Rozdział dziesiąty
Dla Noelle Howard Harris zawsze był kimś pomiędzy niedoścignionym ideałem, przykładem życiowego sukcesu a najbardziej znienawidzonym człowiekiem, dobitnym ukazaniem jak wielką była nieudacznicą życiową.
Poważna twarz Howarda, zielono-niebieskie oczy o wciąż ostrym, wszystkowidzącym spojrzeniu i wąskie usta, zawsze zaciśnięte w grymasie niezadowolenia, gdy padał na nią ojcowski wzrok. Wyprostowana, wysoka sylwetka byłego komandosa Jej Królewskiej Mości oraz ogromny cień, jaki rzucał, to wszystko tworzyło obraz doktora Howarda Harrisa, jednego z najlepszych nie tylko w kraju, ale i na świecie, kardiochirurgów i kardiologów.
Jak na złość, matka Noelle zmarła właśnie na serce. Nikomu nic nie mówiła, udawała, że wszystko jest w porządku, a gdy prawda wyszła na jaw, było już za późno. Pochowali ją 2 lata temu.
Od wszystkich ciotek, od kiedy tylko sięgała pamięcią, Noelle słyszała, że jej matka była jedyną prawdziwą miłością jej ojca. Z biegiem lat sama to dostrzegała, najbardziej, gdy Sara Harris odeszła z tego świata, zostawiając po sobie wachlarz wspomnień i zapach, który wciąż unosił się w jej szafie z ubraniami. Zapach ciepła i miłości. Zapach matki.
Nikt o tym nie mówił głośno, ale wszyscy wiedzieli, że Howard nie był tym samym człowiekiem, od kiedy stracił żonę – swoją umiłowaną, największą i jedyną miłość.
Teraz, gdy Noelle obserwowała go jak szedł, opierając się na lasce z prostego, ciemnego drewna, zakończoną metalowym, rzeźbionym uchwytem, stwierdziła, że nawet jej ojciec nie potrafił się oprzeć potwornej mocy, jaką posiadał czas. Jej ojciec się postarzał.
Kiedyś dumny i potężny, jej życiowy symbol spełnienia i sukcesu, teraz wciąż chodził wyprostowany, ale za to kulał na lewą nogę. Niegdyś jego sroga twarz złagodniała, a czas namalował na niej siatkę zmarszczek. Oczy nie mogły już się poszczycić tak doskonałym wzrokiem jak kiedyś. Był staruszkiem. Dogorywał, próbując trzymać fason.
Noelle tknięta dziwnym uczuciem ruszyła po kamienistej plaży, doganiając w kilku krokach ojca i wzięła go pod ramię.
Nawet jako starzec przewyższał ją wzrostem.
Odwrócił głowę w jej stronę i jego oczy, niegdyś karzące w każdym spojrzeniu – teraz, łagodne jak u baranka, spoczęły na niej.
- Jesteś taka podobna do matki, Noelle.
Odwróciła głowę, patrząc jak jej młodszy brat wraz z bratanicą próbują zrobić gwiazdę, a jedyne co Andrew mógł zrobić to koślawy przewrót w przód.
- Leonie wczoraj jak mnie zobaczyła, to myślała, że mama wstała z grobu.
- Nie o tym mówię.
Szli pod ramię, w pewnej odległości od Henry'ego i Ineborg, który wędrowali obok siebie, oboje śledząc poczynania córki.
- Masz w sobie jej dobroć. Czasem, gdy na ciebie patrzę albo gdy słucham twojego głosu, to stwierdzam, że jedyne, co po mnie odziedziczyłaś, to rude włosy. Nawet ich się pozbyłaś.
- Nie tylko to odziedziczyłam po tobie, tato. Jest jeszcze nazwisko.
Uśmiechnął się delikatnie.
A także sarkastyczne poczucie humoru. – Poklepał ją po dłoni.
Zapadła cisza, przerywana śmiechami Niny i Andy'ego.
- Zawsze chciałem dla was tak dobrze. Skupiałem się na tym tak bardzo, że zapomniałem spytać was o zdanie. A dopiero, gdy wynieśliście się i rozwinęliście skrzydła, dając upust swoim pragnieniom, zdałem sobie sprawę, że kreowałem was na kogoś, kim nigdy nie mieliście być.
