Rozdział dwudziesty

Chociaż zasłaniała twarz dłońmi, poczuła, gdy padł na nią cień i ktoś zasłonił mrugającą jarzeniówkę. Cały korytarz był skąpany w tym zimnym świetle, które przyprawiało o dreszcze i nijak mówiło i zbliżającym się świcie. Choć kto wie. W zamkniętym świecie szpitala, świt mógł nigdy nie nadejść dla Trevora Ricemana.

- Noelle?

Odsłoniła twarz, wciskając w kolana łokcie, bojąc się tego momentu. Nawet jeśli wiedziała, że koszmar był tylko obrazem w jej głowie, twarz umierającego Gusa wyryła się w jej pamięci z każdym detalem.

- Hej, co się stało? – Przysiadł przed nią i ujął jej dłonie w swoje własne.

- Jestem taką idiotką, Gus – wyszeptała i spuściła oczy.

- Ale dlaczego?

- Zasnęłam, zamiast czekać i obserwować Trevora. Kiedy się obudziłam, chłopak miał atak padaczki. Teoretycznie zrobiłam wszystko, ale spanikowałam. Ja, doktor medycyny, spanikowałam i przytrzymałam go, nie wiem nawet po jaką cholerę. Dostał wstrząsu mózgu chwilę wcześniej i teraz jest w śpiączce. – Wyrwała swoje dłonie z uścisku Yamasha i zakryła ponownie twarz.

- Noe, kochanie, przecież to nic takiego. – Delikatnie rozsunął jej dłonie, dotykając opuszkami palców zaczerwienionej od płaczu twarzy – Każdemu się zdarza. Lekarzom. – Wskazał na nią głową – Policjantom. – Uśmiechnął się łagodnie, biorąc ją za ręce - Strażakom. Politykom. Nauczycielom. Wszystkim. Nie masz prawa siebie za to winić. To jedynie mówi na twoją korzyść. To znaczy, że uczucia jeszcze w tobie nie wygasły.

- Ciekawe, kto je ostatnio rozbuchał, Yamash – mruknęła i usta drgnęły jej delikatnie, powstrzymując uśmiech – Dziękuję ci – szepnęła, dotykając jego policzka – Mój samochód stoi pod szpitalem. Odwieziesz mnie do domu?

- I myślisz, że zostawię cię w takim stanie samą? – prychnął – Pojedziemy do mnie. Nie chcę, żebyś przewracała mi się z boku na bok albo próbowała wyskoczyć z okna, co gorsza.

- A co niby chcesz zrobić?- zapytała spokojnie, wstając.

- Dopilnować, żebyś spokojnie przespała resztę nocy – odpowiedział, biorąc ją pod brodę i całując w czoło – Gdzie masz swoje rzeczy?

- Torebkę i płaszcz zostawiłam w samochodzie, mam przy sobie tylko klucze i telefon.

- Który nie działa. – Zdjął swoją skórzaną kurtkę i oddał ją Noelle.

- Dziękuję. – Przycisnęła ją do piersi – Pójdę zobaczyć, co z nim i pożegnać panią Riceman. – Wskazała ręką na drzwi, a Gus kiwnął głową.

Odeszła, czując na sobie jego zmartwiony wzrok. Serce biło jej szybciej, bo wiedziała, że Gus przyjechał tu od razu, gdy tylko dowiedział się, gdzie jest. Przyjechał tu, chociaż był środek nocy. Przyjechał do niej.

Zanim przekroczyła próg sali szpitalnej, w której leżał jej pacjent, odwróciła się i spojrzała na blondyna. Inspektor rozmawiał z jakimś lekarzem, trzymając się pod boki, a koszulka rozciągała się na klatce piersiowej. Jego zmartwiona twarz i opadające na twarz, blond kosmyki sprawiły, że Noelle dotknęła ust. Przypomniał jej się smak krwi w ustach, gdy pocałowała go we śnie. Gdy umarł, oddając za nią życie.

Odwróciła głowę i westchnęła, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co widziała.

