Rozdział czterdziesty; Historia lubi się powtarzać.


🥀Valeria 🥀 

            — Na pewno chcesz, żebym tu został? — pytanie Thomas'a sprawiło, że oderwałam wzrok od spokojnej twarz Vitalego i przeniosłam je na mężczyznę.

          Minęło pięć dni, odkąd Vitale leżał nieprzytomny w szpitalu. Pięć dni, które ja również tu spędziłam, bo nie mogłam spać w łóżku, w którym go nie było.
       Mimo że z trudem myślałam o czymkolwiek innym niż jego zdrowiu, to kiedy dziś o poranku włoskie media obiegła informacja o jego stanie i multum spekulacji dotyczących dalszych losów licznych firm rodziny Sorrentino musieliśmy działać. Może nadal nie znałam się w pełni na zasadach, jakie panowały, w tym świecie, ale znałam się na mediach. Na życiu w blasku fleszy.

      I to właśnie zamierzałam wykorzystać.

          — Wiem, że z Tobą nic mu nie zagrozi.

    Skinął głową rozumiejąc co miałam na myśli. Nie wiedziałam komu mogłam ufać.

        — Dobrze — odpowiedział, po czym podszedł bliżej i położył dłoń na moim ramieniu — Obiecaj mi tylko, że będziesz uważać. Wychodząc z tego szpitala, wystawiasz się na strzał. Dosłownie i w przenośni.

        Nie odpowiedziałam od razu. Wiedziałam, że miał rację. Mimo że w ostatnich dniach ludzie Vitalego z Antoniem i Michaelem na czele przeczesywali całą wyspę w poszukiwaniu tych, którzy mogli mieć związek z zamachem nie czułam się bezpiecznie. Nikt się nie czuł.

        — Będę ostrożna — zapewniłam go, a potem znów zerknęłam na Vitalego.

       Jego twarz była spokojna, niemal, jakby spał, ale bladość skóry, bandaż na skroni i maska tlenowa, która wczoraj zastąpiła respirator przypominała, że było inaczej. Czasami, gdy patrzyłam na niego tak długo, wydawało mi się, że zaraz się poruszy, że otworzy oczy i spojrzy na mnie. Ale nic takiego się nie działo.
        Lekarz powiedział, że to cud, że tak szybko zaczął samodzielnie oddychać.

      Sięgnęłam po płaszcz przewieszony przez oparcie krzesła i zrównałam spojrzenie z Thomas'em raz jeszcze.

      — Gdyby cokolwiek się działo dzwoń. Wrócę wieczorem.

     — Oczywiście — skinął głową, a w jego oczach czaiło się coś więcej niż tylko obietnica. Troska.

       Ostatni raz spojrzałam na męża, po czym ruszyłam do drzwi, ze świadomością, że czas działał na naszą niekorzyść.
      Wyszłam na korytarz, gdzie teraz prócz dwójki ochroniarzy stał również Antonio oraz Michael.

         — Gotowa? — zapytał starszy z nich, gdy tylko zrównał ze mną spojrzenie.

        Skinęłam głową w odpowiedzi, zarzucając płaszcz na ramiona. Szpitalne korytarze wydawały się puste, ale wiedziałam, że to tylko złudzenie. Kamery, ochroniarze, a może i ukryte oczy tych, którzy chcieli widzieć więcej niż mówiła prasa śledziły każdy nasz krok.
     Ruszyliśmy w kierunku gabinetu, lekarza, który dokładał wszelkich starań, aby Vitale stanął na nogi. Nie był jednak cudotwórcą.

         — Na pewno chcesz to zrobić? — tym razem to Michael zadał pytanie.

       Spojrzałam na niego, zaciskając dłoń na pasku torebki. Szwagier patrzył na mnie uważnie, a jego ciemne tęczówki, zdawały się szukać w mojej twarzy jakiejkolwiek oznaki zawahania.

         — Tak.

          Nie odpowiedział. Znał mnie już na tyle, by wiedzieć, że jeśli podjęłam decyzję, nic nie było w stanie mnie od niej odwieść.
     Zatrzymaliśmy się na moment przy drzwiach windy.

     — Przypomnisz plan — zwrócił się do mnie Antonio, zanim wcisnął guzik na panelu.