- Koniec końców ja pokochałam fortepian i klarnet.
- Ale nigdy tak bardzo jak farby i pędzle, prawda?
Spojrzała na ojca zdziwiona.
- Ostatnio sprzątałem w waszych pokojach. Wiesz, starłem kurze, odkurzyłem dywan, wytrzepałem koce i zmieniłem pościel... W twoim pokoju, w szafie znalazłem pudełko z twoim rzeczami ze szkoły średniej. W tym szkice węglem. Nawet nie wiedziałem, że rysowałaś nasze portery. Moje i mamy.
- Zawsze chciałam dać wam je na Dzień Matki i Dzień Ojca – odpowiedziała Noelle, sama zaskakując się swoją szczerością – Ale ostatecznie chowałam je do pudełka, uznając, że nie są wystarczające dobre, byś je zobaczył. Nie były przecież idealne.
- Skąd pomysł, że nie były wystarczająco dobre?
- Nic, co robiłam, nie było wystarczająco dobre.- Wzruszyła ramionami.
- Nigdy tak nie powiedziałem.
- Ale widziałam to w twoich oczach.
Howard nie odpowiedział, bo z ciemnych chmur, które cały czas wisiały nad ich głowami, nagle zerwała się ulewa.
- Nina, Andrew! Wracamy!- zaczęła krzyczeć do brata i dziewczynki, kierując ojca w stronę stopni prowadzących na parking przy plaży w New Harbour.
Szybkimi krokami wszyscy dotarli do samochodów i wsiedli do nich, cali przemoczeni.
Ojciec usiadł obok niej na miejscu pasażera, a Andrew wpakował się na tylnie siedzenie.
- Do diabła z taką jesienią! Nawet po plaży nie można się przespacerować – mruknął Howard.
- Spokojnie, tato – uspokajał go Andrew.
Noelle odpaliła silnik i ruszyła za brązowym Porche Cayenne Henry'ego, kierując się do domu rodzinnego.
Jechali w ciszy przecinanej dźwiękiem wycieraczek, które zmiatał z przedniej szyby nowe pokłady wody.
Rodzinny dom Harrisów był starą wiktoriańską posiadłością z dachem pokrytym gontem i łukowymi, wykuszowymi oknami i okrągłą wieżyczką. Od zewnątrz dom pokrywały szare kamienie, a całą posiadłość otaczał piękny, zadbany ogród ze starymi kasztanowcami, których liście w większości pożółkły lub poczerwieniały. Cześć już spadła, a część ostatkami sił trzymała się gałęzi, spadając wraz ze stukotem opadających kasztanów.
Wszyscy wysiedli i pobiegli na szeroki ganek wsparty na kamiennych kolumnach.
Howard otworzył drzwi i wpuścił rodzinę do środka.
- Nastawię herbatę – stwierdziła Noelle, zrzucając z nóg przemoknięte do granic możliwości buty i nasiąknięty wodą płaszcz.
Na boso, bez skarpetek, które podziałały jak gąbki, ruszyła po ciemnych deskach dużego pokoju do kuchni, którą od reszty dawnej bawialni – dzisiaj pokoju dziennego – oddzielał wysoki blat z kamienia.
W kącie kuchni w kartonie po butach dwie małe, białe kulki z przerażeniem wciskały się między sobą.
- O proszę. Widzę, że Jussa i Penny znalazły wspólny język – powiedziała, omijając maluchy i wzięła z płyty indukcyjnej czajnik z gwizdkiem.
Nalała do niego wody i gdy był już pełny, postawiła na płycie, włączając ją.
- Daj klucz do samochodu, pójdę po nasze rzeczy, to się przebierzemy – Andrew w dżinsowej kurtce, z odpiętą niebieską koszulą i w czarnych spodniach wyglądał bardziej jak członek głupy zajmującej się alternatywną muzyką, niż ksiądz.
- Jest w płaszczu – odpowiedziała.
Howard, gdy pozbył się płaszcza i butów, w szurających kapciach przeszedł się po pokoju, zapalając światła.
- A zapowiadał się całkiem ładny dzień – westchnął.
Nina cała mokra i drżąca przyległa do dziadkowych kolan, mocno go przytulając.
