Rozdział czwarty

- Wychodzę na lunch – poinformowała Murię, poprawiając ciasno związany warkocz-kłos.

- Dobrze.- Recepcjonistka, nieco zdziwiona, kiwnęła głową i wróciła do papierów, które przepisywała, a Noelle wyszła z przychodni.

Było bardzo słonecznie, ale znad rzeki wiał wiatr, rozdmuchując jej czarny, wełniany płaszcz, gdy próbowała go zapiąć do końca.

Nie czuła się najlepiej po wczorajszym deszczu i ciekło jej z nosa. Miała wrażenie, że po prostu wydmuchała już całą tonę chusteczek higienicznych.

Więc, gdy wyszła na zewnątrz, a zimny wiatr nadął poły jej ubrania, przeklęła siebie i swoją potrzebę kupienia papieru toaletowego akurat wczoraj.

Wsiadła do samochodu, odpaliła go, czekając, aż ciepłe powietrze dmuchnie jej w twarz. Dopiero, gdy poczuła przyjemne ciepło na twarzy, wyjechała spod przychodni.

Właściwie nie miała planu na lunch, rzadko wychodziła na jedzenie – stąd zapewne zdumienie Murii, gdy poinformowała ją o wyjściu – w czasie wolnym od wizyt zazwyczaj zaszywała się z kubkiem miętowej herbaty w gabinecie i czytała jakąś książkę, czekając na kolejnego pacjenta. Dzisiaj jednak nie mogła usiedzieć na miejscu.

Podczas pierwszej wizyty, chodziła po całym gabinecie, a gdy już usiadła, kręciła się niemiłosiernie. Nawet jej podopieczny przerwał swój długi wywód na temat tego, ile kalorii zjadł poprzedniego dnia i spojrzał na nią przerażony, dopytując się o jej stan zdrowia.

Potem, gdy podeszła do półki i pochyliła się nad jedną z niższych, by podać pacjentowi książkę o przezwyciężeniu wstrętu do jedzenia, na jej szyi jakimś niewyobrażalnym, niezrozumiałym i całkowicie nielogicznym sposobem pojawił się wisior! A mogła by dać sobie rękę uciąć, że rano odłożyła go na blat toaletki w sypialni.

Teraz jeździła bez celu po mieście, szukając jakiejś knajpki, w której mogłaby zjeść, ale właściwie nie miała na to ochoty. Nie miała na nic ochoty.

Rzadko zdarzały jej się dni, podczas których mogłaby jedynie siedzieć w łóżku otoczona książkami i chusteczkami oraz dzbankami miętowej herbaty, ale gdy już nadchodziły - męczyły ją, aż wreszcie brała sobie ten dzień-dwa chorobowego i wyleczyła się z lenia.

Zdała sobie sprawę, że jedzie z powrotem przez Tower Bridge do przychodni, a została jej niecała godzina do spotkania z Trevorem.

Chłopak bardzo ją martwił. Bardzo, bardzo martwił.

Nie mogła dojść, czemu cierpi na tę bezsenność. Szukała już wszelkich racjonalnych sposobów przeciwdziałania, ale nastolatek był jak zainfekowany wirusem – podczas kiedy ona próbowała działać antybiotykiem. Czuła, że to, co robi, nie jest do końca tym, co powinna, chociaż idzie w jakimś kierunku.

Najgorsze, że to chyba był zły kierunek.

Wreszcie z rezygnacją, 10 minut drogi od przychodni, zaparkowała pod McDonaldem, nie wierząc, że właśnie będzie jeść lunch w fastfoodzie. Nie robiła tego, co najmniej od liceum. Chociaż i wtedy nie była już fanką śmieciowego żarcia.

Weszła do restauracji i ustawiła się w kolejce do kasy, przejeżdżając wzrokiem po ofercie głośno głoszonej na podświetlonych ekranach wiszących nad głowami kasjerów.