    — Ordynator szpitala wyjdzie do prasy i ogłosi, że Vitale się obudził, czuje się coraz lepiej i dochodzi do siebie w otoczeniu rodziny. Podkreśli, że jego życiu nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo, i że jego powrót do pełni sił to tylko kwestia czasu.

Antonio skinął głową, ale Michael uniósł brew.

    — A później? — zapytał.

   — Potem wyjdziemy stąd z uśmiechami, jakbyśmy właśnie spędzili poranek na rozmowie z Vitalem — odpowiedziałam, chociaż te słowa wymagały ode mnie naprawdę wiele siły. Każda myśl o tym, że było to paskudne kłamstwo sprawiała, że coś zaciskało się w mojej piersi. Dopóki Vitale się nie obudzi, nie można było stwierdzić nic więcej. Nie było pewności, że wróci do pełni sił.

     — I to pomoże? — zapytał, ale w jego głosie nie było już sceptycyzmu, raczej ostrożna ciekawość.

     Przekrzywiłam głowę, a na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu, który jednak nie sięgał oczu.

     — Temu, czym wy się zajmujecie, nie — przyznałam zgodnie z prawdą — Ale dzisiejsza informacja w mediach sprawiła, że akcje naszych firm lecą w dół. Nie zamierzam biernie przyglądać się, jak tracimy pozycję. Straciliśmy już wystarczająco dużo — powiedziałam wiedząc, że co do tego żadne z nas nie miało wątpliwości — Nie znam się na wojnach, które prowadzicie, ale znam się na interesach i na pokerze. Wiem, kiedy nadchodzi moment, by zacząć blefować. Chcę tylko wiedzieć, czy mi, w tym pomożecie. Czy mogę na was liczyć?

     Antonio spojrzał na mnie z cieniem uznania w oczach, a Michael przez chwilę milczał.

     — Jesteśmy rodziną, Val — odezwał się starszy z braci – Zawsze będziesz mogła na mnie liczyć.

   — Pomożemy Ci we wszystkim — dodał Michael — Powiedz tylko słowo.

      Skinęłam głową, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

      — Mogę zapytać o coś jeszcze? — spojrzałam na nich, na co niemal jednocześnie skinęli głowami — Czy Vitale rozmawiał z wami o tym, kto przejmie władzę w takiej sytuacji?

Bracia spojrzeli po sobie. Między nimi zapadła chwila ciszy, ale nie była to niezręczność. Antonio znów skrzyżował ze mną spojrzenie.

      — Nie musiał — jego głos był spokojny i pewny, jakby mówił o czymś, co od dawna było przesądzone — Wszyscy wiedzieliśmy, kto to będzie, w dniu, gdy przekroczyłaś próg posiadłości Val.

        
***

               Zaledwie kilka godzin po oświadczeniu ordynatora szpitala oraz kilku zdjęciach mojej uśmiechnij twarzy w towarzystwie Antonia i Michaela w mediach akcję firm wróciły na dobre tory. Portale informacyjne rozpisywały się o cudownym powrocie Vitalego do zdrowia, spekulując, kiedy ponownie pojawi się publicznie.

       — Prasa nie kupiła tego w stu procentach — mruknął Fede podsuwając mi pod nos swój telefon.

       Oderwałam wzrok od laptopa, przenosząc go na urządzenie chłopaka. Na ekranie wyświetlał się jeden z artykułów podważający słowa ordynatora. Nie przejmowałam się tym. Bo prawda wcale nie miała znaczenia.
        Ludzie wierzyli w to, co chcieli wierzyć, a media żywiły się spekulacjami. Nie chodziło o przekonanie wszystkich. Chodziło o kontrolowanie narracji.

     — Nie muszą kupować całej historii — odparłam, unosząc wzrok znad komórki — Wystarczy, że będą powielać informacje, że Vitale ma się dobrze.

      Fede pokiwał głową, choć nie wyglądał na w pełni przekonanego.

    — A jeśli ktoś zechce to sprawdzić? — zapytał.

   — To odbije się od zamkniętych drzwi szpitala — odpowiedział Antonio, który właśnie wszedł do pomieszczenia i w kilku krokach znalazł się przy biurku — Nasi ludzie obstawiają całe skrzydło. Nikt poza zaufanymi lekarzami i rodzinną nie ma tam wstępu.

