Rozdział dwudziesty trzeci

na szczęście

rodzice mi dali łatwo palne ciało

wystarczy odrobina benzyny

w lekkich fałdach sukienki

wystarczy odrobina siarki

na ciemnej główce zapałki

nie mów mi o miłości

nie przypominaj o zapachu lasu

o moich młodych włosach

o palcach

zapaliłam ten stos

żeby rozświecić ziemię

po omacku szłam i w ciemności

nie przypominaj o palcach

nie przywołuj zapachu

spójrz - płonę z miłości

„Wietnam 1965", Halina Poświatowska

Kiedy weszła do środka, właśnie zakończył się śpiew na wejście prezbitera i jej brat witał zebranych w niedzielny wieczór wiernych. Usiadła na tyle, ale wystarczająco blisko, by mieć na oku wszystkie konfesjonały. Niestety były puste.

Andy zauważył ją i wyglądał, jakby mu zaraz miały oczy wypaść z orbit, a jednocześnie próbował chyba zachować powagę i udawać, że wszystko jest w porządku. Zdusiła śmiech i przeniosła wzrok z brata na obraz nad ołtarzem.

Twarz anioła Rafaela wydawała się taka obca, taka tajemnicza, a jednocześnie tak znajoma. Przyglądała mu się dłuższą chwilę i gdyby nie ruch na ołtarzu zapewne, by się dalej tak wpatrywała. Z zakrystii wyszedł proboszcz i niosąc brewiarz pod pachą, ruszył prosto do jednego z konfesjonałów, przyklęknąwszy wcześniej przed ołtarzem.

Noelle nieśpiesznie podniosła się z siedzenia i skierowała się do bocznej nawy, gdzie w cieniu figur i ogromnych kolumn skrył się ukrył się David Levinsky. Podeszła do konfesjonału, ale nagle padł na nią blady strach. Ale po co to robiła? Czy coś to da? Czy w ogóle wierzyła, że to coś da? Była jeszcze dla niej nadzieja?

Proboszcz wychylił się zza drzwiczek i posłał jej oczekujące spojrzenie. Miała raczej nietęgą minę, ale ksiądz niespodziewanie zrobił coś, czego Noelle na pewno się nie spodziewała. Uśmiechnął się do niej i przywołał ją dłonią.

Niepewnie podeszła do niego.

- Bóg nie gryzie.

- Ale zabiera dzieci - odpowiedziała bez namysłu i zasłoniła sobie usta, nie wierząc, że powiedziała to na głos.

Mężczyzna nie wydawał się zdziwiony, posłał jej uspokajające spojrzenie.

- Może chcesz porozmawiać? Wydaje mi się, że możemy się obyć bez kratki - wskazał ławkę obok, sam wychodząc z konfesjonału.

Noelle pokręciła głową.

- Nie, chcę się wyspowiadać.

- Wystarczy, że sobie tego zażyczysz, a każde słowo obejmie tajemnica spowiedzi.

Przyglądała się temu dziwacznemu księdzu z zapadniętą klatką piersiową i dłonią bez kciuka. Był przerażający, ale jednocześnie... Patrzył na nią spokojnie, uśmiechając się lekko.

- Dawno temu byłam ostatni raz u spowiedzi świętej - przyznała, na co pokiwał głową - Właściwie od śmierci mamy nie uczestniczyłam we mszy świętej. Nie pamiętam też, kiedy przyjęłam komunię świętą.

Niepewnie ruszyła w stronę ławki i usiadła, a obok niej proboszcz.

- Co takiego się stało?

- Najpierw się zakochałam. A potem wyszłam za mąż w wieku 22 lat.

Kiwnął głową, żeby kontynuowała. Więc opowiedziała o wszystkim. Wszystko ze szczegółami. O bólu po stracie dziecka. O opuszczeniu przez męża. O awersji do Boga. O odwróceniu się od wiary i życia. O depresji i poświęceniu się pracy. O wszystkim, co przeżyła od 2009 roku. O sześciu latach błąkania się w ciemności, kiedy strach i samotność ściskały ją za gardło.

