Rozdział dwudziesty pierwszy

Sen wypluł ją ze swojej spokojnej bezsennej ciemności, która pochłonęła ją na te kilka godzin. Właściwie było jej to na rękę, pozwolić sobie odpłynąć i o niczym nie śnić. Czuła, że się uspokoiła.

Teraz leżała z zamkniętymi oczami, delektując się każdym dochodzącym dźwiękiem, a także chłodnym dotykiem pościeli na skórze, jej zapachem i fakturą. Czuła na twarzy ciepłe promienie słońca, które wpadały przez otwarte okno. Zamrugała kilkakrotnie i zadarła głowę, rozglądając się dookoła leniwie.

- Dzieńdoberek!

Jęknęła, przenosząc zaskoczona wzrok na Gusa, który wskoczył na łóżku, przygniatając jej nogi.

- Złaź, jesteś ciężki! – Sama się obróciła, kuląc nogi i przyciągając je do piersi – Idę spać dalej.

- Nie miałbym nic przeciwko, ale wychodzę do pracy, a nie ufam Jean-Phillipe'owi. – Odgarnął jej włosy z twarzy, głaszcząc przy tym jej policzek – Kto wie, co by taka cholera mogła zrobić takiej bezbronnej, pięknej kobiecie.

- Zwłaszcza zaspanej i bez makijażu... Mhm, jasne. – Otworzyła jedno oko, które błysnęło swoim złotym kolorem w słonecznym świetle – Myślałam, że będziesz miał dzisiaj wolne.

- Ja też tak myślałem, ale przed chwilą zadzwonili do mnie z pracy. Zeszłej nocy zaginął jakiś dzieciak, ostatni świadkowie widzieli go w pobliżu brzegu Tamizy, co oznacza, że mamy problem. Dodatkowo te mrozy...

- Okej, rozumiem, Scotland Yard bez swojego Sherlocka sobie nie poradzi. – Podniosła się i rozprostowała nogi, dotykając palcami nagiego torsu – No cóż, ale musisz się ubrać. Chyba, że chcesz tak iść szukać tego dzieciaka.

- Zwrócenie uwagi gwarantowane, ha? – Złapał ją za kostki i wstał, ciągnąc za sobą.

- Zapalenie płuc w pakiecie – prychnęła, a gdy ją puścił, zrzuciła kołdrę i podreptała za nim po zimnym parkiecie do łazienki.

- A, i Noelle? – Gus odwrócił się do niej, gdy zatrzymała się w drzwiach.

- Hm? – Podniosła głowę, a Yamash złapał ją za przód koszulki, przyciągając do siebie. Pocałował ją w usta. Uśmiechnęła się.

- Ładniej ci w piegach.

Poczuła, że palą ją policzki, ale uśmiechnęła się lekko i zamknęła drzwi za sobą. Gus podszedł do umywalki i wyciągnął w jej stronę szczoteczkę.

- Jest nowa.

Nie żeby jej przeszkadzało, jakby dał jej swoją, ale jej pedantyczny zmysł został w jakiś sposób uspokojony. Nawet jeśli co chwilę wymieniali się zarazkami, całując się. Uśmiechnęła się do niego i przyjęła szczoteczkę.

Przez chwilę stali obok siebie przy umywalce – Noelle myła zęby, a Gus się golił. Towarzyszyły temu pojedyncze parsknięcia śmiechem i wymazanie ramienia policjanta w paście do zębów.

Odpowiedział jej oczywiście piękny za nadobne i po chwili on umazał jej twarz w piance do golenia, ona mu wylała na plecy całą zawartość tubki. Noelle śmiała się razem z Gusem, ale w końcu trzeba było się umyć i przebrać w normalne ubrania.

Wciąż w koszulce Gusa, ale już w swoich spodniach poszła za nim do kuchni. Jean-Phillipe zapewne spał, ale zostawił swoje papiery. Noelle usiadła na krześle, które w nocy zajmował i przyglądała się inspektorowi, jak przygotowuje im śniadanie.

- Kim z zawodu właściwie jest Jean? – zapytała, pochylając się nad pogryzmolonymi czerwonym długopisem zapiskami.

- Nauczycielem francuskiego w jakimś katolickim liceum – odpowiedział Gus, przenosząc jajecznicę z patelni na talerze.