Powinna była zajechać do jakiegoś pubu i tam zjeść to, co mieli do zaoferowania - prawdopodobieństwo, że zaserwują jej jakieś świństwo albo zmielonego karalucha było mniejsze, aczkolwiek nadal wysokie.

Nienawidziła jeść na mieście w przypadkowych miejscach, bo nie znała tam jedzenia i jej delikatny, bo delikatny żołądek, którym odznaczała się już od najmłodszych lat, mógł zareagować na niedogotowanego kartofla, jak na środek przeczyszczający – wtedy z pewnością będzie musiała wziąć chorobowe.

- Dzień dobry, mam na imię Sean. W czym mogę pomóc?- zapytał znudzonym głosem chłopak w uniformie koncernu.

Wyglądał na naprawdę zmarnowanego, ale i pysznego, jakby to wszystko dookoła było poniżej jego godności, a obsługiwanie Noelle przez chłopaczka było zaszczytem, którego mogła dostąpić.

Ten też nadawał się na jej pacjenta.

- Erg... - Przeniosła wzrok na ekrany.

- Będzie pani coś dzisiaj zamawiać? - Oparł się o kasę, patrząc na nią lekceważąco – Mam cały dzień.

Spojrzała na niego, nie wierząc, że tak się do niej odezwał.

Okej, jedno to wychowywać się we Wschodnim Londynie, ale drugie, to zachowywać się jak księciunio z Urwidupy. Naprawdę, nie powinien się tak zachowywać, zwłaszcza, że była jego klientką.

- Poproszę...- Podrapała się po głowie - Mc...Nuggets?

- 6, 8 czy 12?

- 8 - odpowiedziała, wzdychając cicho.

- Frytki małe, średnie, duże?

- Małe. I poproszę wodę mineralną.

Chłopak wbił to na kasę.

- Razem będzie 7,20£ - poinformował ją, a Noelle wyciągnęła z torebki portfel i podała chłopakowi odpowiedni banknot.

- Reszty nie trzeba - powiedziała, gdy zaczął liczyć drobniaki.

Spojrzał na nią zdumiony, ale kiwnął głową, odrywając paragon.

- Tutaj jest numerek, gdy pojawi się na tamtym ekranie, pani zamówienie zostanie zrealizowane.- Wskazał na ekran nad kontuarem, na którym powieszono napis „ODBIERZ" - I trzeba będzie je odebrać.

- Dziękuję. - Wzięła od chłopaka paragon.

- Do widzenia. Miłego dnia.

Miał ton, jakby wierzył, że jej miły dzień będzie tak miły, że skończy płacząc, oglądając łzawe romanse i zapychając się lodami czekoladowymi.

Noelle odeszła, stojąc w pobliżu kontuaru, gdzie miała odebrać swój lunch i patrzyła na tych wszystkich ludzi, od których po prostu biła niechęć do drugiego człowieka. Byli tak wrodzy, tak puści, tak przerażający, że miała ochotę wybiec z restauracji i zaszyć się w domu, chowając się przed społeczeństwem do końca swoich dni.

Gdyby nie znała siebie i swoich śmiesznych chwilowych ataków paniki na temat skomercjalizowanego społeczeństwa nastawionego jedynie na mieć, a nie być, najpewniej by tak zrobiła. Ale głęboko oddychając, czekała na swoje jedzenie, byleby jak najszybciej schować się gdzieś w kącie i nie przeszkadzać nikomu, najlepiej jak najdalej od tych wszystkich reklam, które były wyświetlane na telebimach za oknem.

Gdy w końcu dostała swoje zamówienie na plastikowej tacce, uciekła w najdalszy kąt do małego, samotnego stolika, akurat dla dwóch osób, gdzie mogłaby się chować przed ludźmi i hałasem okropnego świata, w którym przyszło jej żyć.

Otworzyła pudełeczko z pieczonymi kurczaczkami i na sam widok pokrytych brązową panierką dziwacznych brył, pożałowała decyzji o zjedzeniu w McDonaldzie.