Noelle mówiła bez chwili przerwy. Kiedy zaczęła mówić - nie mogła przestać. Wszystko, co do tej pory ściskała i upychała w kąty swojej duszy, uwolniło się. Drzwi zostały otwarte. Ogień zapłonął. Nie mogła go ugasić cisza i milczenie. Pozwalała płynąć słowom, czując jak z każdym kolejnym robi się lżejsza. Jak jej dusza z tej przygniecionej głazami grzechu i strachu, otrząsnęła się i wyprostowała. Napełniła ją całą.

Gdy skończyła, pomimo wysuszonego gardła i bólu siedzenia od twardej ławki, czuła, że się uśmiecha. Czuła się dobrze.

Kapłan uśmiechał się.

- Wiesz, kiedy pierwszy raz cię poznałem, czułem, że drzemie w tobie wielki smutek - przyznał - Ogromne dobro, ty i Andrew... Po prostu patrzy się na was i serce się raduje. Ale... W tobie było wiele bólu, wiele zła cię spotkało. Czuję się zaszczycony, że to mi to opowiedziałaś. Bez ogródek.

Uśmiechnął się.

- Pokuta musi być. Chwała Bogu, że ci się oczy otworzyły.

Pokiwała głową.

- Posłuchaj, Noelle. Módl się i nie przestawaj rozmawiać z Bogiem. Ale wiesz na czym polega rozmowa. Nie tylko na mówieniu, ale także na słuchaniu. - Parsknął cicho - Odwróciłaś się od Boga, bo uznałaś, że nie kocha cię, skoro zabrał ci dziecko. Widzisz. Właśnie to, że jesteś tu, po tym wszystkim dowodzi, jak bardzo cię kocha. Cały czas próbował cię wyciągnąć z tego obłędu. Rozumiesz?

- Tak - odpowiedziała.

- Bóg kocha, bo wybacza. Mógłby cię porzucić na śmierć, a zobacz. Bez wytchnienia próbował przywrócić cię na dobrą drogę.

Pokiwała głową i westchnęła, uśmiechając się.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. - Wstał i położył jej dłonie na głowie.

Noelle znieruchomiała. Wsłuchując się w słowa błogosławieństwa, czuła ciepło rozchodzące się od głowy, przechodzące na ramiona i pierś. Jej serce zaczęło bić szybciej. Ten przyjemny ciężar opadał coraz niżej, dotykając jej brzucha i spływając w nogach. Dreszcze ją przeszły.

- Chodź, udzielę ci Komunii Świętej - powiedział, odrywając dłonie od jej głowy.

Harris niepewnie spojrzała na niego, bo uczucie nie zniknęło. Czuło ciepło na całym ciele. Miała wrażenie, jakby pod jej skórą płynęła magma. Ale nie parzyło jej to. Wręcz przeciwnie. To było przyjemne uczucie. Żyć.

- Znowu się szczerzysz - rzucił Andrew, gdy jechali na wspinaczkę, a jego siostra non stop wracała myślami do tego, co ją spotkało spod godziny.

- Chyba powinnam, nie? Znowu mam świadomość obecności Boga i tak dalej? - Spojrzała na niego, a Andy wywrócił oczami - Co z ciebie małej wiary człowiek, bracie? - Pchnęła go rozbawiona w ramię.

- Czuję się po prostu dziwnie, okej? Nie spodziewałem się po tobie powrotu do wiary.

Parsknęła śmiechem.

- To jest nas dwoje.

Na chwilę zamilkli. Ogrzewanie w samochodzie szumiało, stacja radiowa nadawała spokojny, jazzowy utwór, a z nieba nieustannie lał się drobny deszcz. Droga nie była jakoś specjalnie zapchana, więc jechało się im spokojnie.

- Co takiego się stało, jeśli mogę wiedzieć.

Przygryzła wargę i spojrzała na brata. Odpowiedział pytającym spojrzeniem.

- Hm. Sądzę, że byłam świadkiem cudu.