- Dlatego dobrze mówi w odmianie europejskiego francuskiego – zauważyła, przesuwając kartkówki, jak mniemała i zrobiła odrobinę miejsca. Blondyn uśmiechnął się do niej lekko i postawił przed nią talerz oraz kubek z kawą.

- Mleka?- zapytał.

Machnęła dłonią.

- Siadaj już – poprosiła.

Gus usiadł obok i uśmiechnął się do niej.

- Smacznego.

Przez chwilę jedli w ciszy, posyłając sobie ukradkowe uśmiechy i co jakiś czas przypadkowo dotykali swoich dłoni. Noelle czuła wewnątrz piersi ciepło. Miała wrażenie jakby magicznie cofnęła się w czasie o 10 lat. Gdyby tylko wtedy poznała Gusa, może nie skończyłaby na ślubnym kobiercu w wieku 22 lat z pierwszą miłością, która wypaliła się przy pierwszej kłodzie rzuconej im pod nogi przez Boga.

- Hej, gdzie odpływasz?

Zamrugała zaskoczona i skupiła na nim wzrok.

- Przepraszam, zamyśliłam się, mówiłeś coś?

Parsknął śmiechem.

- Pytałem, co masz zamiar robić dzisiaj?

Zastanowiła się przed chwilę i by zyskać na czasie, upiła kawy. Cierpki napój skutecznie ją budził z każdym łykiem, chociaż w smaku nigdy jej nie pasował i nic jej nie pomagało – mleko, cukier, śmietanka... Nic.

- Wrócę do domu, wstawię pranie, sprawdzę, czy mój kot żyje – odpowiedziała - Chyba muszę kupić jakieś jedzenie i koci żwirek. No i muszę zainwestować w nowy telefon, skoro stary nie działa.

- Brzmi jak normalna sobota.

Uniosła lekko jeden kącik ust.

- Pewnie też pojadę do szpitala – odpowiedziała – Zobaczę, co z Trevorem...

- Noelle. – Gus złapał ją za rękę – Tam jest cały zespół lekarzy, na pewno nic mu nie grozi.

Ta, chciałaby w to wierzyć. Miała tylko nadzieję, że anioł stróż Trevora stoi na warcie. Musi się też dogadać z Azariahem. Powinna się go poradzić, co dalej.

Właśnie. Gdzie on się podziewał? Nie powinien już dawno wyskoczyć z jakimś komentarzem w jej głowie? Czuła się trochę przytłoczona brakiem jego obecności. Z drugiej strony, gdy tylko opadły emocje, poczuła się strasznie zmęczona. Może anioły potrzebowały więcej czasu na odzyskanie energii?

- Wiem, wiem – westchnęła i spojrzała mu w oczy – Ale czuję, że tak muszę. Czuję się za niego odpowiedzialna... Zwłaszcza po tym karygodnym błędzie przy pierwszej pomocy... – Wzięła głęboki wdech i spojrzała na niego – Jestem jego psychiatrą, moim zadaniem jest zadbanie o jego komfort psychiczny. Jak myślisz, obudzi się w szpitalu, a kładł się we własnym domu, co może pomyśleć?

- Okej, rozumiem, rozumiem. – Uśmiechnął się lekko i wziął ją pod brodę – Tylko uważaj na siebie, okej?

- Okej. – Odwzajemniła uśmiech, jednak nie sięgnął jej oczu.

***

Wyszła z windy, starając się jak najszybciej minąć kontuar pielęgniarek. Zatrzymała się przed drzwiami i odgarnęła z twarzy mokre włosy. Westchnęła, naciskając klamkę.

W środku panował lekki półmrok przez gęste chmury, z których lał się deszcz strugami. Woda dramatycznie spływała po szybach w akompaniamencie grzmotów jesiennej burzy. Przy kolejnym błysku lampa obok fotela wciśniętego między łóżko a ścianę, zamrugała. Noelle zamknęła za sobą drzwi.

Podniósł na nią oczy koloru nieba. Nigdy w życiu nie widziała go tak smutnego i nigdy nie spodziewała się zobaczyć. Nie chciała go takiego zobaczyć.

Na dłoniach złożonych jak do modlitwy opierał brodę i wpatrywał się w nią.

- Przepraszam. Zawaliłem sprawę.

Przeniósł wzrok na śpiącego Trevora. Podążyła za jego spojrzeniem. Chłopak nie wyglądał wcale lepiej. Wciąż trupioblady, z podkrążonymi, zapadniętymi oczami i dziwnie wyostrzonymi rysami wyglądał jak chodząca śmierć. A raczej śpiąca.

