Rozdział siedemnasty
Gdy za pacjentem zamknęły się drzwi, usiadła za biurkiem, wzdychając i wyjęła z szuflady papierową, nieoznakowaną teczkę. Otworzyła ją, rzucając przelotne spojrzenia na zdjęcia, ale wzdrygnęło nią i musiała wstać.
Przez chwilę chodziła po gabinecie, próbując opanować łzy, które same napływały jej do oczu. Nie mogła zrozumieć, skąd się brała u niej ta reakcja. Normalnie nie wiązała się psychicznie z pacjentami. Nie łączyło ją nic, poza wewnętrznym postanowieniem wyleczenia ich.
Ale tym razem było inaczej. Nie potrafiła tego racjonalnie wytłumaczyć, ale chyba była po prostu na to zbyt wrażliwa. Po prostu bała się widoku śmierci.
Odetchnęła głęboko, znów opadając na fotel za biurkiem i zamknęła teczkę, spoglądając na leżący koło komputera telefon. Niepewnie wyciągnęła po niego dłoń i wybrała ostatnio używany numer. Przyłożyła go do ucha, czekając na połączenie.
Zabębniła palcami o blat, żując wargę i pedantycznie układając stosiki kartek samoprzylepnych na biurku oraz długopisów w metalowych koszykach.
Gdy w końcu usłyszała charakterystyczny dźwięk odebranego połączenia, nie dała nawet odbiorcy dojść do słowa.
- Jestem idiotką – wypaliła.
Ciche westchnienie po drugiej stronie sprawiło, że zadrżała delikatnie, odgarniając palcami skręcony kosmyk za ucho. Wyobraziła sobie, że to nie jest jej dłoń, ale szorstkie opuszki osoby po drugiej stronie telefonu.
O dziwo, to ją lekko uspokoiło.
- Wzięłaś tę cholerną teczkę ze sobą do pracy, prawda?
Wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk.
- Może.
Ponowne westchnienie.
- Mówiłem ci, żebyś do tego już nie wracała. Na pewno jest jakiś inny sposób na...
- Gus – przerwała mu – Ja chyba nie daje sobie z tym rady...
- Bzdura – oburzył się – Noelle, posłuchaj mnie, jesteś silną, dojrzałą kobietą i lekarką, która się nie poddaje. Od wyleczenie Ricemana dzieli cię krok, milowy, bo takie zawsze są na koniec, ale to wciąż tylko krok, a nie cały maraton. Możesz wziąć wolne do końca dnia? Powinnaś odpocząć?
- Mam jeszcze dwóch pacjentów – odpowiedziała.
- I planujesz ich mieć do...?
- W pół do siedemnastej.
- Potrzebujesz relaksu. Mówiłaś, że w piątek masz znowu sesję z Ricemanem, tym bardziej musisz się wyluzować.
- I ty mi niby jak masz pomóc w tym?
Zdusił śmiech i mruknął nisko, co sprawiło, że poczuła dziwny deszcz iskierek w dole kręgosłupa. Wyprostowała się na krześle.
- Niech pani nie mówi, pani doktor, że panią stresuję – powiedział niskim głosem.
- Za wysokie progi na twoje nogi – odpowiedziała zduszonym głosem, mając świadomość, że słychać w jej głosie kłamstwo.
Roześmiał się, a ona pozwoliła sobie na drobny uśmiech.
W tym samym momencie drzwi się otworzyły delikatnie i zobaczyła głowę Murii pomiędzy framugą a płytą. Brunetka posłała jej pytające spojrzenie.
Odchrząknęła, poprawiając pół-kucyk i odrzuciła część niezwiązanych włosów na plecy.
- Muszę kończyć. Zadzwonię po pracy.
- Do zobaczenia, pani doktor – odparł i się rozłączył.
Spojrzała pytająco na recepcjonistkę, która uśmiechnęła się do niej lekko, jakby z jej zarumienionej twarzy wyczytała wszystko, co było do opowiedzenia.
