Rozdział dziewiąty
Potarła twarz dłońmi ukrytymi w za duże bluzie z logiem Oxfordu, jeszcze z czasów jej studiów na uczelni.
Nie spała całą noc, na zmianę siedząc w swoim pokoju i na tarasie, wpakowując w siebie kolejne kubki kawy.
Naprawdę nie chciała zasnąć, chociaż drzemiący na jej podołku kociak podpowiadał jej co innego. Była zmęczona i rzeczywiście chciała by przysnąć, ale...
Drzwi balkonowe się otworzyły i pojawił się w nich Andrew.
- A ty co tu robisz? Jest szósta rano!- powiedział na jej widok.
- Nie wolno mi już o szóstej rano siedzieć nad dobrą książką?
Uniósł brew.
- Nie spałaś, przyznaj się, Noelle.
Uśmiechnęła się. Czy było to tak oczywiste?
- A ty co robisz o szóstej rano na nogach?
Uniósł do góry dłoń, w której trzymał małą, czarną książeczkę z pomalowanymi na pomarańczowo stronami.
- Chcę odmówić laudesy.
- Och.- Spojrzała na dzieło, które trzymała w dłoniach.
Nawet jeśli nie wierzyła w Boga, miała wystarczająco dużo szacunku do wiary innych ludzi, by wiedzieć, że powinna wyjść. Zwłaszcza z tak nie-chrześcnijańską książką, jaką teraz miała w dłoni.
- Nie będę ci przeszkadzać – stwierdziła, wstając.
- Nie, nie, nie. Możesz tu zostać. – Usiadł obok niej i uśmiechnął się – No i... jeśli chcesz, możesz do mnie dołączyć.
Westchnęła, siadając z powrotem i spojrzała na brata.
- Nie wiem, czy jeszcze pamiętam, jak to się robi – powiedziała cicho.
- Bzdura. Takich rzeczy się nie zapomina. – Odsunął sobie krzesło i spojrzał na białą kulkę futra leżącą na jej podołku – Ale naprawdę? Mogłaś go oddać.
- Ją, to kotka. Jest lekka jak grosik.
- Niech zgadnę. Nazwałaś ją Penny.
Uśmiechnęła się.
- Czy to było aż tak oczywiste?
Kiwnął głową i otworzył brewiarz, zaznaczając sobie czytania kolorowymi wstążeczkami.
- Andy, ja naprawdę...
- Przeżegnaj się lepiej – odpowiedział – Jesteś mi to winna za to, że Penny wczoraj mnie podrapała i pogryzła.
- Są moje urodziny, dałbyś już spokój. – Spojrzała na niego wilkiem.
- PANIE, WIEJRZYJ KU WSPOMORZENIU MEMU...- odpowiedział, ignorując jej słowa.
- Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu... – Zdziwiła się, gdy słowa same weszły jej na usta, a dłoń powędrowała do czoła, by się przeżegnać.
- Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu...
- Jak była na początku, teraz i zawsze i na wieki, wieków. Amen.
- Jeśli dziś usłyszycie Jego głos,
nie zatwardzajcie waszego serca – zaintonował Andrew, a Noelle sama nie wiedziała, dlaczego się do niego przyłącza. Dlaczego jej gardło automatycznie wydobywało z siebie dźwięki.
- Przyjdźcie, wysławiajmy głośno Pana,
chwalmy skałę naszego zbawienia.
Przystąpmy do Niego, by Mu dziękować,
radośnie śpiewajmy pieśni i psalmy.
Zawsze wydawało jej się, że podczas śpiewania pieśni do Boga, powinna czuć wielkie uniesienie duchowe i niewypowiedzianą radość. Podczas kiedy zawsze czuła niewypowiedzianą, owszem, ale pustkę. Nie czuła niczego. Żadnego Boga, Zbawiciela, Ducha, ani kiej innej bzdety.
Chociaż teraz serce jej dziwnie drżało, a przez głowę przechodziły krótkie myśli i wspomnienia, zanim jeszcze straciła całkiem wiarę. Kiedy jeszcze wierzyła. Naprawdę wierzyła.
- Jeśli dziś usłyszycie Jego głos,
nie zatwardzajcie waszego serca.
Albowiem wielkim Bogiem jest Pan,
wielkim Królem nad wszystkimi bogami.
W Jego ręku są głębiny ziemi,
Jego jest morze, On je uczynił. – Widziała oczami wyobraźni w swoich wspomnieniach swoich braci ze Wspólnoty Neokatechumenalnej. Czuła ten dziwny ciężar na sercu. Brakowało jej tego ciepła i opieki, którą otaczali się bracia w Neokatechumencie. Brakowało jej tych ludzi, z którymi czuła się związana, a których porzuciła.