- Nie powinienem był pozwolić, byś uwierzyła, że to prawda. Powinienem był cały czas być u twojego boku, Noelle. Przepraszam. – Zakrył twarz dłonią – Jestem głupcem.

- Azariah – westchnęła i podeszła do niego, obejmując go za szyję. Zaskoczony oddał uścisk.

- Wybaczam ci – szepnęła, opierając swoją głowę o jego. Przysiadła na oparciu fotela i tuliła do siebie swojego anioła, jak dziecko. Przecież nikt od niego nie oczekiwał, by był Bogiem, czy coś. Każdemu zdarzają się potknięcia.

- Ale wiesz co jest najśmieszniejsze? Poradziłaś sobie sama. – Odsunęła się od niego i spojrzała na niego pytająco – Nie dość, że zdałaś sobie sprawę z tego, że to sen, to jeszcze obudziłaś coś w szeptaczu.

- Co? – szepnęła zdziwiona, wstając odruchowo.

- Obudziłaś w nim wspomnienia, Noelle. Przypomniałaś mu, co było przed ciemnością. Obudziłaś w nim wspomnienie życia. – Uśmiechnął się i delikatnie złapał ją za nadgarstek – Dlatego się zdenerwował i wyżył się na Trevorze. Chłopak ma jakiś związek z jego życiem.

- Nie wiesz jaki? – zapytała, siadając z powrotem.

- Mogę spróbować się dowiedzieć, ale to zajmie dużo czasu. Kontaktowanie się z piekłem i wyciskanie z nich tej informacji jest nader trudne i irytujące. Diabły to diabły, za dużo z nich nie wyciągniesz, jak się nie nauczysz czytać między wierszami. Sądzę, że więcej dowiemy się od samego Trevora? – Wskazał brodą chłopaka, a Noelle obróciła się, przypatrując się mu.

- Skąd on to może wiedzieć?

Azariah nie odpowiedział. Zamiast tego spojrzał na nią i uśmiechnął się w dziwny sposób, który nie wróżył niczego dobrego. Tak jej się wydawało w każdym razie.

- Co muszę zrobić, aby zadośćuczynić ci moją beznadziejną postawę? – zapytał.

- Co?

- Możesz poprosić o cokolwiek.

Zmarszczyła brwi i potem spojrzała przelotnie na swojego nieprzytomnego pacjenta. Mogła go poprosić, by go wyleczył. By pozwolił temu chłopakowi prowadzić normalne życie z dala od problemów i szeptaczy.

- Ulecz go – szepnęła i spojrzała na niego – Ulecz, niech będzie zdrowy. Niech żadne niebezpieczeństwo nie zagraża jego życiu. Niech ten koszmar się w końcu skończy, żeby mógł żyć normalnie.

- Jesteś pewna?

- W stu procentach.

- Nie chcesz, żebym na przykład uleczył ciebie? Twój związek z byłym mężem? Nie chcesz, żebym sprawił, by Jim do ciebie wrócił?

- Żeby mnie uleczyć, musiałbyś cofnąć czas i uratować nasze dziecko – odpowiedziała, wstając. Pochyliła się nad chłopakiem i czułym gestem odgarnęła mu ze zroszonego potem czoła płowe włosy.

- Po co marnować twoje zdolności i czas na przeszłość. Ważniejsza jest przyszłość. A Trevor to młody chłopak. On ma przyszłość. Proszę, Azariahu. – Podniosła głowę i bez zaskoczenia stwierdziła, że stoi po drugiej stronie łóżka.

- Dzięki temu, co mówisz, utwierdzasz mnie w przekonaniu, że wybraliśmy dobrą osobę – odpowiedział – Że jesteś na wskroś dobra. – Uśmiechnął się i wyciągnął rękę – Nie powinienem wystawiać cię na próbę, ale chciałem, żebyś była pewna. A ty nadal chciałaś szczęścia dla swojego pacjenta. Jesteś niesamowita, Noelle. Dlatego. – Splótł ich palce i przeniósł je na oczy chłopca – Spełnię twoje życzenie. – Noelle spojrzała zdumiona to twarz Azariaha.

