Rozdział trzydziesty czwarty: Nogroda za odwagę.


Uprzedzam, że rozdział może wydawać się nieco chaotyczny i obiecuję, że kolejny będzie lepszy 🫣❤️

🥀 Valeria  🥀

— Zabieram Grace do parku — głos Violett oderwał mnie od bezsensownego wpatrywania się w ekran własnego telefonu — Masz ochotę dołączyć?

   Spojrzałam na brunetkę, która choć starała się ukryć wyglądała na zatroskaną.

    — Nie dzisiaj — odpowiedziałam cicho na co Violett przechyliła głowę i zmniejszyła między nami dystans przysiadając na kanapie tuż obok.

    — Może Thomas uwierzył w to, że tak po prostu przyjechałaś nas odwiedzić, ale nie ja — jej spojrzenie spoważniało — Wiem, że nie jesteśmy blisko i można powiedzieć, że szczerze ledwie się znamy, ale możesz mi zaufać. Możesz mi powiedzieć, jeśli coś się dzieje.

    Wzięłam głęboki oddech, odwracając na moment spojrzenie.
Troska kobiety była nie do zignorowania. Kiedy cztery dni temu pojawiłam się w progu ich drzwi to właśnie Violett ku mojemu zdziwieniu zdawała się dostrzegać więcej, niż chciałam pokazywać. Thomas był tak zaaferowany moim przyjazdem, że skupił się wyłącznie na mojej obecności, nie dociekając jej prawdziwej przyczyny.

    — Wszystko w porządku — odpowiedziałam w końcu, próbując zabrzmieć przekonująco — Po prostu... potrzebowałam odpoczynku.

    — Nie wciskaj mi tego — Violett skrzyżowała ramiona na piersi — Coś cię męczy, widzę to.

    Zacisnęłam usta, czując rosnące napięcie. Część mnie chciała się otworzyć, wyrzucić z siebie to wszystko co zaprzątało mi głowę, ale ta druga część... ta silniejsza, podpowiadała, żeby milczeć. Żeby nie obciążać innych swoimi problemami. Przyjechałam tutaj, bo potrzebowałam ucieczki, nie konfrontacji, jednak... może potrzebowałam, żeby ktoś mnie wysłuchał.
Żeby doradził co robić.

    — Ja i Vitale... — zaczęłam niepewnie, czując nieprzyjemny ścisk w piersi — Posprzeczaliśmy się.

    Violett uniosła brew.

    — Jak bardzo?

    — Bardzo — odpowiedziałam krótko.

    — W skali od jeden do dziesięciu?

  Ponownie zrównałam z nią spojrzenie.

    — Jedenaście.

    — Och — westchnęła, opadając na oparcie kanapy — Więc nie jest dobrze.

Pokręciłam głową, znów, wpatrując się w ekran telefonu. Wiadomość od Vitalego, którą od trzech dni ignorowałam wciąż tam była. Napisał, że mnie kocha. Wiedziałam, że to wyznanie było szczere, jednak to nie sprawiło że jego kłamstwo bolało mniej.
    Violett milczała przez chwilę, aż w końcu odezwała się, bardzo spokojnie, niemal szeptem, jakby, chcąc mnie nie przestraszyć ani nie naciskać za bardzo.

    — Nie jestem może najlepszą osobą do udzielania rad, zwłaszcza w sprawach sercowych, ale mogę słuchać. Albo mogę zaproponować jakieś rozwiązanie, o ile chcesz — zawahała się na moment — Albo po prostu siedzieć z tobą w ciszy.

    Te słowa sprawiły, że kącik moich ust drgnął, mimo że wciąż czułam ten nieprzyjemny ciężar w klatce piersiowej. Wątpiłam by rozmowa o tym co się między nami stało pomogła to zmienić, ale może warto było spróbować? Przecież w końcu musiałam podjąć jakąś dezycję. Pomyśleć o tym co dalej z tym wszystkim.
Po chwili dłuższego milczenia spojrzałam na brunetkę i prostu zaczęłam mówić;

— Moja znajomość z Vitalem zaczęła się od współpracy naszych ojców. Dowiedziałam się o nie dopiero kilka miesięcy po śmierci mojego ojca, kiedy Vitale przyjechał do Vegas i ogłosił, że zamierza kontynuować tę współpracę. Nie kwestionowałam tego — spuściłam wzrok wiedząc teraz, że powinnam była to zrobić — Pomyślałam, że jeśli ojciec nie wspomniał mi o tym przed swoją śmiercią, to oznacza, że to zwykła współpraca jak każda inna.
    — Ale taka nie była, prawda? — dopytała, na co pokręciłam jedynie głową.