- Oddie Leurson przyszedł.
- Już, proszę. – Pośpiesznie schowała teczkę do szuflady i wstała, starając się nie zacząć się wachlować z gorąca.
Miała wrażenie, jakby skóra paliła ją od spodu, dodatkowo, czuła się jak nastolatka nakryta na zakazanym romansie, czy czymś takim... Całe lata świetlne się tak nie czuła i pozwoliła sobie na delikatny uśmiech, zdając sobie sprawę, że wstępuje w nią życie.
***
Zaparkowała pod budynkiem z czerwonej cegły i wysiadła z samochodu, szukając wzrokiem wysokiego blondyna, a jej oddech zmienił się w białą parę. Było naprawdę zimno, jadąc na umówione miejsce miała wrażenie, że trzy razy wypadnie z drogi, a co najmniej kilka razy prawie wpakowała się komuś w tylni zderzak.
Otuliła się szczelniej kurtką, przeklinając siebie i poranny wybór lekkiego płaszczyka. Zapomniała też o szaliku i rękawiczkach i teraz trzęsła się, szczękając zębami i szukając Yamasha wzrokiem. Odwracała się co chwilę na obcasie buta, marząc (albo raczej marznąc), by zza rogu wyłonił się ten przeklęty policjant.
Drzwi budynku otworzyły się i padło na nią miękkie światło z wnętrza. Po chwili na zewnątrz wyszła przeciętnego wzrostu blondynka, która odwróciła się w stronę wciąż otwartych drzwi, w których pojawił się nie kto inny, a Gus. Jego wzrok padł na Noelle i posłał jej szeroki uśmiech.
Podszedł prosto do niej i odgarnął jej włosy z zarumienionego od zimna policzka. Ciepło jego dłoni przyjemnie oddziaływało na jej skórę, jednocześnie jego bliskość sprawiała, że Noelle serce ruszyło w galop.
- Gdzie masz czapkę? Masz pojęcie jak zimno jest? – mruknął, całując ją w czoło.
Uśmiechnęła się, unosząc głowę.
To uczucie, gdy się o nią martwił, było czymś niesamowitym. Obserwując jego błyszczące zielone oczy, pozwoliła sobie wspiąć się na palce, a Gus odgadł jej intencję i uśmiechnął się, głaszcząc jej wargę.
- Później. – Odwrócił się w stronę wciąż czekającej dziewczyny.
Miała ładny, szczery uśmiech i małe, równie zielone oczy, co on. Poniżej policzka można było dostrzec drobną szramę, ale wkomponowała się ona idealnie w jej harmonijną i spokojną twarz.
- Noelle, to jest moja młodsza i głupsza siostra Kaïa. – Wskazał na blondynkę, która wyciągnęła dłoń, jednocześnie zdejmując rękawiczkę – Kaïa, to jest Noelle.
- Miło mi cię poznać – powiedziała, a doktor Harris uścisnęła jej niewyobrażalnie malutką dłoń, odwzajemniając nieśmiało uśmiech.
- Ciebie też.
Zapadło milczenie, a za ich plecami przejechał rząd samochodów. Gus objął ją ramieniem, pocierając jej zmarznięte ramię, jakby potrafił czytać jej w myślach.
- No więc, jak się poznaliście? – zapytała w końcu jego siostra.
- Jestem psychiatrą.
- Jej pacjentka ostatnio chciała popełnić samobójstwo – uzupełnił jej wypowiedź – Skoczyła z nią na siatkę z dachu kamienicy.
Kaïa pokiwała głową z uznaniem.
- No trzeba ci to przyznać, masz jaja. Nic dziwnego, że mu zaimponowałaś. – Uśmiechnęła się – Tylko nie mów, że wyleciałeś do niej z tekstem „Hej, ja też bym za tobą skoczył" – zwróciła się do brata.
- Masz na mnie naprawdę złe zdanie, co? – Uniósł brew i podrapał się po ciemnym zaroście – Musimy się zbierać. Dałem ci kluczyki?
