Rozdział dziewiętnasty
Kurczowo zaciskała oczy i wstrzymywała oddech, zwinięta w pozycję embrionalną. Było jej zimno, zewsząd otaczał ją niewyobrażalny chłód. Czuła na plecach też dłoń strachu, co jeśli otworzy oczy i nic nie zobaczy, a zaczynało jej brakować powietrza. Powoli wydychała nosem resztki, które miała w płucach i poczuła jak bąbelki powoli sunął po jej twarzy w górę.
Uniosła głowę w tym kierunku i powoli otworzyła oczy. Mdłe, rozmazane światło padało wprost na jej twarz. Zakrzywiona przez wodę jasna plama nad nią falowała razem z dziwnymi, bladymi kształtami unoszącymi się powyżej.
Obróciła powoli twarz dookoła, odwracając się. Poczuła jak same otwierają jej się usta i krzyczy niemym krzykiem w wodzie na widok wykrzywionej twarzy bladego topielca przed sobą.
Natychmiast jej płuca przypomniały jej o sobie i zamachała panicznie rękoma, pchając do góry i pragnąc jak najszybciej wziąć głęboki oddech. Czuła jakby mózg jej rozsadzało, ciało błagało o tlen. Rozpychając oślizgłe kształty, wypłynęła na powierzchnie, łapiąc łapczywie powietrze.
Oddychając płytko, okręciła się dookoła i energicznie machając nogami, by nie pociągnęło jej na dno. Wrzask sam jej się wyrwał z ust, gdy zobaczyła odwróconą do nieba twarzą Lyanne. Trupia skóra i zapadłe, pociemniałe oczy wpatrzone w szare niebo nad nią. Z przerażającym strachem wymalowanym na twarzy.
- Lyanne! – pisnęła nienaturalnie wysokim głosem i złapała dziewczynę w ramiona. Była zimniejsza, niż otaczająca je woda.
- Boże, Boże, proszę obudź się. Lyanne, Anne, słonko. – Potrząsała dziewczyną, trzymając ją przy sobie i próbując ją ogrzać, ale nic nie mogła poradzić. Dziewczyna była jak lód, nie wyczuwała też pulsu.
Sapnęła, próbując odegnać nasuwające się łzy, ale im dłużej wpatrywała się w śmiertelnie przerażoną dziewczynę, tym bardziej piekły jej oczy i nie wytrzymała i przykładając czoło do drobnej piersi dziewczyny, rozpłakała się.
- Ciociu!
Poderwała się, szukając wzrokiem bratanicy. Rozejrzała się dookoła, a jej wzrok padł na drewniany pomost na kamienistej plaży. Widziała na niej sylwetkę Niny, która machała do niej ręką i krzyczała, skacząc po deskach.
Za nią majaczył dom rodzinny Noelle. Dom w New Harbour.
- Nina!- Wciąż przyciskała do siebie lodowate ciało pacjentki, ale zaczęła płynąć w stronę chrześniaczki, odpychając od siebie pozostałe ciała – bała się, że jeśli na nie spojrzy, rozpozna kogoś jeszcze i straci wolę do jakiegokolwiek poruszania się, a było jej naprawdę zimno. Zaczęło brakować jej siły, miała wrażenie, że ciało Lyanne staje się cięższe z każdym ruchem. Nie miała pojęcia, ile już przepłynęła, ale czuła jakby to było sto mil.
Odwróciła się, szukając wzrokiem dziewczynki. Wciąż stała na pomoście, śmiejąc się, jakby nie świadoma, tego, że wokół niej dryfują martwi ludzie. I nieświadoma, że za nią stał człowiek.
W pierwszym odruchu Noelle myślała, że to Bogotha, ten, którego Azariah pokonał na parkingu pod mieszkaniem Gusa. Ale ten miał spokojną, pociągłą twarz. Zamiast oczu widniały tylko dwie puste, czarne dziury, a po jego policzkach spływały stróżki krwi.
- Nina! – krzyknęła, ale to na nic się zdało. Mężczyzna złapał jej małą bratanicę i unosząc, wcale się tym nie przejmując, że dziecko krzyczy i kopie, odszedł.
- Ciociu! Pomóż!
Noelle odruchowo puściła Lyanne i zanurkowała, by szybciej pokonać dzielącą je odległość. Płynęła poniżej tych wszystkich ludzi, ale znowu zaczęło jej brakować znowu powietrza i wynurzyła się.