Trevor leżał bezwładny na łóżku, jego pierś unosiła się nieznacznie, a na bladej, umęczonej twarzy odznaczały się ciemne, prawie czarne sińce pod oczami. Wydawał się zapadnięty w sobie, jego rysy wyostrzyły się, stały się przerażające. Dodawały mu wieku. Wyglądał jak starzec zamknięty w ciele siedemnastolatka.

Pani Riceman siedziała obok niego, trzymając go cały czas za rękę i głaszcząc jego poszarzały policzek. Była zmęczona i przerażona, a do tego spuchnięta od wielogodzinnego płacz przy boku nieprzytomnego syna.

- Pani Riceman? – odezwała się cicho, podchodząc do niej – Pani Riceman? – Dotknęła jej ramienia, a kobieta drgnęła i podniosła na nią zaczerwienione oczy – Powinna pani wrócić do domu, do dziewczynek. Na pewno poradzą sobie tu z nim i gdyby coś się stało, zadzwonią do pani. Proszę wrócić do domu i uspokoić córki.

Amanda kiwnęła głową i złapała ją za rękę.

- To nie pani wina. Nie mogła pani wiedzieć. Zrobiła pani wszystko. Proszę się nie obwiniać.

- Ja wcale...

- Jest pani taką dobrą duszyczką, widzę to w pani oczach.

Noelle uśmiechnęła się na siłę.

- Pod szpitalem są taksówki. Proszę to dla mnie zrobić. Wtedy będę się martwić mniej. – Przeniosła wzrok na Trevora, kompletnie nieświadomego, co się dzieje.

Bóg jeden wiedział, co za koszmary mu się śnią.

- Dobrze, dobrze. Ale... – Wydała z siebie coś pomiędzy jękiem a westchnięciem. Noelle chciała ją rozumieć. Matkę, która kocha swoje dziecko nad życie. Widziała to dobrze, gdy Amanda Riceman pochyliła się nad synem i pocałowała go w czoło, a potem odeszła i rzucając ostatnie spojrzenie na syna, wyszła przez drzwi.

- Przepraszam, Trevorze. Obiecuję ci, że następnym razem się uda. – Noelle dotknęła niepewnie jego dłoni i wyszła, starając się nie rozpłakać jak dziecko.

Na korytarzu nałożyła na siebie kurtkę Gusa, który czekał przy windzie razem z panią Riceman.

Podróż do wyjścia minęła w milczeniu, a Noelle uparła się, by dopilnować, by matka Trevora wsiadła do taksówki. Sama podała adres Ricemanów i po zapłaceniu taksówkarzowi z nadwyżką, zatrzasnęła za kobietą drzwi.

Oddała klucze do samochodu Augustowi, sama siadając po stronie pasażera. W środku po włączeniu ogrzewania od razu zrobiło się cieplej. Noelle nie mogła uwierzyć jakim cudem dojechała w jednym kawałku do szpitala. Teraz cała drżała i świat rozmazywał jej się przed oczami.

- Wiesz, jak się przestraszyłem, gdy o drugiej w nocy wydzwania do mnie mój departament, że muszę jechać do szpitala. Najbardziej zgłupiałem na komentarz Lesley. „Po pierwsze, dlaczego nie powiedziałeś, że masz dziewczynę? Po drugie, jak rodzi, chce być chrzestną". – Noelle uśmiechnęła się pod nosem.

- Najpierw mnie zatkało, a potem do mnie dotarło, że to o ciebie chodzi. Bałem się, że coś naprawdę się stało u Ricemanów – dodał i wziął ją za rękę – Co jest z twoim telefonem?

Wyjęła go z kieszeni pokazując piękny, rozbity w drobny mak ekran. Obróciła telefon, pokazując pokaźne wgniecenie z tyłu.

- Cholera go wie. Myślisz, że przyjmą mi go do reklamacji?

Spojrzała mu w oczy i oboje parsknęli śmiechem.

- Dziękuję. – Ścisnęła jego rękę – Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy twoja obecność.

