Rozdział trzydziesty szósty; Obietnica.


🥀 Vitale 🥀

         — Powtórz to jeszcze raz — poprosiłem cicho przesuwając dłonią po nagiej skórze Valerii.

Blondynka zaśmiała się po czym podniosła głowę z mojej piersi i podparła ją na zgiętym łokciu. Jej błękitne tęczówki spotkały się z moimi, a malinowe wargi wyciągnęły w uśmiechu.

      — Kocham Cię.

     Przymknąłem powieki, pozwalając sobie na kilka sekund zanurzyć się w tej chwili. Ostatnie tygodnie spędziliśmy zaszyci w rezydencji, próbując zapomnieć o tym wszystkim, co stało się w Vegas. Próbując ruszyć dalej; zacząć od nowa.

    — Jeszcze raz — szepnąłem, otwierając oczy, by znów zobaczyć, jak jej uśmiech rozświetla sypialnie.

     Valeria przewróciła oczami, udając rozdrażnienie, ale z każdą chwilą jej uśmiech stawał się coraz szerszy. Jej palce przesunęły się po moim ramieniu.

     — Kocham cię — powtórzyła powoli — I powiem ci to tyle razy, ile zechcesz, ale pod jednym warunkiem.

     Wyciągnąłem rękę i delikatnie przesunąłem kciukiem po jej ustach.

     — Jakim?

     — Że przestaniesz bawić się ze śmiercią — odpowiedziała z nagłą powagą w głosie, a jej palce zatrzymały się na mojej piersi, dokładnie tam, gdzie biło moje serce — Dwa razy omal nie zginąłeś na moich oczach. Nie chcę myśleć o tym, że kolejnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia.

     Przechyliłem lekko głowę, nie odrywając spojrzenia od jej twarzy.

      — Całe moje życie to zabawa ze śmiercią Val — westchnąłem — Nasze życie nigdy nie będzie... spokojne.

   — Nie potrzebuję spokoju — pokręciła głową — Potrzebuję ciebie. Żywego.

     Poczułem, jak coś w mojej piersi zaciska się boleśnie, jakby te słowa były jednocześnie błogosławieństwem i przekleństwem. Przyciągnąłem Val bliżej, zanurzając twarz w jej włosach.

    — Dobrze więc... — skinąłem głową — Obiecuję.

     Val wplotła dłoń w moje włosy, po czym przesunęła nią powoli w dół.

      — Mogę o coś zapytać? — szepnąłem, wdychając zapach jej szamponu.

     — Yhym — mruknęła, sunąc palcami po moim karku.

      — Przeczytałaś list od Matteo?

      Ruch jej dłoni zatrzymał się na moment, a na skórze poczułem delikatny nacisk jej palców. Milczała przez chwilę, ale w końcu odpowiedziała jednym słowem.

     — Przeczytałam.

     Uniosłem powoli głowę, zrównując spojrzenie z jej tęczówkami i uchyliłem usta by zapytać, czy zdradzi mi co w nim było, ale uprzedziła mnie. Położyła dłoń na moim policzku, a kąciki jej ust drgnęły delikatnie.
    Ostatnie tygodnie były ciężkie dla nas obojga.

    — W liście było wiele rzeczy... — przesunęła palec na moje usta, sunąc delikatnie po zagojonym już rozcięciu na wardze — Ale żadna z nich nie przekonałaby mnie do sprzedaży Inferno.

     Zmarszczyłem lekko czoło starając się pojąć sens jej słów.

       — Mój ojciec dobrze mnie znał — jej głos był spokojny, ale wyczuwalne było w nim napięcie — Wiedział, że się nie cofnę. Że podejmę ryzyko i zrobię wszystko, by postawić na swoim. Gdyby chciał, żebym naprawdę odpuściła i sprzedał wam klub, napisałby to wprost.

        — A nie zrobił tego? — upewniłem się nie odrywając spojrzenie od jej twarzy nawet na moment.

     Val pokręciła głową.

      — Myślę, że dlatego wysłał list do twojego ojca. To wy mieliście mnie przekonać, że sprzedaż klubu to jedyne wyjście — Jej oczy błysnęły pewnością siebie — Ale chyba nie docenił mojego uporu i tego, że ty miałeś inne plany.

