Rozdział siedemnasty; Sprawy rodzinne.
🥀 Vitale 🥀
Słowa Val odbiły się echem w moim umyśle, ale nie mogłem zaprzeczyć, że nie przyniosły mi ulgi. Wiedziałem, że śmierć tej kobiety nie była jej obojętna, bo to przecież właśnie do niej, tak jak poinformował mnie Alexander pojechała przed samym wylotem na Sycylię.
Poruszyła ją ta wiadomość, a mną poruszył jej smutek.
Nie powinna tak się czuć. Valeria nie powinna być smutna.
— Zaraz będę — zapewniłem ją, po czym rzuciłem telefon na fotel pasażera, dociskając pedał gazu niemal do podłogi.
Skoncentrowany wzrok utkwiłem w rozciągającej się przede mną drodze, pocierając dłonią brodę. Mimo że żadna prośba nie wybrzmiała z jej ust wiedziałem, że gdy tylko stanę przed nią za te kilka minut tak się stanie.
Będzie chciała pojechać do Vegas. Będzie chciała być na pogrzebie.
Wypuściłem z ust głośne westchnięcie, gdy tylko zgasiłem silnik na podjeździe i dostrzegłem zaparkowany tuż obok samochód Pietro.
Nie miałem teraz ochoty na rozmowę z nim. Chociaż nie pamiętam, żebym, kiedykolwiek miał.
Wysiadłem z auta i wszedłem do rezydencji, obierając kierunek na nasze skrzydło.
— Chyba musimy porozmawiać Vitale — głos mojego consigliere dobiegł do mnie, zanim jego sylwetka wyłoniła się z głównego gabinetu po prawej stronie.
— Później — skinąłem jedynie głową, wymijając go bez problemu.
Dźwięk jego ciężkich kroków wbił się w rytm moich, dając mi do zrozumienia, że podążał tuż za mną, dlatego przyśpieszyłem.
— Słyszałem o nalocie na magazyn — w jego głosie mogłem wyczuć nutkę rozgoryczenia.
— Nalot to zbyt duże słowo na to, co się tam stało — odparłem zgodnie z prawdą — Nic, czym trzeba się martwić.
— Jesteś pewien? — zapytał, na co przystanąłem gwałtownie — Twój ojci...
— Nie kończ — warknąłem, nie dając mu dokończyć i obróciłem się by zrównać z nim spojrzenie — Mój ojciec nie jest już twoim capo. Ja nim jestem — przypomniałem mu, patrząc na niego twardo — I nie zapomniałem, jaka odpowiedzialność spoczywała na moich barkach, więc oczekuję, że nie będziesz podważał moich działań. Rozumiemy się?
Przez moment Pietro wpatrywał się we mnie bez słowa po tym, jednak skinął głową, wydając z siebie nieme potwierdzenie.
— Oczywiście — odparł powściągliwie.
— Zająłem się tym i możesz być pewien, że dowiesz się o wszystkim — zapewniłem go wiedząc, że póki był na swoim stanowisku musiałem przekazywać mu wszelkie istotne informacje — Teraz jednak muszę zobaczyć się z Valerią.
Na dźwięk imienia kobiety w jego tęczówkach pojawił się błysk ciekawości.
— Coś się stało?
— Nic, czym musisz się martwić — zapewniłem go tonem głosu nieznoszącym sprzeciwu.
Nie czekając na dalsze komentarze obróciłem się i ruszyłem w kierunku schodów, zostawiając go w tyle.
Kiedy w końcu zatrzymałem się przed drzwiami gabinetu, westchnąłem głęboko, by ukoić nerwy.
Byłem wkurwiony tym, że znów coś było nie tak. Znów coś zaburzyło nasz spokój, który był dla mnie teraz na wagę złota.
Wszedłem przez otwarte na oścież drzwi gabinetu, dostrzegając Valerię już od progu. Siedziała na skórzanym fotelu za moim biurkiem ze wzrokiem wlepionym w drewniany blat. Nie zwracając uwagi na stojącego tuż przy barku Federico ruszyłem wprost do niej.
Nawet na mnie nie spojrzała, gdy uklęknąłem przy jej boku i wlepiłem spojrzenie w jej profil.
