Rozdział dwudziesty czwarty; Pora na wyrównanie rachunków.
Najdłuższy, jak do tej pory rozdział w układzie, także zapewne pojawią się jakieś mniejsze lub większe literówki.
🥀 Vitale 🥀
— Zniknęła. Jeden z samochodów też.
Nie miałem pojęcia, ile minęło czasu od słów Pietro. Zdawało się, jakby cała wieczność.
Stałem, zaciskając dłonie na poręczy fotela, nie będąc w stanie się poruszyć. Nie wiem, co mi było. Ból w klatce piersiowej był tak silny, że przez moment myślałem, że wykorzystując moją nieuwagę ktoś wycelował w moją pierś broń i pociągnął za spust.
Czy to możliwe, żeby śmiertelna rana nie krwawiła?
— Co mam robić? — pytanie mojego consigliere pozostało bez odpowiedzi.
Cisza w pokoju była tak gęsta, że można ją było przeciąć nożem. Wstrzymałem oddech, starając się ogarnąć myśli, ale to nie było możliwe.
Zostawiła mnie?
Zostawiła po tym, jak wczorajszej nocy, szeptałem w jej usta o tym, że ją kocham? Czy to możliwe, że moja miłość ją tak wystraszyła? Czy ze wszystkich okropności, jakie mogły ją spotykać to właśnie, to głębokie i jakże szczere uczucie, jakim ją darzyłem uznała, za największe zagrożenie?
Na mojej szyi zacisnęła się pętla. Nie mogłem oddychać. Nie, kiedy nie wiedziałem, gdzie była.
— Wyjdź — mruknąłem, starając się skupić spojrzenie na czymkolwiek, ale obraz rozmazywał mi się przed oczami, jakbym tracił litry krwi.
Może naprawdę ktoś mnie postrzelił?
— Vitale... — głos Pietro zniknął w chaosie w mojej głowie.
— Wyjdź! — wrzasnąłem, odsuwając od siebie fotel tak gwałtownie, że runął na podłogę.
Z trudem starałem się utrzymać świadomość, czując, jakby rzeczywistość powoli ulatniała się, jak piasek między palcami. Zacisnąłem dłonie w pięści, próbując złapać choćby cień kontroli nad sytuacją, ale czułem jak moje ciało staje się coraz cięższe. Jakby oddalało się ode mnie.
— Vitale, uspokój się — głos Pietro dochodził do mnie, jak przez gęstą mgłę — Znajdziemy ją.
Walczyłem z bólem, z zamętem w głowie, próbując znaleźć w sobie siłę, by zrozumieć, co się działo.
Nie powinienem jej dziś zostawiać.
Pietro zbliżył się do mnie, próbując złapać mój wzrok. Dostrzegłem w jego spojrzeniu szczere zaniepokojenie. Czułem się, jakbym tonął w bezmiarze własnego umysłu, w których krążyła tylko jedna myśl — gdzie ona jest?
Gdzie jest Val, moje światło w tym cholernym mroku?
Automatycznie poderwałem głowę, starając się złapać ostrość widzenia, gdy drzwi otworzyły się w hukiem.
Dostrzegając sylwetkę najmłodszego z braci w progu moje serce zacisnęło się jeszcze mocniej. Miałem nadzieję, że to ona. Że to jakiś głupi żart i zaraz okaże się, że jest tutaj; że mnie nie zostawiała.
— Jedziemy w końcu, czy c... — urwał, gdy tylko skrzyżował ze mną swoje ciemne tęczówki. Jego twarz momentalnie zbladła, a wargi zadrżały — Co się stało?
— Val... — słowa utknęły mi w gardle.
— Valeria, gdzieś zniknęła — powiedział Pietro, a te słowa sprawiły, że znów pociemniało mi przed oczami.
Fede uchylił usta i miałem wrażenie, że jeszcze bardziej pobladł.
— Zniknęła? — powtórzył.
— Zwołam ludzi — odezwał się Pietro zrównując ze mną spojrzenie — Zaczną przeczesywać teren.
Musiałem bezwiednie skinąć głową, bo mężczyzna w szybkim tempie ruszył w kierunku drzwi.
Oddalająca się sylwetka mojego consigliere sprawiła, że coraz trudniej było mi utrzymać emocje na wodzy.
— Co mam robić? — zapytał Fede, krocząc ostrożnie w moim kierunku.
Cofnąłem się opierając o krawędź stołu.
Moje gardło ścisnęło się, próbując wypowiedzieć jakiekolwiek słowa, ale wargi pozostały nieruchome.
— Nie wiem... — szepnąłem wreszcie, a świadomość, że te słowa były najszczerszą prawdą sprawiły, że nogi ugięły się pode mną.
— Idę po Michaela — odezwał się nagle, na co poderwałem głowę.
— Nie — zrobiłem krok w jego stronę, chcąc go zatrzymać, ale zanim to mi się udało musiałem wyciągnąć dłoń by podeprzeć się o komodę.
Nie mogłem ustać o własnych siłach, a ból w klatce stawał się nie do zniesienia. Uniosłem drżącą dłoń, rozpinając guziki koszuli, której kołnierz zaciskał się na moim gardle, po czym położyłem dłoń na swojej piersi.
— Wyglądasz jakbyś miał zaraz zejść na zawał Vitale — powiedział, patrząc na mnie wręcz z przerażaniem.
— Musimy ją znaleźć... — wyszeptałem, wyduszając te słowa z determinacją, która brzmiała wręcz desperacko.
— Znajdziemy — potwierdził skinieniem głowy, po czym położył mi dłoń na ramieniu — Ale najpierw musimy zająć się tobą.
