Ulica, Szum, Papieros

Szum dobiegający z ulicy było słychać w całym mieszkaniu, małej klitce niedaleko centrum. Jason zastanawiał się, o czym on do cholery myślał, kiedy je kupował. Z westchniem wyciągnął z paczki ostatniego papierosa, zirytowany faktem, że więcej już dzisiaj nie zapali. Dlaczego? Przecież najbliższy sklep był parę ulic dalej, zaledwie kilka minut spaceru i byłby na miejscu. Problemem był jego portfel, to znaczy, teraz teoretycznie był jego. Wcześniej należał do Harleya Harpera, przynajmniej tak głosiła legitymacja szkolna, która w nim była. Jason rzucił portfel na stary fotel, który był ledwo widoczny spod góry portfeli. Chłopak nie miał dobrze płatnej pracy, na pół etatu postarczał pizzę, na drugie pół bawił się w kieszonkowca. Nie dziwił się, że tak się to potoczyło. Kto przyjąłby do pracy szesnastolatka, który rzucił szkołę, a lista jego wykroczeń była tak długa, że miał dwie teczki na pobliskim komisariacie. "Młodociany przestępca" tak o nim mówili. Jakim cudem tak bardzo upadł? Długo by opowiadać, jak to się stało. Z najlepszego, najbardziej znanego i cenionego ucznia w szkole zmienił się w zakałę. Mówi się, że im wyżej wzlecisz, tym dłużej będziesz spadał.
Idiota który to wymyślił nie wziął chyba pod uwagę przyśpieszenia spowodowanego grawitacją, im dłużej spadasz, tym szybciej spadasz. Więc z ogromnej wysokości możesz spaść niebywale szybko. Ile dokładnie? Pięć, może sześć miesięcy. Tyle wystarczy w zupełności, aby upaść najniżej jak możesz w szkolnej hierarchii.

***
Zaczęło się styczniu, dokładnie pietnastego dnia tego zimnego miesiąca. Jason siedział z klasie, jak zwykle był przed wszystkimi poza nauczycielem. Czytał książkę, czekając na rozpoczęcie lekcji. Było cicho, spokojnie, jasno. Trwała zamieć śnieżna, duża część tramwajów oraz autobusów została zatrzymana. Gdyby nie to, że Jason zawsze przychodził do szkoły wcześniej na pewno nie dotarłby na czas.

- Zaraz wracam - oznajmił pan od hiszpańskiego i wyszedł. Jason tylko skinął głową, nie odrywając się od lektury. Czytał swój ulubiony tomik poezji, wyszedł niedawno. Jak na debiutancką książkę, był świetny. Chłopak zastanawiał się, czy nie nauczyć się kilku ulubionych fragmentów na pamięć. Autor był w liceum, tak jak on. Co prawda tomik nie był oryginałem, został napisany przez pewnego Polaka, a później przetłumaczony na kilka języków. Kupił ten tomik w internecie, za zaledwie dziesięć dolarów. Czytał właśnie swój ulubiony wiersz, kiedy do sali wrócił nauczyciel.

- Wygląda na to, że jesteśmy tylko my i dyrektor. Lekcje zostały odwołane, możesz iść do domu - oznajmił, pakując swoje rzeczy to dużej teczki.

- Mógłbym tu zostać? Do czasu kiedy powinienem skończyć lekcje? - zapytał Jason, odrywając się od wiersza.

- Niestety nie, ale możesz pójść do mnie, jeśli nie masz jak wrócić. Mieszkam niedaleko, tylko kilka przecznic dalej - zaproponował Pan od hiszpańskiego.

- Naprawdę mógłbym? Nie mam kluczy do domu i... Wolałbym nie czekać sześciu godzin aż rodzice wrócą z pracy... - upewnił się blondyn, nie ukrywając zaskoczenia tą propozycją.

- Oczywiście, jeśli potrzebujesz pomocy, to chętnie pomogę.

- Bardzo Panu dziękuję - wyraził swoją wdzięczność fiołkowooki, chowając ukochany tomik poezji do plecaka.

- Chodź za mną - polecił nauczyciel, wychodząc z sali. Jason Quarry pobiegł za nim, lepszych opcji nie miał.

