Rozdział ósmy
Noelle oderwała wzrok od brykających po ogrodzie dzieciaków, słysząc za sobą głos Ineborg:
- Leonie, nie mów, że jest aż tak potwornie.
- Ale jest.
Odwróciła się, w momencie kiedy przemknęła obok niej burza ciemnych loków wzrostu 1,30 m, a na taras wyszła Ineborg, prowadząc za sobą dwójkę gości.
Uśmiechnęła się na widok Leonie i Jacka. Leonie była niską, korpulentną blondynką o intensywnie szarych oczach w kształcie migdałów i brzoskwiniowej cerze. Jack natomiast był wysokim, szczupłym ciemnoskórym mężczyzną o szerokiej twarzy, która wzbudzała zaufanie.
A ta burza czarnych jak heban loków, która obok niej przemknęła była ich córka, Deelaya, a w nosidełku niesionym przez Jacka spał zaledwie trzymiesięczny Wayne.
Leonie stanęła jak wryta, gdy jej wzrok spoczął na Noelle, która uśmiechnęła się, dotykając dłonią znacznie krótszych, niż do tego przywykła, włosów.
- Tak bardzo źle wyglądam w tym kolorze?
Jej kuzynka złapała się za serce i westchnęła.
- Dobry Boże, Noelle. Ale mnie przestraszyłaś. Myślałam, że to ciocia Sara wstała z grobu.- Podeszła do niej i mocno ją przytuliła – Pięknie wyglądasz.- Pocałowała ją w policzek, co zrobiła i Noelle.
- Ty też.- Odsunęła ją na długość ramienia i się uśmiechnęła. Jej kuzynka rzeczywiście wyglądała pięknie.
Zawsze uważała, że rodzina jej matki ma coś takiego w twarzach, co sprawiało, że wszyscy byli piękni na swój niepowtarzalny, oniemiający sposób. Harmonijne, delikatne rysy twarzy, alabastrowa cera, kręcone włosy i zadarte nosy w pakiecie z piegami.
Tym właśnie byli Loghanowie, te same cechy miała każda z sześciu ciotek Noelle: Alexandra, Pauline, Victoria, Martina, Catherine i Anne-Noelle, po której odziedziczyła imiona w odwrotnej kolejności. Wszystkie te cechy wyglądu w większym stopniu wraz z tym niesamowitym pięknem w ich twarzach zyskały dzieci ciotek, a także ich wnuki.
To właśnie ciocia Anne-Noelle była matką Leonie i teściową Jacka.
- Cześć, Jack. - Podeszła do niego i pocałowała go w policzek na powitanie.
- Cześć, Noelle. Za mało marchewek ostatnio chyba jadłaś. Nie jesteś już ruda.
Zaśmiała się i pochyliła się, zaglądając do nosidełka, w którym szeroko otwartymi oczkami w kolorze tak ciemnym, że niemal czarnym, Wayne oglądał świat, puszczając bąbelki.
- Cześć, bąbelku. Jak się masz?
- Marudnie – odpowiedział za syna Jack.
- Oj, no weź. Daj mu się wypowiedzieć – zaśmiała się Ineborg – Usiądźmy może.
- Deelaya przywitała się z tobą? – zapytała Leonie, gdy siadali.
- Nic nie szkodzi. – Noelle machnęła ręką – Niech się bawi. Nie wołaj jej, żeby przywitała się ze mną.
- To są też twoje urodziny, Noe.
Dziewczyna skrzywiła się, gdy Leonie użyła tego dawno zapomnianego i całkiem znienawidzonego przez nią przezwiska.
- Nie nazywaj mnie tak, błagam.
Blondynka roześmiała się i usiadła obok niej, a jej mąż postawił nosidełko obok na podłodze.
- Co słychać?- zapytała.
- Po staremu. Praca, praca, praca. I książki.
- Może powinnaś napisać swoją – stwierdził Jack, siadając po drugiej stronie stołu.
- Gdzie tam zwiałeś? – zapytała Leonie.
Uśmiechnął się do niej, posyłając jej całusa, a Noelle z Ineborg zachichotały.
- Ugh. Ja się zastanawiam, czemu za ciebie wyszłam.
- Dla mojego uroku osobistego. – Udał, że odrzuca włosy z ramienia.
Roześmiały się, a Leonie wzięła na ręce syna, przytrzymując mu główkę ręką.