- Zbierać? – zapytała cicho Noelle i odchrząknęła.
- Muszę jeszcze skoczyć po kąpielówki, a Kaïa bierze mój samochód. Moje mieszkanie jest rzut beretem stąd, jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko.
- Nie mam pojęcia, co kombinujesz, ale okej – odpowiedziała i przeniosła wzrok na Kaïę – Mam nadzieję, że do zobaczenia.
- Oczywiście. – Uścisnęły sobie dłonie i Kaïa szybkim krokiem odeszła w kierunku rogu ulicy.
- Chcesz poprowadzić? – Noelle wyciągnęła w jego stronę zawieszone na placu kluczyki.
- Wolę cię pocałować, ale to tylko sugestia – odpowiedział, pochylając się w stronę Noelle i zaciskając palce na jej dłoni, wziął od niej kluczyk. Poczuła na twarzy jego ciepły oddech, gdy zbliżył się i wydychane obłoczki pomieszały się, tańcząc w powietrzu.
- Później – zaśmiała się, uciekając od niego do drzwi pasażera.
- Czy ty mi właśnie dałaś kosza, Harris?
Wzruszyła ramionami ze szczerym uśmiechem i wsiadła do środka, ciesząc się z ciepła wciąż obecnego wewnątrz samochodu. Zapięła pasy, podczas gdy Yamash zapakował się do środka, odsuwając sobie fotel kierowcy.
- Jezus, jak ty się tu pakujesz, kobieto – mruknął i odpalił samochód – Kurczę, fajna bryka.
- Aha.
- Powiedziała, myśląc „Ja się na tym nie znam" – skomentował, a ona wywróciła oczami.
Jechali w milczeniu, ale nie potrzebowali nic więcej, bo w radiu leciała spokojna jazzowa kompozycja, a ich splecione dłonie spoczywały na jej kolanach. Gus z pewnością prowadził lepiej od niej, w dodatku przy użyciu jednej dłoni.
Zatrzymali się pod jednym z typowych bloków na strzeżonym parkingu.
- Zaraz będę z powrotem. Nie chcę, żebyś zmarzła – powiedział, zostawiając włączony silnik i wyszedł z samochodu.
Noelle obserwowała, jak przechodzi przez środek parkingu, w świetle wysokiej latarni. Drgnęła nagle, wpatrując się z szokiem w ciemną postać pod samą latarnią. Zrobił krok do przodu, a jego zwierzęca twarz o brązowej skórze znalazła się poza cieniem. Jak wilk, uniósł wargi, obnażając ostro zakończone zęby. Jego zwierzęcy wzrok padł na Gusa, a Noelle nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Nie wiedziała, co zrobić. Szok spowodował, że jej mięśnie były jak z betonu. Przez chwilę nawet nie oddychała. Czuła jak ból rozsadza jej klatkę piersiową od środka i wreszcie zassała powietrze, łapiąc za klamkę.
- Nie.
Odwróciła głowę jak na zawołanie, a na miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu siedział Gus, znalazł się Azariah. Ukrytą w rękawiczce dłonią, chwycił ją za rękę i wskazał nią na tego dzikiego... człowieka? Czy to był człowiek?
Im dłużej na niego patrzyła, tym lepiej dostrzegała, że otacza go jakiś duszący samą swoją postacią dym. Wydawał się mieć konsystencję kisielu przyklejonego do ciała intruza, a jego nieustannie zmieniający się kolor i kształt wywoływał u niej zimny dreszcz na plecach. Jego oczy, do tej pory rozbiegane, z każdą sekundą stawały się oddzielnymi, czarnymi i bezdennymi punktami w jego czaszce.
- Ale on mu coś zrobi, Azariah! – pisnęła i chciała znów wyjść, ale zacisnął mocniej rękę na jej dłoni.
- Nie!