- Nie martw się, dziadku, to przecież tylko deszcz, a nie potop.
Starszy człowiek spojrzał na wnuczkę z uśmiechem i pogłaskał ją po sklejonych od wody włosach.
- Kochanie, chodź, tata przyniósł nam jakieś rzeczy na przebranie, bo zaraz się zaziębisz.- Ineborg wzięła córkę za rękę i z torbą z ubraniami, zaprowadziła ją do łazienki.
- Ty też. Masz.- Andy postawił przed Noelle walizkę, z którą przyjechała do Brighton.
- W łazienkach znajdziecie ręczniki, wytrzyjcie się dobrze. Henry, pomożesz mi rozpalić w kominku?
- Już idę, tato.
Noelle z westchnieniem pociągnęła walizkę za rączkę w stronę schodów i wniosła ją na piętro, kierując się do swojego starego pokoju.
Jej dawna sypialnia, jej kąt, jej bezpieczne miejsce.
Ściany nadal były obite karmelowym materiałem, na którym namalowano beżowe kwiatki, a podłoga nadal była z ciemnych desek. Nawet na środku leżał ten sam, włochaty, biały dywan, który kupiła sobie jeszcze w szkole średniej.
Naprzeciwko wejścia pod trzema wykuszowymi oknami w ścianach sześciokątnej wieżyczki stało jej łóżko. Cały jej pokój znajdował się wewnątrz tego fenomenu architektonicznego.
Dawne łóżko Noelle miało drewnianą ramę z wyrzeźbionymi w niej kwiatami i liśćmi. Wszystkie drewniane meble w jej dawnym pokoju były z tego samego materiału, w tym samym pokoju, w taki sam sposób ozdobiony. Obok biurka była półka, niegdyś zajmowana przez jej liczne książki, teraz zastawiona zdjęciami z dzieciństwa, które poustawiał tu Howard. Po lewej były drzwi do łazienki, a zaraz obok nich wielka szafa z lustrem w drzwiach.
Noelle westchnęła, siadając na łóżku i zamglonym wzrokiem wpatrując się w widok za oknem, zamazany przez deszcz.
***
- i dalej toczą się pioruny kwiatów oratio trwa oratio chmur
mamroczą chóry drzew spokojnie płonie skała
ocean gasi zachód dzień połyka noc i na przełęczy wiatrów
nowe wstaje światło
a ranna mgła podnosi tarczę wyspy *
- Może powinniście zostać na noc – zaproponował Howard – Po deszczu drogi są śliskie, a mają być przymrozki i będzie lodowisko na jezdni. Zwłaszcza, że wasza dwójka jedzie aż do Londynu. – Wskazał na dwoje młodszych dzieci.
- Muszę być jutro w pracy rano – odpowiedziała Noelle, zamykając książkę ze zbiorem wierszy – Właściwie musimy już jechać jeśli chcemy dojechać do Londynu o jakiejś normalniej porze.
- Tak, czeka mnie jutro przeprowadzka na nowa plebanię – mruknął Andrew – Obdzwoniłem kolegów z seminarium, którzy dotrwali do święceń i pracują na terenie Londynu. Mój proboszcz to podobno ciężki orzech do zgryzienia – westchnął, stawiając lampkę czerwonego wina, wydobytego z odmętów ojcowskiego barku.
- Tato, może my zostaniemy, żeby dziadek nie był smutny?- zapytała Nina zaspanym głosem wtulona między oparcie kanapy, a Noelle.
Ineborg i Henry spojrzeli na siebie i na córkę.
- I tak już tu śpisz, chyba to nie będzie problem jak jeden dzień nie będzie cię w szkole.
- Powiemy, że jestem chora – odpowiedziała dziewczynka, skręcając się w kulkę.
Noelle wstała, podeszła do półki z książkami i wsunęła na odpowiednie miejsce tomik poezji. Odwróciła się, patrząc na młodszego brata.
- Zbierajmy się.
- Idę po moje rzeczy, wziąć twoje po drodze?
- Jeśli to nie problem.
Andrew wstał, ruszając w stronę schodów. Noelle zaczęła zbierać talerze po podwieczorku, a zaraz Ineborg do niej dołączyła.
Wszyscy zaczęli pomagać, podczas gdy Andy zniósł obie walizki na dół.