     — Val ja... — zacząłem znów chcą ją przeprosić, ale uciszyła mnie szybko.

      — Nie chce wracać do przeszłości i rozgrzebywać starych ran — splotła nasze dłonie — Nie zmienimy tego, co się stało. Może i nie podjęłam decyzji o wejściu do tego świata, ale z całą pewnością będą, tą która podejmie decyzję o zostaniu w nim.

      Jej słowa zawisły w powietrzu, jak echo, które wydawało się trwać dłużej, niż było to możliwe.
     Podniosłem się opierając dłoń przy jej głowie, jej naga klatka piersiowa przyległa do mojej sprawiając, że czułem każde uderzenie jej serca.

       — Jesteś pewna?

       Val oplotła mój kark dłońmi.

     — Niczego nigdy nie byłam bardziej pewna.

     Pochyliłem się, przyciskając swoje czoło do jej. Przez kilka sekund między nami panowała cisza, w której jedynym dźwiękiem było bicie naszych serc.

      — Czyli zaczniemy od nowa? — zapytałem, muskając jej wargi.

     Skinęła głową, odwzajemniając pocałunek.

      — Bez żadnych tajemnic, żadnych sekretów. Jeśli coś jeszcze przede mną ukrywasz, to lepiej, żebyś powiedział mi teraz — powiedziała stanowczym, ale łagodnym tonem, patrząc mi prosto w oczy.

      Podparłem się dłońmi po obu stronach jej ciała i uniosłem głowę. Zawahałem się na ułamek sekundy, ale Val miała rację. Zaczynaliśmy od nowa.

       — To ja pomogłem uciec Francesce w dniu naszego ślubu.

      Ku mojemu zdziwieniu Valeria na to wyznanie uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Jakby to nie było dla niej żadnym zaskoczeniem.

       — Wiem.

     Zmarszczyłem brwi, czując, jak zaskoczenie zderza się z lekką nutą podejrzliwości.

     — Skąd? — zapytałem, nie kryjąc zdziwienia.
  
     — Zapomniałeś, że rozmawiałam z Francescą? — uniosła kącik ust w delikatnym, niemal figlarnym uśmiechu.

     — Powiedziała ci? Tak po prostu?— dopytałem, próbując sobie przypomnieć tamten dzień, jednak mój umysł, jakby nie pozwalał mi wracać do wspomnień Val na szpitalnym łóżku.

     Blondynka wzruszyła ramionami, przesuwając dłońmi po moich ramionach.

     — Miałyśmy mało czasu i wiele lat do nadrobienia – uśmiechnęła się, ale w tym uśmiechu dostrzegłem nutkę smutku. Wcześniej to było nie możliwe, ale może, teraz gdy Vincet był martwy Fran mogłaby nas odwiedzić bez strachu przed konsekwencjami? — I nie jesteś tak trudny do przejrzenia Vi — dodała, pozbywając się cienia nostalgii z głosu.

     Zsunąłem dłoń, zatapiając palce w skórze jej uda.

      — Ach tak? — znów zbliżyłem swoje usta do jej — Potrafisz mnie aż tak dobrze przejrzeć?

    Val oplotła mnie w pasie nogami. Moje ciało nadal odczuwało skutki tego, co stało się w Vegas, ale żaden ból nie był większy niż pragnienie jej bliskości.

     — Oczywiście, że tak... — szepnęła, muskając moje wargi,   jakby chciała mnie rozdrażnić i uspokoić jednocześnie — W końcu jesteś moim mężem.

     Słowo, które wyszło z jej ust, uderzyło mnie z siłą, jakiej się nie spodziewałem. Z początku nie rozumiałem, dlaczego tak się stało, jednak po chwili doszło to do mnie. Val nigdy wcześniej tak mnie nie nazwała. Nigdy nie nazwała mnie swoim mężem. Aż do teraz.
    Przesunąłem dłonią po jej policzku, patrząc na nią z czymś, co musiało przypominać uwielbienie.

    — Musisz mi coś obiecać.

    — Co takiego? — zapytała, przenikając moje spojrzenie swoimi błękitnymi tęczówkami.