***

W mieszkaniu pana Fernandeza intensywnie pachniało fajkami i alkoholem, dokładniej grubymi mentolowymi i whiskey. Samo mieszkanie było małe, zaledwie trzypokojowe. Było słychać szum z ulicy, to zdumiewające, że sparaliżowane śniegiem miasto jest tylko odrobinę cichsze.

-Dziękuję za zaproszenie, panie Fernadez... Na pewno nie będę przeszkadzał panu, lub komuś z Pana rodziny? - upewnił się ponownie Jason, zdejmując buty w przedpokoju.

- Oh, nie martw się. Moja rodzina jest teraz w Oregonie - odparł nauczyciel, nalewając sobie whiskey do szklanki.

- Rozumiem - powiedział blondyn niepewnie wchodząc do mieszkania. Usiadł na kanapie ze swoim ukochanym tomikiem poezji w ręku.
Przez jakieś pół godziny było spokojnie, Jason czytał a pan of hiszpańskiego popijał whiskey. Nagle jednak pan Fernandez przysunął się do blondyna, ten odrzucony zapachem alkoholu odsunął się. Co prawda niezbyt daleko, biorąc pod uwagę to, że siedział właściwie na skraju kanapy

- Co czytasz? - spytał nauczyciel. Jego głos nie był jednak zwykły, tylko nieco bełkotliwy, mówił też bardzo powoli. Przysunął się tak blisko Jasona, że stykali się udami.

- Poezję- wydusił po dłuższej chwili Quarry. Czuł się okropnie niezręcznie, był pewien, że się zarumienił.

- Wieesz, też lubię poezję, znam nawet jeden dobry utwór.
"Jestem romantykiem mogę być twój, widzisz te gwiazdy? Przy tobie to chuj"

- Nie chciałbym Pana dołować... Ale godzinę temu wstało słońce- Jason oczywiście kłamał, miał nadzieję że jego nauczyciel speszy się i odsunie. Czuł się niekomfortowo, kiedy siedział tak blisko, w dodatku pjany, z dzikim błyskiem w oku. Zanim zdążył się zorientować, sytuacja diametralnie się zmieniła. Nie siedział już obok nauczyciela, leżał częściowo pod nim, a częściowo opierał się o bok kanapy. Tomik poezji nie był już w jego ręku, wylądował na podłodze. Nauczyciel pochylał się nad nim, jedną ręką przyciskając nadgarstki Jasona do jego brzucha.

- Co Pan robi?! Proszę mnie puścić!- krzyknął zaskoczony.

- Wiesz, od dawna chciałem ci coś powiedzieć. Wyglądasz jak taki aniołek, jasne lokowane włosy, jasne oczy, blada nieskazitelna cera... - wyznał Fernandez gładząc chłopaka po policzku.

- Niech mnie pan puści! Bo zacznę krzyczeć! - powiedział z przerażeniem Jason, starając się wyrwać. Niestety, nawet mimo częściowego odurzenia alkoholem, nauczyciel hiszpańskiego był zbyt silny.

- Nie pozwolę na to, ángel* - oznajmił mężczyzna, zasłaniając Jasonowi usta ręką. Quarry zaczął wyrywać się jeszcze mocniej, ale nie miał szans. Był tylko drobnym chłopakiem, bezsilnym, małym kujonem.

***

*ángel- z Hiszpaniskiego Anioł.

***

Jason potrząsnął głową, odrzucając od siebie okropne wspomnienie tego, co działo się później. Był to początek jego upadku, zepchnięcie go ze schodów, po których tak długo się wspinał. Od tego czasu robił co mógł, aby unikać nauczyciela, jednak musiał być na lekcjach. Gdyby opuścił kiedyś zajęcia... Strach pomyśleć, co by się działo. Rodzice zawsze byli dla niego surowi, nawet kiedy był "dobrym chłopcem". Do teraz pamiętał noc, kiedy dowiedzieli się o wszystkim.

***

- Jasonie, musimy porozmawiać- powiedział ojciec chłopaka, stając w drzwiach pokoju.

- Ostatnio opuściłeś się z Hiszpańskiego - dołączyła się matka- Jakim cudem nagle z szóstki spadłeś na tróję? Jak tak dalej pójdzie, odbiorą ci stypendium.