Nie dając mi możliwości na odpowiedzenie pośpiesznie wyszedł z pokoju, pewnie, aby znaleźć Michaela. Pozostałem sam, walcząc z bólem i chaosem we własnym umyśle. Światło słabło, a ja czułem się, jakby tonął w bezmiarze ciemności. Z trudem, unosząc się na nogach, oparłem się plecami o ścianę, próbując złapać oddech.
Musiałem skupić na na faktach. Valeria zniknęła. Wzięła auto. A może nie zniknęła? Może ktoś zaplanował, żeby właśnie tak to wyglądało? Uciekał? Czy ktoś chciał, żebym tak pomyślał? Wewnętrzna walka między rozsądkiem a panicznym lękiem sparaliżowała mnie na chwilę.
Zamknąłem oczy, starając się przegonić wir myśli, ale jak utrzymać kontrolę, gdy wszystko, co znałem, traciło sens?
— Vitale — głos starszego brata przebił się przez szum w mojej głowie.
Chwilę później poczułem jego dłonie na swoich ramionach. Uchyliłem oczy i ściągnąłem brwi, gdy doszło do mnie, że klęczał tuż obok mnie.
Nawet nie wiedziałem, kiedy zsunąłem się na podłogę.
— Vitale — powtórzył bardziej stanowczo zaciskając dłonie na moich barkach — Oddychaj.
Pokręciłem głową.
— Nie mogę...
— Spójrz na mnie — uniósł moją głowę — Skup się na oddychaniu. Powoli, głęboko...
Zamknąłem na chwilę oczy, starając się wypełnić jego polecenie. Powolny wdech, jeszcze wolniejszy wydech. Powtarzałem to w myślach, próbując zepchnąć cały zamęt na bok, choć trudno mi było skupić się na czymkolwiek innym niż zniknięcie kobiety, którą kocham.
— Ale Val...
— Nic nie zrobisz w takim stanie — powiedział, a te słowa podziałały na mnie, jak kubeł zimnej wody.
Utkwiłem spojrzenie w ciemnych tęczówkach brata i w końcu po raz pierwszy od kilkunastu minut zdawało mi się, że powietrze dotarło do moich płuc.
Ułamek sekundy później w progu drzwi pojawiła się sylwetka najstarszego z nas. Antonio bez słowa zbliżył się do nas, klękając tuż obok mnie. Jego dłonie opadły na moje ramiona.
— Znajdziemy ją — powiedział stanowczo, a w jego oczach rozbłysnęła determinacja — Ona Cię nie zostawiła Vi. Nie uciekła, jak Francesca.
Antonio miał rację.
Valeria nie była Francescą. W niczym jej nie przypominała. Była jej zupełnym przeciwieństwem. Nie zostawiła by mnie.
— A co, jeśli tak? — ciche pytanie Fede sprawiło, że cała nasza trójka przeniosła wzrok na niego.
Federico spojrzał na mnie, a wyraz jego twarzy nagle się zmienił. Zupełnie, jakby, wiedział, co się dzieje.
— O czym ty mówisz? — zapytał Antonio.
— Nieważne to głupie... — pokręcił głową Fede, ale to nie wystarczyło byśmy zapomnieli o jego słowach.
— Fede — zagrzmiał Michael, zsuwając dłoń z mojego ramienia.
Brunet cofnął się o krok niespokojnie, pocierając kark dłonią.
— Kiedyś w żartach zapytałem jej, jakby to zrobiła... — przełknął ciężko ślinę tak, że jego grdyka zadrżała.
— Jakby co zrobiła? — uścisk dłoni Antonia na moim barku wzmocnił się.
Fede skrzywił się lekko, po czym zrównał ze mną spojrzenie.
— Jakby uciekła ze ślubu.
Jego słowa zawisły ciężko w powietrzu. Antonio zacisnął szczękę, a jego spojrzenie stwardniało. Wyraz twarzy Michaela pociemniał, a brwi zmarszczyły się w zaniepokojeniu.
W pokoju zapadła cisza, w której słychać było tylko nierówny rytm mojego oddechu, gdy próbowałem zrozumieć to wszystko.
— Nie, Valeria nie zrobiłaby czegoś takiego — odezwał się Antonio, próbując wyrwać mnie z tej mrocznej spirali myśli. Jego głos był stanowczy, ale czy wystarczająco przekonujący? Czy mogłem naprawdę być pewny?
Zacisnąłem dłonie w pięści, próbując stłumić falę rozgoryczenia, która zalewała mnie coraz silniej.
— Jesteś pewny? — głos mojego consigliere rozniósł się echem po pomieszczeniu — Zniknęło jedyne auto, którego nie możemy namierzyć.
Poderwałem głowę, zrównując spojrzenie z mężczyzną.
— Cadillac? — zapytałem, na Pietro skinął głową.
W ułamku sekundy chaos w mojej głowie ucichł. Cadillac. Niebieski cadillac Matteo. Auto, za którego kółko Valeria nie odważyła się wsiąść, odkąd jej go dla niej sprowadziłem z Vegas.
— Zwołaj moich ludzi — powiedziałem, a mój głos zaczął odzyskiwać na sile z każdym kolejnym słowem — Valeria nie uciekała.
Pietro ściągnął brwi.
— Co z resztą? Co z ceremonią? — podszedł bliżej.
Wstałem, opierając się na ramionach braci, którzy w tym momencie byli dla mnie czymś więcej niż fizyczną podporą.
Odpowiedź na pytanie mężczyzny przyszła niemal od razu.