     — Że już zawsze wybierzemy siebie. Niezależnie od tego, co się wydarzy, zawsze będziemy wybierać siebie.

     Jej twarz zmiękła, a wargi wykrzywiły się w uśmiechu, który zaparł mi dech.

     — My przeciwko całemu światu? — mruknęła wprost w moje usta, a jej oddech musnął moją skórę.

    Skinąłem głową, nie odrywając od niej wzroku.

     — My przeciwko całemu światu mia cara.

🥀 Valeria 🥀

Odgłos szumu spływającej z prysznica wody roznosił się echem po sypialni, wypełniając jej cztery ściany. Leżałam na środku łóżka przykryta szczelnie kołdrą, wpatrując się w sufit. Nie miałam pojęcia, czy to przez pogodę, która ostatnio nie rozpieszczała Sycylii, czy to, że ostatnie tygodnie cholernie mnie zmęczyły, ale nie miałam siły na nic. Czułam się, jakbym mogła przeleżeć cały dzień w łóżku, a nadal byłabym zmęczona.
     Dźwięk cichego pukania do drzwi oderwał mnie od myśli. Podniosłam się opierając na łokciach i utkwiłam spojenie w drewnianej powierzchni dwuskrzydłowych drzwi, które właśnie się otwierały powolnie.

       — Mogę wejść? — dźwięk głosu Federico sprawił, że kąciki moich ust uniosły się delikatnie.

      Chwyciłam za puchaty szlafrok przewieszony przez   wezgłowie łóżka i okryłam się nim szczelnie, podnosząc się z materaca do pozycji siedzącej.

       — Możesz.

      Fede wszedł do sypialni, zamykając za sobą drzwi równie delikatnie, jak je otworzył. Rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym zrównał ze mną spojrzenie.

      — Vitale bierze prysznic — odpowiedziałam na pytanie, które zapewne miało paść z jego ust — Coś się stało?

     Fede pokręcił szybko głową.

      — Znów nie zeszliście na śniadanie i pomyślałem, że zajrzę tutaj — uśmiechnął się.

      Skinęłam głową. Mimo uśmiechu łatwo było dostrzec, że coś go dręczyło. Chociaż jego obrażania fizyczne po Vegas zagoiły się szybciej niż to Vitalego to te, których nie było widać miały się znacznie gorzej.

      — Wszystko w porządku? — zapytałam, starając się, by mój głos zabrzmiał spokojnie, a nie podejrzliwie.

    — Tak, wszystko w porządku — powiedział w końcu, ale jego ton zdradzał, że było inaczej.

     Przechyliłam głowę, przyglądając mu się uważnie, po czym poklepałam dłonią materac.

     — Chodź tu.

     Zawahanie z jego strony trwało dosłownie ułamek sekundy. Opadł na materac tuż obok mnie i westchnął głęboko przeczesując dłonią ciemne kosmyki włosów, jakby próbował zebrać myśli.

       — To wszystko mogło się nie zdarzyć... — powiedział tak cicho, że ledwie usłyszałam jego słowa.

       — Spójrz na mnie — powiedziałam stanowczo kładąc dłoń na jego ramieniu. Fede podniósł głowę i skrzyżował ze mną spojrzenie — Masz rację, że gdybyś nie pojechał wtedy do Vegas to wszystko mogłoby się nie wydarzyć. Ale to nie oznacza, że nie wydarzyłoby się wcale. Vincent był nieobliczalny, a jego wpływ na Alessia niebezpieczny. Kto wie, co by zaplanował, mając więcej czasu.

     Fede uniósł brew.

      — Czyli dobrze, że to się stało? — zapytał zmieszany.
      
     Na to pytanie uśmiechnęłam się lekko, choć na barkach poczułam ten cień ciężaru, którego jeszcze nie potrafiłam do końca zrzucić. Każda decyzja podjęta w Vegas mogła kosztować nas życie. Thomas nadal nie wybaczył mi tego, że zamknęłam go w aucie, a moje rzeczy z Marquis nadal stały w kartonach, w sypialni, przypominając mi o tym, że nie miałam już do czego wracać. Vegas było przeszłością.