Nina zsunęła się z kanapy i szurając nogami, podeszła do ciotki, obejmując ją ramionami na wysokości talii, do której sięgała.
- Pa, ciociu.
- Hej, Nino.- Noelle uklękła, by ich twarze były na podobnej wysokości – Jak następnym razem się zobaczymy, powiesz mi jak idzie ci z twoim prezentem urodzinowym, okej? – Uśmiechnęła się.
- Okej. – Przytuliła ją mocno, a potem puściła.
Noelle wyprostowała się, napotykając spojrzenie ciemnych oczu starszego brata.
- Pa, siostra. Uważaj na siebie. Znajdź sobie faceta. – Przytulił ją mocno.
- Pa, brat. Ty też. Nie szukaj już sobie kobiety. – Uśmiechnęła się, puszczając go.
Zanim Noelle zdążyła zareagować oplotły ją szczupłe ramiona bratowej, która przycisnęła ją do siebie, praktycznie miażdżąc ją.
- Do zobaczenia, Noelle – zaszczebiotała Ineborg, a dziewczyna westchnęła.
- Do zobaczenia, Ineborg.
Blondynka puściła ją, a Noelle spojrzała na ojca, który stał, oparty na lasce i wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Do widzenia, tato.
Przygarnął ją niepewnie ramieniem do siebie, a Noelle objęła go ramionami, też nie wiedząc, co zrobić ze sobą.
Czuła ciążącą między nimi ciszę i wiele niewypowiedzianych słów.
- Do widzenia. – Poczuła na głowie usta ojca, który złożył na jej włosach ledwie wyczuwalny, jak dotyk motyla, pocałunek.
Odsunęła się od niego, robiąc krok do tyłu i zaczęła ubierać się. Płaszcz nadal był wilgotny, ale buty od stania przy kominku wyschły.
- Bezpiecznej drogi – odezwał się ojciec, gdy Andrew już się pożegnał ze wszystkimi.
- Spokojnie, jak Noelle prowadzi, nie powinniśmy zginąć. – Andy mrugnął do niej, a ona prychnęła.
- Nie podlizuj się, nie dam ci usiąść za kierownicą. Piłeś.
- Kieliszek.
Wywróciła oczami, biorąc rękawiczki i nakładając je na dłonie, przeniosła wzrok z jednego członka rodziny na drugiego.
- Masz. – Podał jej torebkę – Na razie wszystkim, dziękujemy. Wszystkiego najlepszego jeszcze raz, Nino.
- Sto lat, ciociu – mruknęła dziewczyna, zaczepiona o nogi matki.
- Dzięki, tobie też. Do zobaczenia. – Noelle uśmiechnęła się do niej i wyszła z domu, ciągnąc za sobą walizkę.
Na zewnątrz była lekka mżawka, a od strony miasta rozcierała swoje długie macki mgła, biała jak mleko.
- Zadzwońcie jak dojedziecie!- Howard wyszedł na ganek, obserwując jak wpakowują walizki do bagażnika i po chwili znikają wewnątrz samochodu.
Noelle zdjęła płaszcz i powiesiła go na oparciu siedzenia, odpalając samochód.
- Idę spać – mruknął Andrew, odpinając kołnierzyk niebieskiej koszuli i zdejmując koloratkę, którą schował do kieszeni na piersi.
- Mhm, bardzo mnie to cieszy – westchnęła, podnosząc dłoń, by pożegnać się z ojcem i rodziną Henry'ego stojącą na ganku.
- No to komu w drogę, temu nogi za pas.- Pomachał rodzinie, zapinając pas.
- Co?- zdziwiła się - Komu w drogę temu czas, raczej.
- Cokolwiek, siostrzyczko. Cokolwiek.
Prychnęła, odwracając się, by wycofać spod swojego rodzinnego domu, który od kiedy odeszła jej matka był jedynie domem wspomnień, w którym mieszkały same cienie - zarówno jej matki, jak i cień człowieka, którym kiedyś był jej ojciec.
***
Noelle westchnęła, gdy tuż przed samym zjazdem z autostrady do Londynu napotkała sznur samochodów czekających na przejazd przez bramkę płatniczą.
W tym samym momencie, gdy ustawiła się do kolejki, rozdzwonił się jej telefon wiszący w uchwycie przyczepionym do szyby.