- Jeśli przeżyję ten posiłek, to słowo daję, pójdę do kościoła - mruknęła.

Zdjęła z kurczaka panierkę i niepewnie ugryzła mięsopodobny bezkształtny kawał, czegoś, co miało czelność zwać się kurczakiem, a koło prawdziwego kurczaka nie stało. Nawet w chłodni.

Smakował jak podeszwa bardzo zniszczonego i nafaszerowanego chemią buta.

Grzebiąc w jedzeniu, zaczęła bawić się wisiorkiem i oglądać go z każdej strony.

Za każdym razem, gdy podziwiała go z bliska, ze zdumieniem stwierdzała z jaką precyzją jest wykonana mała ozdóbka. Wydawała się być idealna w każdym detalu – każde złączenie było identyczne do pozostałych i nie można było uświadczyć milimetra więcej materiału, w którejś części.

Czemu ta babcia dała jej to? Kobieta nie wyglądała na zamożną. Zresztą, Noelle nie mogła w myślach przywołać jej obrazu – wiedziała tylko, że była piękna i że miała wrażenie, jakby wyrwano ją wprost z chórów anielskich.

Im bardziej skupiała się na obrazie kobiety spod sklepu, tym mniej szczegółów mogła sobie przypomnieć, jakby coś ją powstrzymywało od przywołania sylwetki staruszki. Jakby nie powinna tego robić.

Naprawdę było z nią źle.

- Boże, dopomóż - mruknęła z przyzwyczajenia, bez większej intencji.

Zamknęła oczy, rozmasowując sobie skronie i intensywnie myśląc, co przyprawiało ją o jeszcze większy ból głowy.

Wyczuła czyjąś obecność przy stoliku i podniosła czujnie głowę, spotykając parę spokojnych, stonowanych, a przede wszystkim pięknych, niebieskich oczu. Wydawały się tak bezkresne i tak niesamowite jak ocean – spokojne i silne niczym głębiny morskie.

Mężczyzna, bo na pewno już nie chłopak, miał ciemne, prawie czarne włosy wygolone po bokach, a związane w mały koczek z tyłu głowy. Trójkątną twarz o szlachetnych, delikatnych rysach skojarzyła jej się z postaciami aniołów na ścianach Kaplicy Sykstyńskiej. Był naprawdę przystojny z tym swoim lekkim zarostem, okalającym pełne usta.

Wysoki i dobrze zbudowany. I patrzył na Noelle, nie garbiąc się, ale też nie patrząc na nią z wyższością, jedynie z normalnym, spokojnym wyrazem twarzy.

Chyba nie był z Londynu.

- Mogę usiąść? - zapytał, wskazując wolne miejsce przy stoliku.

Noelle speszyła się, bo złapała się na gapieniu na chłopaka, ale miała nieodparte wrażenie, że go już gdzieś spotkała.

- Oczywiście. - Pozbierała swoje śmieci i spuściła wzrok, starając się nie przypatrywać siadającemu chłopakowi, który najwyraźniej chciał po prostu usiąść i zjeść.

Chłopak usiadł na krześle i rozwinął tłustego burgera, patrząc na niego z niepewnością.

- Nie jadłabym tego na twoim miejscu. - Noelle odkręciła butelkę wody i upiła łyk.

- Jest aż tak beznadziejne? - Uniósł brew, spoglądając na nią.

Uniosła palec, wciąż pijąc i dopiero, gdy odstawiła butelkę na stół, odpowiedziała:

- W mojej opinii tak.

Spojrzał to na nią, to na kanapkę tymi swoimi niesamowitymi, bezkresnymi oczami, które wydawały się być urzeczywistnieniem wszystkich książkowych opisów „niebieskich jak ocean" oczu.

Odłożył burgera na papier i wytarł dłonie serwetką.

- Jak masz na imię? - zapytał.

- Noelle - odpowiedziała.