Andrew zaczerpnął głęboki oddech, patrząc na nią z niedowierzaniem.

- Ale ty nie...?!

- Nie! No co ty! Andy, ja nie mogę!

Wymienili ze sobą rozbawione spojrzenie i na raz parsknęli śmiechem.

- Cieszę się. Naprawdę się cieszę - przyznał się.

Noelle pokiwała głową i skupiła wzrok na ludziach przechodzących przez przejście. Przesuwała wzrokiem po żółtym, odznaczającym się na tle ciemnych płaszczy, dziecięcym ubranku i kaloszom w motylki. Różowe motylki.

Przez chwilę zastanawiała się, jak ująć słowa to, co czuła. Problem w tym, że nie potrafiła. Usta nie znajdowały odpowiednich słów. Brała oddech, by zacząć, ale po prostu nie potrafiła tego ująć w znane ludziom określenia. To było nie do opisania uczucie. Dobre uczucie. Uczucie nie z tego świata.

- Nie potrafię ci tego opisać - powiedziała bardzo, powoli dobierając słowa i rozłożyła dłonie oparte w nadgarstkach o kierownicę - Sądzę, że to dlatego, iż tak naprawdę byłam wierząca, a jedynie zagłuszałam swoją wiarę. Tłumaczyłam sobie to na najgłupsze sposoby. Może po prostu bałam się Boga, Andy. - Opadła w fotelu - I teraz, kiedy wyspowiadałam się po raz pierwszy, od kiedy straciłam dziecko, czułam się jak taka mała dziewczynka, dwa dni przed I Komunią Świętą, kiedy spowiada się pierwszy raz. Jestem z siebie dumna, że udało mi się dojść, tu gdzie jestem. Jestem wdzięczna, że w ogóle mi się udało. - Wrzuciła bieg, widząc zmieniające się światła - Jestem zdumiona, że się udało.

Nie odpowiedział, wpatrując się przed siebie.

- Powiedz coś, bo czuję się, jakbym znowu wam oznajmiła, że wychodzę za Żyda - dodała, wciskając gaz, gdy zapaliło się zielone.

Uśmiechnął się lekko.

- A co mam ci powiedzieć? To co mówisz jest dowodem, że naprawdę usłyszałaś głos Boga.

A czyich ona głosów nie słyszała w swojej głowie.

- Można tak powiedzieć. Bo Bóg zazwyczaj bierze sobie pośredników, prawda?

- On nie ma w zwyczaju mówić czegoś prosto i bez metafor.

- W tym momencie żałuję, że nie uczyłam się lepiej na angielskim w szkole średniej.

Roześmieli się i atmosfera zelżała.

- Tak mnie to zastanawia... - dodał - Skąd wiedziałaś, że jestem słabej wiary? - Spojrzał na nią z ukosa, wciąż się uśmiechając.

Wzruszyła ramionami.

- Po pierwsze, jako kapłan dajesz mi zły przykład, biorąc pod uwagę, że jestem świeżo nawrócona na ścieżki Pana.

- Nie rozumiesz metafor, co? - prychnął cicho, a ona posłała mu zawadiacki uśmiech. Kocie oczy błyszczały.

- Nie powiedziałam, że nie umiem ich używać. Jedynie, że umiem ich odczytywać. - Obróciła kierownicą, skręcając w ulicę przy hali.

Była to ulica raczej ładna. Nowo wybudowana szkoła, czy raczej kompleks szkolny w środku ekskluzywnego osiedla dla ludzi z grubym portfelem i paroma znajomościami w odpowiednich miejscach. Gdyby nie nieustannie padający deszcz, można by to wziąć za idealną okolicę dla amerykańskich produkcji o szczęśliwie zakochanych nastolatkach, bogatych rodzicach i metalowych szafkach na szkolnych korytarzach.

- Po drugie - kontynuowała - Wszyscy jesteśmy słabej wiary.