    — Ani trochę. Nie mogę powiedzieć, że żałuję tego co między nami zaszło, bo to nie prawda, ale Vitale... — urwałam na chwilę przymykając oczy — Vitale ukrył przede mną coś ważnego. Coś, co zmienia wszystko.

    — Wszystko? — powtórzyła.

    — Zataił przede mną list od mojego ojca — odparłam, wbijając wzrok w swoje dłonie. — List, który napisał przed swoją śmiercią i wysłał go do jego ojca. Vitale miał mi go przekazać w dniu, w którym pojawił się w Vegas, ale tego nie zrobił. Z jakiegoś irracjonalnego powodu trzymał go w sejfie przez cały ten czas. I gdyby nie rozmowa z jego ojcem, pewnie nadal by go przede mną ukrywał.

    Violett zamrugała kilkakrotnie, jakby, próbując przetrawić to, co usłyszała. Jej twarz zdradzała wiele emocji – współczucie, zrozumienie, ale też coś na kształt ostrożnej refleksji.

    — Powiedział, dlaczego to zrobił?

    Skinęłam głową. W myślach wciąż przewijały mi się obrazy tamtej kłótni, gorączkowych słów, które wypowiadałam bez zastanowienia. To wszystko wydawało się tak przytłaczające. W tym momencie nie byłam nawet pewna, czy dobrze zapamiętałam jego słowa.
        Jednak, szczerze mówiąc, czy jakiekolwiek wytłumaczenie sprawiło by, że jego kłamstwo bolało by mniej?

    — Mogę zapytać, co było w liście? — spytała z ostrożnością, jakby, przeczuwając, że przekracza niewidzialną granicę.

    Spojrzałam na nią, a moje dłonie mimowolnie zacisnęły  się w pięści. Nie dlatego, że nie chciałam o tym mówić, ale dlatego, że nie mogłam. Wbiłam wzrok w podłogę.

    — Val?

    — Nie przeczytałam go — wyznałam po chwili, tak cicho, że ledwo sama to usłyszałam.

    Violett zmarszczyła brwi.

    — Nie przeczytałaś? — powtórzyła, bardziej jako stwierdzenie niż pytanie.

    — Nie mogłam — pokręciłam głową, czując przypływ wstydu.

          Odkąd list wpadł w moje dłonie znajdowałam tysiące wymówek, by go nie czytać, wmawiając sobie, że nie mam na to czasu albo siły. Ale w rzeczywistości po prostu się bałam.
    Kątem oka dostrzegłam, jak Violett pochyla się nieco w moją stronę, jakby chcą się upewnić, że to co zaraz powie do mnie trafi.

    — Uważam, że powinnaś go przeczytać. Może okaże się, że to, co było w tym liście wcale nie zmieniło by wszystkiego — spojrzała mi w oczy z delikatnym uśmiechem.

   Uchyliłam usta, żeby odpowiedzieć, kiedy do salonu wbiegła Grace. Przewiesiła się przez oparcie kanapy, po czym westchnęła głośno.

   — Idziemy mamo?

Violett zrównała spojrzenie z córką, po czym skinęła głową.

  — Idź ubierz buty — dziewczynka przewróciła oczami, ale posłusznie pobiegła do przedpokoju.

Gdy tylko zniknęła za rogiem, Violett przeniosła wzrok z powrotem na mnie. W jej oczach wciąż była ta sama troska.

    — To, co zrobił Vitale, było złe, ale... nie wydaje mi się, żeby kierowały nim wyłącznie złe intencje. Nie znam go, ale nie raz słyszałam, jak rozmawiał z Thomasem przez telefon — uśmiechnęła się delikatnie — Zawsze stawiał Ciebie na pierwszym miejscu Val. Zawsze mówił o tobie w sposób, jakby nikt inny nie istniał.

    Odwzajemniła uśmiech, ale znów nie zdążyła nic odpowiedzieć. Grace z impetem wbiegła z powrotem do salonu, tupiąc głośno swoimi różowymi kozakami.

    — Gotowa! — zawołała, rozkładając ręce w triumfalnym geście.

    — W takim razie idziemy — Violett podniosła się z kanapy, ale zanim ruszyła za córką, jeszcze raz na mnie spojrzała. — Możesz zostać w Portland, ile chcesz Val, ale obie wiemy, że to nie jest twoje miejsce.

   Wbiłam wzrok w swoje ściśnięcie dłonie. Violett miała rację. Portland nie było moim miejscem. Vegas też już nie. Więc gdzie ono było?