— Podpalcie pozostałe magazyny.
Spojrzenie wszystkich czterech par oczu spoczęło na mojej osobie.
— Słucham? — Pietro uniósł brew, jakby myślał, że źle usłyszał.
— Podpalcie magazyny — powtórzyłem, stając w końcu o własnych siłach — Upozorujcie atak na nas. Nikt poza tymi, których wytypuje do poszukiwań Valerii nie może dowiedzieć się o jej zniknięciu. Zrozumiało?
Kilka kolejnych sekund wypełniła wręcz grobowa cisza, aż w końcu Pietro kiwnął głową z aprobatą i ruszył w kierunku wyjścia. Sam również w końcu byłem w stanie to zrobić.
— Gdzie idziesz? — zapytał Federico, który do tej pory unikał mojego spojrzenie.
— Pomyśleć — rzuciłem jedynie, po czym ruszyłem w stronę korytarza.
Mięśnie nadal pulsowały w moim ciele, jakby otępiałe, ale z każdym krokiem towarzyszący mi dyskomfort znikał zastąpiony złością.
— Vitale — głos najmłodszego brata rozbrzmiał tuż za mną, gdy tylko wyszedłem na dwór, stając tuż na dziedzińcu z tyłu.
Odwróciłem się do niego po tym, jak wziąłem głęboki wdech świeżego powietrza, które owiało moje spięte ciało.
— Jesteś na mnie zły? — Federico spuścił na moment wzrok, wlepiając go w swoje buty, po czym znów spojrzał na mnie niepewnie — Gdybym wiedział...
— Przestań — uciąłem jego wypowiedź — Ona nie uciekła Fede. I nie jestem na ciebie zły — odpowiedziałem, starając się zachować spokój, choć wewnętrznie kipiałem ze złości i niepokoju — Skupmy się teraz na tym, żeby ją znaleźć. Kto miał dostęp do naszego skrzydła?
Federico skinął głową, a w jego ciemnych tęczówkach mogłem dostrzec cień ulgi.
— Byłem u niej na kilka minut przed tym, jak poszedłem do Ciebie. Wszystko wydawało się normalne. Nie widziałem, żeby ktoś się tam kręcił... — znów spuścił wzrok — Przepraszam.
Pokiwałem głową po czym sam na moment spuściłem wzrok. Zmrużyłem lekko oczy, gdy tylko dostrzegłem błysk tuż przy bucie. Kucnąłem sięgając w tamtym kierunku, a moje palce zadrżały, kiedy w mojej dłoni znalazł się pierścionek zaręczynowy Val.
Przez moją głowę przetoczyła się fala pytań.
Dlaczego miałaby go tu porzucać? Miałem skupić się na wyborze auta? Zastanowić na tym, dlaczego ktoś wybrał akurat cadillaca? Nie było to przecież najszybsze i chociaż nie miało funkcji umożliwiającej jego namierzenie to było proste do odnalezienia. Czyżby z sentymentu? Dla kogo jeszcze niebieski cadillac mógł mieć jakieś znacznie?
Odpowiedź na te wszystkie pytania przyszła w ułamku sekundy. Jakbym nagle doznał pierdolonego olśnienia.
— Maurizio — zacisnąłem pierścionek w dłoni, po czym zerwałem się na równe nogi, wpadając do posiadłości niemal z hukiem.
— Co z nim? — zapytał Federico, podążając szybkim krokiem tuż za mną.
— Jest w to wplątany — odpowiedziałem, czując, jak
wzbiera się we mnie adrenalinowy przypływ energii — Wykorzystał fakt, że pozwoliłem mu przyjechać do rezydencji przed ceremonią.
Federico przyśpieszył, zrównując ze mną krok.
— Ale czemu?
— Dowiemy się tego, zanim go kurwa zabije — warknąłem, zaciskając dłonie w pięści, po czym wpadłem do głównej części budynku.
W holu tuż przy głównym gabinecie stało na baczność dwunastu mężczyzn, którzy od wielu lat byli najbliżej mnie. Ufałem im. Powierzałem własne życie.
Co do ich oddania nie miałem wątpliwości.
— Słuchajcie uważnie — rzuciłem, patrząc na każdego z nich — Valeria zniknęła. Chcę wiedzieć, kto miał dostęp do rezydencji w ciągu ostatnich godzin. Maurizio Russo jest naszym, głównym, podejrzanym. Róbcie, co musicie, aby go znaleźć. Macie do dyspozycji wszystkie dostępne środki i kontakty, ale informacja o zniknięciu Val nie może wyjść do ludzi dopóki tak nie powiem. Zrozumiano?
Mężczyźni kiwnęli głowami z determinacją, gotowi do działania.
W momencie, kiedy mój wzrok przesuwał się po ich rozpraszających się po posiadłości sylwetkach drzwi frontowe otworzyły się z hukiem. Moja dłoń automatycznie powędrowała w kierunku miejsca, gdzie zawsze nosiłem broń, ale tego dnia przecież jej nie miałem.
Nie myślałem, że będzie mi potrzebna.
Gdy tylko moje spojrzenie padło na Enzo, który jednym stanowczym ruchem wepchnął przez próg nikogo innego, niż Maurizio Russo pożałowałem, że uznałem broń tego dnia za zbędną.
— Doszły mnie słuchy, że może się przydać — rzucił, wlepiając wzrok w mężczyznę, który dosłownie padł do moich stóp pod wpływem jego silnego ruchu.
Nie mogłem powstrzymać tego palącego uczucia satysfakcji w piersi, gdy Maurizio poderwał głowę i spojrzał na mnie oczami przepełnionymi strachem.