***

Kiedy podeszła pod klatkę, akurat wychodziła jakaś starsza pani, która łypnęła na nią nieprzyjemnie, ale pozwoliła wejść do środka. Noelle niewzruszona weszła do środka i dotarła do windy. Przez chwilę przebierała nogami, czekając na nią, a gdy wreszcie mogła wjechać na odpowiednie piętro, poczuła nagłą wątpliwość.

Gus rano napisał jej smsa, że była narzeczona podrzuciła mu syna na weekend. Zaproponował jej poznanie Felixa. Zgodziła się od razu, ale teraz czuła się dziwnie. Czy to był odpowiedni moment, by poznać syna swojego chłopaka?

Na piętrze, gdzie znajdowało się mieszkanie Yamasha, czuła się niemal tak źle, jak na chwilę przed rozmową z proboszczem Levinsky'm. Gorzej niż wtedy być nie mogło, ale mimo wszystko martwiło ją, czy chłopiec przyjmie do informacji, że ojciec znalazł sobie kogoś poza jego matką. Dzieci różnie reagowały na takie rewelacje, a nie chciała, by czuł do niej niechęć. Nie miała zamiaru konkurować z nim o miejsce w sercu Gusa. Z rodzonym dzieckiem nawet największa miłość nie miała szans.

Nacisnęła klamkę i bez zaskoczenia stwierdziła, że drzwi się otworzyły. Kiedy ostatni raz tu była...

- Gus? To ja! - zaanonsowała sama siebie, wchodząc w mrok korytarza. W ciemności szukała na ścianie włącznika światła. Gdy go znalazła, skrzypnęły drzwi od dużego pokoju i w obrębie światła stanął mały człowieczek.

Miał może trzy lata, był drobny, ale posiadał pucowatą buźkę z wielkimi zielonymi oczami i brązowymi, sterczącymi we wszystkie strony włosami. Usteczka otworzone w geście zdziwienia formowały się w literkę „o", przy czym podnosił garbaty nosek jak królik.

- Cześć, Felix. - Uśmiechnęła się miło, mając nadzieję, że go nie przestraszyła albo, co gorsza, nie obudziła.

- Cześć - odpowiedział bardzo spokojnie, jakby właśnie odzyskał rezon - Ty jesteś Noelle, prawda?

Zdziwiła się, że zna jej imię, ale nie przestawała się uśmiechać do niego ciepło. Kiwnęła głową, zdejmując płaszcz.

- Tata ci o mnie opowiadał? - zapytała, odpinając buty i rzucając torebkę na podłogę. Coś było nie w porządku. Gdzie był Gus?

- Powiedział, że przyjdziesz. Że jesteś jak Nick dla mamy.

- Nie przeszkadza ci, że przyszłam?

Przez chwilę zastanowił się, lustrując ją wzrokiem. Zawsze sądziła, że to Andrew jest skóra zdjęta z ojca, ale teraz była gotowa odwołać te słowa, widząc jak Felix Yamash marszczy brwi nawet w ten sam sposób, co inspektor.

- Nie, czemu? Właściwie to fajnie, że przyszłaś. Ja się nudzę, a tata śpi.

Zaniepokoiły ją jego słowa, ale nie dała tego po sobie poznać i podeszła do chłopca. Przykucnęła, wyciągając dłoń, którą uścisnął.

- Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi, Felix.

Uśmiechnął się do niej szeroko.

- Masz czadowe włosy - wypalił, dotykając rączką loków, w które miała wpięte spinki-kwiatki - To żywe kwiatki?

- Nie, nie. Nie utrzymałyby się cały dzień na mojej ruchliwej głowie - zaśmiała się, próbując nie dać po sobie poznać, że była gotowa już biec i sprawdzić, co się dzieje z Gusem.

Sięgnęła do ozdoby, odpinając ją i wręczyła zaskoczonemu Felixowi.

- Masz, tobie będą bardziej pasować. Możesz sobie przyczepić do kieszonki sweterka. O tutaj.- Pomogła mu przypiąć materiałowy kwiatek do wełny. Beż ładnie komponował się z brązowym kolorem swetra.