- Jeśli dziś usłyszycie Jego głos,
nie zatwardzajcie waszego serca.
Przyjdźcie, padnijmy na twarze,
zegnijmy kolana
przed Panem, który nas stworzył.
On jest naszym Bogiem – Jakoś dziwnie zabrzmiało to w jej ustach. Dziwnie, ale przyjemnie...
- A my jesteśmy Jego ludem,
jesteśmy Jego trzodą,
którą On prowadzi,
ludem Jego pastwiska.- Złapała Andrew za rękę, mocno zaciskając chude palce na jego dłoni.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się ciepło, nie zaprzestając Psalmu 95.
- Jeśli dziś usłyszycie Jego głos,
nie zatwardzajcie waszego serca
Obyście, obyście
dziś usłyszeli mój głos
i nie zatwardzali serca,
jak w Meriba,
jak w dniu Massa, na pustyni,
gdzie wasi ojcowie
wystawili mnie na próbę,
mimo, że widzieli moje dzieła,
zmusili mnie do pełnienia swojej woli.
Przez lat czterdzieści odczuwałem wstręt
do tego pokolenia.
I rzekłem: „Są ludem o sercu zbłąkanym,
nie znają moich dróg,
dlatego nie wejdą do mego odpoczynku!"- Głos jej zadrżał, ale wciąż trzymała dźwięk. Wciąż śpiewała.
- Jeśli dziś usłyszycie Jego głos,
nie zatwardzajcie waszego serca.
Zapadła cisza. Względna, bo słyszeli szum drzew i swoje oddechy.
- Andy?
- Tak?
- Przepraszam, ale muszę się teraz położyć. Naprawdę.
Uśmiechnął się, puszczając dłoń siostry.
- Nie krępuj się. Nikt cię tu nie trzyma.
- Dziękuję. To naprawdę ważne.
- Jasne. – Obserwował jak wstaje, zgarnia kociaka, książkę i kubek po kawie - Nie wiem, czy zaśniesz po kawie.
- Nie ma rzeczy niemożliwych.
Wyszła z pośpiechem z tarasu i niemal wbiegła na górę, do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Odłożyła książkę na niską półkę, a Penny położyła na podłodze obok pudełka po butach wysypanego żwirkiem dla kotów, który wczoraj rozważnie kupili jej bracia, gdy brali do niej kociaka.
Zdjęła buty i wślizgnęła się pod kołdrę, zamykając oczy i mocno się skupiając, by zasnąć, ale nie było jej to dane, bo kotka zaczęła miauczeć przeraźliwie, najwyraźniej przestraszona brakiem obecności Noelle.
Od kiedy Andrew i Henry ją przywieźli, prawie nie schodziła jej z rąk.
- Jezu, Penny, tu jestem. – Wstała i wzięła ją na ręce – Muszę szybko zasnąć. – Położyła kotkę obok siebie na poduszce i zamknęła oczy.
Jak miała teraz zasnąć? Po kawie było to niemal niemożliwe. Andrew miał rację.
Kotka wskoczyła jej na szyję.
- Co ty wyrabiasz, głupia? – Noelle podniosła ja za kark i położyła obok siebie, ale kociak znowu z uporem wskoczył jej na szyję.
- Penny, przestań. – Odsunęła ją, siadając i przejeżdżając palcami po szyi, sprawdzając, czy Penny nie zostawiła zadrapań na jej szyi, a jej dłoń trafiła na łańcuszek.
- Znowu? – Wyjęła spod bluzy łańcuszek.
Przez chwilę przyglądała się wisiorowi, badając go wzrokiem, aż wreszcie położyła się na poduszce, zaciskając oczy.
***
Poruszyła palcami u stóp, które zasypywał je śnieżnobiały piasek, tak biały, że błyszczał się w świetle księżyca wiszącego wysoko nad jej głową niczym brokat.
Podniosła głowę, patrząc na spokojne, turkusowe morze i skały otaczające zatokę z dwóch stron. Dookoła był gęsty las.
Przed sobą widziała mężczyznę z ciemnobrązowymi włosami związanymi w kucyk. Stał po pas w wodzie.
Weszła niepewnie do wody, która wcale nie była lodowata. Przyjemnie ochładzała, bo powietrze było parne i włosy lepiły się do niej.
