę ich wioski. Pierrot ruszył za nimi.

- Nie, April, czekaj, ja nie... - Candy próbował coś powiedzieć, jakoś się jej sprzeciwić, ale nie był w stanie. Zawsze ciężko mu było zachować przy tej dziewczynie spokój i opanowanie, przez to, co do niej czuł, ale w tej sytuacji to już w ogóle ledwo był w stanie się skupić.

- Candy, jakby ci to powiedzieć... Jest dwa do jednego, jesteś przegłosowany! - zawołał Pierrot. Choć martwił się o swojego przyjaciela i współczuł mu, że dowiedział się czegoś takiego o sobie samym, w dodatku przypadkiem, nie mógł ukryć swojego obecnego zadowolenia. Cieszył się, że zjawiła się April i pomogła mu jakoś zaradzić temu, żeby Candy udał się sam do królestwa swojego rzekomego ojca... To był strasznie głupi, nieprzemyślany i nieodpowiedzialny pomysł, nawet sam Candy zapewne zdawał sobie z tego sprawę, tyle że nie chciał przyznać tego sam przed sobą. Candy był tak tym wszystkim zaskoczony i załamany, że chciał jak najszybciej zrobić coś, cokolwiek. Przekonać się jakoś, czy to wszystko prawda, poznać los swojej matki, zrozumieć, co się z nią stało, dlaczego go opuściła, gdy był mały, uratować ją. Chciał zrobić każdą z tych rzeczy, dlatego nie myślał do końca racjonalnie. Na szczęście jednak miał przyjaciół, którzy zawsze pilnowali go w takich chwilach.

- Dokładnie! - zawołała April, spoglądając na Candy'ego, którego za sobą ciągnęła. Posłała mu lekki uśmiech. - Zostałeś przegłosowany, więc musisz się dopasować. Idziemy najpierw do twojego wujka. On i Kasai wszystko nam wyjaśnią - dodała. Candy, widząc, że jego przyjaciele nie zamierzają odpuścić i pozwolić mu zrealizować jego planów, postanowił dostosować się do tego, co mówili. Ostatecznie mógł najpierw wysłuchać tego, co mają mu do powiedzenia brat jego matki i jej dawny przyjaciel, a potem dopiero udać się do królestwa dhokkalfers.

KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top