      Najmłodszy Sorrentino skinął głową, ale w jego spojrzeniu nadal czaiła się nuta sceptycyzmu. Martwił się o Vitalego bardziej, niż chciał pokazać starszym braciom.

    — Mamy jakieś nowe informację? — zapytałam Antonia, wiedząc, że prasa nie była naszym największym problemem. Prawdziwe zagrożenie czaiło się gdzie indziej.

     — Złapaliśmy kilku rusków, ale to tylko pionki Mikhailova. Nadal szukamy tych, którzy mogli odpowiadać za podłożenie bomby.

     Skinęłam głową. Na sam dźwięk nazwiska mężczyzny, który stał na czele Bratvy przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Nie wiedziałam o nim zbyt wiele. Nikt nie wiedział. Dmitrij Mikhailov był duchem. Pięć lata temu przejął interesy po śmierci ojca. Chodziły plotki, że sam zabił go by zdobyć władzę.
      Kiedy ostatnim razem Bratva uderzyła w Sycylię ponad dwadzieścia lat temu miasta spłynęły krwią wielu ludzi z obu oddziałów. Według Antonia doszło wtedy do zdrady jednego z sycylijskich rodzinnych klanów, który sprzedał informacje Bratvie w zamian za obietnicę ochrony i większe wpływy. Rosjanie nie dotrzymali słowa – zdradzili sojusznika, eliminując go tuż po tym, jak ich ludzie wylądowali na wyspie. Mimo że minęły lata, to była brutalna lekcja, którą starsi członkowie organizacji dobrze zapamiętali.
   Czy więc istniała możliwość, że historia się powtórzyła?

    — Jest możliwość, że to ktoś z naszych ludzi? — moje pytanie sprawiło, że Fede automatycznie oderwał wzrok od telefonu, a Antonio zacisnął szczękę, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.

       W międzyczasie w progu pokoju stanął Michael. Oparł się o framugę drzwi i skrzyżował ramiona na piersi.

    — Zawsze jest taka możliwość — odpowiedział, krzyżując ze mną spojrzenie — Zwłaszcza teraz. Lojalność niektórych ludzi jest jak tania moneta – błyszczy, dopóki ktoś nie pokaże im czegoś bardziej lśniącego.

     — Sprawdzacie wszystkich? — dopytałam, świdrując go spojrzeniem.

    — Oczywiście — zapewnił mnie — Przesłuchujemy ludzi, grzebiemy w transakcjach i śledzimy kontakty. Jeśli ktoś się sprzedał, prędzej czy później to znajdziemy.

    — A jeśli nie znajdziecie? — zapytał Fede, parząc na brata.

    Michael uniósł brew, jakby nie dowierzał, że w ogóle mógł zadać takie pytanie.

    — Znajdziemy — powiedział z lodowatą pewnością, której nikt z nas nie odważył się kwestionować.

      Po jego słowach na kilka minut w pomieszczeniu zapadła cisza, w której dało się niemal usłyszeć ciche buczenie lamp sufitowych. Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie. Od mojego wyjścia ze szpitala minęło pięć godzin. Thomas co godzinę wysyłał mi wiadomość, informując mnie o stanie Vitalego, który nadal pozostawał bez zmian.
Mimo że chciałam już do niego wrócić musiałam załatwić coś jeszcze.

    — Wszyscy już są? — zapytałam, przerywając ciszę.

    — Tak. Wszyscy podszefowie czekają w sali konferencyjnej.

        Bez słowa wstałam z fotela i ruszyłam w stronę drzwi. Czułam, jak ściska mi się żołądek, ale nie mogłam sobie pozwolić na okazanie tego. Antonio, Michael i Fede podążali za mną, a ich kroki odbijały się głuchym echem od marmurowej posadzki. Korytarz prowadzący do sali konferencyjnej wydawał się dłuższy niż zwykle, choć znałam go na pamięć. Gdy zbliżyliśmy się do drzwi, Antonio wyprzedził mnie i pierwszy wszedł do środka, przytrzymując dla mnie drzwi. Pomieszczenie było wypełnione niskim szmerem rozmów, ale kiedy weszliśmy do sali, rozmowy momentalnie ucichły. Kilkunastu mężczyzn, w większości starszych ode mnie o co najmniej dwie dekady, wbiło we mnie spojrzenia pełne sceptycyzmu.
    Podeszłam do szczytu stołu, zajmując miejsce Vitalego. Antonio i Michael stanęli po obu stronach fotela, a Fede oparł się o parapet kilka kroków za mną.