Zrobiła krok w wodzie, a jej stopy trafiły na miękkie podłoże piaszczystego dna.
Biała sukienka, w której była, przylepiła się do jej nóg.
Zaczęła iść w stronę Azariaha, gdy do niego doszła, woda sięgała jej do pasa i każda fala sprawiała, że sukienka, którą miała na sobie nadymała się jak balon.
- Masz dużo pytań – odezwał się, odwracając do niej.
- I odpowiedzi, które potrzebują potwierdzenia – szepnęła.
- A więc? – Uniósł brew.
- Hm?
- Od czego zaczynamy?
Przez chwilę obserwowała z zafascynowaniem ruchy swojej dłoni pod wodą i podniosła na niego kocie oczy.
- Bóg istnieje, prawda?
Przechylił głową, spoglądając na nią z delikatnym uśmiechem.
- A jak sądzisz? To czy istnieje, dla ciebie. – Pchnął ją delikatnie palcem w ramię – Zależy od tego, czy w niego wierzysz.
- Nie wiem, czy w niego wierzę – mruknęła, zanurzając się po ramiona i przymykając na chwilę oczy.
Zapadła cisza, względna – powietrze co chwilę przerywał dźwięk fal rozbijający się o skały zatoki.
- Ty jesteś od Boga.
- Wszyscy od niego jesteśmy.
- Czyli jednak istnieje. – Otworzyła jedno oko, łykając na Azariaha.
Zacisnął usta, próbując się nie uśmiechnąć.
- Sądzisz, że jesteś taka szczwana, Noelle?
- Do wczoraj byłam ruda jak lis, coś w tym jest, hm?
Zaśmiał się, kręcąc głową i poprawiając opadające na twarz pojedyncze kosmyki.
- Tak, jestem od Boga. Ty także od niego jesteś. Twoja rodzina od niego jest, ziemia, po której chodzisz jest od Boga. Gdyby nie Bóg, nie było by niczego.
- Jesteś czymś w rodzaju... anioła?
- Powiedzmy, że wysłałem twojego anioła stróża na urlop.
Kiwnęła głową, zakładając pasmo ciemnych włosów za ucho.
- O co ci chodziło z tymi minutami? – Uniosła brew.
- Ach, o to. Już ci tłumaczyłem, że nie zobaczysz mnie, bo...
- Nie, nie, nie o to chodzi. Bo wcześniej cię widziałam. W McDonaldzie i w ogóle... A teraz, teraz możesz mi pokazać się tylko we śnie.
- Jakby ci to wytłumaczyć. – Podrapał się po karku – To dość skomplikowane.
- Wypróbuj mnie.
Położył obie dłonie na wodzie, pozwalając im swobodnie dryfować przez chwilę. Przyglądała się jego opalonej skórze, na której nie zaznaczała się żadna niedoskonałość.
- Są dwie sfery życia. Fizyczna i duchowa. – Spojrzał na nią i na swoje dłonie – Twoje ciało należy do fizycznej, a umysł leży pomiędzy, choć jest bardziej duchowy, niż fizyczny. Ja należę do duchowej. By nawiązać z tobą pierwszy kontakt musiałem poruszyć duchową strefę i wtargnąć do fizycznej. Można powiedzieć, że poruszyłem dla ciebie niebo i ziemię, Noelle. – Nie uśmiechnęła się, obserwując wciąż jego oczy. Wielkie, niebieskie oczy – Rozumiesz, nie został po mnie żaden ślad w fizycznym świecie. Poza tym. – Wskazał palcem na wisiorek wiszący na jej piersi.
Spojrzała na niego, zdziwiona jego nagłym pojawieniem się.
- Ale ślad został też w twoim umyśle. Żeby pokonać barierę fizyczności i duchowości, muszę... No cóż, dokonać wielkiego wysiłku, a nie jestem nieskończenie silny. Poza tym, jeśli ty tego nie chcesz, ja też nie mogę cię zmusić, byś otworzyła umysł i pozwoliła, żeby facet z eteru prawił ci kazania w głowie. Mam minuty, by przekazać ci wiadomość. Jeśli współpracujesz, jest łatwiej, ale nic nie przychodzi bez trudu. Poza tym, jeśli nie chcesz danego dnia mieć ze mną nic wspólnego, nie ma sprawy. Będę wiedział. – Uśmiechnął się – Taka odpowiedź cię zadowala?
- Całkowicie.
Przez chwilę siedziała po ramiona w wodzie, aż wreszcie westchnęła.
- Dlaczego akurat ja?