— Jak się czujesz? — zapytałem, ujmując jej dłoń zaciśniętą na poręczy fotela.
Jej błękitne tęczówki skrzyżowały się z moimi.
— Dobrze — odpowiedziała, wzdychając lekko — Beatrice chorowała. To była kwestia czasu. Ale Fallon... —przełknęła ślinę, spuszczając na moment wzrok — Została całkiem sama. Jest taka młoda. Zbyt młoda na coś takiego — spojrzała na mnie z grymasem bólu, pod którym wiedziałem, że nie kryła się tylko myśl o niej, ale i kimś, kogo sama straciła.
— Chce, żebyś przyjechała? — zapytałem.
— Powiedziałam, że postaram się, ale wiem, że to skomplikowane — przeczesała palcami dłoni włosy — Nie chce ryzykować, że coś się może st...
— Musimy tam jechać — wtrącił Fede, przerywając jej zdanie.
Oboje spojrzeliśmy na chłopaka, którego wyraźne poruszenie całą tą sprawą wzbudziło we mnie niemałe zaskoczenie i jedno kluczowe pytanie.
Dlaczego mu zależało?
Dla spokoju ducha wolałem myśleć, iż jego zachowanie miało związek tylko i wyłącznie z tym, że ta sytuacja dotyczyła Valerii. Że zapewne był przy niej, kiedy dowiedział się o śmierci tej kobiety i zobaczył jej poruszenie. Naprawdę wolałem, żeby właśnie tak było. Bo gdyby jego zachowanie było, skutkiem tego, iż jakimś sposobem przez wiele tygodni kontynuował to, co zaczął z tą uroczą kelnereczką w czasie naszego pobytu w Vegas mielibyśmy problem.
A tego nie chciałem.
— Sam mówiłeś, że Luciano chce pokoju — dodał.
— I że nie wierzę w żadne jego słowo — przypomniałem mu, zrównując z nim twarde spojrzenie.
— Gdyby coś planował to już by coś zrobił — kontynuował, podchodząc bliżej — Może naprawdę zależy mu na nowym układzie.
Podniosłem się z kolan, puszczając dłoń Valerii, która póki co bez słowa przysłuchiwała się naszej rozmowie.
Wiedziałem, że jakaś jej strona chciała poprzeć Federico, ale czułem też, że tak jak dostrzegała istniejące w tym wszystkim ryzyko.
— Nagle zaczynasz mu ufać? — uniosłem brew, na on westchnął, kręcąc głową w zaprzeczeniu
— Nie ufać. Po prostu nie popadać w paranoje.
— Nie zamierzam ryzykować dla jego hipotetycznego „pokoju" — oznajmiłem zdecydowanie, nie odrywając spojrzenia od napinających się na jego twarzy mięśni.
— Boisz się go? — zapytał z nutką prowokującej moimi w głosie. Jeśli myślał, że takim sposobem mnie podejdzie to srogo się mylił.
— Jestem ostrożny, co ty powinieneś zacząć rozumieć — rzuciłem mu z wysoko uniesioną brwią.
Federico zacisnął palce na telefonie, który cały czas trzymał w dłoni i obdarzył mnie złowrogim spojrzeniem, uchylając usta. Nim, jednak zdążył się odezwać Valeria zdecydowała się przerwać naszą wymianę zdań.
— To nie jest czas na kłótnie — oznajmiła, wstając z fotela i zrównała ze mną tęczówki — Wiem, że nie ufasz Vincentowi i w pełni rozumiem twoje obawy, dlatego nie naciskam. Zrobisz, jak uważasz.
— Ale Val... — głos brata stał się delikatniejszy.
— Nie, Fede — pokręciła głową, patrząc na niego stanowczo — Vitale podejmuje decyzję.
Serce w mojej piersi zabiło mocniej, gdy tylko usłyszałem jej słowa. Stanęła po mojej stronie. Po raz kolejny.
Spojrzałem na nią z wdzięcznością, starając się wyczytać z jej wyrazu twarzy coś więcej, ale cholerny smutek w jej oczach mi to utrudniał.
— Zostaw nas — zwróciłem się do brata, który ku mojemu zdziwieniu wykonał polecenie.