Słyszała tylko przerażający krzyk siostrzenicy. Wyciągając głowę na powierzchnię, dostrzegła, jak dłoń porywacza niespodziewanie spada na twarz Niny, a nią coś wstrząsnęło i rzuciła się jeszcze agresywniej do odpychania wody. Czuła, jak ręce same się poruszają, pchane wewnętrzną nienawiścią, jaką zapałała do oprawcy dziewczynki. Strach o życie dziecka, sprawiał, że jej serce biło mocniej i dodawało jej sił.
Gdy poczuła pod stopami kamieniste dno, zaczęła biec, rozchlapując wodę dookoła. Dopadła plaży, ale potknęła się i zobaczyła jak bratanica upada na ziemię, a mężczyzna bez oczu ucieka. Krzyknęła i pobiegła, byle tylko znaleźć się przy dziewczynce.
Padła na kolana.
- Nina?! Nina! – Chciała nią potrząsnąć, ale od razu odezwał się w niej lekarz, na którego uczyła się przez jakieś 7 lat. Szybko oceniła stan dziewczynki, wzrok miała rozbiegany, nieobecny, a źrenice rozszerzone. Z ust i nosa spływały stróżki krzepnącej krwi.
- Nino, kochanie, proszę. – Pochyliła się, by sprawdzić, czy wyczuwa oddech dziewczynki na policzku, ale nic nie usłyszała, ani nie poczuła. Otworzyła jej szerzej usta, ale nie mogła niczego zlokalizować. Fachowym ruchem odchyliła dziecku główkę i zaciskając płatki nosa, wpuściła dwa wdechy. Jej klatka piersiowa lekko drgnęła.
- Boże, dopomóż – szepnęła, szukając mostka dziewczynki i niemal automatycznie przeszła do próby ratowania życia. Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy. Po dwóch turach sprawdzić, czy podziałało.
Zrobiła już trzy, a w dziewczynce nie odzywało się życie. Zrozpaczona opadła obok. Czuła w ustach metaliczny smak krwi, zbierało się jej na wymioty i jeszcze nie mogła nawet drgnąć.
- Kochanie, przepraszam – szepnęła, łapiąc za chłodną dłoń dziewczynki. Przycisnęła ją do ust, starając się ignorować siniejącą skórę. Po wilgotnym policzku przetoczyła się jedna, samotna łza.
- JEJ TEŻ NIE URATOWAŁAŚ?!
Poderwała się i spojrzała w stronę domu. Na ganku, nonszalancko oparty stał ten mężczyzna bez oczu, a z jego łysej czaski wystawały pojedyncze czarne pukle opadające na ramiona, wyrastające z różnych miejsc.
- Ty! – wrzasnęła.
Miała ochotę go zabić. Odezwała się w niej niepochamowana rządza mordu. Chciała zemsty. Nie miał prawa podnieść ręki na jej bratanicę. Nie miał prawa jej tknąć. Niczym rozszalałe zwierzę ogłupione strachem, złością i rozpaczą, rzuciła się do przodu.
Zanim do niego dobiegła, odwrócił się i machając na nią ręką, zniknął we wnętrzu domu, a drzwi trzasnęły za nim. Wpadła na werandę i zaczęła ciągać za klamkę, krzycząc i uderzając dłońmi o drewnianą powłokę.
Odsunęła się, biorąc głęboki wdech i zaczęła szukać wzrokiem czegoś, czym mogła wybić szybę. Gliniana doniczka nadawała się idealnie. Rzuciła się na nią i z trudem poderwała, ale zamachnęła się i wypuściła z rąk ciężkie gliniane naczynie. Spodziewała się usłyszeć brzęk tłuczonego szkła. Zamiast tego na jej zdziwionych oczach donica odskoczyła od szyby i poszybowała w odwrotną stronę.
Noelle w porę uchyliła się, chroniąc głowę. Potłuczona glina walała się wszędzie.
- Co do...
Ciszę rozdarł kobiecy krzyk. Potworny, aż się jeżył włos na głowie i bardzo znajomy.
- Nie, nie, nie... Tylko nie...