       — Dobrze, że mamy to już za sobą — wyjaśniłam — I że Vincent już nikomu nie grozi.

   Fede spuścił wzrok, wlepiając go w swoje splątane dłonie.

      — Vitale porządnie oderwał — rzucił pod nosem, a ja dostrzegłam, jak mimowolnie zaciska szczęki. Nadal się obwiniał.

       — Niepierwszy raz — powiedziałam miękko, przesuwając dłoń z jego ramienia na kark. Wyraźnie zareagował na ten gest, choć nie podniósł wzroku. Palcami delikatnie masowałam napięte mięśnie, czując, jak powoli, choć niechętnie, pozwala sobie na odrobinę rozluźnienia – Ale wierz mi, wrócił do formy.

      Kącik jego ust uniósł się w wymuszonym, ulotnym uśmiechu, który równie szybko zniknął, jak się pojawił. .

       — Ale ty nie wrócisz już do Vegas — powiedział nagle, podnosząc na mnie wzrok. W jego głosie było poczucie winy, które przeszyło mnie na wskroś — Straciłaś dom.

      Pokręciłam głową niemal od razu. Mimo że słowa Fede nie były dalekie od prawdy to nie postrzegłam tego, co się wydarzyło, tak jak on. Vegas było dla mnie domem, bo był w nim mój ojciec i Thomas. Teraz, gdy ich tam nie było Las Vegas stało się jedynie miejscem wielu wspomnień, które przecież mogłam odtwarzać w każdym miejscu na świecie.

      — Mój dom jest teraz tutaj, Fede — odpowiedziałam spokojnie, pozwalając sobie na lekki uśmiech.

     — Naprawdę tak myślisz? — w jego oczach pojawiła się iskra nadziei, jakby chciał usłyszeć coś więcej, coś, co rozwieje jego wątpliwości.

    Zanim, jednak zdążyłam odpowiedzieć strumień wody ustał, a do sypialni wkroczył Vitale. Mój wzrok mimowolnie powędrował w kierunku jego sylwetki. Kropelki wody spływały po jego ramionach i klatce piersiowej zatrzymując się na owiniętymi wokół jego bioder ręczniku. Przeszedł przez pokój, po drodze, sięgając po koszulę przewieszoną przez oparcie fotela, a jego spojrzenie natychmiast zatrzymało się na nas.

      — Coś się stało? — zapytał, unosząc brew, gdy tylko jego tęczówki spotkały się z tęczówkami brata.

Fede od razu podniósł się z materaca, jakby złapany na czymś niewłaściwym.

     — Nie, wszystko w porządku — odparł szybko, machając ręką — Chciałem tylko upewnić się, że u was wszystko porządku. I przypomnieć, że o dwunastej jedziemy do taty.
      
      Vitale zmrużył oczy, jakby nie do końca wierzył w jego słowa, ale po chwili końcu skinął głową i podszedł do komody. Bez słowa rzucił ręcznik, prezentując swoje ciało w pełnej okazałości. Przechyliłam głowę bezwstydnie, lustrując jego sylwetkę. Pomimo nowych blizn jego ciało nadal wyglądało imponująco. Vitale, jakby wyczuł moje spojrzenie, bo jego tęczówki nagle skierowały się w moją stronę. Poczułam, jak ciepło wędruje mi na policzki, gdy jego usta wykrzywiły się w ledwie zauważalnym uśmiechu.

      — Do dwunastej jeszcze sporo czasu prawda? — rzucił, zerkając na zegar.

    Przygryzłam wargę, unosząc lekko brew.

      — Wystarczająco, żeby się nie spieszyć — odpowiedziałam z pozorną obojętnością, ale serce biło mi szybciej niż powinno.

       — Nie macie wstydu — rzucił Fede, krzywiąc się przesadnie.

     Vitale spojrzał na brata, wciągając na siebie bokserki.

       — To Ty wchodzisz nam do sypialni.

      Fede przewrócił oczami i uniósł ręce w geście obronnym.

     — Dobra, dobra, już mnie tu nie ma. — ruszył w stronę drzwi.

