Rozdział jedenasty
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,(...)
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.(...)
Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje.
Fragmenty „Hymnu o Miłości" z 1 Listu do Koryntian, św. Paweł Apostoł
Carolyn Flinn była swoistą gwiazdą wydziału psychologii na Uniwersytecie Oxfordzkim. Gdziekolwiek się pojawiła, od razu znajdowała się w centrum zainteresowania. Wszyscy chłopcy chcieli się przespać z Carolyn. Wszystkie dziewczyny chciały należeć do jej paczki. Cóż, do wzdychających czasem za skąpo ubranym ciałem Carolyn młodzieniaszków, dołączali również poważni profesorowie, którzy mieli swoje lata na karku i swoje żony w domu.
Ale tylko ciało Carolyn było piękne. Jej dusza była na wskroś przesiąknięta fałszem i obłudą, brakiem poszanowania drugiego człowieka i pychą. Jeśli samouwielbienie przyjęłoby kiedyś twarzy, na pewno była by to twarz Carolyn.
Tak stwierdziła Noelle w wieku 18 lat, gdy skończywszy szkołę średnią dołączyła do pocztu studentów jednej z najlepszych uczelni na świecie i pierwszą twarzą jaką zobaczyła na uroczystości otwierającej nowy rok akademicki była właśnie twarz Carolyn.
Stała wtedy z Jimem, wtedy już przyjętym do konkurencyjnej dla Oxfordu, Uczelni Cambridge. Czekali, aż rozpocznie się inauguracja dla Kolegium Mertona, do którego należała Noelle, opierając się o barierkę w wielkiej sali, w której odbywały się tego rodzaju imprezy.
Wtedy właśnie po schodach wbiegła śmiejąca się wesoło, z rozwianymi włosami Carolyn wraz ze swoją ukochaną przyjaciółką Margaret, która dotrzymywała jej kroku we wszystkim, poza byciem zwykłą suką.
Jedno spojrzenie na twarz Carolyn i Noelle już potrafiła stwierdzić, że ta dziewczyna to nowe wcielenie mitologicznego Narcyza. Dopiero, gdy odezwała się swoim wysokim, śpiewnym głosem, wpatrując się w Jima, jak polująca lwica w antylopę, trzepocząc doczepianymi rzęsami i uśmiechając się szerokim, sztucznym uśmiechem z reklamy pasty do zębów, cała reszta opinii na jej temat utworzyła się sama. Jakby nie zauważyła, że Jim obejmuje Noelle, a ich ciała są na tyle blisko, że nie mogli być tylko przyjaciółmi.
Teraz, gdy Noelle wpatrywała się w te dziewczynę, z którą rywalizowała przez całe studia, jednocześnie kształcąc się na drugim kierunku, tj. medycynie, potem psychiatrii, mogła dostrzec, że i tutaj czas był nieugięty w swojej mocy.
Włosy Carolyn nie były już tak błyszczące i gęste jak kiedyś. Twarz była jakby opuchnięta, a skóra naciągnięta. Zniknęły doczepiane rzęsy, a krągłości w odpowiednich miejscach, którymi swego czasu tak bardzo Flinn się chwaliła, wyparowały. Zastąpiły je wystające łokcie i zbyt szczupłe dłonie.
W Noelle odezwało się coś, co na pewno było przejawem mściwości, gdy stwierdziła, że i Carolyn życie nie oszczędzało. Psycholog policyjny miała to wypisane na twarzy wielkimi literami.
- Nieważne, ale spróbuj powiedzieć słowo do mojej pacjentki, a skończysz źle – warknęła Noelle do niej po minucie ciszy, która zapadła.
Nie obchodziła jej teraz Carolyn. Miała ją w głębokim poważaniu. Teraz liczyła się tylko Lyanne.
- Zrobię wszystko, by nie pozwolić jej skoczyć – zwróciła się do rodziców dziewczyny.
- A myślisz, że co my tu robimy – prychnęła Carolyn.
- Flinn, możesz już odejść. Nie jesteś więcej potrzebna – powiedział Yamash, zanim Noelle zdążyła jej odpyskować.
- Ale państwo Dwe...
- Flinn. Do samochodu. Już – przerwał jej ostro inspektor.
- Niech mnie pan zaprowadzi na górę, wyjdę tam do niej – odezwała się Noelle.
Andrew zapowietrzył się.