Wstrząsnął nią dreszcz, gdy usłyszała jeszcze bardziej przerażający, męski głos. Odskoczyła od ściany, na której się oparła, gdy coś o nią uderzyło, powodując drgania. Była niemal pewno, co do właściciela głosu.
Zapadła grobowa cisza. Nie było wiatru, ledwo słyszała swoje serce, choć waliło jak oszalałe, gdy przyłożyła ucho do ściany i usłyszała ciężkie kroki. Na jej oczach klamka do wejściowych drzwi zaczęła nerwowo drgać, targana od środka i ktoś zaczął o nie uderzać i błagać o litość tak głośno, że słyszała go przez drzwi. Ten tenorek poznałaby wszędzie, nawet z amnezją.
Na huk uderzenia poderwały się jakieś ptaki gdzieś daleko, a klamka trwała pociągnięta w dół. Nagle drzwi otworzyły się ze skrzypem, zasłaniając przed nią widok osoby zawieszonej na klamce. Rozległo się drugie uderzenie, a Noelle zachłysnęła się powietrzem na widok krwi, która pojawiła się na deskach werandy, gdy ruda głowa upadła na nią razem z wypuszczonym z ręki oprawcy łomem.
- Nie, nie, nie, nie, nie – jęknęła, podbiegając do brata, ale widziała już wszystko. Dziury w głowie nie załata. Mimo to padła na kolana, dotykając twarz brata, a jego krew barwiła jej białe dłonie. Jego twarz wykrzywiona w grymasie traciła kolory, oczy były zaciśnięte.
Odwróciła głowę w momencie, gdy mężczyzna stanął w miejscu, gdzie zaczynała się kuchnia i rzucił czymś. Zasłaniała jej szafka, ale usłyszała dźwięk zwalających się garnków i talerzy tłuczonych o podłogę oraz głuchy dźwięk opadającego ciała.
Potem zabójca odwrócił się do niej plecami, strząsając włosy z ramion i wspiął się po schodach.
Poczuła ogień w płucach. Nie. W sercu. Czuła się, jakby płonęła od środka, jakby płomienie lizały jej żyły od środka, jakby krążąca w niej krew była łatwopalna. Jakby jej ciało było z suchego drewna, a krew jej najbliższych rozlana z jej winy podpaloną zapałką. Wstała, czując narastający ogień w środku. Myśli miała czyste i skupione na jednym: znaleźć odpowiedzialnego za to wszystko.
Opuściła delikatnie głowę Andrew i ruszyła prosto w stronę schodów. Nie rozglądała się na boki. Wiedziała, co zobaczy i tego się bała – bała się, że załamie się i straci siłę, która teraz ją niosła ją jak na skrzydłach. Położyła dłoń na poręczy, zostawiając na wygłaskanym drewnie ślad krwi. Przeskakiwała po dwa schodki, byle szybciej dostać się na pierwsze piętro.
Gdy podniosła głowę, serce jej stanęło. Na końcu korytarza stał on. Jim. Ciemne pukle, duży nos, ciemne oczy. Wysoki, lekko zgarbiony, o szerokich ramionach. Mierzył w nią. Uśmiechał się lekko. Za jego plecami były ciemne drzwi, w których rozpoznała drzwi do pokoju Trevora. Po podłodze biegła ścieżka wody, słyszała też stłumione krzyki i czuła metaliczny zapach.
Cały ogień, którym przed chwilą płonęła zniknął w jednej chwili. Stała tam bezradna i oniemiała. Nie wiedziała kompletnie, co powiedzieć, ani jak zareagować na kpiący uśmieszek jej byłego męża.
- Wybacz, ale z naszej trójki, wasza dwójka na pewno nie będzie szczęśliwa. – Kiwnął głową na bok, a ona podążyła za nim wzrokiem i pisnęła przerażona.
Pobity, kurczowo trzymając się balustrady, stał tam August. Wyglądał jakby dopiero, co go napadnięto i próbowano zabić. Wyciągnął w jej stronę dłoń, dziwnie wykrzywioną w kilku miejscach. Jej lekarski zmysł znów się odezwał, od razu orzekając złamanie.
- Noe...– wychrypiał, a Noelle już chciała rzucić się mu na pomoc, zapominając o czyhającym zagrożeniu, gdy usłyszała dźwięk odbezpieczania broni.
