Rozdział dwudziesty drugi
Odłożyła nowy telefon bardzo ostrożnie na szafkę obok łóżka i obróciła się na plecy, układając wygodnie. W okolicach jej brzucha, pod kołdrą zwinięta w kulkę pochrapywała Penny. Była pierwszym kotem, którego spotkała Noelle, który chrapał. Jeszcze żeby to chociaż cicho! A gdzie tam. Piła motorowa się włączyła.
Uśmiechnęła się, podkulając kolana, by mieć kociaka bliżej siebie i pogłaskała ją za uszami. Piła motorowa przełączyła się opcję mruczenie.
- Zmienię ci imię, Głośniku! – powiedziała, wyjmując ją spod kołdry i położyła na swojej klatce piersiowej.
Kotce nie zrobiło to żadnej różnicy i ziewnęła, zsuwając się Noelle pod brodę, wydając z siebie serię dźwięków niczym silnik diesla. Doktor Harris zmrużyła oczy i uśmiechnęła się lekko, głaszcząc ją po głowie.
W tym samym momencie jej nowy telefon wydał dźwięk wiadomości i wyciągnęła rękę, by go dosięgnąć. Uśmiechnęła się do ekranu, widząc powiadomienie.
***
Kiro obserwował jak Rmea skacze z drzewa na dach i z dachu na parapet okna. Nagle coś ją odrzuciło i przeleciała przez całą ulicę, wpadając wprost na niego. Zaryli w ziemię, a wilgotna od deszczu trawa pod nimi od razu uschła.
- Jebać to, Rmea. Idźmy od razu do chłopaka – powiedział, odpychając ją od siebie. Szeptacz, którego ze sobą wzięli stał kilka kroków dalej, zupełnie nieświadomy, co się wyczynia.
- Ty nic nie rozumiesz! – wrzasnęła, odwracając się ponownie. Wpatrywała się w dom porośnięty bluszczem i przeklinała pod nosem, tak szpetnie, że nawet Kiro się wzdrygnął. Normalnie diabły nie ruszały wyzwiska i wyrazy na k., ale teraz Rmea używała słów zakazanych nawet w Piekle.
- To mi wytłumacz. I co się stało z Dulem?
- Zapomnij – warknęła – Zapomnij o tym idiocie. Zostawiłam mu taką prostą rzecz, a on się dał zarżnąć jak jagnię prowadzone na całopalenie.
- Mówią, że był tam archanioł. W takim razie ja też nie dam rady. Nie jestem demonem.
- Zamknij się.
Jeszcze raz przeskoczyła na drzewo w ogrodzie sąsiadów i wylądowała zwinnie na dachu. Niepewnie postawiła kolejny krok, jakby badając wytrzymałość blachy. Potem zaczęła chodzić po całym dachu, jakby czegoś tam szukając.
Uśmiechnęła się zwycięsko, a Kiro poczuł uścisk w jego mrocznym umyśle, gdy połączyła ich więzią telepatyczną.
Jeśli teraz pójdziemy po chłopaka, ona tam będzie. Jej amorek od razu połączy ich sny. A ona już wie, jak się nas pozbyć. Już wie, jak zniszczyć naszego szeptacza.
Bzdura. Żaden człowiek tego nie pojmie.
Gówno prawda, bo właśnie stoję nad sypialnią jednego człowieka, który to pojął.
Jakiś plan?
Pozbyć się jej. Na dobre. Zapewnię doktor Harris słodkie sny na wieczność.
A potem przeniknęła przez dach do środka. Kiro nie widział, co tam robiła, bo zerwała więź, ale nie podobało mu się to. Skoro dziewczyną opiekował się archanioł albo inny podobny mu w mocy, na pewno nie zostawił swojej podopiecznej samej.
Właściwie nie zdziwiło go, gdy przestrzeń zafalowała i Rmea grzmotnęła o asfalt. Nad nią zawisła jakaś anielica. Rozpostarte skrzydła były największymi jaki przez całe swoje diabelskie życie widział Kiro. Były śnieżnobiałe, usiane brązowymi kropkami niczym skóra tarantowego konia. Tak szerokie, że zasłaniały dostęp do domu 23 na Werley Street.