- Patrz, mały, to jest ciocia Noelle, najlepsza z kuzynek mamusi. – Pokazała chłopcu Noelle, która wyciągnęła ręce i ujęła go ostrożnie.
- Cześć, Wayne. – Uśmiechnęła się do niego – A tutaj jest ciocia Ineborg. – Odwróciła go tak, by ją widział i zaczęła go delikatnie unosić.
- Ma genialne oczy.
- Po tatusiu, a po kim.
Noelle zaśmiała się, patrząc na Jacka i przenosząc wzrok na kosmatą główkę chłopczyka.
- Włosy też ma świetne – stwierdziła, kładąc chłopca na swoim ramieniu, żeby się nie męczył trzymaniem główki.
- Ale ma ciemniejszą cerę, niż Deelaya.
- Skóra zdjęta z ojca – mruknęła Noelle, uśmiechając się do maleństwa w jej ramionach. Ile by dała, by mieć dzieci.
Chłopiec toczył oczami dookoła, przyglądając się jej i machał delikatnie rączkami, starając się złapać jej włosy.
- Świetnie ci w tym kolorze. Jesteś taka podobna do cioci Sary – westchnęła Leonie – I nie wygląda wcale na farbowany.
- Fryzjerka jest genialna. Poprosiłam jej, żeby przyciemniła u nasady i tak rozjaśniła w blond włos, żeby wydawał się efektem naturalnym przy przebywaniu na słońcu – odpowiedziała Ineborg – Noelle bardzo pasuje taki ciemny brązie przechodzącym w ciemny blond.
- To tylko włosy – odezwała się doktor Harris, uśmiechając się do małego synka kuzynki, który zacisnął drobną dłoń na jej palcu wskazującym.
- Lubi cię – powiedział jego ojciec.
- Hm.
Obserwowała chłopca z uśmiechem. Wpatrywała się w niego niemal z uwielbieniem.
Kochała dzieci. Miała ku temu powód. A dzieci najwyraźniej wiedziały, że je kocha i odpłacały jej tym samym. Szczerymi uśmiechami, oślinionymi policzkami i wielokolorowymi bazgrołami, w których ona doszukiwała się obrazów piękniejszych od da Vinciego, czy Picassa.
Dzieci były prawdziwe, prawdomówne, nikogo nie grały, nie chciały niczego osiągnąć przez intrygi i fałszywe uprzejmości. Były czyste w najczystszym znaczeniu tego słowa. Były jak świeży śnieg, piękne, cudowne i nienaruszone.
Albo jak te chmury w jej śnie.
Nabrała cicho powietrza w płuca, gdy przez chwilę oczy Wayne błysnęły znajomym błękitem.
Podniosła głowę, odgarniając delikatnie miękkie loczki z czoła niemowlaka.
- Jest uroczy.
Przełknęła ślinę, dyskretnie rozglądając się za jakimś znakiem, ale widziała tylko swoją rodzinę zebraną przy stole i dzieciaki skaczące po ogrodzie.
- Bardzo, prawda? – Leonie pogłaskała synka po główce, a on zaczął się kręcić i jęczeć.
- Mówiłem, że marudny? – wtrącił się Jack, gdy jego żona zabrała od niej jego syna.
- Szybko mu się wszystko nudzi. – Leonie wzruszyła ramionami i zaczęła kołysać dziecko.
- Nalać komuś wina, Noelle, Jack? – Ineborg wstała, podchodząc do szafki w kącie, na której stała samotna butelka wina z dala od zasięgu biegających po ogrodzie dzieci.
- Nie, dziękuję. – Od dziś brunetka uniosła dłoń.
- Prowadzę.
- Leonie?
- Karmię piersią.
- To chyba nikt nie będzie pić.
Jack spojrzał na nią zdziwiony.
- A ty?
Uśmiechnęła się.
- Nie mogę.
Druga blondynka oderwała wzrok od Wayne'a i przeniosła wzrok na Norweżkę, mając oczy jak pięciozłotówki.
- Ineborg, czy ty...? – Przeskanowała jej sylwetkę wzrokiem, jak Noelle zrobiła to dwa dni wcześniej.
Za to teraz doktor Harris siedziała, uśmiechając się.
- Tak. – Żona Henry'ego kiwnęła głową, uśmiechając się ciepło.
- Ineborg, co? – zapytał Jack.