Naprawdę myślał, że nikt się nie dowie?
Nie mając zamiaru tracić ani chwili dłużej pochyliłem się nad mężczyzną i złapałem go za kołnierz marynarki, podnosząc z podłogi, jak szmacianą lalkę.
— Gdzie ona jest? — zagrzmiałem, czując, jak uścisk mojej dłoni nabiera na sile.
Maurizio uchylił ust, ale nie odpowiedział. Szybko zlustrował wzrokiem stojących za mną mężczyzn, jakby próbował zachować zimną krew.
Jakby myślał, że mu pomogą.
— Powtórzę raz jeszcze — zbliżyłem się i przeniosłem dłoń z kołnierza na jego krtań — Gdzie jest Valeria?
Mężczyzna wzdrygnął się pod moim uściskiem, ale wciąż milczał. Cisza tylko wzmagała moją frustrację i gniew.
— Szefie, może lepiej... — zaczął Enzo, ale przerwałem mu gestem ręki.
— Nie — odezwałem się stanowczo, nie spuszczając wzroku z Maurizio — On wie, gdzie jest Valeria i powie mi to teraz.
Gwałtownym ruchem przyparłem go do kolumny i zacisnąłem dłoń na jego szyi znacznie mocniej. Twarz Maurizio zrobiła się czerwona, a oczy niemal wyszły mu na wierzch. Wiedziałem, że jeśli nacisnę jeszcze odrobinę mocniej pękną mu kości, które przebiją tętnicę szyjną oraz przełyk. Za kilka krótkich chwil mógłby dławić się własną krwią u moich stóp, ale niestety martwy nie mógł mi wyznać w co się wplątał.
— Masz pięć sekund — szepnąłem i na moment poluzowałem uścisk, dając mu możliwość słusznego wyboru po raz ostatni.
Jęknął, łapiąc łapczywie oddech.
W jego spojrzeniu dostrzegałem coś jeszcze, coś, co próbował ukryć. Był to lęk przed czymś więcej, niż moją złością.
— Cztery... — zacząłem odliczanie, czując, jak każda sekunda staje się coraz bardziej napięta — Trzy. Dwa...
Jego wargi drżały, ale nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Wiedział, że czas mu się kończy.
— Jeden...
— Nie miałem wyjścia... — wydyszał, gdy moje palce zaczęły znowu uciskać jego krtań — On... — jego głos był ledwo słyszalny, ale każde jego słowo brzmiało jak dzwon w mojej głowie — On ma mojego syna. Powiedział, że jeśli chce go jeszcze zobaczyć mam zadbać o to, żeby Valeria nie dojechała do kościoła.
Wstrzymałem oddech, czując, jak krew zastyga mi w żyłach.
— Kto? — krzyknąłem, czując, że tracę panowanie nad sobą.
Maurizio jęknął, walcząc o powietrze, ale w końcu wykrztusił trzy słowa, które były potwierdzeniem moich najgłębszych obaw.
— Vincent. Vincent Luciano.
Bez słowa puściłem Maurizia, który natychmiast upadł na ziemię, dusząc się i kaszląc, po czym skrzyżowałem spojrzenie z Enzo.
— Zdobądź trasę każdego pierdolonego samochodu, który porusza się po Sycylii i upewnij się, że żaden z nich niewydostanie się z wyspy bez naszej wiedzy — zarządziłem, czując, jak gniew wzbiera się we mnie coraz silniej, po czym odwróciłem się do reszty czekających na mój rozkaz mężczyzn — Przeszukajcie każdy zakątek tej pieprzonej wyspy. Nikt nie śpi, nie je, a nawet kurwa nie oddycha bez mojej wiedzy dopóki nie znajdziemy mojej żony.
W jednej sekundzie w holu zostałem sam razem z braćmi, którzy zdawali się nie mieć zamiaru odstąpić mnie na krok.
— Mój syn... musisz go odbić — słaby głos nadal klęczącego na posadzce Maurizio dobiegł do moich uszu, sprawiając, że fala złości ogarnęła punkt kulminacyjny.
Obróciłem się do niego, po czym znów podniosłem go za szmaty. Ledwie stał na wiotkich nogach.
— Muszę? — zapytałem, czując, jak coraz trudniej mi powstrzymać się od skręcenia mu karku — Zdradziłeś mnie Maurizio. Zataiłeś przede mną coś tak istotnego i poddałeś się pierdolonemu szantażowani ze strony naszego wroga — zacisnąłem dłonie na jego kołnierzu, wlepiając wzrok w czerwone ślady moich placów na jego szyi — Uważasz, że nie kiwnąłbym palcem, żeby ratować twojego syna? Myślisz, że nie obchodzą mnie moi ludzie? Odpowiedz.
— Nie... — pokręcił energicznie głową, na co z moich ust uleciał głośny śmiech.
— Tak — poprawiłem go — Właśnie tak myślisz i dlatego zamiast przyjść do mnie z problemem posunąłeś się do zdrady. I teraz musisz ponieść konsekwencje swoich działań.
Maurizio zamarł. Zrozumiał, że nie otrzymał ode mnie wsparcia, którego tak desperacko potrzebował.
— Błagam... — zaczął, zaciskając dłonie na materiale mojej marynarki — Zabij mnie, ale nie karz mojej rodziny. Nie skazuj mojego syna na śmierć. To jeszcze dziecko... — głos mu się załamał, ale to nie wzbudziło we niewspółczucia.
Zdrada w naszym świecie była niewybaczana i każdy o tym wiedział.