Cofnął się zdumiony, gdy znalazła się tuż przy nim. Poczuł na twarzy ruch powietrza, wystarczyło jej jedno machnięcie skrzydłami, by pokonać prawie siedem metrów. Dławił się jej słodkim zapachem, mrugał zawzięcie, bo jej jasna aura paliła jego oczy, jego uszy dosłownie płonęły od hałasu jaki wytworzyły jej skrzydła. Nie miał szans.
Uśmiechnęła się uroczo, co nadało jej twarzy nieco dziecięcy wyraz, ale nagle jej oblicze zmieniło się nie do poznania. Miał wrażenie, że patrzy w samo światło, bardzo ostre i sprawiające ból.
Odwrócił wzrok, był takim tchórzem, jedynie kątem oka dostrzegł jak pióra na skrzydłach najeżają się i Rmea chcąc zamachnąć się anielicę, wpadła na tę ścianę ostrzy. Wbiła się w nie, krzycząc z bólu. Wszędzie tryskała czarna, diabelska posoka.
Szeptacz poruszył się niespokojnie. Jego delikatna konsystencja została naruszona przez nagły powiew wywołany ruchem anielskich skrzydeł. Mroczna padła na asfalt, stapiając się w pierwotną formę, która rozlała się po ziemi, wydając odór zgniłych jaj i siarki.
- Wiecie ile zajmie umycie ich?! – powiedziała niskim głosem dziewczyna i potrząsnęła skrzydłami, by pozbyć się resztki krwi i jej wzrok na nowo spoczął na Kiro. Na ugiętych kolanach zaczął cofać się, byle tylko nie wpaść między jej pióra.
- Pożyczę go. – Jednym susłem znalazła się przy duszy i złapała go za ramię.
A potem posłała Kiro całusa i wzleciała do góry, znikając wśród ciemnego masywu chmur na londyńskim niebie. Za nią dyndała tylko ciągnięta dusza, jak maskota trzymana za pluszową kończynę.
Kiro westchnął, omiatając spojrzeniem pobojowisko. Podszedł do parującej kałuży. Tyle zostało z Rmei. Zanim się odrodzi miną stulecia. Zanim nauczy się, tego wszystkiego, co umiała teraz, tysiąclecia. Zanim znowu będzie użyteczna dla Piekła, milenia.
- Panu się to nie spodoba – mruknął na odchodnym.
***
Poderwała się, łapiąc się za szyję i łapczywie łapiąc oddechy. Poczuła na ramieniu delikatne dotknięcie dłoni i odważyła się otworzyć oczy. Trevor przykucnął przy niej i wpatrywał się w nią z niepokojem.
- Boże, myślałam, że to znowu to samo – szepnęła, a on podniósł się i podał jej dłoń.
Przyjęła jego pomoc i stanęła na nogi. Zacisnęła dłoń na jego i rozejrzała się dookoła.
- Gdzie jesteśmy?
- Wydaje mi się, że to mój dom – odpowiedział i powiódł wzrokiem po zakurzonej podłodze i plamach na ścianach – Tu powinien wisieć obraz mojej babci. – Wskazał wolną dłonią – Wszystkie meble zniknęły.
Nad ich głowami zatrzeszczała sufit, jakby ktoś przebiegł się po pokoju. Oboje spojrzeli po sobie niepewnie.
- Nie jesteśmy tu sami.
- Jest jeszcze tamten gość. – Trevor wskazał na wejście do pomieszczenia, które powinno być salonem.
Noelle puściła jego rękę i podeszła do framugi drzwi. Niepewnie wsunęła tam głowę i wypuściła głośno powietrze. W kącie zawieszona w powietrzu falowała jakaś smuga dymu, cienia, mroku? Cokolwiek to było, miało humanoidalny kształt. I nic poza tym. Nie zwróciło na nią uwagi, nie rzuciło się, nie wydało żadnego dźwięku.
- To on? – zapytał Trevor ponad jej ramieniem – Szeptacz?
- Tak myślę.
- Hm, czy możesz jakoś... poprosić tego no... Azariaha, żeby to... no... potwierdził?
Spojrzała na niego nieco rozbawiona.
- Mogę spróbować.
Właściwie, nie wiedziała jak to działa. Azariah po prostu czasem odpowiadał na jej myśli, a czasem nie. Nie zawsze komentował, czasem nie odzywał się całymi dniami. Ale może jeśli skupi się wystarczająco, zwróci uwagę swojego anioła i odpowie jej?
Azariahu? Jesteś tam?