    Po kilkunastu minutach bezczynnego wpatrywania się w przestrzeń podniosłam się z kanapy i skierowałam w stronę pokoju gościnnego. Nawet nie wypakowałam leżącej teraz tuż obok łóżka niewielkiej walizki. Jakbym podświadomie wiedziała, że mimo wszystko nie zostanę tutaj na dłużej.
Chwyciłam za bagaż i położyłam go na łóżku, otwierając jednym pociągnięciem suwaka. List mojego ojca leżał na samym wierzchu nie ruszony od dnia mojego przyjazdu. Sama myśl o nim przyprawiła mnie o skręt żołądka. Miałam tyle pytań. Pytań, na które już nigdy nie usłyszę odpowiedzi. Czy gdyby Vitale go nie ukrył, wszystko wyglądałoby inaczej? A może wcale nie? Może i tak bym go zignorowała? Tego nie wiedziałam. Wiedziałam, jednak że Violett miała rację. Powinnam go przeczytać. Zmierzyć się z tym co mnie przerażało.
    Wzięłam głęboki oddech i w końcu wsunęłam palec pod zagięcie koperty. Papier nie stawiał oporu. Rozdarłam kopertę, czując, jak coś we mnie pęka. To było ostatnie co zostało mi po ojcu. Nie miałam już nic prócz wspomnień.
Rozłożyłam zgiętą kartkę. Raz. Potem drugi. I trzeci. Aż w końcu zobaczyłam pierwsze linijki, napisane tym charakterystycznym, lekko pochylonym pismem;.

    „Valerio, moja droga córeczko..."

***

           — Odbierz proszę — jęknęłam, chodząc w kółko po sypialni. Z każdą minutą narastające napięcie sprawiało, że nie mogłam usiedzieć w miejscu.

    — Po sygnale zostaw wiadomość — w słuchawce przyciętej do mojego ucha znowu odezwała się automatyczna poczta głosowa.

    Zacisnęłam usta, unosząc dłoń by pomasować skroń i przez chwilę milczałam, nasłuchując ciszy. Od dziesięciu minut próbowałam dodzwonić się do Vitalego. Bezskutecznie. Miałam oczywiście na uwadze inną strefę czasową, ale Vitale nigdy nie wyłączał telefonu. Nawet jeśli spał, któryś z moich telefonów na pewno by go obudził. Wiedziałam, że nie unikał by rozmowy. Po prostu to wiedziałam. Dlatego w ciągu tych dziesięciu minut wszystkie moje myśli dotyczące naszej kłótni i listu od ojca, który właśnie przeczytałam zniknęły zastąpione paniką.
    Coś było nie tak.

    Usiadłam na skraju łóżka, próbując zebrać myśli, po czym znów wstałam. Spojrzałam na telefon po raz kolejny, a potem instynktownie zaczęłam szukać numer do Glorii. Nie zamierzałam denerwować Valentiny, jeśli miało się okazać, że po prostu dałam się ponieść paranoi. Wybrałam numer kobiety, a w przeciągu kilku sekund, w których rozbrzmiewał sygnał połączenia w mojej głowie zaczęły pojawiać się najgorsze możliwe scenariusze.

    Odebrała po trzecim sygnale.

    — Val? — jej głos był zaspany — Coś się stało? — wraz z jej pytaniem usłyszałam skrzypnięcie sprężyn.

    — Przepraszam, że Cię budzę, ale próbuje dodzwonić się do Vitalego. Jest może w rezydencji? — zapytałam starając się zachować spokój.

    Chciałam wierzyć, że może po prostu załatwia coś ważnego.

    — Val... — dziwny ton głosu Glorii sprawił, że serce zabiło mi mocniej — To Vitale nie jest z tobą?

    Jej pytanie odbiło się echem w mojej głowie, sprawiając, że dłoń zaczęła mi drżeć. Zacisnęłam ją mocniej na telefonie.

    — Od czterech dni jestem w Portland. Sama — odpowiedziałam, a wraz z moimi słowami po drugiej stronie rozbrzmiało stłumione poruszenie — Co się dzieje? Gdzie on jest?

    — Val on... — zawahał się na moment — On wyjechał tego samego dni co ty. Słyszałam waszą kłótnię, dlatego uznałam, że pojechał za tobą, ale...

    — Ale go tu nie ma — wtrąciłam, nie panując nad lawiną myśli, która przetaczała się przez moją głowę — Nie odbiera telefonów. Nie odpisuje. Nie mam pojęcia, gdzie mo...