Trzy kobiety spojrzały po sobie, śmiejąc się pod nosem.
- Serio, gdzie jest Henry i Andrew? Długo tu z wami nie wytrzymam.
- Wiozą prezent dla Niny – odpowiedziała Ineborg – I jestem w ciąży – dodała z ciepłym uśmiechem.
- Nie mogłaś tak od razu? Gratulację.
- Dziękuję. Noelle. Może jednak się napijesz? To włoskie, południowe. – Uniosła butelkę, czytając napisy na etykiecie.
- Może potem. Pewnie z Andy'm spróbujemy.
- Dobra.
- Co u was słychać? – zapytała Noelle – Jak tam twoja kancelaria? Rozkręciłeś już interes?
- Powoli wychodzimy na prostą. Jest już coraz lepiej – odparł ciemnoskóry, przeczesując włosy palcami.
- A ty? Jak sobie radzisz jako pani psycholog?- zapytała Leonie.
- Ineborg, nalej mi tego wina, proszę.
Roześmieli się.
- Nie mogę, obejmuje mnie klauzula tajemnicy.
- Mi nie powiesz? – Leonie uniosła jedną brew, a gdy Noelle otworzyła usta, by odpowiedzieć, dołączyła do niej druga – Mi?
- Mówi się „mnie", nie „mi" na początku i na końcu zdania, to po pierwsze – odparła – Po drugie, to zbyt dziwne, by o tym mówić w takim dniu. Widzimy się dwa razy do roku, nie warto tego marnować na moich pacjentów.
- Gdybym nie przyjaźniła się z tobą od kołyski, to bym ci uwierzyła, Noelle. Ale nie, nie wierzę ci.
Noelle westchnęła i obserwowała, jak bratowa nalewa jej czerwonego wina do kieliszka, który postawiła przed nią. Trunek, przypominający kolor krwi, sprawił, że w jej pamięci pojawił się obraz z tej części jej spotkania z Azariahem, który zasługiwał na miano koszmaru: przypominał ogień, którym zapłonęły oczy Jima, wytapiając się jak świeczki na jego policzki.
- Och, po prostu, pracuję z pewnym chłopakiem od ponad czterech miesiący i nadal nie mogę go rozgryźć – powiedziała wreszcie, odwracając wzrok od kieliszka – To bardzo ciężki przypadek. Ojca znaleziono rozchlastanego w wannie, która stała w pokoju tego chłopaka jako oryginalna półka na zabawki. I jego syn go znalazł. Przez pewien czas było w porządku, ale od jakiś dwóch lat, prawie noc w noc, chłopak ma paraliże nocne i... i... ja nie wiem, jak to powiedzieć, ale coś mu się dzieje z psychiką. Odwala mu kompletnie. Nie potrafię tego inaczej określić. To, co się z nim dzieje w nocy, to przechodzi ludzkie pojęcie. A najlepsze, że wszystko mija, gdy przychodzi świt. I wiecie, co ostatnio mi powiedział? Że śnił mu się koszmar, w której umarłam. A ja? Ja się boję, że mu nie pomogę. Że nie podołam. Że odrzucę go, jak wszyscy poprzedni lekarze, którzy go wysłuchiwali i odsyłali z kwitkiem, a mój szef chciał go wsadzić do psychiatryka, a potem się do mnie zalecał, że może mi pomóc przy Trevorze, jeśli tylko chcę. – Nawet nie zauważyła kiedy zaczęła płakać. Kotłowały się w niej takie uczucia, sprzeczne. Wpadała ze skrajności w skrajność. I to nie miało końca.
Jak mogła pomóc innym, kiedy ona ledwo trzymała się na krawędzi? Jak mogła pomóc swoim pacjentom, skoro sama udawała i oszukiwała wszystkich dookoła, a przede wszystkim samą siebie, że jest stabilna emocjonalnie?
Właśnie pokazała, że nie jest. Właśnie po jej policzkach potoczyły się łzy, najszczersze jakimi od dawna płakała. Łzy żalu, bezsilności i niezrozumienia. Łzy niewiedzy i przerażenia. Łzy strachu.
- Ojejku, Noe. – Leonie wychyliła się i mocno objęła kuzynkę, przytulając do siebie, podczas, gdy Jack zabrał jej z rąk kwilące dziecko.