       — Skoro wszyscy już tu jesteśmy, możemy zaczynać — powiedział Antonio — Jakieś uwagi, zanim przejdziemy do konkretów?

      W pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana jedynie cichym tykaniem zegara. Zebrani wymienili spojrzenia, jakby każdy z nich czekał, aż ktoś inny pierwszy się odezwie.

    — Ja mam jedną — odezwał się brązowowłosy mężczyzna koło czterdziestki siedzący po mojej lewej. Patrzył na mnie, jak na przeszkodę — Dlaczego ona tu siedzi?

     — To proste — odpowiedział Antonio, zanim zdążyłam otworzyć usta — Ktoś musi tymczasowo przejąć obowiązki Vitalego.

    Mężczyzna uniósł brwi w niedowierzaniu i skrzyżował spojrzenie z moim szwagrem. Rzucił coś po włosku, ale Antonio nawet nie mrugnął.

     — Mów w języku, który każdy z obecnych zrozumie — polecił.

        Mężczyzna wykrzywił twarz w grymasie, ale przystał na polecenie przy kolejnym zabraniu głosu.

    — Nie przypominam sobie, żeby Vitale, kiedykolwiek mówił o przekazaniu władzy swojej żonie.

     — Bo nie musiał — tym razem to Michael przerwał mu beznamiętnym tonem. — Jego decyzje mówiły same za siebie.

      — Kobieta na czele organizacji? — prychnął tym razem ktoś, kogo znałam. Cesare — To nigdy nie przejdzie. Jeśli Vitale się obudzi...

      Słowo, którego użył, podziałało na mnie jak zapalnik. Nie dałam mu dokończyć myśli.

      — Kiedy — poprawiłam go ostro, prostując plecy — Kiedy się obudzi. Znam swojego męża lepiej niż którykolwiek z was i wiem, ile ma w sobie siły. Więc zapomnij o słowie „jeśli „i zacznij używać „kiedy".

        Kilka par oczu przesunęło się z niego na mnie. W niektórych błysnęło coś na kształt uznania.

       — Nie będzie mi rozkazywać żadna kobieta.

       Przechyliłam głowę, patrząc na niego z zaciśniętymi ustami. Chciałam odpowiedzieć na jego prowokację, ale znów uprzedził mnie Antonio.

        — Będzie — oparł się o stół i nachylił w stronę mężczyzny — I co więcej, będziesz te rozkazy wypełniał. Bo każde sprzeciwienie się jej, to sprzeciwienie się Vital emu. — Głos Antonia był twardy jak stal, a jego spojrzenie przeszywało Cesarego na wskroś. — A chyba nie muszę ci przypominać, czym kończy się nielojalność wobec naszego capo.

         Cesare zacisnął usta w wąską linię. Nie powiedział nic więcej, mimo że wyglądał jakby bardzo chciał to zrobić.

       — Czy jeszcze ktoś ma jakieś „ale"? — dodał Michael, wodząc spojrzeniem po twarzach zgromadzonych.

       Niektórzy wciąż patrzyli na mnie sceptycznie, ale ostatecznie żaden z nich się nie odezwał. Wiedzieli, że to nie był czas na osobiste uprzedzenia.
     Przysunęłam wzrokiem po mężczyznach, których spojrzenia skierowane były na moją osobę.

        — Wiem, że większości z was nie podoba się, że tu jestem — splotłam dłonie na stole — Możecie mi wierzyć, że ja sama wolałabym, żeby to mój mąż tu był. Mam świadomość, że to nie jest sytuacja, którą można rozwiązać uśmiechami do kamer i grą pozorów — zatrzymałam wzrok na twarzy Cesarego. — I wiem również, że Mikhailov nie przestanie tylko dlatego, że wmówiliśmy ludziom, że Vitale wrócił do zdrowia. Nie proszę was o to, żebyście zaczęli działać inaczej niż do tej pory. Proszę was to, żebyście dali mi szansę — przesunęłam spojrzeniem po twarzach mężczyzn, próbując wyłapać najmniejszy cień wątpliwości — Żebyście mi zaufali. Bo w jednym się zgadzamy: nie możemy pozwolić, by historia się powtórzyła. Straciliśmy już zbyt wiele.