Odwróciła głowę w momencie, gdy na tego... cokolwiek to było, wpadł drugi chłopak. Jaki chłopak! Widząc jasną, niemal oślepiającą aurę wokół niego, była pewna, że to anioł. Nawet nie zdążyła mu się przyjrzeć, bo przewrócili się na plecy i zniknęli w ciemności, tam, gdzie nie sięgały światła.
A August szedł sobie dalej, jakby w ogóle nic się nie stało. Jakby niczego nie zauważył. Jakby niczego nie poczuł.
- Czemu... czemu go widziałam? – wyszeptała zdrętwiałymi ze strachu wargami.
- Bo cię dotknąłem. – Zabrał dłoń, a jej bezwiednie opadła na udo.
- Gus... Gus... Boże, nic mu się nie stało? Był tak blisko niego.
- Noelle – upomniał ją – Spokojnie, nie widział ich. Może poczuł się zaniepokojony, ale poza tym zaraz wróci cały i zdrowy.
- A jeśli jest ich więcej?
- Poza Bogothą, nie ma tu nikogo.
Spojrzała na niego zdziwiona, gdy wodził wzrokiem dookoła samochodu, jakby sam nie był pewny swoich słów.
- Skąd znasz jego imię?
Nie odpowiedział początkowo, przylegając do kierownicy i wypatrując czegoś w ciemnościach, a potem z powrotem opadł na fotel, marszcząc brwi.
- Znam imiona ich wszystkich.
Nagle drgnął.
- Zostań tu. – I nie czekając na odpowiedź, wysiadł z samochodu. Noelle sięgnęła po klamkę, ale nie mogła otworzyć drzwi. Szarpała się z nimi, wpatrując się w postać odwróconego do niej plecami anioła.
Jego włosy związane w kucyk na karku delikatnie poruszał wiatr, razem z zbyt cienkim, według niej, swetrem w kolorze ciepłej zieleni.
Sięgnął pod niego, jakby chciał się podrapać po plecach, ale zamiast tego wyciągnął spod ubrania długie, śnieżnobiałe, lekko błyszczące, niby zroszone łzami, pióro. Trzymał je pewnie, niemal jak miecz.
Wpatrywała się oniemiała w scenę rozgrywającą się przed jej oczami.
W obręb światła wpadł ten sam... osobnik, którego widziała, gdy kilka dni temu jechała do Ricemanów i nabiła sobie guza. Tego samego, na którego rzucił się inny anioł. Właściwie został kopnięty pod nogi Azariaha przez tamtego dobrego ducha, który wcześniej ściągnął go w ciemność.
Jej opiekun podniósł rękę nad głowę, przez co pióro w jakiś dziwny sposób wydłużyło się w światło i jego koniec gwałtownie prawie spotkał się z głową Bogothy, który w ostatniej chwili przeturlał się dalej.
Poderwał się i chciał wparować na Azariaha, ale ten odskoczył, podstawiając mu nogę. Ten drugi – gibki blondynek o błyszczących z daleka, małych oczach, walnął go splecionymi w pięść dłońmi w plecy. Delikwent upadł na asfalt, plując czymś, co wyglądało jak ropa naftowa z pływającymi w nich szczątkami narządów.
Noelle nie mogła oderwać wzroku, gdy jej anioł ponownie rzucił się ze swoim piórem na agresora, ale on rzucił się na nogi blondyna, powalając go na ziemię. Anioł nie pozostał mu dłużny i sekundy później Bogotha grzmotnął w lampę, pod którą go zauważyła po raz pierwszy.
Towarzyszący Azariahowi młody chłopak, zrobił ten sam ruch, co jej opiekun i spod skórzanej kurtki wyciągnął również pióro, tyle, że... złote. Dokładnie widziała, jak odbija się w nim światło, zaczepiane przez posrebrzane końcówki. Przycisnął Bogothę do słupa i pomimo, że był od niego niższy, przytrzymał go.