Blondynka mocno przytuliła ją do siebie, a Noelle nie przejmowała się rozmazującym się makijażem, tylko wtuliła twarz w szyję swojej przyjaciółki od kołyski.
Leonie i Noelle były jak siostry, nie cioteczne, ale takie prawdziwe. Jeszcze w dzieciństwie, kiedy mieszkały w New Harbour i podczas wspólnych nocy chowały się pod namiotem z koców zawieszonych między oparciami rozstawionych po pokoju krzeseł, tworzyły na jego ścianach cienie z rąk przystawionych do światła latarki i szeptały sobie obietnice, że zawsze będą siostrami.
I dotrzymywały obietnicy.
Leonie była pierwszą osobą, do której Noelle zadzwoniła, gdy Jim opuścił ich dom. Pierwszą, która przyjechała do niej, gdy tylko ją powiadomiła.
Noelle była pierwsza, która poza Jackiem naturalnie, dowiadywała się o ciążach kuzynki i która dzielnie wspierała ją w wyborach imienia i koloru ścian w pokoju dziecka. Także była pierwszą, która zauważyła u niej depresję poporodową siedem lat temu, gdy na świat przyszła córka Leonie.
I choć nie widziały się codziennie, ani nie rozmawiały w każdej chwili, każda z nich miała to poczucie, że druga tam jest i wystarczy jeden sms, by znalazła się w drodze do swojej siostry.
- To nic złego, że się boisz. Każdy z nas się boi. Ale najważniejsze, to mieć nadzieję.
Nadzieja, nadzieja. Znowu ta nadzieja. Czy oni wszyscy byli w zmowie z Bogiem, czy co? Dlaczego Azariah był jakimś cholernym prorokiem, który miał ją nawrócić?
- Dziękuję – powiedziała szczerze, odsuwając się od kuzynki i ocierając łzy wraz z tuszem do rzęs.
Czuła się nieco lżejsza, gdy komuś się wygadała. Przynajmniej mogła być pewna, że Leonie nie rozpłynie się w powietrzu, jak to robił Azariah, poddając jej umysł wątpliwościom, czy aby na pewno sama nie potrzebuje psychiatry.
Wzięła kieliszek i wybiła łyk, czując jak rozgrzewa jej przełyk, dając przyjemne ciepło.
- Nawet nie ma sensu proponować ci urlop, prawda? – zapytał Jack.
Noelle uśmiechnęła się, kręcąc głową.
- To nie przejdzie.
- Ciociu? – Na schodki prowadzące na taras wbiegła Nina.
- Która? – Leonie odchyliła się na krześle.
- Cześć, ciociu. Chodzi mi o ciocię Noelle.
- Już idę, skarbie. – Brunetka podniosła się i podeszła do bratanicy – Co się stało? – Oparła dłonie na udach i ugięła kolana, gdy dziewczyna pociągnęła ją w dół za ramię, żeby się schyliła, by mogła jej szepnąć coś na ucho.
- Nie musisz się bać. Azariah jest z tobą.
Noelle myślała, że tam padnie. Skąd, na wszystkie diabły, Nina wiedziała o Azariahu?
- On nic nie ma wspólnego z diabłami, ciociu. Wręcz przeciwnie. Azariah ci pomoże, tylko musisz mieć nadzieję. On jest cały czas z tobą.
- Skąd to wiesz? - Spojrzała jej poważnie w oczach, obserwując dziewczynkę uważnie i patrząc jej głęboko w jelenie oczęta.
Dziewczynka uśmiechnęła się.
- Wiem. Widzę go przy tobie. Widziałam od początku, gdy przyjechałaś. Uśmiecha się do mnie i tłumaczy, że to nie twoja wina.
Dziewczyna obróciła głowę, szukając wzrokiem Azariaha.
- Co proszę?
- Masz misję, którą musisz wypełnić – westchnęła dziewczynka, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie – I ona cię zmieni na lepsze. Nie będziesz już musiała się bać.
- Rozmawia teraz z tobą?- szepnęła, kucając i biorąc bratanicę za rękę.
Kiwnęła głową.
- Śmieje się z ciebie.
- Ze mnie?
- Tak.
Tego było za wiele. O wiele za wiele.
Noelle aż usiadła.
Co to miało znaczyć? Czy był cały czas przy niej i próbował jej coś przekazać? I dlaczego go nie widziała? Dlaczego Nina?