Stała tak wpatrzona w falującego szeptacza, czekając na jakiś znak od jej dobrego ducha, ale nic się nie stało. Wstrzymała oddech i jedyne co zdołała usłyszeć, to bicie własnego serca.
- Nie odpowiada – powiedziała i spojrzała na swojego pacjenta.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nad ich głowami ktoś głośno zatupał. Z przerażeniem przenieśli wzrok na sufit. Ktokolwiek tam był, chyba się niecierpliwił. Noelle wstrząsnął dreszcz, gdy na górze trzasnęły drzwi, a echo poniosło się aż po schodach.
Na szczycie schodów ktoś stanął, oboje widzieli cień padający na półpiętro, ale nie zszedł na dół. Trevor złapał Noelle za rękę, gdy zrobiła krok do przodu.
- Co ty wyrabiasz? Cholera wie, co takiego to jest.
- Naszym problemem był szeptacz. Sądzę, że aktualnie jest niegroźny. – Kiwnęła głową w stronę pustego salonu – To na pewno nie jest on.
- To w takim razie kto to jest? – zapytał z przekąsem, krzyżując ręce na piersi.
Chciała odpowiedzieć, ale postać poruszyła się i ku ich zdziwieniu roześmiała się. Głośnym, dziecięcym śmiechem.
- Dziecko – szepnęła rozbrojona doktor Harris, a Trevor spojrzał na nią jak na wariatkę. Rozległo się głośne tupanie i cień zniknął.
- Nie możemy za nim pójść! – powiedział chłopak, mimowolnie przechodząc w szept – Cholera wie, ki czort jeden!
Noelle zaśmiała się, kręcąc głową i spojrzała Ricemanowi w oczy. On nie rozumiał. On nic nie rozumiał. Nie miał zielonego pojęcia, czego potrzebowali, by rozwiązać problem. Nie wiedział, że nie czeka ich nic niebezpiecznego na górze.
- Ni czort – odpowiedziała i ruszyła w stronę schodów. Trevor ruszył za nią, ale burczał pod nosem o niebezpieczeństwie, o diabłach, szeptaczach i co mu tam jeszcze ślina na język przyniosła. Noelle rozumiała, że się denerwował.
Ona też się denerwowała. Czuła w dole brzucha uścisk niepewności. Skąd mogła wiedzieć, że ma rację? Nawet jeśli wszystko wskazywało na słuszność jej hipotezy, wciąż była tylko hipotezą. Do potwierdzenia jej potrzebowała...
- Boże drogi... – szepnął Trevor, który był tuż za nią, gdy znaleźli się u szczytu schodów. Mieli dokładny widok na otwarte drzwi do jego pokoju. Na środku postawiona była wanna, a przed nią stał chłopiec.
Miał może siedem lat, a płowe włoski opadały mu na czoło i okalały główkę dokładnie. Pucowata buzia dawała zdumiewający efekt w połączeniu z wielkimi, ciemnymi jak u sarny, oczami. Zamrugał i uśmiechnął się do nich ukazując brak jedynek.
Noelle weszła spokojnie do środka i uśmiechnęła się do niego łagodnie. Za nią, Trevor oparł się o drzwi, nie wydając z siebie dźwięków. Wyczuwała jednak jego zdezorientowanie.
- Cześć, jestem Noelle – przedstawiła się, uważnie przyglądając się chłopczykowi. Był szczupły i ogrodniczki śmiesznie wisiały na nim, razem za dużą koszulką w paski.
- No-eee-l?- Wystawił język przez szczerbę między zębami.
Uśmiechnęła się.
- Możesz mi mówić Noe – dodała.
- Wystawi usta jak do pocałunku i zmarszczy brwi – szepnął za nią Trevor. Spojrzała na niego kątem oka. Sam ze zmarszczonymi brwiami skupionym wzrokiem obserwował każdy najmniejszy ruch chłopczyka.
Chłopiec ściągnął usta w ciup i zmarszczył jasne brwi, a potem nadął policzki i roześmiał się perliście. Coś dziwnego stało się z powietrzem. Nerwowo zadrgało, czerpiąc z tego śmiechu, który odbił się od ścian echem.
- Ja jestem Tlevol.
Nie mogła powstrzymać rozczulonego jęku. Sepleniące dziecko spojrzało na nią zdziwione. Jego starsza wersja za jej plecami zresztą też.