    — Spokojnie Val. Może po prostu... — znów się zawahała co nie było do niej podobne — Może też potrzebował chwili dla siebie.

Pokręciłam głową mimo że nie mogła tego zobaczyć.

     — Zostawiłby jakąś wiadomość. Nie zniknął by bez słowa. Coś musiało się stać.

    Gloria milczała przez chwilę, a ja mogłam niemal usłyszeć, jak analizuje wszystkie możliwe opcje.

    — Enzo zaraz namierzy jego telefon. Znajdziemy go — zapewniła mnie, jednak nawet stanowczy ton jej głosu nie sprawił, że poczułam się lepiej. Coś było nie tak. — Na pewno nic mu nie jest Val.

    Zacisnęłam mocniej usta, czując, jak serce bije mi coraz szybciej. W moim umyśle zaczęły kłębić się czarne myśli.
Znowu.

    — Dobrze — wydusiłam w końcu — Daj mi znać, gdy tylko coś ustalicie. Ja jeszcze podzwonię.

    Zakończyłam połączenie, czując, jak napięcie w moim ciele osiąga zenit. Z każdą chwilą stawałam się coraz bardziej świadoma, jak bardzo zależało mi na Vitalim. Jak zależało mi na tym, żeby nic mu nie było. Zaczęłam chodzić po sypialni, jak gdybym to miało mi pomóc w myśleniu. Po chwili wybrałam numer do Federico. To z nim ostatnim rozmawiałam przed wyjazdem, więc może Vitale również. Przeklęłam pod nosem, kiedy i połączenie do niego skończyło się odsłuchaniem poczty głosowej.

Krążyłam po pokoju znów próbując dodzwonić się do Vitalego, aż do momentu, gdy doszedł mnie głuchy dźwięk pukania do drzwi. Przez chwilę wydawało mi się, że to tylko złudzenie, ale kolejne stukanie wwiercało się w ciszę, przerywając potok moich myśli. Z frustracją zaczerpnęłam powietrza, jakby jego brak miał zagłuszyć niepokój, który coraz silniej zaciskał się wokół mojego gardła.

    — Tom, nie teraz — rzuciłam ostro, nawet nie siląc się na kontrolowanie tonu.

    Nie miałam ochoty na rozmowę. Nie teraz, kiedy jedyne o czym myślałam to co mogło stać się na Sycylii.
       Gdy jednak usłyszałam zgrzyt otwieranych drzwi, odwróciłam się gwałtownie. W progu, tak jak myślałam stał Thomas, ale to nie na jego zatroskanej twarzy skupił się mój wzrok. Moją uwagę przykuł ktoś inny — wsparty na jego ramieniu Federico. Uchyliłam usta, ale nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Telefon wypadł mi z dłoni, kiedy moje spojrzenie powędrowało na jego białą koszulkę pokrytą ciemnoczerwonymi plamami. Krew.
Cholernie dużo krwi.

    W jednej chwili znalazłam się obok nich, a gdy Fede tylko poczuł moją bliskość, puścił rękę Thomasa i niemal runął w moje ramiona. Ledwo trzymał się na nogach, a jego blada twarz wykrzywiona była bólem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam.

    — Co się stało? — spytałam gorączkowo patrząc na jego twarz, którą opierał na moim ramieniu — pobladłą, z wyraźnymi śladami bólu — i odruchowo przesunęłam dłoń, by przytrzymać go za kark.

Poderwałam głowę by spojrzeć na Thomasa i dopiero teraz dostrzegłam, że na korytarzu prócz tej dwójki był ktoś jeszcze. Fallon. Co ona tu robiła? Co do cholery się działo?

    — Przepraszam — wymamrotał niewyraźnie Fede nie będąc w stanie utrzymać już otwartych oczu — To wszystko to moja wina Val. To przeze mnie go mają.

    Serce zabiło mi tak mocno, że niemal mogłam poczuć jego uderzenie na żebrach, a powietrze ugrzęzło w gardle, uniemożliwiając jakąkolwiek reakcję. Zacisnęłam zęby, wbijając palce w ramiona Federico, gdy jego ciało zaczęło się osuwać.

    — Kto go ma? — zapytałam niemal szeptem, ale chłopak już nie odpowiedział.

    Zemdlał.