- Prawdopodobnie tyle, ile ty znaczysz dla mnie.

Wpatrywała się w jego profil, gdy on skupiał się na drodze przed nimi spowitej w głębokiej mgle. Sunęli przez ulice Londynu, odjeżdżając od szpitala, gdzie został Trevor.

- To ty powiedziałaś Lesley, że jesteś moją dziewczyną, prawda?

- Nie wiedziałam, jak to inaczej określić, co jest między nami. No bo... jestem nią, prawda?

Uśmiechnął się.

- Wszystko zależy od ciebie. – Spojrzał na nią.

Odwzajemniła uśmiech, czując, że serce rośnie jej w piersi. Blondyn sprawiał, że na wyschniętej i jałowej ziemi, tam, gdzie poprzednio wyrwano jej serce, teraz wyrasta nowe życie. Nowa roślina. Silniejsza i mądrzejsza od swojej poprzedniczki.

- Zastanawiałem się ostatnio też nad tym, co mi powiedziałaś o swoim rozwodzie – dodał.

- Oho. Czyżby trzecia w nocy była godziną wyznań?

Uśmiechnęli się do siebie.

- Chyba, hm. – Zatrzymał się na światłach – Bo wiesz, ja prawie stanąłem na ślubnym kobiercu. – Spojrzał na nią, czekając na reakcję.

Kiwnęła głową, by kontynuował.

- Mam z tego związku trzyletniego syna. – dodał ciszej, a Noelle uśmiechnęła się łagodnie. Tej nocy nic jej nie zaskoczy.

- To dobrze, bo ja uwielbiam dzieci – odpowiedziała i podniosła wzrok na światła uliczne – Zielone.

Nacisnął gaz, uwalniając dłoń z jej uścisku i zmienił bieg. Potem znów wziął ją za rękę i uniósł dłoń do ust, całując.

- Bałem się, że każesz mi iść w diabły albo uciekniesz z krzykiem.

Pokręciła głową, chichocząc pod nosem. Była zmęczona dzisiejszym dniem. Dzisiejszą walką, którą jednocześnie wygrała i przegrała. Była zwyczajnie zmęczona. Chciała chwili spokoju, chciała po prostu zamknąć oczy i pozwolić sobie na sen bez marzeń. Czarną dziurę, która porwie wszystkie koszmary, te z rzeczywistości i najdalszych granic jej umysłu.

- Po pierwsze, to mój samochód. Nie miałabym dokąd uciec. Po drugie, uwielbiam dzieci. Po trzecie, założę się, że jest tak uroczy jak jego ojciec. – Uśmiechnęła się lekko i oparła głowę o zagłówek, przymykając oczy – Poza tym, mógłbyś mieć dziesięcioro dzieci, nie zmieniłabym zdania o tobie – dodała, otwierając jedno oko - Jak ma na imię?

- Felix.

- Śliczne imię – przyznała, zamykając oczy.

- Hm, nie mam nic przeciwko noszeniu cię, ale właśnie dojeżdżamy – powiedział Gus i poczuła, jak samochód zatrzymuje się.

Podniosła powieki i z westchnieniem wypakowała się z samochodu, po drodze, zabierając swój płaszcz i torebkę. Gus czekał na nią i pomógł jej nałożyć płaszcz, gdy oddała mu kurtkę.

- Jeszcze tego brakuje, żebyś się przeziębiła – mruknął, kładąc dłonie na jej ramionach i obrócił ją w stronę budynku. Zaparkowali na tym samym parkingu, co kilka dni temu. Gdyby była trochę mniej zmęczona, pewnie by szukała pamiątek po tamtej walce dwóch aniołów, ale teraz jedyne o czym marzyła, to by położyć się spać.

Szli pod rękę i na szczęście Gus kierował się wyraźnie do pierwszej klatki. Po wstukaniu kodu w domofonie, zamek zabrzęczał i otworzył przede nią drzwi.