- Ja... Na prawdę daję z siebie wszystko... Uczę się całymi dniami, robię co mogę- starał się usprawiedliwić chłopak. Mówił prawdę, całe dnie uczył się tego okropnego języka. Mimo to, wiedział że będzie coraz gorzej. Pan Fernandez nie miał dość, po jednym razie. Chciał więcej, chciał aby jeszcze raz przyszedł do jego mieszkania. Jednak Querry nie był w stanie tam pójść, ledwo znosił widok nauczyciela, jego głos. Patrzył na niego na każdej lekcji i przerwie, właściwe nie odgrywał od niego wzroku. Nauczyciel hiszpańskiego powiedział, że nie ważne jak bardzo chłopak się postara, nie dostanie oceny wyższej niż trzy. Mógł jednak oceniać go jak dawnej, pod pewnym warunkiem. Chłopak miał przychodzić do niego, do jego mieszkania. Nie mógł nawet nikomu powiedzieć, wybuchłby skandal, straciłby nie tylko stypendium, ale prawdopodobnie zostałby wydalony razem z nauczycielem.

- Widocznie nie wystarczająco, od teraz nie będziesz dostawał kolacji, dopóki nie poprawisz ocen - skwitowała matka.

- Konfiskujemy też zbiór opowiadań i tomik wierszy. Oddaj je nam. Teraz- dodał ojciec. Jason posłusznie oddał zbiór opowiadań, obecnie jedyną książkę jaką miał na własność.

- A tomik? - spytała matka.

- Ja... Przepraszam, zgubiłem go... - powiedział Querry, spuszczając wzrok. Tak na prawdę go nie zgubił, został w domu nauczyciela od hiszpańskiego.

- Zgubiłeś? Więc to tak dbasz o prezenty? Pozwoliliśmy ci go kupić, w formie prezentu świątecznego!- wybuchła matka.

- Wiesz, jak się to nazywa? Brak szacunku, nie szanujesz naszej pracy, którą wykonaliśmy, żebyś miał tą swoją bezsensowną poezję. Nie szanujesz naszej pracy! Naszego czasu! Co z ciebie za syn? - przyłączył się ojciec.

- Od teraz, kiedy wrócisz ze szkoły w ogóle nie wyjdziesz z pokoju. Masz się uczyć, masz utrzymać stypendium. Inaczej możesz pożegnać się ze swoim pokojem, ze swoimi rzeczami oraz ze szczyptą zaufania, jaką ciebie dążymy. - Powiedziała chłodno pani Querry.

- T-to nie tak- wydukał Jason przez łzy. Czasem jest tak, że serce łamie się na pół. Czasem jednak rozpada się na milion kawałków, niczym szkło spadające z dużej wysokości.

- To jak? - spytał ostrym jak brzytwa, tonem pan Querry.

- Ja... To nie była moja wina... - zaczął Jason. Jąkając się opowiedział o wszystkim rodzicom. Płakał, drżał, często przegrywał, oraz przede wszystkim wstydził się. Ponadto czuł się, jakby znowu tam był. W tym cuchącym używkami salonie, gdzie słuchać było szum ulicy.

- Należało ci się - uznała matka - mówiliśmy ci, aby nigdzie nie chodzić z nieznajomymi. Jeśli powiedziałeś prawdę, pójdziesz do niego jutro po szkole. Potrzebujemy pieniądzy z twojego stypendium, dobrze o tym wiesz. Jeśli kłamiesz, gorzko tego pożałujesz. Zobaczymy po kolejnym sprawdzianie.

- M-mamo, ja... Ja nie mogę... - płakał Jason chowając twarz w dłoniach.

- Przestań się mazać i kłamać! Lepiej dla ciebie, abyś nie stracił tego stypendium! - krzyknął ojciec. Razem z matką wyszli z pokoju Jasona, zamykając go na klucz. Chłopak wolał już wrócić do mieszkania nauczyciela, niż "gorzko pożałować". Widział, jak bolesne jest nie bycie "dobrym chłopcem". Naprawdę nie chciał do tego wracać.