— Ja? — zaśmiałem się, patrząc prosto w przekrwione tęczówki mężczyzny — To ty zdecydowałeś o jego losie, kiedy postanowiłeś sprzymierzyć się z Luciano. Jeśli twój syn zginie, to przez Ciebie i będziesz musiał z tym żyć do końca swoich dni.
Obróciłem go i pchnąłem w kierunku Michaela i Antonia, którzy razem z Fede stali tuż za mną.
— Trzymajcie go — poleciłem, po czym zdjąłem z siebie marynarkę i podciągnąłem rękawy śnieżnobiałej koszuli.
Bracia bez chwili zastanowienia złapali Russo przytrzymując go w miejscu.
Kiedy tylko wyciągnąłem z kieszeni spodni składny nóż, który lata temu dostałem od ojca Maurizio pobladł. Zrozumiał co zamierzał, a to zdało się przerazić go bardziej niż los swojego dziecka.
Stanąłem tuż przed nim i jednym płynnym ruchem rozciąłem mu koszulę, odsłaniając tatuaż na jego piersi ze słowami naszej przysięgi.
Przysięgi, którą każdy z nas kiedyś składał.
— Przysięgam być wierny Cosa Nostra, a jeśli zdradzę, niech moje ciało spłonie... — odczytałem głośno, po czym bez zawahania zbliżyłem ostrze do jego piersi — Pamiętasz tę przysięgę Maurizio? — spytałem, zrównując z nim spojrzenie, na co mężczyzna energicznie pokiwał głową.
— Chyba jednak niezbyt dobrze — mruknąłem i naprałem na jego skórę ostrzem mocniej czując, jak przecina ono warstwę skóry, pozostawiając cienką czerwoną linię na jego piersi.
Za złamanie przysięgi kara była tylko jedna — śmierć. I, mimo że nie śmiałem tego podważać to wierzyłem, że człowiek można zabić na wiele różnych sposób.
I wbrew pozorom niekiedy to te dosłowne odebranie komuś życia jest najłaskawszą z form.
— Nie! — zaczął się szarpać w żelaznych chwytach moich braci — Nie możesz. Bez tego życia jestem nikim!
Kiedy tylko pierwsze krople krwi zaczęły spływać po jego torsie Maurizio jęknął z bólu, a jego ciało szarpnęło się w próbach ucieczki. Ale nawet w swojej desperacji nie potrafił się wyzwolić.
Powolnym ruchem zacząłem przesuwać ostrze wzdłuż wyblakłego tuszu, a krzyki mężczyzny wypełniły pomieszczenie. Dla mnie jednak stały się tylko tłem dla moich myśli. Kontynuowałem wycinanie z jego ciała słów przysięgi, jakbym ciął kartkę. Maurizio krztusił się, próbując znaleźć słowa, ale jego usta tylko się otwierały, nie wydobywając żadnego dźwięku. Jego desperacja wzbudziła we mnie jedynie obojętność. Przesuwałem ostrze po jego skórze, czując, jak opór z każdą sekundą maleje. Nie zwracałem uwagi na jego wręcz agonalne krzyki ani krew, która tryskała mi na twarz i białą koszulę, malując ją szkarłatną czerwienią.
Zatrzymałem dłoń dopiero, gdy płat skóry z jego piersi spadł na marmurową posadzkę tuż przy moich butach. Smród krwi i potu wypełnił mi nozdrza, ale nawet nie zadrżałem. Spojrzałem na jego wykrzywioną twarz, teraz bardziej przypominającą maskę cierpienia niż ludzkie oblicze.
— Jest coś gorszego, niż śmierć — wychrypiałem, ścierając wierzchem dłoni z twarzy jego krew — I obiecuję Ci, że tego doświadczasz.
Cofnąłem się o krok, dając znak Michaelowi by rozluźnili chwyt. Maurizio upadł na ziemię, nie przypominając człowieka, lecz jedynie kawałek ciała pozbawionego godności.
Spojrzałem na swoich braci, których twarze wyrażały mieszankę szoku i uznania. Wiedzieli, że nigdy nie plamiłem sobie rąk krwią, jeśli miałem inny wybór, a teraz wyglądałem jakbym się w niej wykąpał.
— Dopilnujcie, żeby przed zachodem słońca zniknął z Sycylii.
Skinęli głowami, pochylając się nad Maurizio. Kiedy wyprowadzili go pozostawiając za sobą krwawy ślad na posadzce odchyliłem głowę, wlepiając spojrzenie w sklepienie na suficie i odetchnąłem głęboko.
Vincent Luciano popełnił właśnie najgorszy błąd w swoimi życiu.
Zrównując uprzednio spojrzenie z najmłodszym bratem ruszyłem w kierunku gabinetu, gdzie udał się Enzo. Wpadłem do pomieszczenie, przez ciężkie, drewniane drzwi, kiedy mężczyzna pochylał się nad jednym z komputerów.
— Udało się? — zapytałem, odrzucając na stół zakrwawiony nóż, który do tej pory zaciskałem w dłoni.
Pokiwał głową potwierdzająco, po czym na ułamek sekundy zawiesił spojrzenie na plamach krwi na mojej koszuli i dłoniach.
— Nasi ludzie na przejściach granicznych i w portach nic nie mają. Odebrałem za to sygnał prywatnego samolotu. Wiem, jednak że wieża nie wydała pozwoleń na żadne długodystansowe loty w przeciągu ostatniej godziny.
— Konkrety Enzo — ponagliłem go opierając dłonie o stół.
Skinął głową, ale jego odpowiedź była jedynie krótkim westchnieniem, pozbawionym słów. To było wystarczające, aby zrozumieć, że nikt z nas nie znał odpowiedzi na pytanie, gdzie była Valeria.