Klatka schodowa była schludna i pachniała środkami czystości. Podłoga w żółtym świetle lampy była szaro-bura, a ściany chyba miętowe.

Gdy dotarli do windy, Noelle oparła się o Gusa, który zaśmiał się, głaszcząc ją po ramieniu.

- Chodź. Zaraz się położymy.- Drzwi windy się otworzyły, a oni weszli do środka.

Noelle chyba przysnęła na chwilę w windzie objęta w pasie i całkiem oparta na inspektorze Yamashu. Ten, śmiał się z niej, wyprowadzając ją z windy i prowadząc pod drzwi mieszkania.

Gdy otworzył przed nią wrota do męskiej nory, poczuła na twarzy ciepły powiew, który niósł ze sobą zapach... męskiej nory. Inaczej nie mogła tego określić. Ale to nie był nieprzyjemny zapach. Poruszał jakąś część jej mózgu i przywodził na myśl wyprawioną skórę i trochę piżma, a może truskawki? Wszystko jej się mieszało.

Weszła do środka i poczuła na ramionach dłonie Gusa. Pomógł jej zdjąć płaszcz i odwiesił go na haczyku obok sterty kartonów pozaklejanych srebrną taśmą. Wszystkie były podpisane imieniem młodszej siostry policjanta.

Noelle pozbyła się butów i ruszyła za swoim towarzyszem pomieszczenia po prawej, w którym paliło się światło. Była to mała, ale przytulna kuchnia z ceramiczną podłogą i kolorowymi płytkami na ścianach. Pod oknem stał drewniany stół, przy którym siedział jakiś facet. Pochylał się nad stertą kartek i skrzętnie coś na nich notował czerwonym długopisem. Za jego plecami ciągnął się rząd drewnianych szafek w kolorze, który zapewne miał kiedyś odzwierciedlać błękit nieba, ale przez lata wyblakł.

- Ekhem. – Gus złapał się pod boki, a mężczyzna pod oknem podniósł głowę. Miał brązowe włosy, chaotycznie pokręcone na wszystkie strony i wielkie, brązowe oczy oraz mały, zgarbiony nos. Przy jego brzoskwiniowej cerze i szerokich ramionach, dawało to komiczny efekt.

- Jean, chciałbym ci kogoś przedstawić – rzucił blondyn i stanął bokiem, odsłaniając stojącą za nim doktor Harris.

- Mon Dieu. - Facet poderwał się z krzesła, szarpiąc za loki - Wybaczcie - dodał z mocnym, francuskim akcentem.

- Noelle, to jest mój współlokator, Jean-Phillipe. Jean, to jest właśnie Noelle - przedstawił ich sobie.

Wysiliła się na uśmiech i podała mu dłoń.

- Enchanté - rzuciła.

- Moi aussi, Noelle. - Przechylił głowę, mrużąc oczy - Excusez-moi, es-tu française?

Była zmęczona, ale gdzieś tam daleko w świadomości, próbowała wygrzebać z pamięci jakieś podstawy francuskiego, które poznała dawno temu i od tego czasu ich nie używała.

- Non, non, je suis Britannique, et toi? - Miała nadzieję, że było to chociaż w miarę poprawne.

- Canadien.* - Uśmiechnął się.

- Dobra, dobra. Starczy tego dobrego, bo nic nie rozumiem. I nawet nie próbuj tych swoich kanadyjskich sztuczek - dodał, patrząc na współlokatora wilkiem – Noelle śpi dzisiaj u mnie.

- Okej, okej. Spokojnie, panie policjancie. - Jean-Phillipe uniósł ręce w geście niewinności i uśmiechnął się lekko w stronę Harris.

Gdyby była mniej zmęczona, pewnie by odwzajemniła uśmiech, ale zamiast tego spojrzała na Gusa zmęczonym wzrokiem. Dotknął jej policzka, głaszcząc go delikatnie.

- Chodź, znajdziemy ci coś na przebranie i położysz się spać - powiedział.

Kiwnęła głową.