Odwróciła głowę w stronę Jima, ale poczuła jak ktoś odpycha ją. Prawie spadła ze schodów, gdy Gus zasłonił ją swoją piersią, a siła odrzutu pchnęła go na nią. Złapała go, gdy padł kolejny strzał, a ona odwróciła głowę. Kula ledwo musnęła jej włosy, za to Gus zwalił się na nią. Złapała go i opadła na schody.
- Noelle... – wykrztusił, między wypluwaną krwią. Na jego brzuch i w okolicy mostka biała koszulka barwiła się na czerwono. Podniósł zdrową dłoń i pogłaskał jej policzek.
- Nie, proszę. Nie zostawiaj mnie w tym horrorze, Gus... – wyszeptała.
Poczuła jak pęka od środka, a po jej policzkach spływają łzy, które próbowała utrzymać. Drżąca, przyciskała ledwo ciepłą dłoń inspektora do policzka. Mięśnie twarzy drżały od wysiłku, a oczy traciły wyraz, stając się mętne. Skóra bladła za szybko.
Gasł na jej oczach.
- No-No-Noe... – wyszeptał i zakrztusił się krwią.
- Nie mów, będzie cię jeszcze bardziej bolało... - odpowiedziała, podtrzymując jego głowę i opierając cały jego ciężar na kolanach.
- Noe-Noelle. Musisz... Musisz... mnie... wysłucha... – Jego zielone oczy na chwilę zalśniły niebieskim kolorem, a potem powieki zadrgały i jego oddech ustał. Ciałem wstrząsnął dreszcz, a mięśnie się rozluźniły. Jego dłoń mimowolnie odsunęła się od jej policzka.
Rozpłakała się na dobre, przyciskając czoło do jego brzucha. Wołała jego imię, choć wiedziała, że jej nie odpowie. Podniosła się i przycisnęła usta do jego rozchylonych, skąpanych w krwi wargach, które z każdą chwilą były coraz chłodniejsze.
Wciąż płacząc, odłożyła go na podłogę i złożyła jego ręce wzdłuż ciała. Przygryzła wargę, bo zaczęły docierać do niej dźwięki zza zamkniętych drzwi, ale próbowała je ignorować. Uniosła dłoń i nakreśliła kciukiem krzyżyk na jego czole i potem ucałowała to miejsce, zostawiając krwawe ślady.
- Dziękuję ci – powiedziała, wstając.
Podniosła się i otarła policzki, jeszcze bardziej brudząc je krwią. Spojrzała na Jima, który rzucił gdzieś pistolet i wpatrywał się w nią. Na jego policzkach nadal widniały czerwone ślady, jakby płakał krwawymi łzami. Przestąpiła nad ciałem Yamasha i stanęła oko w oko ze swoim największym lękiem.
- Zabiję cię – wyszeptała.
- Tak jak zabiłaś je? – odpowiedział, a Noelle wciągnęła głośno powietrze.
Nagle wszystko wokół zadrgało i dopiero teraz rozpoznała pomieszczenie. Korytarz do jej pokoju. Korytarz, na którym pierwszy raz się pokłócili. Na którym zaczęła się jej cała droga cierpienia. New Harbour dwa lata po ich ślubie. Miała wrażenie, że powietrze, które wciskało się w jej płuca było trujące. Ledwo oddychała.
- Nie powiedziałaś im – zwrócił się do niej.
Mimowolnie pokręciła głową, a Jim złapał się za mostek nosa i spojrzał na nią.
- Czy oni chociaż wiedzieli, że byłaś w ciąży?
Tak, wiedzieli. Dowiedzieli się później. Dowiedzieli się podczas sprawy rozwodowej, gdy zarzucił jej, że to była jej wina.
Poczuła łzy pod powiekami i dotknęła swojego brzucha. To było jej wspomnienie, którym żyła tyle czasu...
- A jak to sobie wyobrażasz? Miałam do nich pójść i po prostu powiedzieć „Hej, mamo, tato, byłam w ciąży, ale w 9 tygodniu poroniłam"? – To były słowa, które dźwięczały jej w głowie przez wiele tygodni, wiele lat, a potem wymazała je. Była to typowa obrona umęczonego umysłu przed bólem, dobrze to wiedziała jako psychiatra, ale pozwalała sobie na zapomnienie swoich najszczęśliwszych i najgorszych wspomnień, tylko po to, by więcej nie cierpieć.