— Mają kryjówkę gdzieś blisko, ale nie wiem, czy uda mi się ich namierzyć.
Przekląłem głośno zwieszając głowę i zacisnąłem dłonie na krawędzi stołu. Cisza, która zapadła w pokoju przerywana była jedynie moim ciężkim oddechem. W kilku następnych sekundach zebrałem w sobie wszystkie myśli i spojrzałem na Enzo z determinacją, który czekał w gotowości na kolejny rozkaz.
Była tylko jedyna osoba, która mogła doprowadzić mnie do Vincenta.
— Namierz Francescę i powiedz, że przyszła pora na wyrównanie rachunków.
***
Dwie godziny. Valeria zniknęła prawie dwie godziny temu. Jeśli miałbym być szczerzy tylko jedna myśl trzymała mnie teraz przy zdrowych zmysłach, a mianowicie fakt, że gdyby Vincent chciał ją zabić nie kłopotał, by się z porwaniem.
Wierzyłem, że była cała.
Musiałem, bo gdybym przestał wierzyć, to co by mi zostało?
— Mogę o coś zapytać? — niepewny głos Federico wypełnił przestrzeń gabinetu, w którym siedziałem, czekając na jakikolwiek telefon od swoich ludzi.
Podniosłem głowę, krzyżując spojrzenie z bratem i skinąłem głową. Byliśmy w pomieszczeniu sami, odkąd Enzo ruszył wypełniać mój ostatni rozkaz.
— Co miałeś na myśli, mówiąc, że przyszła pora na wyrównanie rachunków? — wlepił we mnie tęczówki, nie przestając obracać noża między palcami dłoni.
Patrzyłem na brata przez chwilę, w milczeniu. To było pytanie, na które nie chciałem odpowiadać. Jednakże po tym wszystkim chyba mogłem w końcu wyznać prawdę.
Minęło już parę ładnych lat...
— Pamiętasz teorię o tym, że ktoś z posiadłości pomógł Francesce w ucieczce? — zapytałem, pochylając się w przód.
— Tak — potwierdził skinieniem głowy, a jego wzrok stał się nieco bardziej przenikliwy — Uznali, że był to któryś z jej kuzynów, ale zarzekali się, że nie było żadnych dowodów na ich udział.
Skinąłem głową.
— Nie skłamali... — westchnąłem, czując na barkach ciężar prawdy, którą zaraz miałem wyznać — To ja pomogłem jej uciec.
Spojrzenie Federico zastygło, a jego ręka drgnęła, tracąc na moment kontrolę nad nożem, który spadł bezgłośnie na jego udo. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia, a usta otworzyły się, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie znaleźć słów.
Po chwili zaczął kręcić głową, próbując zrozumieć to, co właśnie usłyszał.
— Nie... — wydusił w końcu — Żartujesz prawda? Pomogłeś jej zwiać z waszego ślubu? — rozchylił usta jeszcze szerzej — Ty?
Spojrzałem na brata, przechylając głowę. W innych okolicznościach zapewne rozbawiłby mnie widok jego twarz pozbawionej wszelkiego wyrazu, poza zdumieniem.
— Od początku wiedziałem o jej związku z tym ochroniarzem. Nie sądziłem, jednak, że posunie się tak daleko, tylko żeby z nim być — zacząłem, nie przestając zerkać na ekran swojej komórki — Mimo że sam nie cieszyłem się na ten ślub to przez myśl mi nie przeszło, żeby sprzeciwić się woli ojca. Miałem poślubić córkę Vincent Luciano i do ostatnich minut przed ceremonią uważałem, że tak się stanie... — odchyliłem lekko głowę, pocierając palcami brodę — Kiedy Pietro przyszedł do mnie, informując o zniknięciu Franceski wybuchł totalny chaos. Wszyscy ruszyli w teren, a ja raz jeszcze zacząłem przeszukiwać posiadłość mimo zapewnienia, że zostało to już zrobione — spojrzałem na brata, który chłonął moje słowa z nadal rozdziawionymi ustami — Nakryłem Francescę, gdy wspinała się po żywopłocie w sukni ślubnej. Powinienem ją wtedy złapać i zaciągnąć przed ołtarz, ale wiesz co zrobiłem zamiast tego? — Fede nachylił się w moją stronę wręcz spadając z fotela — Pomogłem jej przejść przez ten cholerny żywopłot, po czym wróciłem, skierowując poszukiwania w przeciwnym kierunku, żeby dać jej czas.
Gdy tylko skończyłem mówić Federico wyglądał jakby mu ziemia uciekła spod nóg.
Jego oczy skanowały uważnie moją twarz, jakby szukał jakichkolwiek śladów kłamstwa lub żartu.
— Francesca zyskała wolność, a my możliwość działalności w Vegas. Wszyscy coś ugraliśmy tamtego dnia — podsumowałem, wzruszając lekko ramionami.
— Ojciec o tym wie? — pytanie brata sprawiło, że spojrzałem na niego pobłażliwe.
— Oczywiście, że nie. Do tej pory wiedziałem o tym, tylko ja, Francesca i pewna rodzina w Mediolanie, która na moją prośbę przygarnęła ją pod swój dach.
Federico nabrał gwałtownie powietrza i odchylił się do tyłu, opadając na oparcie fotela.
— Japierdole — schował na moment twarz w dłoniach, po czym znów zrównał ze mną spojrzenie — Mózg mi się przegrzał. Jak przez tyle lat udało Ci się to ukryć?