Zmarszczyła brwi, patrząc na nieznany numer i odrzuciła, zanim dzwonek obudził drzemiącego w fotelu obok Andrew.
Samochód przed nią ruszył do przodu i Noelle delikatnie nacisnęła pedał gazu, by podjechać do przodu.
Wnętrze auta znów wypełnił jej dzwonek, a ona westchnęła, wyciągając rękę, by odrzucić połączenie.
- Jak jeszcze raz usłyszę ten piekielny dzwonek, to słowo daję, sam odbiorę – odezwał się mrukliwym głosem Andy.
- Nie wiem kto dzwoni – odpowiedziała.
- Po prostu odbierz.
Westchnęła, biorąc do ręki aparat i przeciągając palcem po dotykowym ekranie, przyłożyła go do ucha.
- Halo?
Usłyszała z drugiej strony wycie syren i przeraźliwy kobiecy szloch.
- Halo?- powtórzyła.
- Doktor Harris? To ja, Liam Dwen, ojciec Lyanne. – Niemal nie poznała jego głosu tak spięty był.
- Witam, panie Dwen. Co się stało? Wszystko w porządku?
- Błagam, musi pani tu przyjechać. Lyanne próbuje zrzucić się z czwartego piętra.
Zamurowało ją.
- Słucham?
- Lyanne stoi na balkonie swojego pokoju i próbuje skoczyć. Powiedziała, że nie będzie z nikim rozmawiać, tylko z panią.
- Boże, już jadę, właśnie wjeżdżam do Londynu.
- Jest tutaj policjant, który... – Zaszumiało w głośniku.
- Starszy inspektor August Yamash. Rozumiem, że jest pani psychologiem dziewczyny? – odezwał się niski, mrukliwy głos.
- Tak, doktor Noelle Harris. Słucham uważnie, inspektorze.
- Jest pani na terenie Londynu?
- Zjeżdżam z zachodniej autostrady do Richmond.
- Jakim jedzie pani autem?
- Czarny Ford Taurus V. Rejestracja kończy się na D19.
- Niedługo dotrze do pani motor policji, który poprowadzi panią na miejsce, dobrze? Proszę postarać się jak najszybciej dojechać do wjazdu na dwupasmówkę w Richmond.
- Dobrze. Już jadę. – Rozłączyła się bez pożegnania, podjeżdżając do maszyny przejechała w odpowiednim miejscu kartą, a bramka się podniosła.
Bez słowa zamknęła okno, rzuciła kartę gdzieś pomiędzy fotele i nastąpiła z całej siły na gaz, wrzucając najwyższe biegi.
- Noelle, co się dzieje? – zapytał Andy, obserwując jak jego siostra z każdym momentem napina się coraz bardziej, nie odrywając wzroku od drogi przed sobą i pędząc jak szalona, co było u niej niespotykane.
Zignorowała go, wymijając jakiegoś ślimaczącego się sedana.
- Noelle, co w ciebie wstąpiło? Kto dzwonił?
- Ojciec pacjentki – warknęła.
- I...?
- Dziewczyna chce popełnić samobójstwo.
Zapadła cisza, mroczne milczenie było bardziej wymowne, niż wszystkie słowa.
- Jedziemy tam?
Kiwnęła głową i niepewnie odwróciła wzrok na brata, który spięty usiadł w fotelu, zaciskając usta i skupionym wzrokiem śledził umykającą drogę.
Andrew zacisnął szczękę i przejechał dłonią po gęstej brodzie.
- To nie jest miejsce, gdzie powinienem być.
- Andy, mam teraz w dupie, że też chciałeś się zabić, to szesnastoletnia dziewczyna, która mnie potrzebuję. Nie spieprzę tego, bo mam brata-niedoszłego samobójcę.
- Noelle...
- Nie musisz wysiadać z samochodu.
Pędziła na złamanie karku byle dojechać na czas, który nie był po jej stronie. Nie był po niczyjej stronie. Ale kto wiedział, jak wpływał na psychikę Lyanne?
Czy Noelle nie walczyła z wiatrakami? Czy nie przeciągała tylko czasu, który dziewczyna miała spędzić na ziemi? Lyanne najwyraźniej nie chciała spędzać tu więcej czasu. A przecież i tak wszyscy umrzemy.