- Azariah. - Wyciągnął dłoń ponad stolikiem, a ona uścisnęła ją niepewnie. Gdy jego ciepła, niemalże rozgrzana skóra dotknęła jej ręki, opuścił ją ból głowy, jak ręką odjął, a kiedy wzięła głęboki wdech, powietrze przewędrowało przez jej nos, aż do płuc i z powrotem.

Puścił ją, uśmiechając się łagodnie, a Noelle nie mogła wyjść z podziwu, że można być tak pięknym.

- Jesteś dietetykiem, że tak radzisz, co do jedzenia? - zapytał, otaksowując jej twarz swoimi wielkimi oczami.

- Gdybym była dietetykiem, w życiu moja noga by tu nie postała – odparła, krzyżując ręce na piersi.

Czuła się lekko przytłoczona. Miała wrażenie, że Azariah wiedział o niej wszystko – łącznie z najgorszymi, najskrzętniej ukrytymi brudami jej serca.

- Kim jesteś w takim razie, Noelle? – Miał tak dziwny, obcy akcent, że aż przestała na chwilę myśleć o tym, jak bardzo ją rozprasza i jak bardzo ją przeraża swoim spokojem, uśmiechem i bezkonkurencyjną urodą.

- Nie jesteś chyba z Londynu. Skąd pochodzisz? - Odbiła piłeczkę.

- Z daleka. - Nie przestawał się uśmiechać, co ździebko ją przerażało.

I tak była już na granicy roztrzęsienia. Nie wiedziała jak reagować na tego niezwykle urodziwego, ale i zdumiewającego mężczyznę.

- Jestem psychologiem i psychiatrą w jednym – odpowiedziała, bez wylewnego okazywania uczuć.

Facet ją intrygował. Wyraźnie musiał wyskoczyć z jakiejś krainy wiecznej szczęśliwości i dobra, skoro siedział przed nią i najwyraźniej jedynie z czystej ciekawości wypytywał się o jej życie.

Albo był stalkerem.

- To musi być ciężka praca - powiedział z troską.

- Obciążająca. Tak bardzo troszczę się o pacjentów, że często zapominam o sobie – przyznałav- Może dlatego...- Spojrzała na niego niepewnie.

Paradoksalnie Azariah wzbudzał w niej zaufanie. Na równi jak ją przerażał.

- Mów dalej. - Uśmiechnął się przyjaźnie.

- ... sama mam depresję...? - Zabrzmiało to bardziej jak pytanie, niż stwierdzenie.

- Ja mam to wiedzieć? To ty jesteś psychologiem. - Nie przestawał się uśmiechać, przez co Noelle opuściła oczy, wbijając wzrok w plastikową butelkę po wodzie.

- Taaa... Tylko, że mój osąd może być zakrzywiony. - Skrzywiła się.

- Nie masz jakiś przyjaciół-psychiatrów, którzy by to stwierdzili?

- Przyjaciele też mają zakrzywiony osąd. Zresztą. - Zaczęła bawić się włosami, oglądając zniszczone końcówki - Ja nie mam przyjaciół. - Podniosła na niego nieśmiało oczy.

Azariah wyglądał jakby ktoś go co najmniej spoliczkował.

- Bzdura. - Oburzył się - Wszyscy mamy przyjaciół.

- Nie ja. - Skrzywiła się.

- Dlaczego tak sądzisz?

- Bo nie. Po prostu. Zrozum to. - Zaczęła zbierać swoje rzeczy.

- Ładny wisiorek. - Zauważył, wskazując na wisior.

Spojrzała na ozdobę, biorąc ją odruchowo w dłoń.

- Dziękuję. - Podniosła na niego wzrok.

Azariah nie uśmiechał się, tylko wpatrywał się w jej oczy z kamienną twarzą.

- Nie domyślasz się, prawda?

- Przepraszam, co? - Zmarszczyła brwi.

- Noelle, powinnaś pozwolić łuskom opaść z oczu. - Pochylił się w jej kierunku - To, że w coś nie wierzysz, nie znaczy, że to nie istnieje. Zapytaj brata.