- Noe, co ty chcesz, na miłość Boską, zrobić?- jęknął.
- Porozmawiać z moją pacjentką.
Zrobił krok w jej stronę, jakby chciał ją złapać za rękę i powstrzymać.
- A twój lęk wysokości?
Spojrzała na brata.
- Pamiętasz, co powiedziałeś mi, gdy zapytałam, a co jeśli ISIS zabije cię w Egipcie?
Zbladł, zaciskając usta.
- „Ryzyko zawodowe, kochana siostrzyczko" – dokończyła – Idziemy. – Razem z policjantem zostawiła brata oraz rodziców Lyanne i weszła do ich domu.
Prowadził ją po schodach w górę. Nie zwracała uwagi na mijane pomieszczenia, ani dziwny zapach wiszący w powietrzu. Bardzo znajomy.
Będąc już na czwartym piętrze zdała sobie sprawę, że to zapach środków do czyszczenia. Wszystko dookoła pomimo zamieszania i krążących policjantów, było pedantycznie czyste.
Wypuściła powietrze nosem, zamykając oczy, gdy zobaczyła otwarte drzwi do sypialni Lyanne.
Podniosła powieki i zobaczyła pokój, który wyglądał jakby przeszedł tu cyklon albo inna katastroficzna siła. Wszystko walało się na ziemi, razem z pobitymi doniczkami, z których ziemia wysypywała się na puchaty dywan na środku pokoju. Kiedyś zapewne był biały, ale teraz nie mogła określić jego koloru. Chciała się cofnąć mimowolnie na widok policjanta stojącego przy otwartych drzwiach na balkon.
Azariah miał poważną minę, ale oczami się do niej uśmiechał. Te niebieskie oczy poznałaby nawet z amnezją.
- Nowy, zapnij panią doktor w uprzęż, żeby ona nam nie spadła.
- Nie rozłożyliście siatki? – zapytała przerażona, patrząc na inspektora.
Pokręcił głową.
- Dziewczyna krzyczała, że jak tylko spróbujemy, to od razu skoczy – odpowiedział.
- Zabierz to. – Odepchnęła ręce Azariaha, które wyciągnęły do niej uprzęż, zaciskając dłonie na ukrytych w rękawach munduru przedramionach.
Dała by słowo, że widziała cień uśmiechu na twarzy chłopaka przed nią.
- Ale nie może pani... – Zaczął Yamash.
- Na początku będę stała na tym pierwszej części gzymsu, ale gdy przeskoczę, na tę, gdzie stoi Lyanne, zacznijcie rozkładać siatkę. Bez względu na wszystko, rozumiemy się? – zwróciła się do inspektora.
- Co zamierza pani...
- Zamierzam sprowadzić tę dziewczynę na ziemię, po tym jak przekonam ją, że dla młodzieńczej miłości nie warto umierać.
- Skąd pani wie, że...
- Wy, policjanci, rzeczywiście nie jesteście zbyt inteligentni, co? – Uniosła brew, patrząc na Yamasha – Jej laptop tam leży. – Wskazała głową na leżący w kącie komputer z pobitym ekranem, na którym jednak wyświetlał się Facebook oraz zdjęcie jakiegoś chłopaka, całującego jakąś dziewczynę.
Wyszła na balkon, a Azariah za nią.
- Noelle, daj jej po prostu nadzieję – szepnął niemal niedosłyszalnie, gdy podał jej dłoń, by mogła się wspiąć na gzyms z balkonu.
Ich skóra znowu się nie spotkała, gdy jej ukryta w rękawiczkach bez palców, dłoń zacisnęła się na brzegu jego rękawa.
Podniosła dłoń i weszła na ozdobę. Zamknęła oczy, kładąc jedną dłoń na ścianie obok i wzięła głęboki wdech. Gdy je znowu otworzyła, widziała skierowaną w jej stronę zapłakaną twarz nastolatki.
- Po co pani tu przyszła?! – krzyknęła do niej Lyanne.
- Słyszałam, że podziwiasz widoki. Chciałam dołączyć, jeśli nie masz nic przeciwko – odpowiedziała, zanim zdążyła ugryźć się w język – Przepraszam, to było nie na miejscu. – Zrobiła krok w jej stronę, ale Lyanne powiększyła od razu dystans między nimi, odskakując w tył.
Noelle drgnęła, widząc, że dziewczyna jest na samej krawędzi, ale nie oderwała wzroku od twarzy pacjentki.