W momencie, kiedy uchyliłem usta, by mu odpowiedzieć drzwi gabinetu otworzył się gwałtownie. Moja dłoń automatycznie powędrowała do broni leżącej na biurku, ale gdy tylko dostrzegłem sylwetkę Enzo odsunąłem ją i zerwałem się na równe nogi.
Mężczyzna wszedł do pokoju, a tuż za im z wysoko uniesioną brodą wkroczyła ona. Francesca Luciano.
Nasza spojrzenia skrzyżowały niemal od razu. Zmieniała się. Ostatni raz widziałem ją cztery może pięć lat temu podczas jednodniowej wizyty w Mediolanie. Minęliśmy się wtedy, jak obcy, chociaż tym dla siebie byliśmy od początku. Nawet gdyby została moją żoną, to by się nie zmieniało. Nie przebiłaby się przez moją fasadę.
To potrafiła zrobić tylko jedna kobieta.
Kobieta, którą nie była stojąca przede mną blondynka w jeansowych spodniach i czarnej marynarce.
— To co... — stanęła kilka kroków ode mnie, wlepiając niebieskie tęczówki w moją twarz — Załapałam się na wesele? Czy kolejna Ci zwiała?
Po jej słowach zarówno Fede, jak i Enzo otworzyli oczy szerzej. Z sekundy na sekundy uśmiech na jej twarzy stopniowo znikał.
— O kurwa — uniosła dłoń, zakrywając usta — Zwiała.
Zacisnąłem szczękę, nie spuszczając wzroku z kobiety. Nie pamiętam, żeby była taka wygadana, kiedy rozcinałem nożem jej suknie ślubną, która wplątała się w bluszcz na żywopłocie.
— Nie zwiała — zaprzeczyłem krótko opierając dłonie o blat biurka i pochyliłem się w jej kierunku — Twój ojciec ją porwał.
Po uśmiechu na twarzy Franceski nie było już śladu. Jednak wzmianka o Vincencie sprawiała, że zapewne nie tylko po jej kręgosłupie przebiegł dreszcz niepokoju.
Była moją ostatnią nadzieją.
— Jesteś pewny? — głos jej zadrżał.
— Gdybym nie był nie ściągnąłbym Cię tutaj — odpowiedziałem, po czym obszedłem biurko i stanąłem znacznie bliżej kobiety.
Mimo wymalowanej na jej twarzy chęci zwiększenia między nami dystansu nawet nie drgnęła.
— Chcę znać adresy wszystkich domów, posiadłości, ziemi i kryjówek, które należą do Vincent — wyjaśniłem, patrząc na blondynkę stanowczo — Enzo pokaże Ci, gdzie ostatni raz namierzył sygnał jego samolotu.
Francesca przez dłuższy moment wpatrywała się we mnie bez słowa jednak w końcu skinęła głową, zawracając się w stronę wspomnianego przeze mnie mężczyznę.
Kiedy tylko Enzo chwycił laptopa i zaczął zakreślać dłonią coś na ekranie, w pomieszczeniu zapadła cisza. Serce znów zaczęło bić mi szybciej niż zwykle.
Patrzyłem na Francescę, której wzrok skupiony był na zakreślonych przez Enzo punktach.
— Wiesz, dlaczego to zrobił? — zapytała, zerkając na mnie nadal pochylona nad laptopem — Dlaczego teraz?
— Wiele się działo Francesco. Zwłaszcza w ostatnich miesiącach — wyjaśniłem krótko, na co ona skinęła jedynie głową.
— Ale zastanawiałeś się, dlaczego akurat teraz? Czemu czekał tyle lat — uniosła brew, a na jej czoło opadło kilka jasnych kosmyków.
Nie odpowiedziałem. Nawet w najbardziej szalonych scenariuszach w mojej głowie nie było tego, w którym wyjaśniłbym kobiecie, która miała zostać moją żoną miłość do innej.
Zapewne nawet nie posądzała mnie o zdolność do tego uczucia.
W momencie, gdy miałem ruszyć w jej kierunku, by ponaglić ją w myśleniu odwróciła laptopa w moją stronę i przycisnęła palec do ekranu, wskazując na małą wyspę niespełna godzinę drogi do Sycylii
— Rodzina mojej mamy miała tam dom. Vincent odziedziczył go po jej śmierci. Jeśli, gdziekolwiek miałby się ukryć to właśnie tam.
Jej słowa były, jak znalezienie igły w stogu siana. I, mimo że był to jedyny ślad, który mieliśmy postawiłem na niego wszystko.
— Poinformuj, kogo trzeba — zwróciłem się do Enzo — Za dziesięć minut będziemy na pasie startowym.
Brunet skinął głową i natychmiast skierował się w stronę wyjścia. Chwyciłem broń leżącą na biurku i wsunąłem w kaburę schowaną pod płachtą marynarki.
Mimo że pozbyłem się koszuli splamionej krwią Mauriziego dalej czułem ją na sobie.
— Polecę z wami — oznajmiła Francesca, sprawiając, że poderwałem głowę, zrównując z nią spojrzenie — Posiadłość jest dobrze ukryta, nie znajdziecie jej bez mojej pomocy.
Skinąłem głową w odpowiedzi. Nic nie łączyło ludzi tak jak wspólny wróg.
W kilka minut później byliśmy już na drodze, kierując się w stronę hangaru, gdzie czekał na nas gotowy do lotu helikopter. Starałem się skupiać na faktach; na tym, co wiedziałem, ale z każdą chwilą było coraz więcej niewiadomych.