Gdy tylko rozbrzmiał dźwięk zamykanych drzwi zwróciłem twarz w kierunku Val, która nadal stała z rękoma opartymi o biurko wpatrując się przed siebie.
— Chcesz jechać do Vegas prawda? — zapytałem wprost.
Blondynka spojrzała na mnie i po chwili zastanowienia odpowiedziała jednym słowem;
— Tak.
Skinąłem głową, po czym, wyjmując uprzednio telefon z kieszeni marynarki przysiadłem na skraju biurka.
Valeria przesunęła po mojej sylwetce badawczym spojrzeniem, kiedy wybrałem jeden z numerów z listy, po czym włączyłem głośnomówiący i położyłem komórkę na blacie.
Nie zrobiłbym tego dla nikogo innego niż niej.
Urwany sygnał wypełnił ciszę między nami na kilkanaście sekund, po którym rozbrzmiał głęboki męski głos.
— Nie sądziłem, że tak szybko podejmiecie decyzję — zachrypnięty tembr Vincenta sprawił, że Valeria opadła z powrotem na fotel, patrząc na mnie z lekko uchylonymi ustami.
— Nie dlatego dzwonię — przerwałem jego uciechę cały czas, patrząc tylko i włącznie na blondynkę.
— Och... — westchnął przeciągle — A więc zamieniam się w słuch.
— Nadal decydujesz w imieniu swojego capo? — upewniłem się w razie, gdyby Alessio magicznie odzyskał siły.
— Tak — odparł bez chwili zwłoki.
— Muszę przyjechać do Vegas na kilka dni. Chciałbym mieć pewność, że moja obecność tam nie naruszy warunków naszego obecnego rozejmu.
— W jakim celu? — zapytał.
— Sprawy rodzinne — odparłem, na co kącik ust Val lekko drgnął.
Vincent zamilknął na moment, a ja spuściłem wzrok na rozświetlony ekran mojej komórki.
— Rozumiem, że dotyczące bliskich twojej narzeczonej?
Moja dłoń automatycznie zacisnęła się na kancie blatu biurka. Jakiekolwiek słowa odnoszące się do Valerii z jego ust były dla mnie profanacją jej osoby.
— Tak — odparłem, starając się by nie wyczuł w moim głosie pogardy.
— A więc nie mógłbym się nie zgodzić — coś w jego głosie sprawiło, że byłem pewny, iż się uśmiechał — Rozumiem, że zatrzymalibyście się w Marquis?
— Na kilka dni.
Znów nastała chwila cisza, po której Luciano odezwał się zbyt uprzejmym, jak dla mnie tonem głosu.
— Nie widzę, więc przeszkód.
Zrównałem spojrzenie z Valerią. W jej spojrzeniu w końcu dostrzegłem coś innego niż smutek. Równie co zaskoczona, była wdzięczna, a ten widok był wart wszystkiego.
Kiedy sięgnąłem po telefon by zakończyć połączenie jednym słowem pożegnania głos Vincenta rozbrzmiał po raz kolejny.
— Przy okazji będę zaszczycony, jeśli znajdziecie czas na małe przyjęcie.
— Przyjęcie? — uniosłem brew.
— Ostatnio źle się działo i uznałem, że przyda się odrobina zabawny. Nie uważasz? — zapytał — Będzie też okazja, żebym mógł poznać w końcu cudowną Valerię.
Mój wzrok uciekł momentalnie w stronę niebieskich tęczówek, które teraz migotały, jakby chciały coś wyrazić bez użycia słów.
— Oczywiście, to tylko propozycja. Nie chcę Was narażać na dodatkowy stres — dodał, nie słysząc ode mnie odpowiedzi.
Valeria chwyciła za leżące na rogu blatu karteczki i długopis. Napisała coś szybko, po czym odwróciła kartkę w moją stronę. Ciąg liter formował jedno polecenie.
„Zgódź się"
— Postaramy się znaleźć czas — odpowiedziałem w końcu — Odezwę się, gdy będziemy na miejscu.
Gdy zakończyłem połączenie spojrzałem na Valerię, która skierowała na mnie pełne wdzięczności spojrzenie.
— Dziękuję — wyszeptała, a ja jedynie skinąłem głową, czując ciężar odpowiedzialności za wszystko, co mogło pójść nie tak.