A teraz to do niej wróciło. Zdwojone.
- Poza tym, ty byłeś moim ginekologiem – dodała, czuła jak budzą się w niej emocje, które wtedy czuła – Mogłeś wykryć, że jest to ciąża zagrożona.
- Wszystko wydawało się w porządku! – podniósł głos.
- Ale nie było! – odpowiedziała i spojrzała na niego załzawionymi oczami – Nie zabiłam go, Jim. Zabił je Bóg.
- Tylko nie zwalaj winy na Boga! Twoje podejście do wiary na pewno było...
- Nie próbuj prawić mi morałów. Sam nie praktykujesz. Poślubiłeś gojkę, może twój Bóg nie był z tego zadowolony? Powiedz mi, co mówią wasze prawa o małżeństwach z niewiernymi? – Była wtedy trochę podchmielona, a ich związek chwiał się z powodu niedawnej straty.
- Mam to w dupie. Ożeniłem się z tobą, bo cię kochałem.
Otworzyła oczy. Cały czas nie mogła powstrzymać spływających po policzkach łez. Obejmowała się ramionami i drżała.
- A wciąż kochasz? – zapytała. Przygryzając wargi, czuła na języku smak krwi. Wydawało jej się, że powinna pamiętać, skąd ona się tam wzięła, ale jedyne, na czym mogła się skupić to Jim. Jim i to, co powtarzało się znowu.
- Bo ja ciebie kocham – dodała i podeszła do niego. Pokonała dzielącą ich odległość i chciała go pocałować, ale gdy wyciągnął do niej ręce przeskoczyła jakaś iskra i gwałtownie odrzuciło ją do tyłu.
Walnęła w szklaną szafkę, posypało się szkło, wbijając się w jej dłoni. Podniosła zaskoczony wzrok na Jima. Bolały ją plecy, którymi uderzyła łamiąc drewniane płyty. Bolały ją krwawiące dłonie. Ale bolało ją przede wszystkim złamane serce.
Jego twarz pociemniała, oczy zaczęły się zapadać, a po policzkach potoczyły się krwawe strugi.
- A ty co myślałaś? Że ktoś cię kocha?
Zamknęła oczy, zasłaniając twarz.
- Że ktoś będzie w stanie pokochać kogoś, kto zabił własne dziecko?! Jesteś potworem!
- Nie, nie... – Nie musiał podnosić na nią ręki, każde jego słowo było jak uderzenie mierzące w jej drżące i podatne serce.
Jedyne, czego chciała to nagle ogłuchnąć. Nie musieć tego słuchać, chciała zanurzyć się w ciszy, ale takiej, która zacisnęła się by również na innych jej zmysłach – chciała przestać czuć ból w dłoniach, chciała przestać widzieć i słyszeć, chciała zapomnieć. Chciała po prostu osunąć się w ciszę i nigdy z niej nie wrócić do rzeczywistości.
Ale to przecież nie jest rzeczywistość, Noelle.
Miała wrażenie, jakby otoczyły ją ciepłe i silne ramiona, odgradzając od obelg rzucanych przez Jima. Głos jej anioła delikatnie wprowadził w jej serce spokój. Przestało trzepotać jak przerażony ptaszek zamknięty w klatce. Uspokoiły się jej myśli, nagle zniknął ból, a przede wszystkim poczuła ciepło na klatce piersiowej.
Odsłoniła twarz, kompletnie ignorując byłego męża, czy coś, w co się zmienił i uniosła na wysokość twarzy wisiorek. Był gorący, bił jasnym, przyjemnym światłem, które muskając jej skórę przyjemnie łaskotało, jak kocie wąsy.
Pozwól opaść łuskom z oczu.
- Pozwól opaść łuskom z oczu – powtórzyła i puściła wisior, wciąż czując jego ciepło. Podniosła do twarzy ręce, w których zamykały się rany po szkle, a potem spojrzała na leżące dookoła odłamki.
Chwyciła jeden z nich w rękę i przejechała palcem po ostrej krawędzi. Widziała krew spływającą po palcu, czuła zimno szkła, ale nie było bólu. Ośrodki nie były aktywne.
- To tylko sen – szepnęła, nagle wszystko rozumiejąc – To przecież nie jest rzeczywistość. To tylko sen.