***

Jason wyrzucił filtr, który został z papierosa, do kosza na śmieci. Nagle usłyszał coś, obrócił się tak gwałtownie, że wszystkie jego kolczyki zadzwoniły zderzając się ze sobą. Pośród szumu ulicy, dzwonienia jego kolczyków, bicia jego serca, dźwięku oddechu, było coś jeszcze. Krzyk, kogoś przerażonego. Okrzyk pełen strachu i bólu, z piętra poniżej. Querry'ego przeszedł dreszcz.
"To nie moja sprawa" pomyślał. Stał nieruchomo, starając się uspokoić, nie zrobić niczego głupiego.
"Cholera" przeklął swoją głupotę chłopak, wybiegając ze swojego mieszkania. Dobrze wiedział, jak wielki ból trzeba odczuwać, aby krzyczeć w taki sposób. Pamiętał jak to jest być na powrót "niegrzecznym chłopcem". Przypomniał mu się dzień, w którym stracił stypendium. Dzień, w którym stracił wszystko. Następnie dzień, w którym stał się zerem.

***

Na początku wszystko docierało do niego ze zdwojoną siłą. Krzyki, oskarżenia, ból, wstyd, przerażenie, zimno. Spodziewał się tego. Po pewnym czasie, już nie wytrzymał. Nie mógł, nie potrafił. Na nic zdały się tłumaczenia, błagania i łzy. Zdał egzamin śródsemestralny z hiszpańskiego na sześćdziesiąt pięć procent. Szkoła odebrała mu stypendium, przynajmniej w teorii. W praktyce, właśnie stracił wszystko. Rodzice ledwo wiązali koniec z końcem, dopóki nie poprawił wyników w nauce. Dzięki stypendium mieli pieniądze na utrzymanie także jego, nie tylko siebie. Wszyscy mogli jeść pełne porcje, oraz raz na jakiś czas kupić coś nowego. Teraz stracili te pieniądze, przez Jasona. Tak uważali. "Nie przynosisz pieniędzy, to nie jesz" oznajmili. Nagle, z dnia na dzień musiał zacząć dietę złożoną z resztek po rodzicach. Jego oceny jeszcze bardziej spadły, jego szansa na stypendium oddalała się coraz bardziej. Nauczyciele nic nie zauważyli, uznali że "Jason ma gorszy okres". I tyle. Poza jednym, tym, który wpakował go w tą gównianą sytuację. Rodzice byli nerwowi, sflustrowani, nabuzowani. Musieli się jakoś wyżyć, a na worek treningowy nie mieli pieniędzy. Jako substytut worka z piaskiem postanowili użyć syna, uznali że nada się doskonale. Jason zaczął kraść, aby zdobyć pieniądze na jedzenie dla siebie. Kiedy już prawie udało mu się dojść do wprawy, ukradł portfel niewłaściwej osobie. Całe szczęście jego rodzice jakoś dogadali się z policją, jednak dla Jasona lepiej byłoby pójść do poprawczaka. Tej nocy, kiedy go przyłapali, wyrzucili go z domu. Dosłownie. Querry miał szczęście, że mieszkali na pierwszym piętrze, ponieważ wyleciał przez okno. Prosto na chodnik pokryty śniegiem.

***

Jason wpadł do mieszkania, z którego dobiegały krzyki. Rozejrzał się, w przedpokoju i kuchni nic nie było. Wbiegł do salonu. Spodziewał się, co tam zastanie, ale i tak zebrało mu się na wymioty. Na podłodze leżał wijący się z bólu chłopak, może rok czy dwa młodszy od Jasona. Miał czarne proste włosy mniej więcej do ramion, był azjatą. Querry był pewien, że gdyby jego ubrania były białe, widziałby plany krwi. Tuż nad nim stał prawdopodobnie jego ojciec. Gruby zapuszczony gość, również azjata. Trzymał w ręku pasek, którym jeszcze chwilę temu okładał chłopaka, leżącego na podłodze. Jason nie zastanawiał się długo, popchnął mężczyznę tak, aby się przewrócił i wziął drobnego azjatę na ręce. Zanim dorosły otrząsnął się z szoku, nastolatków już nie było. Znajdowali się w mieszkaniu powyżej, zamknięci na klucz. Siedzieli pod drzwiami, opierając się o nie.

- K-kim ty... - zaczął cicho azjata, kiedy mniej więcej zorientował się co się stało.

- Jestem Jason. Słuchaj, nie musisz żyć z tym kolesiem. Możesz od niego uciec! - przerwał mu blondyn, wskazując na piętro poniżej.

- N-nie mam gdzie... Jest moją jedyną rodziną... Poza tym, należało mi się. - przyznał cicho azjata.

- Nikt nie zasługuje na bycie bitym. Co zrobiłeś, że uważasz że zasługujesz na takie traktowanie?