Mogło się wydawać, że ledwo go połaskotał końcem pióra, ale najwyraźniej kocie niedotknięcie sprawiło, że po ziemi potoczyła się głowa o przerażającym grymasie wyrytym na szpetnej twarzy, a ciało... roztopiło się. Gęsta, smolista substancja prawie ochlapała obu Dobrych Duchów, gdy nie odskoczyli w porę.
Azariah odwrócił się w jej stronę i posłał jej ciepły uśmiech, który nie sięgnął nieziemsko niebieskich oczu i po chwili znalazł się wewnątrz samochodu.
Była w zbyt wielkim szoku tego, czego dopiero była świadkiem, by zarejestrować jego drogę do auta. Zareagowała właściwie dopiero, gdy połaskotał ją po nosie czubkiem tego pióra. Miało niesamowity zapach. Coś pomiędzy mleczną czekoladą a fiołkami, z domieszką babcinego jabłecznika i świątecznych pierników...
- Twój lowelas tu idzie, nie zwal tego. Nie znajdę ci kolejnego chłopaka, Harris. – Mrugnął do niej, zatrzaskując drzwi.
Rozpłynął się w powietrzu, w momencie, gdy na samochód padł cień inspektora Yamasha. Drgnęła, gdy otworzył drzwi. Poczuła na twarzy powiew zimnego, otrzeźwiającego powietrza.
Gus wsiadł do środka razem ze sportową torbę, którą przerzucił na tylnie siedzenie?
- Wszystko w porządku? – zapytał, wpatrując się w nią – Jesteś strasznie blada.
Machnęła dłonią.
- Zamyśliłam się – skłamała, czekając, kiedy odpali samochód.
Gdy odjechali z przeklętego parkingu nie mogła nigdzie odnaleźć wzrokiem śladów po walce, której była świadkiem. Westchnęła, zanurzając się w fotelu i spojrzała na siedzącego obok kierowcę.
- Gdzie mnie tym razem zabierasz?
Uśmiechnął się delikatnie.
- Nie powiem ci. Ostatnim razem niespodzianka ci się podobała, prawda? – Mrugnął do niej, zręcznie lawirując między pozostałymi uczestnikami ruchu drogowego.
Noelle wyciszona, wciąż analizując wydarzenia na parkingu, obserwowała mijane miasto, nie potrafiąc na nim zawiesić wzroku. Nie potrafiła też skupić się na tym, co opowiadał jej Gus, chociaż szczerze próbowała. Po prostu nie mogła.
- Dobra, mów, o co chodzi – odezwał się, kiedy stali na czerwonym.
- Co? – Spojrzała na niego niepewnie.
- Chodzi o to, że poznałem cię z moją siostrą? To za wcześnie? Jeśli tak, to naprawdę cię przepraszam. Nie planowałem teg...
- Gus, panikujesz – powiedziała mu cicho – To nie to.
Spojrzał na nią.
- W takim razie co? Denerwujesz się Ricemanem?
- Nie, po prostu... - Wypuściła głośno powietrze – Chyba nie potrafię się czasem oderwać myślami od pracy. – Zadziwiało ją, jak łatwo przychodziło jej kłamstwo.
Ruszył, gdy zapaliło się zielone i skręcił w kolejny parking pod jasno oświetlonym... hotelem.
- No, pracoholiczko, zaraz sprawię, że oderwiesz je – odpowiedział, a na jego twarz padło czerwone światło literek składających się na nazwę hotelu. Odgarnął włosy dłonią i uśmiechnął się do niej szelmowsko.
- Jeśli sądzisz, że po jakimś tygodniu znajomości pójdę z tobą do łóżka, to się grubo myl... – Zatkał jej usta pocałunkiem, a ona zaskoczona jęknęła w jego wargi, gdy pogłaskał ją po policzki.
- Czy ktokolwiek mówił cokolwiek o seksie? Myślisz, że my faceci to tylko o jednym?
- A nie?
Zaśmiał się, odsuwając się i przez chwilę taksował ją wzrokiem. Uniosła brew, a on uśmiechnął się.
- To wcale nie ma związku z tym, co właśnie powiedziałem, ale... masz miseczkę B, co nie?