Felix podziwiał nową ozdobę, a Noelle podniosła się i zajrzała do pokoju, z którego wyszedł. Na rozłożonej wersalce leżał rozciągnięty jak długi Gus. Przez chwilę myślała, że nie oddycha, więc rzuciła się, by go ratować, ale nieoczekiwanie przewrócił się z brzucha na plecy.

W błękitnej poświacie, jaką rzucał włączony telewizor, wyglądało to dość groteskowo.

Odetchnęła z ulgą, słysząc jak chrapie. Pewnie był zmęczony. Mogła się założyć, że Felix go wymęczył, obaj padli zmęczeni i synek obudził się wcześniej. Nie mógł dobudzić ojca i zajął się telewizją.

Podeszła bliżej, by przywołać do świata żywych go swoim pocałunkiem, ale gdy tylko zbliżyła twarz do jego ust, dotarł do niej potworny odór alkoholu. Odskoczyła zaskoczona, a pod nogę podwinęło jej się coś śliskiego i upadła, lądując siedzeniem na zimnym parkiecie nie lepiej niż niejeden samolot w Heathrow.

- Nic ci się nie stało? - zapytał Felix za nią, a ona odwróciła głowę.

- Nie, nie - odpowiedziała, odwróciła wzrok, by nie zobaczył jej zdumienia i przerażenia, ale wiedziała, że to na nic. Inteligentny chłopak, nie dawał się oszukać.

Wyciągnęła rękę po to, na czym się poślizgnęła. Przejechała dłonią po charakterystycznej czerwonej etykietce z Jasiem Wędrowniczkiem* i przeniosła wzrok na dalej chrapiącego w najlepsze Yamasha.

- Nie wierzę - szepnęła, ale odgłos małych kroczków za nią, szybko kazał jej wziąć się w garść.

Potem się policzy z Augustem, teraz ważniejszy był jego syn.

Wstała z ziemi, zauważając przy okazji kolejne dwie butelki whisky. Gdyby nie obecność dziecka, pozwoliła by sobie na bardzo niewyparzony język.

- Jak długo siedzisz tu sam?

- Nie wiem, długo.

Nieodpowiedzialny, egoistyczny, cholerny...

Odsunęła stolik, na którym stały jakieś chipsy, czy inne słodycze i podeszła do ściany, zapalając główne oświetlenie.

Pijanym jak szpadelek to raczej nie przeszkadzało, więc mogła ogarnąć pokój wzrokiem. Między telewizorem, a drzwiami stało stare pianino, a od okna kanapę oddzielał wyświechtany fotel. Ściany były beżowe, właściwie nie miały koloru, wyglądały jakby były brudne.

- Jezus Maria - mruknęła, widząc rozgardiasz jaki panował i spojrzała na zaniepokojonego Felixa - Usiądź sobie. - Wskazała mu fotel i zaczęła zbierać bałagan.

Kursowała kilka razy między kuchnią i salonem, za każdym razem nawet nie racząc partnera spojrzeniem, za to do jego syna posyłała uśmiechy i zagadywała go co jakiś czas. Gdy pokój był w miarę uporządkowany i żadne butelki nie walały się po podłodze, wreszcie podeszła do kanapy i wyciągnęła dłoń, klepiąc Gusa po policzku.

Otworzył oczy, ale wzrok miał zamglony i wyraźnie nie kontaktował ze światem.

- Wstań i idź do łóżka.

Wymamrotał coś i przewrócił się na drugi bok. Westchnęła poirytowana i wzięła go za rękę, ciągnąc w górę, ale dawało to marny efekt. Nie miała szans z jego wagą i wzrostem, które nie działały na jej korzyść.

- Yamash, rusz się! - warknęła na niego, dalej go ciągnąc.

Odpowiedział jej niedźwiedzim pomrukiem, ale podniósł się, składając się prawie w pół. Ciągnęła go dalej za ramiona, aż wreszcie stanął, nieco chwiejnie, ale przynajmniej o własnych siłach. Pchnęła go w stronę drzwi, a on oparł się na ścianie.