Wciąż się uśmiechał, ale miał zamknięte oczy i mruczał coś pod nosem. Poczuła, jakby kopnął ją prąd, ale nie doskwierał jej ból. Przez ich splecione dłonie przepływała jakaś dziwna energia, która spływała na chłopaka. Na jej zdumionych oczach jego rysy wygładzały się, a wory pod oczami znikały. Z jego ust przestał wydobywać się świszczący oddech. Wziął głęboki wdech i wypuścił go z westchnieniem ulgi, aż zafalowały wąsy tlenowe pod jego nosem.

Azariah powoli przesunął ich dłonie na jego klatkę piersiową, a rzęsy chłopaka zadrgały niespokojnie. Noelle poczuła jak zdenerwowanie wędruje po jej plecach w postaci dreszczu. Wspięła się na palce, by lepiej widzieć.

Wreszcie po długiej chwili, która wydawała się ciągnąć godzinami, Trevor otworzył swoje wielkie, ciemne oczy. Zamrugał kilkakrotnie i przeniósł wzrok na doktor Harris, która uśmiechnęła się do niego przez łzy.

- Noelle – wychrypiał.

- Nie mów, musisz być wyczerpany – odpowiedziała, puszczając dłoń Azariaha i pogłaskała blondyna po policzku.

- Nie, jest w porządku... – Podniósł się gwałtownie i dotknął wąsów pod nosem. Przeniósł wzrok na kroplówkę wiszącą na stojaku koło jego głowy.

- Hej, nie szarżuj. Przed chwilą byłeś w śpiączce – powiedziała łagodnie, przysiadając na brzegu łóżka. Wzięła chłopaka za rękę i przeniosła wzrok na ekrany monitorujące jego funkcje życiowe. Wszystkie były w normie.

- Jak się czujesz? – zapytał Azariah.

Trevor przeniósł na niego wzrok, ściskając dłoń Noelle.

- Dobrze. – Spojrzał na nią jeszcze raz, a potem znów na anioła – To ty, prawda? Dzięki tobie wyrwałem się z...?

Azariah kiwnął głową i uśmiechnął się lekko, a oczy mu zabłyszczały.

- Dziękuję – powiedział chłopak.

- Nie dziękuj mi, a Noelle. – Anioł wskazał ją dłonią – Mogła mnie poprosić o wszystko: od władzy nad światem po przywrócenie życia swojemu dziecku. Wybrała uzdrowienie ciebie. To wszystko jej zasługa.

- Dziękuję – powtórzył, patrząc na nią.

Uśmiechnęła się.

- Najważniejsze, że już jest dobrze. – Otarła łzę, która niespodziewanie wypłynęła z jej oka – Przepraszam. – Wstała i podeszła do okna. Odwrócona do nich plecami, próbowała się uspokoić.

Gdy jako tako opanowała sytuację, odwróciła się z uśmiechem. Trevor wyglądał na trochę skołowanego, a Azariah uśmiechał się pocieszająco. W jego oczach widziała też... dumę?

- Trevorze, tak czy inaczej próbowałbym cię wyciągnąć ze śpiączki, ale dzięki temu możemy doświadczyć na własnych skórach dobrego serca naszej pani doktor – odezwał się, kierując się do chłopaka na łóżku.

Nastolatek niepewnie kiwnął głową.

- Czy możesz nam opowiedzieć, co przyśniło się poprzednim razem? Gdy zasypiałeś razem z Noelle w swojej sypialni?

Chłopak zmarszczył brwi.

- Śniło mi się... Śniło mi się...

- Spokojnie, nie śpiesz się – uspokoiła go doktor Harris, widząc rumieńce na policzkach.

- To było... Wspomnienie. Byłem mały, ale już umiałem czytać. I... – Wziął głęboki wdech – Znalazłem pamiętnik ojca. – Podrapał się po głowie i spojrzał na Noelle. Uśmiechnęła się łagodnie i kiwnęła głową, zachęcając go do dalszego mówienia.

- Było w nim napisane, że jak mój tata był mały, może trochę starszy niż ja, gdy znalazłem ten pamiętnik, to włamał się do naszego obecnego domu. Miał ze sobą grupkę przyjaciół-chojraków. Mówili, że ten dom był nawiedzony, ale oni chcieli oczywiście być tacy świetni i odważni, by wejść do środka. Opisał to bardzo chaotycznie, ale weszli na strych i zaczęli się straszyć. Wyskoczył zza jakiegoś słupa i przestraszył jednego z tych chłopaków. Nie lubili go chyba. Był gruby i wredny, z tego, co zrozumiałem, ale naprawdę się przestraszył. Zaczął się cofać i złapał za jakąś płachtę, ciągnąc za tym pustą szafę, która spadła na niego. Zbutwiałe deski załamały się pod nim i szafą. Spadł piętro niżej. Do starej łazienki.