— Dlaczego miałem się zgodzić? — zapytałem, przechylając lekko głowę.
Blondynka wstała z fotela i stanęła między moimi nogami, chwytając za kołnierz mojej koszuli.
— To dobra okazja, żeby się czegoś dowiedzieć — uśmiechnęła się lekko muskając palcami moją szyję — Mój ojciec mawiał, żeby w relacjach z wrogami budować mosty, a nie mury.
Uśmiechnąłem się, unosząc dłoń, by delikatnie objąć jej talię.
— Musimy być ostrożni — przypomniałem jej — Na razie nie mamy jeszcze wsparcia Santo i w razie czego będziemy musieli radzić sobie sami.
Valeria spojrzała mi głęboko w oczy, a w jej spojrzeniu było coś, co sprawiło, że czułem się silniejszy.
— Zostaniemy w Vegas tylko tyle, ile to konieczne — oznajmiła, a jej słowa zabrzmiały jak pewna obietnica.
Poczułem, jak jej dotyk rozprasza napięcie w moich ramionach spowodowane tą krótką rozmową z Luciano.
Uniosłem jedną rękę, głaszcząc jej policzek, na którym dopiero teraz dostrzegłem ślad spływającej zapewne niedawno łzy, która zmyła jej makijaż. W milczeniu obiecałem sobie, że zrobię wszystko, by uchronić ją przed kolejnym bólem.
Chwilę ciszy, przerwał dźwięk wiadomości. Val sięgnęła po swój telefon, a ja obserwowałem, jak spogląda na ekran.
— To Fallon — powiedziała cicho, zsuwając dłoń z mojego karku — Muszę jej potwierdzić przyjazd.
Ściągnąłem brwi. Potwierdzić.
— Wiedziałaś, że się zgodzę — zwróciłem się do niej, na co uniosła lekko kącik ust.
— Podejrzewałam — skinęła głową, a ja nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że w jej oczach dostrzegłem cień triumfu.
— To twarde zagranie z Fede... czy ty mnie podeszłaś? — zapytałem, nie kryjąc szczerego zaskoczenia.
Val przygryzła wnętrze policzka, kładąc dłoń na mojej piersi. Mała spryciula. Wiedziała, że jej nie odmówię, ale żeby mieć pewność dała mi poczucie, iż wybór należał do mnie.
— Możliwe.
— Ładne zagranie — złapałem ją raz w talii ponownie — Nieczyste, ale ładne.
— Uczę się od najlepszych — musnęła moje usta, łagodząc moje poczucie zostania perfidnie wykorzystanym.
Cóż....subtelna manipulacja w jej wykonaniu była wręcz pociągająca.
🥀 Valeria 🥀
Podczas lotu nie rozmawialiśmy za wiele. Vitale siedział obok, skupiony na pracy na swoim laptopie. Czasami nasze spojrzenia krzyżowały się, a wtedy uśmiechał się, jakby, zapewniając mnie niemo, że wszystko będzie dobrze.
Siedzący naprzeciw nas Fede zasnął kilka godzin temu w takiej pozycji, że już współczułam mu bólu karku po obudzeniu.
Po kolejnych dwóch godzinach dostrzegłam za oknem charakterystyczny blask neonów, a żołądek ścisnął mi się w supeł. Od mojego wyjazdu z Vegas co prawda minęło zaledwie dwa i pół miesiąca, ale miałam wrażenie, że czas na Sycylii płynął inaczej. Wolniej.
Gdy wreszcie koła samolotu dotknęły twardego podłoża lotniska Las Vegas-McCarran gorące powietrze Nevady przywitało nas mocnym podmuchem.
Vitale chwycił za moją dłoń, kiedy tylko weszliśmy na terminal.
— Alexander czeka przy wejściu. Zawiezie Cię do Fallon, a mnie i Federico do Marquis — poinformował mnie uważnie sunąc wzrokiem po mojej twarzy — Pomyślałem, że będziesz chciała spędzić z nią czas.