Uśmiechnął się, odwracając głowę w stronę otwartego morza.
- Pierwsze pytanie jakie mi zadałaś, to było „Czy Bóg istnieje?". Pozwolisz, że to będzie jedno z tych pytań, które pozostanie bez odpowiedzi. To i dlaczego akurat ty.
- Ale...
- Mówiłem. Wiele z nich zostanie bez odpowiedzi.
Podniósł głowę i spojrzał w rozgwieżdżone niebo.
- Sądzę, że zaraz czeka cię pobudka – powiedział.
- Co?- zdziwiła się i poczuła jak coś ciągnie ją za ramiona do góry, a gwiazdy, morze, plaża i Azariah zamazują się w jedną wielką mieszaninę plam światła i cieni.
***
- CIOCIU! ŻYJESZ?!!!
Otworzyła oczy szeroko, patrząc na Deelayę i Ninę, które pochylały się nad nią.
Nina trzymała w ramionach swojego maltańczyka, mocno go przytulając. Przyglądała się ciotce wielkimi, zmartwionymi oczami.
Pierwsze o czym pomyślała Noelle, to żeby obrócić się na drugi bok i iść spać dalej.
- Mhm – odpowiedziała.
- Super, mama woła na śniadanie. – Nina uśmiechnęła się.
- Mhm. Już idę.
- Czekamy...- Dziewczynki zeskoczyły z jej łóżka i wybiegły z pokoju, a ona została sama.
Westchnęła, podnosząc się.
Penny leżała na poduszce, zwinięta w kulkę i chrapiąc przez sen.
Noelle uśmiechnęła się na ten widok i stanęła na nogi. Zrzuciła z siebie bluzę Oxfordu i na boso, w luźnych, specjalnie połatanych jeansach i szarej bokserce zeszła na dół.
Przy stole siedzieli już Andrew, Leonie i Jack, obie dziewczynki, a Henry i Ineborg kręcili się po kuchni, znosząc na stół jedzenie.
- O witamy, rannego ptaszka – przywitał ją Andy, ale on tylko znał drugie dno tej wypowiedzi.
Zanim podeszła do stołu, związała włosy w ciasny kok z tyłu głowy.
- Co robiłaś całą noc, że spałaś do 11? – zapytał Henry, siadając u szczytu stołu.
- Oglądałam portale randkowe, wiesz?- Wywróciła oczami, a jej brat zacisnął usta w cienką linię.
- Ach, tak w ogóle, to wszystkiego najlepszego, Noe. – Leonie złapała ją za rękę, posyłając szeroki uśmiech.
- Coraz starsza się robisz – dodał Jack, a żona dała mu kuksańca w bok.
- Dzięki. – Uśmiechnęła się, biorąc do ręki dzbanek z kawą i nalewając sobie kubek.
Czuła na sobie spojrzenie młodszego brata, ale zignorowała go.
- Podasz mi jajecznicę? – zwróciła się do Jacka.
- 29 latek, co?- ciągnął dalej Jack, podając jej półmisek.
- A u ciebie w tym roku ile? 32? 33?
- 35 – mruknął.
- Ach, no widzisz. Przyganiał kocioł garnkowi, stara kobyło. – Nałożyła sobie jajecznicy i pomogła przy tej samej czynności Ninie, która nieodłącznie okupowała miejsce obok niej.
- Tobie też wszystkiego najlepszego, Nino – powiedziała do bratanicy, uśmiechając się.
- No właśnie, siedem lat to już prawie panna na wydaniu! – Andrew uśmiechnął się do Niny – Mam już ci rezerwować termin w kościele na ślub?
- Wujku. – Dziewczynka wywróciła ciemnymi oczami – Chłopcy są głupi.
Jej komentarz wywołał salwę śmiechu przy stole.
- Ale to prawda. Nina ma rację – wstawiła się za nią Deelaya.
- Tak, tak. Jeszcze zobaczycie jacy oni są głupi. – Leonie dała sójkę w bok Jackowi.
- Dziewczyny jeszcze bardziej – odpowiedział.
Zapadła cisza, wszyscy zajęli się jedzeniem.
- Jedziemy dzisiaj do Howarda – powiedział nagle Henry, patrząc na młodszą siostrę.
Noelle przełknęła to, co miała w ustach i spojrzała na brata spod wachlarza rzęs.
- Przecież wiem.
- Przypominam ci tylko.
- Naprawdę nie musiałeś. Dobrze o tym pamiętam.
Dobrze pamiętała, że musi się zobaczyć z ojcem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top