Wypuściła powietrze z sykiem i podeszła do niego, łapiąc go za bok. Przerzuciła sobie jego długie ramię przez szyję. Nie wzięła pod uwagę, że zwali na nią cały swój ciężar. Kolana się pod nią ugięły i jęknęła, opierając się o drugą ścianę. Potrząsnęła nim, żeby sam wziął na siebie trochę swojej masy i stanęła z trudem. Kopniakiem otworzyła drzwi. Wytoczyli się na korytarz.

Dziękowała Bogu, że drzwi do jego sypialni były otwarte. Weszła do środka, obrzucając pomieszczenie badawczym spojrzeniem. W nogach łóżka leżał dziecięcy plecak, z którego wystawała jakaś maskotka.

Z trudem doszli do łóżka. Rzuciła go na materac i odgięła się z wytchnieniem.

- Cholery z wami można dostać - mruknęła, zbierając plecak Felixa i zamknęła drzwi za sobą. Wróciła do salonu, gdzie Felix rozsiadł się na fotelu, wodząc za nią wzrokiem.

- Chodź, zrobimy sobie kolację - zaproponowała mu, wyciągając niepewnie dłoń. Chłopiec przez chwilę się jej przyglądał, aż wreszcie uśmiechnął się i zsunął się z fotela, mocno zaciskając palce na jej.

***

Siedziała w kuchni, obserwując dymek unoszący się nad gorącą kawą w błękitnym kubku. Stukała przy tym paznokciami o blat stołu i wodziła wzrokiem po kafelkach obok drzwi. Nasłuchiwała, aż skrzypną drzwi do sypialni, a gdy parkiet na korytarzu zatrzeszczał, wyprostowała się, przygładzając płaszcz leżący na jej kolanach.

Gus stanął w wejściu. Wyglądał jakby właśnie odbył walkę na śmierć i życie. Potarł jedno oko, jęcząc i otworzył drugie.

- Noelle? - szepnął zaskoczony.

Prychnęła, obserwując jak podchodzi do niej i niepewnie wyciąga ręce, ale jej spojrzenie mówiło wszystko. Gus westchnął i usiadł obok. Najpierw odkleił soczewki od oka z trudnością i gdy odłożywszy je na stół, nałożył leżące w pobliżu okulary.

Noelle nie mogła uwierzyć, że ten człowiek, tak przystojny, taki opiekuńczy wobec niej i tak dobry, może być tak... niedojrzały i głupi. Nie wiedziała, nie potrafiła zrozumieć, ale im dłużej patrzyła na jego twarz zmęczoną kacem, tym bardziej nie było jej go żal.

- Gdzie jest Felix?

Cudem było, że się na niego wtedy nie rzuciła i nie zadusiła gołymi rękoma. Byłaby do tego zdolna.

- Zachorował w nocy, bo najadł się za dużo słodyczy - odpowiedziała spokojnie - Znalazłam twój telefon i zadzwoniłam do Lilianny. Odebrała go rano, na moją prośbę.

- Co o mnie powiedziałaś?

- Że to pewnie wirus, bo też potrzebowałeś misek dookoła głowy. Nie było to dalekie od prawdy. Ale powód tego, że biegałam do łazienki i z powrotem z miskami i mopami był inny, prawda?

Gus śledził ją wzorkiem, gdy wstała i westchnął.

- Przepraszam cię, naprawdę to mi się nie zda... - zaczął, ale uciszyła go ruchem dłoni.

- Nic cię nie usprawiedliwi - odpowiedziała bardzo spokojnym tonem, nie racząc go spojrzeniem.

Cały wieczór zabawiała Felixa i w gruncie rzeczy... czuła się szczęśliwa. Jeszcze nigdy nie spotkała tak inteligentnego trzylatka, który siłą spojrzenia zmusił ją do zagrania mu na pianinie Mozarta „Ah, vous dirai-je, maman". Potem oglądali „Króla Lwa" i gdy przytulał się do niej, wlepiony w animowane postacie, odzywały się w niej matczyne instynkty. Chłopczyk autentycznie przeżywający emocje bohaterów złapał ją za serce.