- Miło było cię poznać, Jean-Phillipe - rzuciła na odchodnym, gdy Yamash wskazał jej wyjście.

- Ciebie również.

Przeszli przez ciemny korytarz do ostatnich dwóch pokoi. Gus zapalił w obu światłach. Jeden to była jego sypialnia, a drugi łazienka.

- W szafce nad pralką są ręczniki - powiedział - Zaraz przyniosę ci jakąś moją koszulkę i może coś wygrzebię od Kaï.

- Dziękuję – szepnęła, zanim zamknęła drzwi i pocałowała go krótko.

- Cała przyjemność po mojej stronie. – Uśmiechnął się i zamknął drzwi.

Noelle weszła pod prysznic i stała tak przez chwilę, walcząc z sennością oraz wszystkimi obrazami minionego dnia, które przepływały jej przed oczami. Miała już dość i bojąc się, że zaśnie i się utopi pod prysznicem, wyszła. Na sedesie znalazła złożony miękki ręcznik, pomarańczową, znacznie za dużą koszulkę i jakieś damskie szorty. Ubrała się w to, swoje ubrania wcześniej składając, tak by zajmowały jak najmniej miejsca.

Wyszła z łazienki i klnąc na zimny parkiet na korytarzu, przeszła do sypialni Gusa. Czekał, siedząc na łóżku i oglądał jej telefon. Nagi od pasa w górę, jedynie w dresowych spodniach, sprawił, że zapiekły ją policzki. Domyślała się, że jest wysportowany, ale nie spodziewała się tego, co zobaczyła.

Obok pod stolikiem leżała jej torba. Noelle położyła obok niej ubrania i stając się ukryć zaróżowione policzki, przytuliła się, chowając twarz w jego szyi.

Zaśmiał się, obejmując ją.

- Jakim cudem tego dokonałaś? – zapytał, wciąż przyglądając się potłuczonej komórce.

- To dość proste. W końcu 80 procent ceny to logo z tyłu, a nie jakość. – Podkuliła stopy, które miała wrażenie, że są jak kostki lodu.

- Zimno ci w stopy?

- Skąd ty to wiesz? – mruknęła i odsunęła się, patrząc mu w oczy.

- Dam ci jakieś skarpetki – stwierdził i wstał.

Noelle usiadła na łóżku, sunąć dłonią po miękkim prześcieradle. Pościel była w kolorze ecrue i miała brązowe elementy.

- Proszę. – Wyjął z szafki jedną parę i rzucił nimi w nią.

- Piłkarze czasem nie noszą takich? – Uniosła je, bo okazały się bardzo długie i z dwoma białymi obwódkami na obszyciu. Nałożyła je, ale okazało się, że były za długie i sięgały jej ponad kolano. Przynajmniej były ciepłe.

Gus parsknął śmiechem i zgasił górne światło. W ciemności dotarł do łóżka i jakoś ulokował się między Noelle, a ścianą.

- Są ciepłe przynajmniej?

- I to jak.

Oczy same się jej zamykały, więc po prostu pozwoliła się przytulić do rozgrzanej klatki piersiowej Gusa i powoli zaczęła odpływać.

- Dobranoc, Noelle.

Głowa się jej zsunęła i odpływając w objęcia snu, jak przez mgłę pamiętała dźwięk nierówno i za szybko bijącego serca pod rozgrzaną skórą Yamasha. Uśmiechnęła się lekko.

- Dobranoc.

W każdym razie miała nadzieję, że wymamrotała coś, co brzmiała podobnie.

___________

* [1]Mon Dieu – (fr.) Mój Boże.

[2] Enchanté – (fr.) Miło mi cię poznać.

[3] Moi aussi, Noelle. – (fr.) Mnie ciebie również, Noelle.

[4] Excusez-moi, es-tu française?- (fr.) Przepraszam, jesteś Francuzka?

[5] Non, non, je suis Britannique, et toi?- (fr.) Nie, nie, jestem Brytyjką, a ty?

[6] Canadien. – (fr.) Kanadyjczykiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top