- O co mam zapytać...? Którego brata?

- Chłopca trzeba obserwować podczas snu, żeby uwierzyć, Noelle.

- O czym ty mówisz? - Butelka po wodzie przewróciła się i odwróciła wzrok od Azariaha, by podnieść ją, a gdy uniosła wzrok, nie było śladu po chłopaku. Ani tacki z jedzeniem. Nawet paragonu, który mógł przypadkiem upuścić.

Wstała, rozglądając się dookoła, ale nigdzie go nie było.

Wyparował po prostu.

To jej się nie podobało. Najpierw dziwaczne babcie z pomarańczami, które zmieniały się w wisiorek, potem nawiedzony chłopak o bezkresnych oczach.

Chyba wariowała.

Pozbierała swoje rzeczy, a śmieci wyrzuciła do kosza, byle jak najszybciej wyjść z pechowej restauracji.

Zapięła płaszcz i wyszła na zimne powietrze.

Niebo zachmurzyło się i wyglądało jakby zaraz znowu miało zacząć padać.

Noelle wsiadła do samochodu i ruszyła z powrotem do przychodni.

Czekała ją kolejna sesja z Trevorem. Miała nadzieję, że chłopakowi światło w nocy pomogło i dzisiaj w końcu się wyspał. Jego koszmary musiały mieć jakiś powód.

Westchnęła, parkując pod przychodnią i wysiadając, w momencie, kiedy z nieba zaczął padać deszcz.

Pamiętała jak jako dziecko wraz z Henrym wkręcała Andrew, że deszcz to łzy aniołów, a anioły płaczą, bo ludzie zgrzeszyli. A gdy Andrew zapytał dlaczego w Anglii pada tak dużo, zawsze się uśmiechała tajemniczo i odchodziła, pozostawiając młodszego brata swoim myślom.

A gdzie te myśli go zaprowadziły? Do Egiptu!

Tego im tylko w rodzinie brakowało. Kolejnej katastrofy z jej rodzeństwem w roli głównej.

Najpierw Henry długo wzbraniał się przed wzięciem ślubu ze swoją partnerką życiową, potem to z kolei Noelle, która w wieku 22 lat wyszła za mąż, rozwiodła się z Jimem, a na koniec Andrew wyjechał na misję do Egiptu.

Prychnęła, kręcąc głową i wspięła się po niskich schodkach do wejścia. Weszła do środka, czując jak ciepłe powietrze rozwiewa jej włosy.

- Jestem - powiedziała do Murii.

Dziewczyna podniosła na nią ciemne oczy, uśmiechając się i przewracając kartkę jakiegoś magazynu, przy którym jadła lunch.

- Trevor Riceman powinien być za 15 minut – poinformowała ją recepcjonistka, z powrotem zagłębiając się w lekturę.

Noelle minęła kontuar i zaczęła przeszukiwać torebkę w poszukiwaniu klucza do gabinetu. W końcu go znalazła, bez zaskoczenia, że był na samym dnie i otworzyła drzwi, a z pomieszczenia powiał na nią zimny podmuch.

Zamrugała zaskoczona, patrząc na otwarte okno gabinetu, przez które na podłogę lał się deszcz.

Nie przypominała sobie, żeby zostawiła je otwarte, gdy wychodziła, a tuż przed nią powstała kałuża wody i nie śmiała wątpić, że okno było otwarte cały czas.

Zamknęła je jak najprędzej i sięgnęła po papierowy ręcznik schowany w biurku i zaczęła wycierać podłogę.

Prawdopodobnie Muria weszła, kiedy jej nie było, by zabrać filiżankę po herbacie i przy okazji otworzyła okno, by przewietrzyć gabinet.

Tylko czemu zapomniała je zamknąć? Muria nie miała w zwyczaju zapominać o czymkolwiek, nawet o takiej drobnostce jak otwarte okno.