- Gus?
- Wcale nie jestem zboczeńcem! – obronił się i sięgnął po swoją torbę – Po prostu... Gdybym ci powiedział, że musisz wziąć ze sobą... to by zniszczyło całą niespodziankę i... naprawdę strzelałem w tym sklepie... A miny ekspedientek były... I... Eh, nie ważne. To dla ciebie. – Otworzył sportową torbę i wyjął z niego pudełeczko w cukierkowo-różowym kolorze przewiązane turkusową wstążką z charakterystycznym napisem.
- A podobno nie jesteś zboczeńcem.
- To wcale nie jest bielizna – burknął, ale widząc jej lekki uśmiech, pozwolił sobie na drgnienie ust – Otwórz.
Noelle niepewnie rozwiązała wstążkę i uniosła wieku. Wypuściła powietrze z sykiem, biorąc w ręce śliski materiał zawartości, jakby nie mogła uwierzyć, że właśnie trzyma go w dłoniach.
Nie chodziło o cenę, bo wiedziała mniej więcej, jak drogie były produkty amerykańskiej firmy bieliźniarskiej. Nie chodziło o to, że nie było jej stać. Po prostu nigdy by nie pomyślała, że dostanie w prezencie... bikini.
- Dziękuję – powiedziała, uśmiechając się – Nawet pasuje mi pod paznokcie – zauważyła ze śmiechem, porównując ciemnogranatowy lakier z podobnym kolorem materiałem.
Podniosła oczy na Gusa i objęła go w uścisku.
- Nie musiałeś.
- Ale chciałem. Chodź, zobaczymy, jak sprawdza się w praktyce. – Mrugnął z łagodnym uśmiechem.
Kiwnęła głową, zostawiając pudełko i ściskając w dłoni dwuczęściowy kostium. Wysiedli, a Yamash zamknął samochód i wyciągnął do niej rękę, by go złapała.
- Weź go schowaj, bo wyglądam jak ostatnia idiotka... – Zaczęła otwierać jego torbę – No i nie mam klapek i ręcznika...
- Gdzie z łapami... – burknął, zamykając torbę – Poza tym, to hotel, tu dostajesz klapki, ręcznik i szlafrok, żeby ci tyłek nie zmarzł. – Mężczyzna w uniformie hotelu otworzył przed nimi drzwi wejściowe, a Gus puścił ją przodem.
W środku skierowali się od razu w jedną z odnóg wielkiego hallu i po chwili stanęli przed lobby parku wodnego o równie wdzięcznej nazwie, co sam hotel. Noelle przysłuchiwała się ze zdumieniem, jak jej towarzysz szybko załatwia, co trzeba i po chwili podchodzi do niej z zestawem hotelowego obuwia, ręczników i szlafroków.
Oddali swoje płaszcze do szatni i rozstali się przy przebieralni, po tym, jak August musiał jej zapiąć zegarek na nadgarstku, który otworzy jej szafkę.
Przebrała się w kostium i ze swoimi rzeczami złożonymi, bo zostawiła torebkę w samochodzie, nie chcąc jej ciągać ze sobą wszędzie.
Teraz stała przy szafce, próbując upchnąć swoje ubrania do malutkiej szafeczki, jednocześnie związując włosy w chaotyczny kok na głowie. Udawało jej się to średnio, tym bardziej, że musiała jeszcze ściągnąć paski kostiumu, bo okazały się zbyt luźne.
Poczuła ciepły palec na karku i podskoczyła zaskoczona, odwracając się o 180 stopni. Gus zaśmiał się z jej reakcji i prawdopodobnie z lądujących na ławeczce rzeczach.
- Wiesz, że masz znamię na karku?
Zdmuchnęła zabłąkany włos z oczu i spojrzała na niego morderczo. Taki w każdym razie miała zamiar.
- Moi bracia też takie mają. Mama też takie miała – odparła, odwracając się i wpakowując swoją własność do metalowej szafki. Udało jej się to, w akompaniamencie głośnego śmiechu Yamasha.