- Przepraszam. – Zasłoniła usta dłonią i zachichotała – Masz czadowe ogrodniczki.
Spojrzał po sobie i uśmiechnął się szeroko.
- No wiem – odpowiedział z rozbrajającą szczerością – A twój kolega się nie pledstawi?- zapytał, patrząc na Trevora za jej plecami.
- Znasz mnie, Dino, lepiej niż myślisz.
Blondynek spojrzał na niego zdumiony. Mały Trevor zrobił krok do przodu i przyjrzał się dokładnie nastoletniemu Trevorowi. Zajrzeli sobie dokładnie w oczy, a Noelle bacznie obserwowała ich twarze.
Nagle na jego buzi zagościł szeroki uśmiech i czmychnął, omijając ich i głośno biegnąc po schodach, uciekł im.
- Szukajcie mnie!
Riceman spojrzał na nią niepewnie.
- Dino? – zapytała, wciąż się uśmiechając.
- Kiedyś twierdziłem, że na nowo stworzę dinozaury – odpowiedział – Za dużo „Parku Jurajskiego".
- Tak podejrzewałam. – Wyszła z pokoju i śladem dziecka zaczęła schodzić po schodach. Zatrzymała się w połowie drogi i spojrzała na swojego pacjenta – Dino.
Wywrócił oczami, ale zszedł za nią. Weszli do kuchni, oczywiście bez mebli, mimo to mały Trevor wydawał się tego nie zauważać. Jakby dla niego meble wciąż tam były. Wcisnął się w kąt między ścianą a wyimaginowaną półką i zakrywając dłońmi oczy, chichotał cicho.
- Osiem...dziewięć... – Noelle dobrze wiedząc, na czym miała polegać owa zabawa, głośno liczyła, udając, że szuka go w kuchni – Dziesięć!
- Szukam! – dodał starszy Trevor i udawał, że sprawdza pod stołem, którego oczywiście nie było, czy nie ma tam jego młodszej wersji – No gdzie ten Dino się schował!
- Chyba go nie znajdziemy!- powiedziała Noelle, na przemian kucając i wstając.
- Musimy się poddać! – dodał nastoletni Riceman i wymienił z doktor Harris rozbawione spojrzenie, starając się unikać patrzenia na „schowane" dziecko.
- No dawaj, Trevor, nie znajdziemy cię! Pokaż się! – Wstali, a rozradowany chłopiec wyskoczył z kryjówki, śmiejąc się.
- Tu jestem! Nie znaleźliście mnie! – Wskazał na nich paluszkiem i znowu im uciekł.
- Dino, musimy porozmawiać. Potem możemy się pobawić! – jęknął Trevor, wychodząc.
Gdy Noelle znalazła się na korytarzu mignęły jej ogrodniczki znikające w salonie. Weszła tam i zamurowało ją. Mały Trevor stał na środku, wpatrując się w szeptacza stojącego w kącie, a nastoletni Riceman klękał przy nim, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Bezskutecznie.
- Trevor, słyszałam, że ostatnio znalazłeś coś, co należało do twojego taty – powiedziała bardzo ostrożnie i przyklękła przy nim. Przeniósł na nią wzrok ciemnych oczu.
- Skąd to wies?- Był bardzo blady i oddychał płytko. Jego wzrok skakał po jej twarzy, lustrując każdy fragment uważnie.
Noelle delikatnie uniosła kąciki ust i wyciągnęła rękę, by dotknąć jego dłoni, ale cofnął się o krok, wpadając na starszego Trevora. Odwrócił się momentalnie.
- Spokojnie, chłopie – powiedział i złapał go za ramiona – Możesz powiedzieć Noelle, ona jest w porządku. Możesz jej zaufać.
Spojrzenie chłopczyka spoczęło na doktor Harris, która wciąż czekała z wyciągniętą dłonią. Niepewnie wyciągnął rękę i musnął paluszkami jej zbyt długie, zbyt krzywe i zbyt chude palce. Coś go w nich zafascynowało, a ona pozwoliła badać mu ich fakturę i kształt.