- Lyanne, posłuchaj mnie. Chcę z tobą tylko porozmawiać. Tak jak to robimy, co tydzień w moim gabinecie, tak? Powiedz mi, co to za chłopak.
- Chłopak?- Lyanne zatkało.
- Ten ze zdjęcia na laptopie, którego w przypływie agresji zniszczyłaś, zaraz przed tym jak zdemolowałaś swój pokój.
- Skąd pani...?
- Nie stawiaj na szali wraz z życiem młodzieńczej miłości, Lyanne. Młodzieńcze miłości przychodzą, gdy jesteśmy jeszcze niedojrzałymi podlotkami i odchodzą, gdy przychodzi dorosłość. Miłość to jedno wielkie gówno, ale daje ci szczęście, gdy już do tego dojrzejesz i potrafisz, pomimo całego szajsu, jakim ona jest, znaleźć w niej ten malutką część. Szczęście, jeden powód, by dalej wierzyć w miłość.
- Pani łatwo mówić. Pani ma pewnie męża, który panią kocha, który pewnie ma z panią dzieci. On panią kocha bezwarunkowo. Nie musi go pani zdobywać.
Noelle uśmiechnęła się smutno.
- Nikt nigdy nie kocha bezwarunkowo. Nikt nie jest Bogiem. Zresztą, jeśli Bóg w ogóle istnieje, też nie wydaje mi się kimś, kto kocha bezwarunkowo. Przecież żąda, by oddawano mu cześć. – Oderwała dłoń od ściany – Spójrz na moje dłonie, Lyanne. Czy widzisz na nich obrączkę? – Wyciągnęła dłonie w jej stronę, ale poczuła, że traci równowagę, więc oparła się znowu o ścianę.
Czuła dziwny ból w stopach, ale za wszelką cenę nie miała zamiaru panikować. Musiała skupić się na dziewczynie i jej problemach.
- Wzięłam ślub w wieku 22 lat z moją pierwszą miłością, którą poznałam w twoim wieku. Jak głupia mogłam być?- Wzruszyła ramionami – Bardzo głupia. Zanim się obejrzałam wzięliśmy rozwód. Nie mam dzieci. Wydaje mi się, że nigdy już ich nie będę mieć. Zobacz na mnie, jestem już stara. Dzisiaj skończyłam 29 lat. Kto taką zechce? Rozwódkę na dodatek? Nie, nikt, ale wiesz, gdy ogłoszono wynik naszej sprawy rozwodowej, pierwsze co pomyślałam, to samobójstwo. Pomyślałam, że nie mam już dla kogo żyć. Że jedyna osoba, tak bliska mojemu sercu, właśnie mnie odrzuciła. I wtedy odwróciłam głowę i zobaczyłam, że na sali cały czas był mój starszy brat z żoną i ich córką. Moja bratanica uśmiechnęła się do mnie i pomachała mi, bo nie była kompletnie świadoma, co się odprawiało na jej oczach. Nie wiedziała, że właśnie moje życie legło w gruzach.
Wzięła głęboki oddech.
- Nie mówię ci tego, żeby powiedzieć „O, dziewczyno. Co ty wiesz o życiu?". Nie. Chcę ci tylko pokazać, że żyć ze złamanym sercem da się. To trudne. To nawet gorsze niż mieć złamanie otwarte na ręce, bo na serce nie ma gipsu. Żyję ze złamanym sercem od ponad czterech lat i chociaż każdego dnia toczę walkę z samą sobą, jest warto. Wiesz dlaczego? Bo mogę ci teraz pomóc. Mam doświadczenie w złamanych sercach, Lyanne. Nikt tak jak ja się na nich nie znał, ani nie doświadczył na własnej skórze, co to znaczy.
Lyanne odwróciła głowę, patrząc w dół na swoich rodziców.
- Wie pani, to jest ciężkie. Oni mnie nawet nie kochają.
- Gdyby cię nie kochali, to dlaczego każdego tygodnia przyprowadzają cię do mnie? Dlaczego płacą tak horrendalne ceny za psychiatrę ledwo po szkole? Dlaczego stoją tam teraz, wypłakując sobie oczy i wznosząc modły do wszystkich znanych im bóstw, byś nie straciła życia?
- Robią to, bo to wstyd. Córka-samobójczyni.