Była jednocześnie tak wściekła na Gusa za to, co zrobił. Z drugiej strony na ten jeden krótki wieczór zastąpiła rodzica temu chłopcu, tak wrażliwemu i dojrzałemu nad wiek.

- Masz niebywałą szansę być ojcem jednego z najwspanialszych ludzi, jacy mieli okazję chodzić po ziemi. Nie zepsuj tego - powiedziała i narzuciła na siebie płaszcz. Spojrzała na niego i złamała się.

Trzymając łzy w oczach, podeszła do niego i pochyliła się. Otarła łzę spływającą po jego policzku czułym gestem.

- Noelle, proszę, nie rób tego. To się nigdy więcej nie powtórzy. Błagam cię.

Złapał ją za rękę, przyciskając do twarzy. Całował jej dłoń, każdy fragment skóry, każdy skrawek, zagięcie i opuszek palców.

- Z ludźmi jest taki problem, że nigdy nie uczą się na swoich błędach, dopóki czegoś przy tym nie stracą - odpowiedziała - Albo kogoś.

- Nie, nie, nie.... Proszę się.... - jęknął, ale wyrwała dłoń z jego uścisku.

- Gus, proszę cię. Masz cudownego syna i lepiej go doceń.

Odwróciła się na pięcie i wybiegła, nie mogąc powstrzymać dłużej łez. Zbiegła ze schodów, pozwalając sobie na płacz. Obraz jej się zamazał, więc usiadła na schodach, chowając twarz w dłoniach.

- Noelle?

Podniosła głowę i napotkała zdumiony wzrok Jean-Phillipe'a.

- Boże, co ten idiota zrobił? - szepnął i klęknął przy niej.

- To nie on - jęknęła, wycierając dłonią oczy i pociągnęła mało elegancko nosem - Chociaż też. Wiedziałeś, że lubi głębsze? - zapytała, patrząc w jego ciemne oczy.

Jean pociągnął się nerwowo za loczki i posłał jej smutny uśmiech.

- To u nas rodzinne.

- Rodzinne?

Pokiwał głową.

- Nie powiedział ci, że jesteśmy przyrodnimi braćmi, prawda?

Pokręciła głową.

- Też mam na nazwisko Yamash. - Skrzywił się i westchnął, siadając obok niej - Mama Gusa umarła jak był mały i nasz ojciec wtedy poznał moją mamą. Chyba nienawidzi mnie tylko z tego powodu. Że jego matka nie żyje, a moja tak. Nigdy nie była dla niego okrutna, próbowała mu dać miłość, ale on jej nie chciał. I wiesz... Potem jak dorósł to poszedł w ślady naszego ojca.

Przyglądała się przez chwilę. Westchnął i uśmiechnął się smutno.

- Przepraszam. Mów, co takiego wykonał wspaniały starszy brat.

Zastanowiła się przez chwilę.

- Nie chcę o tym gadać - wydukała wreszcie. Siedzieli tak w milczeniu, oboje przeżywając swoje małe piekło w sercach rozpalonych od miłości do drugiej osoby.

- Jean-Phillipe? - powiedziała, sięgając do torebki po wizytówkę.

- Hm? - Spojrzał na nią.

- Czy możesz mi obiecać, że jeśli się załamie i zacznie pić, bo właśnie go rzuciłam, to powiadomisz mnie o tym? Znajdę kogoś wśród znajomych, dobrego terapeutę. - Podała mu kartonik, a on przyjrzał się jej nazwisku.

- Jasne, Noelle - odpowiedział z francuskim akcentem i uśmiechnął się do niej - Je promets.

- Bon - odparła, wstając. Poprawiła płaszcz i torbę, patrząc na Kanadyjczyka. Uśmiechnęła się smutno.

- Bonne chance *- dodał.

Pokiwała głową i odeszła.

Powodzenia.

_______

*[1]Chodzi o Johny Walker: Red Label, szkocką whisky.

[2] a) Je promets - (fr.) Obiecuję.

b) Bon - (fr.) Dobrze.

c) Bonne chance - (fr.) Powodzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top