- Tam, gdzie teraz jest twój pokój – szepnęła.

Trevor kiwnął głową i westchnął.

- Mój ojciec go zabił. Przyznał się do tego w tym wpisie. Zabił tego chłopaka, a ja go znienawidziłem. – Ukrył twarz w dłoniach – Odrzuciłem go, on to czuł, wiedział, że wiem. Potem, potem widziałem w tym śnie, jak mój ojciec wszedł do mojego pokoju i... i zaczął walczyć z tym czymś... A potem wpadł do wanny i był taki, jakim go znalazłem. Martwym i przerażonym.

Noelle kilkoma krokami znalazła się przy nim i objęła go, mocno przytulając.

- Spokojnie, Trevorze – szepnęła, głaszcząc go po plecach.

- Dopiero, gdy go straciłem, zdałem sobie sprawę, jak głupi byłem. Odrzuciłem swojego własnego ojca. Byłem smarkaczem, nie obchodziło mnie, co czuł ten człowiek. Przecież musiał codziennie spoglądać sobie w twarz z poczuciem winy, ale mnie nie obchodziło to. Odrzuciłem go, a on... on umarł. Nie wyobrażam sobie, co musiał czuć, ale byłem, czułem się tak winny temu, że umarł. Uważałem. – Wziął głęboki oddech – Nadal uważam, że to moja wina. Tak bardzo chciał umrzeć, bo jego ukochany syn nie chciał na niego patrzeć. Uważał go za mordercę. Za potwora. Tak bardzo mnie kochał! Cholernie mnie kochał! – Uderzył pięściami w materac i pochylił się, płacząc – To nie on był potworem. To ja. Jestem potworem. Zabiłem własnego ojca.

- Trevorze, to nie prawda... – szepnęła, ponownie go do siebie przytulając. Objął ją i rozpłakał się, przyciskając twarz do jej brzucha. Głaskała go po głowie.

Wszystko układało się jej w całość.

Choć nie powinna brać tego snu jako pewnego źródła, to wszystko tłumaczyło. Och, gdyby tylko wiedziała to wcześniej, mogłaby mu pomóc o wiele szybciej, o wiele łatwiej i wiele bardziej efektywnie.

Trevor widzący w sobie potwora i ojcobójcę, odsunął się najpierw od rodziny i przyjaciół, potem od reszty społeczeństwa i zamknął się w czterech ścianach swojego cierpienia. Nie widział z tego wyjścia, jego zraniony umysł, który rozpadł się na kawałki, nie potrafił sobie poradzić z emocjami i wyrzutami sumienia. I takiego właśnie znalazły go ciemności, gnębiąc i czerpiąc swoją moc z jego bólu i rozpaczy. Żerowały na jego poczuciu winy, wykorzystując jego słabości i niszcząc go od środka.

Noelle westchnęła, przygłaskując jego włosy.

By pomóc Trevorowi, musiałaby mu wytłumaczyć, że to nie jego wina. Musiałaby krok po kroku pokazać prawdziwe oblicze, tego co przeżył. Musiałaby dotrzeć do tego zranionego i przerażonego dziecka jakim był jej pacjent.

Trevor był po prostu dzieckiem: zagubionym, przerażonym i obwiniającym się o śmierć ojca. Ona też była dzieckiem. W głębi duszy. A to właśnie tam musiała dotrzeć.

Musiała dotrzeć do serca Trevora, tam, gdzie wciąż był dzieckiem.

Azariah zmaterializował się tuż koło niej i złapał ją za łokieć, odwracając w swoją stronę gwałtownie. Zadarła głowę, wpatrując się w niego zdumiona.

Ujął jej głowę w obie dłonie i kciukami zmusił jej powieki do zamknięcia się. Poczuła najpierw na prawej, potem na lewej jego wargi – delikatne muśniecie niczym skrzydła motyla. Ale ten dotyk powodował, że czuła, jak na całym ciele jeżą jej się włosy. Każda komórka ożywia się. Czuła się, jakby wypełniło ją całą powietrze i zaraz miała odlecieć.

Niech opadną łuski z oczu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top