- Lyanne, widzisz tego mężczyznę, który stoi przy twoich rodzicach? Tego w dżinsowej kurtce? To mój młodszy brat. Oddałabym za niego życie. Ale on chciał zaprzepaścić swoje. Miał 15 lat, gdy pewna dziewczyna z nim zerwała. Był młody, ale miał wielkie serce, nadal ma. Kocha cały świat, w każdym widzi dobro. Ale, gdy tak dobrą osobę o tak wrażliwej duszy spotkało prawdziwe oblicze tego okrutnego świata, załamał się. Chciał skoczyć z klifu. W ostatniej chwili go znalazłam.
Kocham go. To mój brat. To mój mały braciszek. I to właśnie mój mały braciszek powiedział mi: „Miłość – to jak dać się oślepić i zaufać temu, który wydłubał ci oczy". Mówił prawdę. Tym jest miłość. Ale wiesz czym jeszcze jest miłość? Miłość jest też dłonią, która prowadzi cię w tej ciemności, która cię otacza, gdy oślepniesz. Ważne, by też wiedzieć, że to na własne życzenie oślepliśmy.
Zapadło milczenie, a Lyanne wpatrywała się przed siebie. Wyglądała jak posąg. Nieruchoma. Jej klatka piersiowa poruszała się niemal niedostrzegalnie. Dłonie zaciskały się na koszulce, a wiatr rozdmuchiwał włosy.
Noelle wiedziała, że to kluczowy moment. Że jeśli teraz Lyanne zacznie mówić – to są już na dobrej drodze. Jeśli nie – straciła ją.
Trwało to długo. Ciszę przerywał szum wiatru, dźwięki ulicy, nawet docierał do nich chlupot rzeki. W takich momentach, świat na chwilę zamiera.
Dla Noelle zamarł. Jej serce także nie biło, nie oddychała, w przeświadczeniu, że nawet najdrobniejszy oddech może zdmuchnąć Lyanne jak kartkę. Nie mrugała, bojąc się, że jeśli znów podniesie powieki, dziewczyny może tam nie być.
W myślach przeliczała, czy da radę się wychylić, żeby złapać ją ewentualnie za jakąś kończynę, byle nie dać jej upaść. Czy przyświadczyłaby to sama upadkiem?
Nie wiedziała.
- Ma na imię Joan. Ten chłopak.- Lyanne zrobiła ruch głową, wskazując na swój pokój – Poznałam go na Tumblrze. Był taki miły, rozmawiał ze mną długo, rozumiał mnie. Mówił, że życie jest do bani, że wie, dlaczego tak się czuję. Dał mi nawet swój numer. Pisaliśmy ze sobą, a ja z każdym słowem przelewałam coraz więcej swojej duszy. Zanim się obejrzałam omotał mnie. Zakochałam się w nim. Był dla mnie ideałem! Ideałem! Wydawał się wzięty wprost z bajki! Jaka głupia ja byłam! Marzyłam, żeby go spotkać! Planowałam to, układałam w głowie idealne scenariusze, chciałam, żeby był mój. Chciałam być jego, chciałam z nim uciec od tego wszystkiego, co mnie tutaj trzymało. Podał mi swoje nazwisko, ale nie sprawdzałam go. Joanów Goreckich jest pewnie w cholerę wielu. Ufałam mu, a on się mną bawił. Byłam jego rozrywką z Tumblra. Dzisiaj podesłał mi jakiś link na Facebooku, który miał tylko jednego lajka. Od niego. Nie wiem, co mnie podkusiło. Zaczęłam sprawdzać jego profil, okazało się, że ma dziewczynę. – Zaczęła płakać – To mnie złamało... To nie... Nie mogłam wytrzymać. Wściekłam się. Właściwie nie wiem na kogo byłam bardziej wściekła. Na niego, że był takim cholernym dupkiem, czy na siebie, że byłam taką idiotką. Zaczęłam wszystko demolować, rodzice usłyszeli, a starcie z nimi było ostatnim, czego chciałam, więc wyszłam tutaj i stwierdziłam... Że nie ma już dla mnie nadziei. Jestem stracona.
- Nie jesteś stracona. – Noelle zrobiła krok do przodu, przybliżając się do krawędzi gzymsu. Między jednym, a drugim było pół metra przerwy. Jeśli by nie trafiła albo straciłaby równowagę, lot w dół nie trwałby długo.