- Z-zgubiłem portfel. Była tam moja legitymacja szkolna i cz-czterdzieści dolarów...

- No dobra, to jest trochę kasy... Ale czasem się zdarza. Słuchaj, wiem gdzie możesz uciec. Sam poszedłem do tej osoby, kiedy miałem problemy.

***

Było zimo, bardzo zimno. Przynajmniej na początku, kiedy odczuwał wszystko dwa razy mocniej. Potem było już tylko zimno, a następnie nawet ciepło. Jason poczuł, jak zamykają mu się oczy. Nagle wydało mu się, że jest już dobrze. Nie czuł już zimna i bólu. Liczne siniaki, rozcięcia, poparzenia... Jakby zniknęły. Zanim całkowicie odpłynął, usłyszał jeszcze czyiś głos. W tedy jeszcze nie miało to dla niego znaczenia.

Kiedy Jason otworzył oczy, był szczerze zdziwiony, że jeszcze żyje. Był pewien, że umarł z zimna.

- Widzę, że się obudziłeś- usłyszał głos po swojej prawej stronie. Spojrzał tam. Koło maty, na której leżał siedział po turecku chłopak. Miał ciemnozielone włosy, zakolczykowaną twarz i piękne kobaltowe oczy. - Jestem Josh, a ty?

- J-Jason Querry. Ja... Gdzie jestem? I kim t-ty jesteś? - spytał blondyn, przyglądając się prawdopodobnie rówieśnikowi.

- Jesteś na ostatnim piętrze budynku mieszkaniowego, na Brooklynie. Kim jestem... Nie jestem pewien, czy istnieje jakaś jednoznaczna odpowiedź na to pytanie... W pewnym sensie jestem trochę jak ty. Wyrzucili mnie z domu, więc znalazłem sobie nowy dom. Zbieram takich jak ja, uczę jak przeżyć i powiększam swoją nową rodzinę. Większość z nas nie miała nic do stracenia, kiedy dołączyła. Ty chyba jesteś w podobnej sytuacji, parwda? Jasonie?

- Można tak powiedzieć... W moim dawnym domu nie mam już czego szukać, nie było tam nic należącego do mnie.

- Więc, zechcesz dołączyć do bandy "Żelaznego Mike'a"?

- Lepszych opcji raczej nie mam, życzę na owocną współpracę, Josh.

Jason dobrze czuł się w bandzie Mike'a, a dokładniej w będącej jej odłamem grupie Josh'a. Oczywiście łatwo nie było, lecz czego się można spodziewać po życiu na ulicy? Przypominali trochę młodociany gang. Wykonywali zlecenia dla ludzi, których tożsamości nie znali, kradli, przemycali, włamywali się. Po pewnym czasie Querry stał się najlepszy w kradzieży kieszonkowej, a to już coś. Żelazny Mike załatwiał mieszkania, w których mieszkali po trzy-cztery osoby. Jason jak na razie miał tylko jednego wspólokatora, mistrza walki na noże, ale często nie było, więc właściwie mieszkał sam. Ceną bycia w gangu był jednak tatuaż na szyi, oraz zakolczykowanie twarzy. Żelazne, okrągłe kolczyki były znakiem rozpoznawczym grupy. Jednak Jasonowi to pasowało, czuł się lepiej niż w swoim dawnym domu.

***

- Jest taki człowiek, mówią na niego Żelazny Mike. Może ci pomóc, co prawda będzie miało to swoją cenę, ale to naprawdę niewiele za wolność. - starał się przekonać chłopaka Jason.

- Ja... Nie, nie mogę. Nie powinienem.

- Hej, spokojnie. Jak się nazywasz?

- Jestem Harley Harper.

Querry'ego zamurowało. Chłopak wcale nie zgubił portfela, Jason ukradł go pół godziny temu, wprost z jego kieszeni.

- Okej, Harley- powiedział Harley starając się zachować spokój. - Zostań tu chwilę ze mną, okej? Porozmawiamy, jak się uspokoisz.

Azjata pokiwał tylko nieśmiało głową, opierając się o drzwi i dysząc ciężko. Siedzieli razem w ciszy, w mieszkaniu, w którym słychać było szum ulicy. W mieszkaniu, w którym pachniało papierosami. Mentolowymi, najgorszej marki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top