***

Spojrzałam w lusterko wsteczne, starając się jednocześnie nie zjechać z drogi. Federico leżał na tylnej kanapie auta Thomasa, głowę opierając na kolanach Fallon, która delikatnie gładziła jego potargane włosy. Cisza w samochodzie była niemal namacalna, przerywana jedynie nierównym oddechem chłopaka. Próbowałam skupić się na drodze, ale w myślach wciąż krążyły wspomnienia o tym, co kilka minut temu wyznała mi Fallon – o szalonej wyprawie do Vegas, o tym, jak natknęli się na ludzi Luciano na cmentarzu, gdzie mieli odwiedzić grób jej matki, i o godzinach przetrzymywania chłopaka w rezydencji, czekając, aż zjawi się Vitale.
Aż zaoferuje by zająć jego miejsce.

    Zatrzymałam się tuż pod wejściem do szpitala i nawet na moment, nie puszczając kierownicy obserwowałam, jak Thomas wyskakuje z samochodu i pomaga Fallon wyjąć na półprzytomnego Federico z auta. Zerknęłam przez ramię, gdy dziewczyna sięgała po swoją torebkę i na ułamek sekundy zrównałam z nią spojrzenie. Miałam tysiąc pytań, ale w tamtym momencie żadne nie było istotne. Żadna odpowiedź nie była w stanie cofnąć tego, co się już stało.

    — Nie spuszczaj go z oczu Fall — zwróciłam się do niej nie będąc w staranie ukryć drżenia głosu.

    Brunetka skinęła jedynie głową i znów przylgnęła do boku Fede. Słyszałam, jak Thomas przywołuje stojących przy wejściu sanitariuszy i jak odwraca się do mnie i coś mówi, ale nie potrafiłam zrozumieć jego słów. Szumiało mi w głowie, a jedyne, o czym potrafiłam myśleć to Vitale.

    — Musimy iść — lekkie szarpnięcie Thomasa sprawiło, że oprzytomniałam.

   Pokręciłam głową wypluwając jedynie trzy słowa;

    — Jadę do Vegas.

    Thomasa zastygł w bezruchu, zaciskając dłoń na otwartych na pełną szerokość drzwiach od strony pasażera i wlepił we mnie spojrzenie.

    — O czym ty mówisz? Nie pojedziesz tam sama Val — odezwał się w końcu po chwili — Nawet o tym nie myśl.

    — Nie pytałam Cię o zgodę Tom — odparłam ostro zaciskając dłonie na kierowcy jeszcze mocnej — Nie jestem dzieckiem.

    — Wiem, że nie jesteś — nachylił się w moją stronę, przybierając surowy wyraz — Ale też nie jesteś nieśmiertelna.

   Wlepiłam wzrok w przednią szybę.

    — Muszę tam jechać.

    — I co zrobisz? — zapytał.

    Zacisnęłam usta, czując, jak łzy palą mnie pod powiekami. Nie miałam cholernego pojęcia co zrobię, ale jedno było pewne: każda sekunda, którą spędzałam tutaj, zamiast w drodze do Vegas, była stratą czasu.
A co jeśli Vitale nie miał tyle czasu? Co jeśli...

    — Muszę do niego jechać — mój szept wypełnił wnętrze auta po raz kolejny.

    Thomas milczał, wbijając wzrok w deskę rozdzielczą. W jego oczach dostrzegłam jednak coś więcej, niż tylko frustrację – dostrzegłam strach. Strach o mnie.

        — Muszę — powtórzyłam, a jego ramiona opadły.

    Minęło może kilka sekund, kiedy bez słowa zajął miejsce pasażera, zamknął za sobą drzwi z głośnym trzaskiem i zrównał ze mną spojrzenie.

    — A więc jedźmy.

    — Tom... — pokręciłam głową, próbując wymyślić coś, co mogło by go odwieść od tego pomysłu. Nie mogłam go w to wciągać. Nie mogłam go narażać.

    — Przestań — przerwał mi, a w jego głosie słychać było zdecydowanie, które nie pozostawiało miejsca na dyskusję. — Nie pojedziesz tam sama. Koniec tematu.

    Nie odpowiedziałam, zamiast tego zacisnęłam ręce na kierownicy tak mocno, że aż zbielały mi knykcie.

    — Jedź na lotnisko — polecił, gdy tylko ponownie uruchomiłam silnik i sięgnął do kieszeni swojej kurtki, wyciągając z niej komórkę — Załatwię nam szybszy transport.

    Skinęłam głową i docisnęłam pedał gazu, nie zbaczając na ograniczenia na drodze. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że tamta kłótnia mogła być naszą ostatnią rozmową. Że wychodząc tamtego wieczoru z naszej sypialni mogłam popełnić największy błąd swojego życia. Że mogłam go stracić na zawsze.
A może już straciłam...?