- Nikt z nas nie jest stracony. To właśnie o nadzieję chodzi, Lyanne – odpowiedziała – Gdy nam jej zabraknie, tracimy wzrok. Ślepniemy na perspektywy. Wiesz, co się mówi? Że nadzieja jest matką głupców. Może i tak. Ale lepiej być głupcem, który żyje, niż mędrcem, którego gryzą robaki. Nadzieja podobno umiera ostatnia, a co nam zostanie, jeśli ona odejdzie? Nic, tracimy horyzont z oczu. Tracimy jedyną, prawdziwą barierę. Jeśli nie widzisz przeszkody, nie wiesz, że musisz ją pokonać. Tak to działa, mam rację? – Dziewczyna patrzyła na nią, wsłuchując się w każde jej słowo.
Noelle wzięła głęboki oddech i przeskoczyła na gzyms, stając oko w oko z zapłakaną nastolatką, która właśnie decydowała o swojej śmierci i życiu.
- Tobie po prostu zabrakło nadziei. – Wzięła ją za rękę.
Miała teraz głęboko w poważaniu wszystkie zasady, kodeksy i klauzule. Była gotowa poświecić własną godność i karierę lekarską byle uratować to jedne, Bogu Ducha winne, życie. Życie, które miało przed sobą jeszcze długą drogę do zakończenia.
- Właściwie nadzieja nigdy nie umiera, nigdy się nie kończy, nigdy jej nie braknie. Jest dookoła nas, każdy wstający poranek to nowa nadzieja, każdy płacz nowonarodzonego dziecka to nadzieja, Lyanne. Wydaje mi się, że my ludzie mamy takie pojemniki w sobie na nadzieję. To nasze paliwo na każdy dzień. Dzień po dniu wstawałaś, myśląc o tym, że kiedyś spotkasz Joana i wszystko się ułoży, że twoje życie pójdzie wreszcie po twojej myśli. Aż nagle, paliwo się skończyło, samochód dalej nie pojedzie. Tak się zdarza w życiu, Lyanne.
Nie jesteśmy idealni. Jesteśmy ludźmi. Ludziom zdarza się zgubić drogę, zabłądzić, ale to nie znaczy, że są straceni na zawsze, kiedy stracą z oczy właściwą ścieżkę. Rozumiesz mnie? Zawsze jest wyjście, wystarczy je dostrzec. – Ścisnęła jej dłoń.
Lyanne patrzyła się na nią długo, analizując jej słowa.
Noelle uśmiechnęła się ciepło. Najszczerzej jak tylko potrafiła. Może właśnie to było wyjście? Być szczerą? Być prawdziwą? Nie udawać przed pacjentami idealnej świętoszki, która nigdy nie łamie regulaminów, którymi sami ludzie się ograniczają? Nie udawać przed sobą samą kogoś, kim nigdy nie była?
- Co mam teraz zrobić według pani?
- Co masz zrobić? Zastanówmy się. Przeprosić swoich rodziców, to po pierwsze. Twoja matka zaraz tam zejdzie na zawał, jak tak dalej pójdzie. Po drugie, musisz przeprosić mnie. Chyba załapałam milion mandatów i złamałam z tysiąc zakazów, pędząc tu do ciebie. – Mrugnęła do niej – Po trzecie, musisz się w coś ubrać, bo jak znam życie, jutro będziesz siorbać nosem.
- A co jeśli jutro nie nadejdzie?
Uśmiechnęła się.
- Jutro zawsze nadchodzi, ale pozostawia ci za każdym razem wybór, czy chcesz, by stało się dzisiaj.
- Co ja mam wybrać?
Pokręciła głową, wciąż się uśmiechając.
- Lyanne, ja także pozostawiam ci wybór. Nie możesz pozwolić, by ktoś wybierał za ciebie. To tylko i wyłącznie twoje życie. Tylko ty masz prawo decydować, w którą stronę pójdziesz.
Lyanne zamknęła oczy, poruszając nimi pod powiekami i przełknęła ślinę, zagryzając wargę.
Z tej odległości Noelle dokładnie widziała, że jej wargi zdobią krwiste znaki od zagryzień.
- Chcę iść tam, gdzie jest nadzieja na mój własny świat.
Zapadła cisza, w czasie której nastolatka otworzyła oczy, wpatrując się w Noelle z ciekawością na jej reakcję.