Spojrzała na Jima, choć po jej byłym mężu została jedynie postać cała obleczona w buzujące, bure kolory – kolory strachu, na którym żerował i które wyciągnął wprost z jej głowy, by użyć jej przeciwko niej. To one sprawiły, że wierzyła, że ją boli, a były to tylko wspomnienia.
Podniosła się, wciąż wpatrując się w postać.
- Nie jesteś Jimem. I nie zabiłeś ich. – Wyciągnęła rękę w stronę leżącego ciała Gusa, upuszczając szkło – Jesteś tym szeptaczem. Zagubioną duszą, którą wysłali, by zmuszono biednego chłopaka do zabicia się i by stał się kolejnym z was. Czerpiesz moc z moich strachów i bolesnych wspomnień. Chciałeś mnie doprowadzić do szaleństwa, chciałeś, bym zatraciła się w bólu sprzed lat, chciałeś bym zapomniała o Trevorze.
Posłał w jej stronę serię bulgotów i wisków, ale nie przejęła się.
- Ty też byłeś kiedyś człowiekiem, nie różniłeś się ode mnie, czy od Trevora... Po prostu teraz zabłądziłeś. Przypomnij sobie, nie zawsze był wokół ciebie tylko mrok i zło. Przypomnij sobie, kim byłeś, zanim to się stało... Zanim umarłeś. Zanim odszedłeś od Boga.
- Zamknij się! – rzucił się na nią, ale ona nie bała się. Zamknęła oczy, poczuła jak wisiorek zadrgał, a gdy znów je otworzyła stał przed nią Azariah.
Uśmiechnęła się.
- I co teraz, spryciarzu? Powiedz Rmei, że nie tędy droga – odezwał się i odwrócił się do niej – Brawo, Noelle. – Uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę – A teraz opanuj swój sen i obudź się, bo Trevor potrzebuje cię.
Złapała go za rękę i jeszcze raz spojrzała na szafkę, potem na bezkształtne coś leżące pod drzwiami. Skulone, bezradne, przerażone. Zupełnie jak ona przed chwilą.
- To nie jest rzeczywistość – powiedziała, zamykając pięść wokół naszyjnika. Jego ciepło delikatnie łaskotało jej skórę.
- To jest sen. – Wzięła głęboki oddech.
- I mogę się z niego obudzić.
***
Poderwała się z miejsca i od razu spojrzała na łóżko Trevora. Chłopaka rzucały na łóżku potężne drgawki, wydawał pojedyncze jęki.
- O Boże! – krzyknęła i rzuciła się do chłopaka – Pani Riceman! PANI RICEMAN! – Złapała chłopaka za bark i biodro, przesuwając jego rękę pod głowę i pchnęła go, aż znalazł się w pozycji bezpiecznej – PANI RICEMAN!
Do pokoju wbiegła najpierw szczekająca Zara, po niej Allison, a na koniec Amanda Riceman. Gdy zobaczyła, jak Noelle przytrzymuje jej syna, by nie spadł z łóżka, pobladła śmiertelnie.
- NIECH PANI DZWONI NA POGOTOWIE!
- Ja... Ja... Ja... – Kobieta kompletnie zdębiała, ale Allison rzuciła się na telefon leżący na biurku i wykręciła numer.
Drgawki na chwilę ustały. Wzięła głęboki wdech.
- Zgłoś atak epilepsji – rzuciła w jej stronę i kiwnęła głową na panią Riceman – Niech pani go przytrzyma, to raczej nie jest koniec.
Kobieta szybko do niej poszła i zajęła jej miejsce, a Noelle obeszła łóżko, zapalając lampkę. Gdy podniosła chłopakowi powiekę, źrenica nie zareagowała na światło, to samo było z drugą.
Wypuścił z szykiem powietrze.
Wtedy Zara znowu zaczęła szczekać, a Allison wybiegła z pokoju, rozmawiając z operatorem. Trevor zaczął się trząść ponownie.
- Jezu Chryste – jęknęła jego matka.
- Proszę mocno trzymać. Przy takich drgawkach może już mieć wstrząs mózgu – odpowiedziała Noelle, razem z kobietą próbując utrzymać chłopaka w miejscu.
Zamknęła w oczy i w duchu zaczęła się modlić pierwszą modlitwą, jaka przyszła jej do głowy:
OjczeNasz, Któryś jest w Niebie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top