    — Fede — zatrzymałam go, zanim zdążył przekroczyć próg. Spojrzał na mnie pytająco, a ja posłałam mu lekki, ciepły uśmiech. — Jeśli będziesz potrzebował pogadać, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

      Przez chwilę wahał się, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko skinął głową i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Vitale odprowadził go wzrokiem, a potem znów spojrzał na mnie, jego oczy były spokojne, ale przeszywające, jakby próbował wyczytać coś z mojej twarzy.

      — Nadal się obwinia?

     — Nadal — westchnęłam, wstając z łóżka — Ale przynajmniej jest tu z nami. Pobyt w domu dobrze mu zrobi.

       — Mówił coś o Fallon?

     Pokręciłam głową, podchodząc do komody i opierając się o nią biodrami

     — Nie pytałam — przyznałam się z cichym westchnieniem — Nie wiem, nawet jak zacząć ten temat. Tak długo ignorowałam sygnały, że zbliżyli się do siebie, że teraz nie potrafię sobie wyobrazić, co ich łączyło. Myślisz, że to było coś poważnego?

      Vitale zamknął szufladę i stanął naprzeciw mnie, opierając dłonie po obu stronach mojego ciała.

      — Myślę, że zależało im na sobie – powiedział powoli, jakby ważył każde słowo. Jego głos był niski, niemal szept, ale jednocześnie pełen pewności — Nadal pewnie zależy, dlatego Federico to zakończył. Dla jej dobra.

      Zmarszczyłam brwi i skrzywiłam się lekko.

       — Czyli nie tylko mierzy się z poczuciem winy, ale i złamanym sercem?

      Vitale uśmiechnął się lekko, choć jego oczy pozostawały poważne. Przysunął się bliżej, a potem złożył na moim czole krótki, ciepły pocałunek.

      — Nie martw się o niego. Federico jest silniejszy, niż nam się wydaje. Pozbiera się — zapewnił stanowczo.

      — Obiecujesz? — zadarłam głowę, krzyżując spojrzenie z ciemnymi tęczówkami męża.

        — Obiecuję — skinął głową, nieświadomy, że to będzie jedyna obietnica złożona tamtego dnia, której zdoła dotrzymać.

***

  Powrót do normalności, po ostatnich wydarzeniach nie był łatwy, ale zdecydowanie bardziej potrzebny niż, kiedykolwiek wcześniej. Z racji, tego, że zarówno Vitale, jak i jego bracia ostatnimi dniami przesiadali sporo czasu w szpitalu przy ojcu przejęłam obowiązki, na których się znałam. Siedziałam w gabinecie zasypana fakturami z kasyn, klubów i hoteli, sumując tegoroczne finanse. Liczenie kolejnych kolumn w Excelu wydawało się prawie terapeutyczne. Kartka za kartką, liczba za liczbą, pozowała odciąć się od myśli.
     Oczywiście, to nie trwało długo. Ciche pukanie do drzwi oderwało mnie od ekranu laptopa.

       — Proszę — powiedziałam, nie podnosząc wzroku.

      Zaraz po moim zaproszeniu drzwi otworzyły się, a do środka weszła Giulia — narzeczona Enza, która miałam okazję poznać na zeszłotygodniowej kolacji, którą Gloria urządziła w rezydencji by świętować urodziny moje i Vital ego. Co prawda ostatnie wydarzenia nie sprzyjały hucznym imprezom, ale Gloria nie dała za wygraną.

        — Przepraszam, że przeszkadzam, ale Enzo poprosił, żebym ci to przyniosła — powiedziała, podchodząc bliżej i wyciągając teczkę z dokumentami w moją stronę.

     Uśmiechnęłam się do niej, odchylając się na krześle.

      — Nie przeszkadzasz.

      — Wyglądasz na zajętą — zauważyła, wskazując na stos dokumentów na biurku.

      — To może zaczekać — przyznałam, wskazując gestem ręki, by usiadła.

     Giulia usiadła, podając mi teczkę, którą odłożyłam na stos obok.

       — Mogę zapytać, czemu to ciebie z tym wysłał? — zerknęłam na kobietę, która wyciągnęła usta w uśmiechu.

     — Pokonał go katar i gorączka — powiedziała, starając się zachować powagę, ale rozbawienie dało za wygraną.

Zaśmiałam się kręcąc głową.