Nie mogła ukryć, że jej ulżyło. Na ten jeden moment, Lyanne była uratowana. Na ten jeden moment, Noelle mogła odetchnąć z ulgą. Na ten jeden moment, nadzieja powróciła.
- Dobrze. – Puściła jej dłoń i odwróciła się twarzą do ściany – Na co czekasz?
- Co pani robi?
- Gotuję się do skoku, nie widać?
- Zgłupiała pani, czy co?
Spojrzała na nią z kamienną twarzą.
- Można powiedzieć, że jestem szalona, ale myślę bardzo logicznie, Lyanne. Chciałaś skoczyć, prawda? Skoczysz, ale razem ze mną. – Lyanne niepewnie poszła w jej ślady, odwracając się plecami do publiki.
- A myślałaś, że przyleci do nas Batman i nas stąd ściągnie?- zapytała Noelle, odszukując dłoń dziewczyny.
- Właściwie to Batman nie lata, on nie umie.
- No wiesz ty co. Zniszczyłaś mi taki piękny podjazd.
- Pojazd się chyba mówi – zachichotała Lyanne.
Jej chichot brzmiał jak pierwsze poranne dźwięki. Jak trele słowików, które oznajmiają, że nadszedł nowy dzień. Jak brzask wschodzącego słońca.
Dla Lyanne właśnie on nadszedł.
- Na trzy – szepnęła Noelle – Raz.
Zapadła cisza.
- Dwa... – Ciągnęła dalej.
- TRZY! – Lyanne odepchnęła się od ściany, ciągnąc za sobą za rękę doktor Harris.
Podczas swobodnego opadania ma się przedziwne wrażenie, że grawitacja przestaje istnieć – choć to właśnie ona sprawia, że opadamy. Wszystko wokół zwalnia.
To jak oddać się największej sile tego świata i czekać bez jakichkolwiek konsekwencji, co stanie się dalej.
Wzrok Noelle zatrzymał się na balkonie, za którym stał Azariah.
Uśmiechnął się do niej półgębkiem.
Nareszcie, Noelle. Nareszcie.
Zobaczyła jak chłopak, właściwie przyznał się jej do tego, że był aniołem, zaczyna znikać na jej oczach. Z każdym mrugnięciem stawał się jeszcze bledszy, aż w końcu znikł.
Nareszcie.
Odwróciła głowę, wpatrując się w profil swojej pacjentki, która wpatrywała się w gwiazdy ponad ich głowami.
Noelle uniosła oczy ku niebu i zobaczyła jak przez przyćmione łuną nocnego Londynu, niebo przedziera się jasna gwiazda. Spadająca gwiazda.
Zamknęła oczy, a przez myśl jej przemknęło życzenie, by spadanie nigdy się nie kończyło.
***
A potem gruchnęło w siatkę, uderzając z całej siły plecami w powłokę, która uratowała ją przed roztrzaskaniem się jak porcelanowa lalka o ziemię.
Ze świstem wypuściła powietrze z pół.
- Drugi raz tego nie zrobię – jęknęła, przetaczając się na brzuch i siadając na czworaka. Spojrzała na Lyanne, która oderwała w końcu wzrok od nieba i spojrzała na nią.
- Idź, przeproś mamę – powiedziała do dziewczyny, która zadarła głowę, by zobaczyć pędzących w jej stronę rodziców.
Udało ci się, Noelle.
Uśmiechnęła się, patrząc na zdumionego młodszego brata, który wpatrywał się w nią zaskoczony.
Tak, udało jej się.
Rozdział został napisany w bardzo oczywistej atmosferze, ale jednocześnie poza ukazaniem wydarzeń w nim zawarty, ma jeszcze jeden cel: ostrzega was. Ostrzega was przed ludźmi z Internetu. Skąd możesz wiedzieć, czy to tak naprawdę nie jest pedofil? Skąd możesz wiedzieć, że ta wesoła, bardzo miła i inteligentna dziewczyna, która świetnie pisze, tak naprawdę nie jest hakerem, który z każdym twoim tweetem, nie kradnie informacji o tobie? Świat jest piękny, ale i okrutny. Jak to powiedział ktoś bardzo mądry, człowiek jest zarówno najpiękniejszym i najgorszym, co spotkało ten świat. Nie ufajcie zbytnio obcym ludziom. Nigdy nie wiesz, kto stoi po drugiej stronie ekranu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top