- Znalazłem pamiętnik taty. Na początku było w polądku, opisywał śmieszne histolie, jakie go spotykały z paczką plyjaciół – powiedział chłopiec, wciąż skupiony na dłoni Noelle – Ale potem znalazłem taki jeden wpis... Włamali się do naszego domu... Znaczy... On jeszcze nie był na nas, ale oni się tu włamali. I... Plestlaszył jednego z nich, tego co go nie lubili. A pod nim załamały się deski, bo ściągnął na siebie safę. Umalł. Tata napisał, że jest zabójcą. On jest zabójcą, tak? – Niepewnie podniósł oczy na Noelle, a ona spokojnie westchnęła i wyciągnęła rękę i odgarnęła mu z czoła włosy.
- Prawda jest taka, że twój tata nie zrobił nic złego. To był wypadek. Nie mógł przewidzieć, że jego kolega chwyci się tej szafy i ona spadnie na niego. Po ludziach chodzą wypadki. A ten był bardzo niefortunny i skończył się śmiercią.
Wzięła głęboki wdech i przeniosła dłoń na chude ramionko. Uśmiechnęła się pocieszająco, ale w gruncie rzeczy wiedziała, że jej uśmiech jest smutny. Widziała błysk w ciemnych oczach. Wyciągnął się i przytulił ją mocno.
- Rozumiesz o co mi chodzi? Niepotrzebnie nienawidzisz taty. Tata bardzo cię kocha i boli go to.
- Powinienem mu wybaczyć?
Podniosła wzrok na starszego Trevora. Wyłapał jej spojrzenie i spuścił wzrok, chcąc ukryć łzy. Uśmiechnęła się lekko, przytulając do siebie chłopczyka. Schował się w jej ramionach.
- Tak, Dino. Powinieneś – powiedział Trevor, podnosząc głową. Płakał. Nie powstrzymywał się i pozwalał sobie na łzy. Patrzył prosto w jej oczy i przybliżył się, gdy wyciągnęła rękę do niego.
Ogłuszył ją nagły ryk, a coś na kształt siły uderzeniowej odepchnęło ich skutecznie od siebie. Całą trójką wylądowali pod ścianą, wpatrując się w szeptacza jak w złote ciele. Wcale nie wyglądał już na rozmazanego i nie w pełni istniejącego. Przybrał wyraźne kontury, jego spowite w mrok ciało wydawało się rozpychasz przestrzeń dookoła.
Noelle spojrzała przerażona na Ricemanów. Starszy Trevor wymienił z nią zaniepokojone spojrzenie. W jednej chwili zerwali się z podłogi, jednocześnie nastolatek wziął na ręce swoją dziecięcą wersję. Wybiegli przez drzwi. Noelle rzuciła się do drzwi wejściowych. Nic nie dała szarpanina, a z salonu wydobywały się dźwięki, jakby ktoś odrywał podłogę.
- Na górę! – krzyknął Trevor i pobiegł po schodach, Harris rzuciła się za nim. W tym samym momencie ściana salonu wyleciała w powietrze. Wszędzie było pełno tynku i gruzu. Zakrztusiła pyłem i rozejrzała się dookoła za czymś, co mogło posłużyć za obronę. Bóg jeden wiedział, gdzie był jej anioł stróż.
- Dwa szczebelki balustrady są wyłamane, wyrwij je! – krzyknął Trevor i wbiegł na pierwsze piętro, chroniąc chłopca.
Noelle spojrzała na metalową poręcz. Miała je wyrwać? Jasne! Przecież to wszystko był sen. A sen miała pod kontrolą.
By podkreślić jak bardzo się myliła, świsnął jej nad głową kawał płytki podłogowej, roztrzaskując się za jej plecami. Jęknęła i szarpnęła za dwa pręty, które zostały jej w dłoniach. Odwróciła się w stronę szeptacza i poczuła, jak cała odwaga ją opuszcza niczym powietrze dziurawy balon.
Czuła się jak durna bohaterka filmu akcji, a w końcu nią nie była! Nie potrafiła nawet w dzieciństwie zrzucić młodszego brata z siebie, a co dopiero walczyć z jakimiś straconymi duszami i Bóg wie jeszcze czym to było.
Zamachnęła się i z całej siły rzuciła w postać jednym ze szczebli, który po prostu przeleciał przez nią i uderzyła o drzwi wejściowe, głucho opadając na podłogę.
Noelle nawet nie podejrzewała się o taki zasób niecenzuralnych słów, ale zwyczajnie puściły jej nerwy. Rzuciła się na górę po schodach i wbiegła do sypialni, zatrzaskując drzwi. Trevorowie stali przy pustej wannie.