        — Pewnie teraz dramatyzuje, jakby umierał — stwierdziłam z lekkim uśmiechem.

     Giulia parsknęła śmiechem.

       — Leży pod kołdrą, narzekając, że świat się kończy, a ja muszę latać z jego papierami — westchnęła teatralnie, ale w jej oczach było widać rozbawienie. — Ale szczerze, to dobrze mi zrobiło wyjście z domu. I mam nadzieję, że to, co przyniosłam, nie dokłada ci więcej pracy — uśmiechnęła się odpinając płaszcz, który zakrywał jej już widocznie zaokrąglony brzuch.

       — A Ty jak się czujesz? — zapytałam, nie odrywając wzorku od twarzy szatynki.

       Pamiętam, jak na kolacji narzekała na męczące ją mdłości z rana. Co prawda o dolegliwościach w ciąży wiedziałam jedynie tyle co opowiadała Valentina lub Gloria. Nigdy nie interesowałam się tym tematem, bo szczerze chyba nie widziałam się w roli matki.

       — Dobrze — skinęła głową, przesuwając dłonią po brzuchu — Choć muszę przyznać, że ostatnio szybciej się męczę. Nawet wyjście do sklepu to jak maraton — zaśmiała się cicho, a ja dostrzegłam, jak jej spojrzenie łagodnieje, gdy patrzy na swój brzuch. — Ale przynajmniej te mdłości się skończyły, więc to już połowa sukcesu.

        Kiwnęłam głową z uśmiechem, po czym odsunęłam od siebie laptopa i pochyliłam się w jej kierunku.

      — Nie miałam okazji Ci jeszcze podziękować za twoją wyrozumiałość — zaczęłam, na co Gulia uniosła lekko brew, jakby nie do końca, rozumiejąc co miałam na myśli — Wiem, że tutaj to normalne, ale dla mnie oddanie Enzo, i to, co jest gotów zrobić dla bezpieczeństwa mojego i Vital ego jest niepojęcia. Nie potrafię wyrazić tego, jak wdzięczna jestem, że mogę na niego liczyć — uśmiechnęłam się patrząc w jej zielone tęczówki — Powinnaś to wiedzieć.

      Giulia opuściła wzrok na swoje dłonie, które teraz spokojnie spoczywały na jej kolanach.

       — Enzo rzadko opowiada o swojej pracy — powiedziała cicho, po czym posłała mi lekki uśmiech — Zbyt bym się martwiła, znając całą prawdę.

       Mimo że sama nigdy nie potrafiłbym odciąć się od tego, co robił Vitale, to wiedziałam, że czasami niewiedza pomagała sprostać rzeczywistości.

       — Jest dobrym człowiekiem — dodałam jeszcze czując, że nadal to zbyt mało — I wiem, że to, co robi wymaga od ciebie dużo poświęcenia i zaufania. Zwłaszcza teraz.

         — Wiem, na co się pisałam, będąc z nim — ponownie spuściła wzrok, jakby próbowała ukryć emocje — Ale nie żałuję ani chwili — jej głos mimo delikatności, którą zawsze emanował, miał w sobie zaskakującą siłę.

    — Postaram się o to, by Enzo nie brał udziału w niczym, co mogłoby go narazić — zapewniałam ją — Zrobił dla nas już wystarczająco dużo. Zasługuje na to, by być przy tobie i waszym dziecku.

    Gulia spojrzała na mnie niepewnie.

      — A Pan Sorrentino... zgodzi się na to? — zapytała drżącym głosem.

      Powstrzymałam rozbawienie, choć cień uśmiechu przemknął przez moje usta. Gulia uparcie trzymała się etykiet i, mimo że udało mi się przekonała ją, by zwracała się do mnie po imieniu, to wyraźnie miała trudności z porzuceniem sztywnej uprzejmości wobec Vital ego.

      — Bez obaw — powiedziałam z uśmiechem, czując, jak moje palce mimowolnie dotykają połyskującej na nich obrączki — Pan Sorrentino zgodzi się na wszystko, co powie Pani Sorrentino.

XX

Krótki, spokojny rozdział, ale jak to się mówi cisza przed burzą...🙄

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top