***

          Kiedy niespełna trzy godziny później zatrzymaliśmy się na wjeździe do rezydencji Luciano noc zdawała się gęstnieć wokół nas, jakby Vegas próbowało nas pożreć. Zgasiłam silnik wypożyczonego auta, spoglądając na wznoszące się przed nami ogrodzenie, za którym kryła się ogromna posiadłość.
Wokół panowała dziwna, niemal niepokojąca cisza.

    — To na pewno tu? — zapytał Thomas.

    — Na pewno — skinęłam głową, sięgając po pas. Zanim, jednak zdążyłam go odpiąć Tom złapał moją dłoń.

    — Może poczekajmy na braci Vitalego. Mówiłaś, że są w drodze — zerknął na zegar na desce rozdzielczej, po czym znów skrzyżował ze mną spojrzenie.

      Kiedy tylko wylądowaliśmy w Vegas zadzwonił do mnie Antonio z informacją, że właśnie wsiadają do samolotu. Dokładnie tak, jak Thomas polecił mi, żebym nie robiła nic na własną rękę. Przemilczałam fakt, iż właśnie to zamierzałam zrobić i poleciłam im, żeby się pośpieszyli.
       Chociaż nie miałam pojęcia jak mieliby tu dotrzeć w mniej niż dziesięć godzin.

    — Nie mogę tyle czekać Tom — powtórzyłam słowa, które tego dnia wypowiedziałam już zbyt wiele razy i odpięłam pas.

    Gdy tylko wyszłam z auta moją twarz owiał chłodny powiewie powietrza. Mimo że podczas podróży jakimś sposobem udało mi się nabrać odwagi i uspokoić nerwy to teraz znów wszystko mnie uderzyło. Żołądek ścisnął mi się w supeł, a serce zabiło mi w piersi tak mocno, że niemal usłyszałam jego rytm w uszach. Wiedziałam jednak, że nie było odwrotu. Gdzieś tam, za tymi wysokimi murami, więziono człowieka, którego kochałam.

    Obróciłam się i spojrzałam na Thomasa, który nadal siedział w samochodzie ze wzrokiem utkwionym w przedniej szybie, jakby nadal zastanawiał się nad sposobem by mnie powstrzymać. Wpatrywałam się w niego na tyle długo, by w mojej głowie pojawiała się natrętna myśl. Co jeśli to była pułapka? Dotarcie tu poszło nam zbyt łatwo. Rezydencja Luciano stała na uboczu, a nie byłam w stanie dostrzec żadnych strażników ani kamer.
I chociaż od początku miałam świadomość ryzyka to było to ryzyko, na które byłam gotowa. Ja. Nie Tom. Dlatego, gdy tylko dostrzegłam jak sięga do klamki w mojej głowie zapadła szybka decyzja.Wiedziałam, że będzie miał mi to za złe, ale wolałam, żeby do końca życia się złościł niż, żeby ten koniec naszedł dziś. Nacisnęłam przycisk na pilocie, zamykając tym wszystkie zamki w samochodzie.

   Thomas poderwał głowę i szarpnął za klamkę, ale ta ani drgnęła.

— Val, co ty robisz?! — zapytał, a jego podniesiony głos stłumiony był szklaną powierzchnią szyby.

    — Przepraszam — zacisnęłam kliczki w dłoni, krzyżując z nim spojrzenie — Ale nie mogę pozwolić ci tam iść.

    — Val, nie rób tego. Otwórz drzwi, natychmiast! — chwycił za klamkę z całej siły i zaczął ją szarpać, jakby sądził, że może ją wyrwać. — Nie dasz rady sama, rozumiesz? To jest szaleństwo!

    Zerknęłam na niego po raz ostatni, starając się zapamiętać jego twarz, pełną gniewu, strachu i czegoś, co bolało mnie jeszcze bardziej – troski.

    — Dziękuję za wszystko.

    — Val! Otwórz te cholerne drzwi! — jego głos nadal przebijał się przez szybę, kiedy ruszyłam w stronę rezydencji.

    Miałam nadzieję, że zrozumie, dlaczego musiałam to zrobić. Że zrozumie, dlaczego nie mogłam pozwolić, by mnie powstrzymał. I że jeśli coś miało pójść nie tak, przynajmniej on miał być bezpieczny.