Odrzuciła te myśli wraz z potrząśnięciem rozpuszczonych włosów, które opadały na jej ramiona.
Niemal z ulgą ujrzała dwa motory policyjne z włączonymi światłami, które czekały na nią, a gdy zatrzymała się obok nich, jeden z policjantów podszedł do samochodu, gdy wysiadła.
- Noelle Harris?- zapytał.
- Tak.
- Proszę jechać za mną.
Wsiadła z powrotem do środka, śledząc wzrokiem bezimiennego policjanta, który wskoczył na pracujący motor i zapinając kask, dał jej znać, by jechała za nim.
Drugi motor jechał tuż za nimi, kiedy pruli przez miasto przy migających światłach motorów i w akompaniamencie syren, które włączyli policjanci.
Nie zdziwiła się, gdy zobaczyła most na Tamizie, którą musieli przekroczyć, by dojechać do Kingston.
Nie miała czasu podziwiać podświetlanych budowli pięknych, wzorowanych na wiktoriańskich, kamienic. Nie potrafiła zachwycić się rzeką, która odbijała kolory nocnego Londynu. Nie potrafiła zanurzyć się w ciszy, którą niosła ze sobą ta dzielnica.
Gdyby ktokolwiek zapytał ją, czy źle wybrała zawód, właśnie taki moment był przykładem, że nie. Noelle była lekarzem, lekarzem psychiatrą, który jechał by ratować życie. Czuła na sobie odpowiedzialność, ale czuła także gdzieś w głębi serca, że nie potrafiłaby poskładać kości, czy zatamować przerwanej aorty, ale potrafiła poskładać złamane młodzieńcze serce i zatamować krwawienie psychiki osoby, która cierpiała wewnątrz siebie.
Dom państwa Dwen był oświetlony przez reflektory policyjnych wozów, pracujących non stop. Jedno ze świateł było skierowane na chudą postać stojącą na gzymsie poniżej płaskiego dachu, kurczowo przyciśniętą do ściany.
Noelle skupiła wzrok na chudej sylwetce, na której wisiały, jak na wieszaku, ubrania. Za duży T-shirt, który nadymał się na wietrze i porwane spodnie. Była bosa.
Zaparkowała jak najbliżej i wysiadła, wciąż wpatrując się w czarne włosy unoszone razem z wiatrem.
Po drugiej stronie trzasnęły drzwi od strony pasażera i przez myśl przeszło jej, że jej brat postanowił stawić czoło dawnym demonom, ale zaraz skupiła się na wysokim blondynie w pełnym umundurowaniu, który szedł w jej stronę.
- Noelle Harris?
Kiwnęła głową.
- August Yamash, to ze mną pani rozmawiała.
- Macie ze sobą psychologa policyjnego?- przeszła od razu do rzeczy.
- Tak, tam czeka. Próbowała porozmawiać z Lyanne, ale dziewczyna ją wyśmiała i kazała panią sprowadzić. – Ruszyli we dwoje w stronę taśmy policyjnej zagradzającej teren.
- A to jest...?- policjant wskazał na jej brata, który jak cień ruszył za nimi.
- Mój młodszy brat, Andrew Harris. Przyda mi się. Na pewno nie zawadzi.
Andy nie skomentował tego, ale dalej podążał za nimi. Przed samym trawnikiem, wpatrzeni w dziewczynę stali jej przerażeni rodzice i kobieta.
- Państwo Dwen, doktor Harris przyjechała – odezwał się inspektor Yamash.
Cała trójka odwróciła się w ich stronę.
Psycholog policyjny była wysoką, niezwykle szczupłą, rudo-blond kobietą w, mniej więcej, wieku Noelle. Miała zimne, szare oczy i kościstą, podłużną twarz oraz mały nos. Jej wyregulowane brwi powędrowały do góry na widok doktor Harris.
- A niech to – szepnęła.
Noelle stanęła jak wryta, a potem najeżyła się jak rasowy pies obronny.
- Tylko ciebie tu brakowała, Carolyn Flinn – warknęła.
__________
*Fragment wiersza Zbigniewa Herberta „Pan Cogitorozważa różnicę między głosem ludzkim a głosem przyrody".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top