- Wanna! Szybko! Zablokujmy nią drzwi! – krzyknęła do nastolatka. Trzymając pręt między zębami, próbowała przepchnąć ją pod drzwi, zza których dochodziły ich niepokojące dźwięki. Gdy byli już pewni, że nie otworzą się już ani na milimetr, Trevor odwrócił się i wrócił do małego siebie.
- Nie mamy czasu – szepnęła lekarka, opierając się o brzeg wanny.
- A co jeśli skrzywdzi moje dziecięce wcielenie? Czy czasem nie umrzemy wtedy obaj? – zapytał zaniepokojony, klękając przy dziecku.
- To nie jest twoje wcielenie, czy co tam. – Drzwi zatrzeszczały złowrogo – To twoja podświadomość, Trevor! To jesteś ty, który musi wybaczyć nie tylko swojemu ojcu! To nie była twoja wina, że twój ojciec zginął. Kolejny niefortunny wypadek. Nie miałeś na to wpływu. Dziecko, które w sobie zakląłeś, bo obwiniało się o śmierć ojca, to ono jest powodem tego wszystkiego. WYBACZ SOBIE, TREVOR!
Głośny huk roztrzaskiwanego drewna i tłuczonej porcelanowej wanny, zagłuszył wszystko, skutecznie pozwalając jej na moment niemal kompletnej nieświadomości. Prawie nie poczuła jak odrzuca ją. Dopiero, gdy uderzyła o ścianę za sobą, odnalazł ją ból. Rozdzierający ból rozchodzący od brzucha na wszystkie strony,
Zdumiona i jeszcze nieco otumaniona spojrzała na pręt tkwiący powyżej jej żołądka. Czuła jak coś podchodzi jej do gardła i zakrztusiła się krwią, przyszpilona do ściany.
Podniosła wzrok na Trevora klęczącego przed odzwierciedleniem swojej podświadomości. Trzymał dłoń na jego ramieniu, wpatrywali się sobie w oczy, zaglądając na dna dusz ukrytych w sarnich źrenicach. Nie patrzył na nią, nie patrzył na szeptacza, który zatrzymał się w drzwiach, jakby zamrożony.
- Wybaczam ci, Trevorze – powiedział spokojnym tonem – Wybaczam sobie, Trevorze.
Musiała zakryć oczy dłonią, bo jej oczy nie mogły wytrzymać niesamowitej jasności, która wystrzeliła z postaci szeptacza, niczym promienie słońca, które próbuje przebić się przez chmury. Mrok trzaskał, jak kruszony lód, gdy odpadał od duszy.
Gdy znów na nich spojrzała, wszędzie było tak biało. Tak czysto. Tak niewinnie. Zamiast mrocznej postaci duszy zobaczyła nieco zdezorientowanego mężczyznę, którego widziała na zdjęciach, którego widziała wielokrotnie, lustrując twarz swojego pacjenta.
David Riceman stał wśród światła i spojrzał na swojego syna wzrokiem przepełnionym miłością i niepewnie wyciągnął do niego ramiona. Trevor, jeden jedyny Trevor, nieco patykowaty, płowowłosy nastolatek, rzucił się mu w objęcia. Byli niemal tego samego wzrostu, a mimo to ojciec przytulał syna jakby wciąż był małym dzieckiem.
Poczuła, że uśmiecha się mimowolnie, gdy wpatrywała się w ten szczęśliwy obrazek. Właśnie dla takiej chwili, warto było przejść całą męczarnię, niepewność i strach. Dla jednej chwili przepełnionej miłością i wzajemnym oddanie. Dla chwili takiej jak ta.
Dostrzegła kątem oka ruch i podniosła głowę, gdy Azariah starł jej łzę z policzka. Niepostrzeżenie wyrwała się z jej oka. Uśmiechnął się do niej i podał jej dłoń, a ona przyjęła pomoc, wstając z podłożyła.
Odkryła, że zniknął ból i krew oraz pręt. Spojrzała na swojego anioła pytająco, a on odpowiedział najbardziej zagadkowym uśmiechem, jaki u niego widziała i skierował oczy na ojca i syna zamkniętych w uścisku.
- Dziękuję, że dałaś im nadzieję, Noelle. – Uśmiechnąłsię i pochylił się, całując ją w czoło – Słodkich snów, Noe.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top