    Wejście do posiadłości znajdowało się może pięćdziesiąt metrów dalej. Stawiając kolejne kroki skupiłam się na oddechu, starając się zignorować ten wewnętrzny chaos oraz dobiegający jeszcze zza moich pleców krzyk Thomasa.
Kiedy zbliżyłam się do bramy, poczułam, jak lodowaty pot spływa mi po plecach. Przez myśl przeszło mi, że będę musiała zmierzyć się z jakąś formą zabezpieczeń, które mogłam wcześniej przeoczyć, ale ku mojemu zdziwieniu, gdy tylko stanęłam brama zaczęła się otwierać na pełną szerokość, wydając z siebie głuchy zgrzyt metalu. Zamarłam na moment, wstrzymując oddech. Jednak zaraz po tym zdałam sobie sprawę, że nawet jeśli pakowałam się w paszcze lwa to przecież właśnie taki był mój plan. Ruszyłam dalej ścieżką, którą oświetlały nikłe latarnie rozstawione z obu stron. Wszystko dookoła wydawało się przesiąknięte chłodem i mrokiem.

    Nie miałam pojęcia, ile czasu błądziłam po spowitym ciemnością ogrodzie, gdy w końcu stanęłam pod drzwiami rezydencji. W przeciwieństwie do brami drzwi nie otworzyły się przede mną. One już były otwarte, a w ich progu stał mężczyznę, którego rozpoznałam od razu. Alessio.

    — Szczerze nie spodziewałem się, że przyjedziesz sama — rzucił z dziwną swobodą, jakby to, że znalazłam się na jego terenie, było czymś najzupełniej oczywistym.

    — Gdzie on jest? — wycedziłam, starając się brzmieć twardo, choć moje serce biło tak głośno, że bałam się, że to usłyszy.

    — Żyje, jeśli to cię uspokoi — głos miał niski, z nutą rozbawienia, a każde jego słowo odbijało się od ścian budynku, jak echo — Jednak, co będzie dalej to już zależy od tego, co zamierzasz zrobić, Val. Bo domyślam się, że jeśli tu przyjechałaś to masz dla mnie propozycję nie do odrzucenia?

    Miałam ochotę na niego krzyknąć, wpaść na niego z pięściami i wymusić odpowiedzi, na pytania, które zaprzątały mi głowę. Ale wiedziałam, że jeśli chcę mieć jakiekolwiek szanse, muszę zachować spokój. Muszę grać według jego reguł, przynajmniej na razie. Zrobiłam więc krok naprzód, a mój głos, choć drżał, starał się brzmieć pewnie.

    — Nie zrobię nic dopóki go nie zobaczę.

    Alessio spojrzał na mnie, przez moment zdawało mi się, że widzę w jego oczach coś więcej niż tylko obojętność, jakąś dziwną iskrę. Może nawet ciekawość. Ale to zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Wsunął ręce do kieszeni, jakby rozważał swoje słowa, po czym skinął głową.

    — Niech więc tak będzie — zrobił krok w tył, wskazując na wejście do budynku, po czym, nie czekając na moją reakcję odwrócił się.

    W końcu nie musiał przecież czekać. Wiedział, że za nim pójdę.

    Już po chwili prowadził mnie przez niekończące się korytarze, które były tak surowe i zimne, jakby ściany tej rezydencji były wycięte z samego kamienia. Światło spadające przez niewielkie okna zamierało za nami, rozpraszając się w kolejnych ciemnych zakamarkach. Miałam wrażenie, że czas się rozciąga, a każda sekunda ciągnie się w nieskończoność. Alessio szedł przede mną, jego kroki rozbrzmiewały na marmurowej posadzce w sposób niemalże rytmiczny, jakby odliczały czas do czegoś nieuchronnego.

    W końcu zatrzymaliśmy się przed masywnymi drzwiami, wzmocnionymi metalowymi okuciami. Alessio uniósł dłoń położył ją na metalowej powierzchni i zrównał ze mną spojrzenie.

    — Naprawdę jestem pełen podziwu, że przyjechałaś tu sama — w jego głosie pobrzmiewała wyraźna nuta cynizmu — Uznaj to jako nagrodę za odwagę — pchnął, otwierając drzwi z cichym skrzypnięciem.

    Zrobiłam krok w przód, wchodząc do pomieszczenia, które wyglądało jak pieprzona cela więzienna. Moje oczy potrzebowały chwili, by przyzwyczaić się do ciemności. Kiedy w końcu to zrobiły przerażenie zalało mnie jak fala. W rogu stał stół, a na nim leżały różne przedmioty: kawałki metalu, sznury, a nawet kilka narzędzi, które wyglądały jakby zostały użyte w nielegalnym rzemiośle. Zimne ściany były pokryte plamami, które wyglądały jak zeschnięta krew. Zrobiłam kolejnej krok w przód i wtedy go zobaczyłam.
Vitale klęczał we własnej krwi, na środku pomieszczenia. Jego dłonie przywiązane były linami do haków na suficie tak mocno, że jego ręce wydawały się nienaturalnie wygięte. Głowa opadła mu na pierś i jedynie krótkie, urywane oddechy zdradzały, że żył.