Noelle odłożyła ręcznik i zdjęła płaszcz, odwieszając go na wieszak.

Przez chwilę, stała, intensywnie myśląc, co miała teraz zrobić.

Jej wzrok padł na biurko, na którym wciąż stał imbryk i filiżanka z resztkami zimnej herbaty.

Podrapała się po głowie, nie bardzo rozumiejąc, skąd to otwarte okno, skoro Muria tu nie wchodziła.

Czy mogła nie pamiętać, o tym, że je otworzyła?

- No nic. Jest gorzej, niż myślałam – powiedziała do siebie, łapiąc się pod boki i podeszła do biurka, biorąc do ręki naczynia.

Otworzyła sobie drzwi łokciem, bo w gabinecie zamontowane były klamki, nie gałki, jak w jej domu i wyszła na korytarz, kierując się w stronę drzwi Murii.

- Murio, nie byłaś w moim gabinecie, prawda? - dziewczyna wstała, widząc, jak doktor Harris niesie filiżankę i imbryk.

- Przepraszam, ale tak się zajęłam dokumentacją, że zapomniałam zupełnie... - Wyszła zza kontuaru i zabrała je od Noelle.

- Nic się nie stało, po prostu zastałam otwarte okno – odpowiedziała - I myślałam, że to ty je otworzyłaś.

- Nie wchodziłam do gabinetu – odparła Muria - A pani doktor nie otwierała okna?

- Być może otworzyłam, a nawet tego nie pamiętam. - Uśmiechnęła się i splotła dłonie na plecach - Nie ma doktora Jonsona?

- Dzisiaj rano zadzwonił, że ma grypę żołądkową i musi odwołać wszystkie wizyty. – Muria uśmiechnęła się ładnie.

Była bardzo ładną dziewczyną o delikatnej twarzy.

- Oczywiście... - Odwróciły się w stronę drzwi wejściowych, przez które weszła Amanda Riceman, a za nią Trevor.

Wydawał się jeszcze chudszy, niż zwykle. I bardziej zmęczony. Oczy miał podbite, a skórę ziemistą, lekko zielonkawą, jakby miał nudności.

- Dzień dobry - przywitała się Amanda, uśmiechając się do doktor Harris.

- Dzień dobry. - Noelle odwzajemniła uśmiech- Witaj, Trevorze.

Chłopak kiwnął głową, zdejmując z głowy kaptur.

- Zapraszam do gabinetu. - Odwróciła się, kątem oka zauważając, jak chłopak oddawał matce skórzaną kurtkę, którą miał narzuconą na bluzę z logiem jakiegoś serialu i idzie za nią.

Otworzyła drzwi gabinetu, podeszła do biurka i wyjęła z szuflady dyktafon i notatnik.

- Usiądź sobie. - Wskazała Trevorowi, który zamknął za sobą drzwi.

- Zimno tu - stwierdził, siadając na kozetce.

- Zapomniałam zamknąć okno, gdy wyszłam na lunch - usprawiedliwiła się, siadając w swoim fotelu i włączając dyktafon, a obok małego ekranu wyświetlającego czas nagrywania pojawiła się czerwona lampka.

- Jak się dzisiaj czujesz, Trevorze? - zapytała, otwierając pióro i poprawiając się na fotelu.

- Powiedzmy.- Skrzywił się.

- Jak minęła noc?

Chłopak zamknął oczy, jakby powiedziała coś złego i zaczął kręcić głową.

Zapisała to.

- Co ci się śniło?

Otworzył oczy, wpatrując się w nią.

- Pani.

Zamrugała zaskoczona.

- Ja?

Kiwnął głową.

- Pani.

Zanotowała fakt, że z kamienną twarzą wpatrywał się w nią.

- A co tam robiłam? W twoim śnie.

- Pani... Pani... - Zawahał się, uciekając wzrokiem w bok -Pani umarła. - Spojrzał jej prosto w oczy.+&،b*{

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top