Coraz trudniej było mi panować nad przerażeniem o Valerię, mimo że wiedziałem, iż zachowanie trzeźwości umysłu było teraz najważniejsze.
— To jest Valeria? — Francesca wskazała na zdjęcie blondynki na ekranie mojego telefonu.
Potwierdziłem skinieniem głowy, zerkając na siedzącą na miejscu pasażera kobietę. Wpatrywał się w zdjęcie na mojej komórce z trudnym do odczytania wyrazem twarzy.
Jakby fakt, iż miałem na tapecie zdjęcie swojej narzeczonej był czymś zaskakującym.
— Chyba powinna Ci coś powiedzieć... — zwróciła się do mnie z nutką niepewność w głosie. Spojrzałem na nią pytająco sprawiając, że zaczęła mówić — Jakiś czas temu, może tydzień przed śmiercią skontaktował się ze mną wuj.
— Lorenzo? — ściągnąłem brew, a moja dłoń mimowolnie ścisnęła się na boku kierownicy.
Blondynka skinęła głową.
— Nie mam pojęcia, skąd zdobył mój numer, ale to akurat nieistotne — zaczęła nerwowo obracać złotą obrączkę na swoim palcu, po czym znów wlepiła spojrzenie w mój profil — Pamiętasz, naszą rozmowę na przyjęciu zaręczynowym? — spojrzałem na odbicie twarzy Fede w lusterku wstecznym. Był równie zmieszany co ja — Zapytałeś, czemu jestem taka smutna i opowiedziałam Ci o mamie. Pamiętasz?
— Mniej więcej — odpowiedziałem krótko.
Moje myśli skupiały się tylko na tym, żeby jak najszybciej dotrzeć na tę cholerną wyspę, zabić Vincenta i wziąć Valerię w ramiona.
Miałem przecież ją chronić. Obiecałem jej bezpieczeństwo, a pozwoliłem, by stała się celem dla chorej vendetty Vincenta. Zawiodłem. A świadomość klęski w tym przypadku bolała bardziej niż jakakolwiek do tej pory odniesiona przeze mnie rana.
— Ale pamiętasz, jak mówiłam, że zmarła, gdy byłam mała? Podczas drugiego porodu wraz z dzieckiem? — głos Franceski roznosił się po wnętrzu auta, niknąc w szumie dobiegającym zza szyby.
Automatycznie potwierdziłem jej słowa skinieniem głowy.
Cztery minuty. Za cztery minuty będziemy na miejscu.
— Na kilka dni przed śmiercią wuj wyznał mi, że dziecko przeżyło. Nie wiem, czemu zdecydował się powiedzieć mi to dopiero teraz ani jak udało mu się to ukryć przed moim ojcem. Może męczyło go sumienie... — spuściła na moment wzrok na swoje dłonie — Wracając. Nie powiedział mi zbyt wiele jedynie, że to było ostatnie życzenie mojej mamy. Że to ona zadbała o to, żeby jej kolejne dziecko nie musiało żyć w takim świecie, żeby nie musia...
— Fran... — mruknąłem, przerywając jej tym samym — Możemy odłożyć tą rodzinną historię na później?
— Nie słuchasz co do Ciebie mówię Vitale — skręciła tułów, opierając dłoń o oddzielający nas podłokietnik.
— Słucham — odparowałem niemal od razu — Ale nie mogę pojąć, jakie teraz ma znacznie to, że gdzieś po świecie chodzi sobie twój brat, który od dwudziestu trzech lat był uznawany za martwego.
— Siostra — poprawiła mnie, co kompletnie zbyłem — Ojciec mówił wszystkim, że to chłopiec, bo nie mógł znieść myśli, że będzie mieć kolejną córkę.
— Cokolwiek — pomasowałem nasadę nosa, skupiając się na drodze — Mam teraz coś ważniejszego na głowie, niż kolejny pomiot szatana zrodzony z krwi Vincent Luciano — zerknąłem na kobietę — Bez urazy.
Francesca wypuściła spomiędzy ust głośne westchnięcie irytacji i chwyciła mój telefon, unosząc go na wysokość swojej twarzy.
— Spójrz na nas na Boga — wskazał dłonią na wyświetlacz, na którym znajdowało się zdjęcie Val, po czym na siebie — Naprawdę to przegapiłeś? Wyglądamy niemal identycznie.
W ułamku sekundy moje tęczówki wbiły się w wyświetlane na ekranie mojego telefonu zdjęcie, po czym przeskoczyły na twarz siedzącej obok mnie kobiety. Nie.
Chyba nie myślała, że...
— Nie mów, że tego nie widzisz.
Uchyliłem usta, krzyżując spojrzenie z błękitnymi tęczówkami. Chciałem zaprzeczyć. Naprawdę kurwa tego pragnąłem, ale podobieństwo między nią a Val było uderzające. Jak mogłem tego nie zauważyć?
Miałem świadomość, że odkąd Valeria pojawiła się w moim życiu nie patrzyłem na inne kobiety, ale żebym stał się aż takim ignorantem? Byłem aż tak ślepy?
— O kurwa... — przeklął Fede, przerywając napiętą ciszę w samochodzie.
Nie odezwałem się. Nie byłem w stanie. Próbowałem złapać oddech, ale na nic się to zdało.
Znów nie mogłem oddychać.
I, mimo że przecież czułem, iż wszystko było w jakiś sposób powiązane, takiego scenariusza nie przewidziałem nawet w najgorszych koszmarach.
— Obawiam się, że tym razem mojemu ojcu może nie chodzić o Ciebie Vitale.
XX
No dobra... to kto się spodziewał takiego obrotu spraw?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top