Dawno już nie przebywała długi czas z mężczyznami poza rodziny. Dawno nie była na randce. No bo to była randka, prawda?
Zresztą, blondyn działał jej na nerwy, gdy komentował, jak dopasowywała sobie kostium. Wylazł z niego prawdziwy facet i rzucił raz seksistowskim żartem, co skończyło się dla niego tragicznie. Uderzyła go w tył głowy otwartą dłonią, dokładnie pamiętając z lekcji anatomii, gdzie boli najbardziej.
- Atak na funkcjonariusza, to jest karalne!
- Ale teraz nie jesteś na służbie, tylko na randce. – Trzasnęła drzwiczkami i odeszła w stronę natrysków.
Po chwili poczuła jego wielką dłoń na talii, a jej ciało zareagowało odruchowo. Zadrżała, ale się nie odsunęła. Nie. Jego dłoń emanowała ciepłem, a jego ramię, delikatnie dotykające jej pleców, sprawiało, że czuła się bezpieczna. Jego dotyk magicznym sposobem przynosił jej spokój. Przywodził na twarz uśmiech. Był kojący i delikatny, bynajmniej nie nachalny. Mogło się wydawać, że miękka linia jej talii jest stworzona, by znajdowała się na niej jego dłoń.
Park wodny okazał się ogromnym zadaszoną halą z różnymi rodzaju atrakcjami wodnymi od basenów rozmiarów, co najmniej olimpijskich, po cebule i jacuzzi. We wszystko oczywiście były powplatane raniące oczy neony nazwy hotelu, które krzywdziły trochę dość ładny wygląd całości.
Ale było tu głośno, było dużo ludzi i panował ogólny harmider i chaos. W głowie Noelle odezwał się piskliwy głosik (wbrew pozorom nie należący do Azariaha, ale do tego, z czym starała się walczyć od niedawna), że powinna stąd uciekać. Że nie powinna tu być. Że tu byli ludzie. A ludzie krzywdzili i...
- Chodźmy, gdzieś, gdzie nie ma dzieci – zaproponował nagle Gus, jakby czytał jej w myślach – Mamy odpocząć, a nie umierać na ból głowy. – Uśmiechnął się i poprowadził ją do oddalonego i znacznie mniejszego basenu. Pływała w niej jakaś samotna staruszka, więc nie musieli się martwić o tłum drących się jak stare kalesony dzieciaków.
Gus wszedł pierwszy, nie bawiąc się, tylko od razu wskoczył do wody, rozchlapując ją naokoło, w tym również chlapiąc na doktor Harris, która jęknęła, zasłaniając się. Niepewnie zanurzyła najpierw stopy, podczas, gdy Yamash, niczym rusałka moczył się, śmiejąc się z niej.
Westchnęła zirytowana, a on wreszcie zrozumiał. Podszedł do niej, czekając aż zejdzie ze schodków, gdzie woda sięgała jej w okolice pasa.
- Nie umiesz pływać?
Spuściła wzrok, pozwalając, by złapał ją za dłonie, przyciągając do siebie.
- Umiem, ale nie lubię. Starszy brat prawie mnie utopił w dzieciństwie.
Gus objął ją, przytulając do smukłej piersi i głaszcząc po plecach.
- Przepraszam. Nie wiedziałem.
- Bo tego nie było w mojej kartotece, co? – zaśmiała się.
- Ale była za to twoja stłuczka z 2011! – odpowiedział jej, również się śmiejąc.
- Nie z mojej winy – odparła i uśmiechnęła się, patrząc w jego zielone, przejrzyste oczy i pogłaskała go po nieogolonym policzku z czułością.
Czuła to. Tak, była tego pewna.
Z każdym takim dotykiem, takim spojrzeniem, przy każdym drobnym ruchu, jej serce biło w szaleńczym tempie. Choć niedawno jeszcze przypominało niewzruszony kamień, teraz tchnięto w nie życie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top