    — O mój Boże — szepnęła, rzucając się w jego kierunku, ale zanim do niego doskoczyłam, Alessio złapał mnie za ramię.

    — Wszystko w swoim czasie — powiedział lodowatym tonem, odciągając mnie od Vitalego.

    — Puść mnie! — wycedziłam przez zaciśnięte zęby, szarpiąc się w jego uścisku.

    — Muszę się upewnić, że nie będziesz próbować zrobić niczego głupiego — wyszeptał, nachylając się ku mnie, po czym machnął dłonią.

    Nie rozumiałam, co miał na myśli dopóki z ciemności nie wyłoniła się kolejna sylwetka. Tego mężczyznę również od razu rozpoznałam. Adriano.

    — Sprawdź ją — polecił bratu nadal trzymając moje ramię w żelaznym uścisku.

    Mężczyzna zbliżył się do mnie, po czym bez słowa przesunął dłońmi po moim ciele. W każdym innym przypadku nie pozwoliłabym mu tego zrobić, ale teraz zgodziłbym się na wszystko, byle tylko dostać się do Vitalego.

    — Czysta — skinął po chwili głową w stronę brata, na co ten puścił mnie i zrobił krok w tył.

    — Macie więc swoje pięć minut.

         Nie czekając ani sekundy dłużej rzuciłam się w stronę Vitalego i opadłam na kolana tuż przy, nim. Serce biło mi jak oszalałe, a w gardle czułam piekący żal i wściekłość. Z trudem powstrzymałam łzy, czując narastającą frustrację

    — Vi. Spójrz na mnie — sięgnęłam dłońmi do jego twarzy, unosząc jego głowę — Jestem tu. Słyszysz mnie?

    Przez dłuższy moment zdawało mi się, że nie reaguje, ale potem jego powieki drgnęły. Zamrugał, po czym jego oczy otworzyły się powoli, jakby z wielkim wysiłkiem. Miałam wrażenie, że w pierwszej chwili nie rozpoznał mnie jednak, gdy tylko przesunęłam kciukami po jego policzkach, przysuwając swoją twarz do niego w jego oczach pojawiła się iskra rozpoznania. Wzdrygnął się, jakby próbował wyrwać się by mnie objąć, po czym znów przymknął na moment powiek, a na jego ustach zagościł cień uśmiechu, chociaż był to raczej grymas bólu. Przeszyło mnie przerażenie, gdy zdałam sobie sprawę, jak bardzo był osłabiony

    — Nie powinnaś tu być — wymamrotał.

    — Powinnam być tam, gdzie ty — odpowiedziałam równie cicho, opierając swoje czoło o jego.

    Jeszcze nie wszystko było stracone. Jeszcze mieliśmy szansę.
       Gdyby Alessio chciał go zabić Vitale już byłby martwy.

    — Wyciągnę cię stąd, słyszysz? — wtuliłam jego twarz w zagłębienie mojej szyi, czując, jak jego oddech staje się płytszy — To nie jest koniec — dodałam po chwili, starając się, żeby mój głos zabrzmiał bardziej przekonująco — Nasza historia się tak nie skończy.

    Zrównałam spojrzenie z brązowymi tęczówkami Vitalego, które błądziły teraz po mojej twarzy. Miałam wyrażenie, że minęła chwila, zanim pojął sens moich słów, ale kiedy tylko to zrobił kącik jego ust drgnął. Uchylił usta, a jego wargi zadrżały, jakby każde słowo, które chciał wypowiedzieć miało wymagać nadludzkiego wysiłku.

    — Wrócisz do domu? — wykrztusił z trudem.

    — Wrócę — odpowiedziałam, a moje serce biło coraz szybciej, jakby miało wybuchnąć z nadmiaru emocji — Razem wrócimy.

    Vitale znów uchylił usta, jednak, zanim zdążył odpowiedzieć od kamiennych ścian echem odbił się głos, który sprawił, że po moim kręgosłupie przebiegł dreszcz.
    Nie musiałam się odwracać, żeby rozpoznać jego właściciela. Wystarczył mi dźwięk jego barytonu.

    — Optymizm zdecydowanie masz po matce moja droga.

    Vincent.


XX

❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top