Skinęłam głową, starając się ukryć dreszcz emocji, który przechodził przez moje ciało. Przez ostatnie kilkanaście godzin mój umysł krążył tylko koło śmierci Beatrice. A raczej wszystkiego, co za sobą niosła. Nie mogłam zaprzeczyć, że nie myślałam o ojcu. On też chorował. Dokładnie tak, jak Fallon z tyłu głowy zawsze miałam myśl, że wychodząc z domu, czy później ze szpitala mogłam widzieć go po raz ostatni. Niektórzy mówili, że tak jest lepiej; że łatwiej się przygotować na to, co nieuniknione, ale to gówno prawda. Nie można przygotować się na coś takiego.
Śmierć osoby, którą kochasz nigdy nie będzie łatwa.
Wyszliśmy z lotniska, natrafiając na stojącego przy czarnym bentleyu Alexandra. Wyglądał, tak jak go zapamiętałam. Ubrany na czarno, zdystansowany, chłodny i po prostu przerażający. Jakby wyszedł z samej otchłani piekła.
Nie miałam pojęcia, skąd Vitale go znał, ale dla własnego dobra nie chciałam poznać odpowiedzi na to pytanie. Skoro on mu z jakiegoś powodu ufał nie zamierzałam tego kwestionować.
Usiadłam na tylnej kanapie po przywitaniu się z nim jedynie skinieniem głowy. Vitale zajął miejsce obok mnie, a Fede z przodu. Samochód ruszył spod lotniska w ciągu kilku sekund. Vitale i Alexander zaczęli rozmowę o czymś, ale ja kompletnie odcięłam się od ich głosów, starając się na chwilę wyłączyć. Tym, czego teraz potrzebowałam była chwila spokoju i oddechu.
Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się przed parterowym bliźniakiem z małą werandą i przybrudzonym białym płotem, który odwiedziłam przed samym wylotem. Świadomość, że tym razem drzwi nie otworzy mi już Beatrice, a Fallon była przytłaczająca.
Odpięłam pasy i spojrzałam na Vitalego, który wpatrywał się we mnie uważnie.
— Wszystko dobrze? — zapytał, nachylając się delikatnie.
Skinęłam głową.
— Lot mnie wymęczył — odparłam szczerze, po czym złapałam za klamkę drzwi.
Zanim pociągnęłam za uchwyt zamarłam w bez ruchu wpatrzona w połyskujący na moim palcu pierścionek. Fallon nie wiedziała, czemu wjechałam. Nie wiedziała nawet dokąd, a tym bardziej nie wiedział, co było, skutkiem tego wyjazdu. Przełknęłam ciężko ślinę, czując nieprzyjemny promieniujący ból głowy i bez słowa zsunęłam pierścionek, czując, jak zimny metal opuszcza moje palce.
Widziałam, że Vitale to zrozumie, ale gdy tylko odwróciłam się w jego stronę, zachowywał się, jakby chciał coś powiedzieć, ale wstrzymywał się. Jego spojrzenie utkwiło w moich dłoniach.
— Przechowasz go dla mnie? — zapytałam, wyciągając pierścionek w jego kierunku z lekkim uśmiechem — Fallon nie ma pojęcia o tym wszystkim i dla jej dobra chciałabym, żeby tak zostało.
Vitale spojrzał na pierścionek z nieokreślonym wyrazem w oczach. Jego zwykle pewne spojrzenie zdawało się chwilowo błądzić, jakby, wahając się między słowami.
— Założę go od razu po pogrzebie — zapewniłam go wiedząc, że jeśli, ktokolwiek z ludzi Luciano krążących po ulicach Vegas zauważy brak pierścionka może to skutkować powstaniem niepotrzebnych podejrzeń.
Możliwe, że właśnie o to mu chodziło. Bo o co innego?
— Oczywiście — odchrząknął w końcu, chowając go do kieszeni swojej marynarki — Zadzwoń, gdy będziesz gotowa wracać. Przyjdę.
Uśmiechnęłam się i skinęłam głową, otwierając drzwi. Między nami było dobrze i nie sądziłam, żeby to chwilowe zdjęcie pierścionka to zmieniło. W końcu, to i tak był tylko konieczny element naszego układu.
Wyszłam z samochodu i odetchnęłam głęboko suchym kalifornijskim powietrzem. Pomimo wszystkiego, co tu się stało w ciągu ostatnich miesięcy, tęskniłam.
Tęskniłam za Vegas, za domem.
XX
Następny rozdział w środę ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top