- Jestem dzieckiem, dlatego – stwierdziła Nina, rozkładając ręce i odbiegła jak gdyby nigdy nic.
Brunetka usłyszała chichot od strony stołu.
- Umie zaskakiwać, co?
Odwróciła głowę, spoglądając na bratową.
- Jest niesamowita.
- No wiem.
- Chyba tu zostanę. – Noelle oparła się o słupek podtrzymujący szklany daszek i rozciągnęła nogi, blokując zejście na trawnik.
Roześmieli się.
- Cokolwiek sprawia, że śpisz smacznie – stwierdziła Leonie.
Noelle odwróciła głowę, skanując wzrokiem bawiące się dzieci. Nie wiedziała, czy do końca smacznie spała. Teraz będzie bała się zasnąć przez Azariaha.
Co jej teraz powie? Wytłumaczy, czemu Nina go widzi, a Noelle nie? Nie, tego mogła być pewna. On niczego nie tłumaczył, tylko sprawiał, że wszystko było jeszcze bardziej zagmatwane i bezsensowne.
Była samotna i zagubiona.
Tak. Była samotna, nawet jeśli otaczała ją wspaniała rodzina, którą kochała nad życie i która sprawiała, że przez te krótkie chwile była szczęśliwa, ale nikt z nich jej nie zrozumie. Kiedyś, dawno temu, mogła by to wszystko powiedzieć Jimowi, nie przejmując się, że weźmie ją za wariatkę. Zawsze tolerował jej dziwactwa i starał się pomóc jej w jej problemach.
Ale najwyraźniej się tym zmęczył i dlatego teraz siedziała tam, gdzie siedziała. Bez męża, któremu nie mogła dać...
No na wszystkich świętych, mogłabyś przestać.
Otworzyła szeroko oczy, rozglądając się dookoła i szukając wysokiego chłopaka z włosami związanymi w kitę i wielkimi, niebieskimi oczami.
Tak, była pewna, że to jego głos usłyszała, ale skąd... ale gdzie...
Słyszysz mnie w swojej głowie. Mogłabyś też zachowywać się trochę bardziej naturalnie, bo na serio wezmą cię za wariatkę, Noelle.
Zamknęła oczy, marszcząc brwi i wróciła do poprzedniej pozycji.
Brawo, jestem dumny, a teraz słuchaj, mała, zanim mi się minuty skończą...
Czy dobrze usłyszała? O ile oczywiście mogła coś słyszeć w swojej głowie.
Bla, bla, bla. Skup się, Noelle. Nie zobaczysz mnie poza snem, bo nie jesteś czysta, jak dziecko, rozumiesz? Spójrz na Ninę, to urzeczywistnienie wszystkich cnót i ideałów. Bo to dziecko. Daleko jej do zniszczonych i straconych dusz tych, którzy zwą się dorosłymi. Ty do nich należysz, Noelle.
Więc jej dusza była stracona? Brzmiało to jak kościołowa gadka.
Z n i s z c z o n a. Ale jak tak dalej pójdzie, to cię wpiszę w rejestr „do stracenia". Wytłumaczę ci to dzisiaj w nocy. Tylko zaśnij...
Głos zaczął cichnąć, oddalać się.
Nie była pewna, czy chciała zasnąć, skoro słyszała głosy, a z tego, co wiedziała, to się leczy.
Błagam cię, Noelle... Kończy mi się czas... Po prostu, zaśnij... Prosz...
I głos się urwał wraz z chwilą, gdy przez drzwi balkonowe na taras wszedł, czy raczej wbiegł Andrew, upuszczając na ziemię niezbyt delikatnie białą kulkę futra.
- Zabierz ode mnie tego diabła albo go wyegzorcyzmuję, słowo daję.
Noelle spojrzała ze zdumieniem na białe kocie z czarną łatą na oku, tylniej lewej łapce i końcu ogonka.
- Boże, Andrew, to miał być maltańczyk, a nie kot! – wykrzyknęła Ineborg
- Kot jest dla Noelle – odpowiedział Henry, przechodząc przez drzwi i pokazując żonie równie białego, co kot pieska o wielkich, brązowych oczach. Równie brązowych co oczy Niny, czy jego.
- Dla mnie?- Noelle pochyliła się w stronę kota i niemal tam nie padła, gdy kocię spojrzało na nią najbardziej niebieskimi oczami, jakie można sobie było wyobrazić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top