     W pomieszaniu panowanie zapadła cisza, ale była inna niż wcześniej.
     Wiedziałam, że nie przekonałam wszystkich; że część z nich nadal widziała we mnie intruza i winiła za konflikt z Camorrą. Nie mogłam mieć im tego za złe. W końcu było w tym ziarno prawdy, mimo że nikt nie odważył się powiedzieć tego głośno. Nawet ja.

***

            Sunęłam dłonią po ręce Vitalego, czując pod palcami delikatną szorstkość jego skóry, przeciętą drobnymi bliznami. Jego skóra była ciepła, ale nadal blada, jakby krew w jego żyłach płynęła zbyt wolno. Gładziłam jego przedramię, próbując zapamiętać każdy detal, który przypominał mi, jak bardzo chciałam, by otworzył oczy.
        By wrócił.

     — Dom bez Ciebie jest przerażająco pusty — wyszeptałam, dotykając obrączkę na jego palcu.

      Odpowiedziała mi cisza, przerywana jedynie miarowym syczeniem tlenu przepływającego przez maskę. Nie było żadnych zmian – ani na lepsze, ani na gorsze.

      — Potrzebuję cię — wyszeptałam, wlepiając wzrok w jego spokojną twarz — Wiesz o tym, prawda? — mówiłam dalej, jakbym mogła w ten sposób przekonać go, by wrócił — Nadal szukamy ludzi, którzy mogli współpracować z Bratvą. Nie był to żaden ze schwytanych Rosjan. Obawiamy się, że to ktoś z naszych. Ale... — ucięłam, wzdychając — coś mi tu nie pasuje. Nie wydaje mi się, że to ktoś z oddziału, ale na pewno ktoś, to jest nas blisko. Nie wiem Vi. Próbuje połączyć kropki. Ale nadal nie potrafię do końca przypomnieć sobie wszystkiego, co stało się przed wybuchem. Mam wrażenie, że czegoś nie dostrzegam.

        Nie oczekiwałam odpowiedzi, ale cisza zdawała się coraz cięższa, niemal przytłaczająca. Oparłam czoło o jego ramię, zaciskając powieki. Przypomnienie sobie, co działo się tamtej nocy, było jak patrzenie przez zabrudzone szkło – widziałam zarysy, ale szczegóły umykały.

      — Musisz się obudzić...— szepnęłam, ściskając jego dłoń — Powiedzieć mi co mam robić.

    To było irracjonalne, ale miałam wrażenie, że jeśli tylko się skupię, jeśli poświęcę całą swoją uwagę, poczuję, jak Vitale ściska moją dłoń. Jak daje mi jakikolwiek znak, że mnie słyszy.
Podniosłam głowę, a następnie odsunęłam delikatnie kosmyki włosów z jego czoła, przysuwając swoją twarz do jego.

     — Mamy jeszcze tyle do przeżycia. Tyle wspólnych chwil... — kąciki moich ust uniosły się, mimo że oczy zaszły łzami — Nie mogę cię stracić. Nie... — urwałam, czując ścisk w gardle —... nie kochałam cię wystarczająco długo.

      Przycisnęłam usta do jego skroni. W momencie, gdy pozwoliłam palcom przesunąć się po jego policzku pomieszczenie wypełnił dźwięk telefonu. Odruchowo wyciągnęłam rękę w kierunku stolika przy łóżku i nie patrząc na ekran odebrałam połączenie.

      — Halo? — w moim głosie rozbrzmiało zmęczenie, którego nawet mimo prób nie potrafiłabym ukryć.

      Po drugiej stronie słuchawki zapadła krótka chwila ciszy. Jakby rozmówca się zawahał. Zanim, jednak zdążyłam powtórzył odezwał się głos. Niski, męski, zaciągnięty obcym akcentem, w którym pobrzmiewała wschodnioeuropejska surowość.

     — Doszły do mnie dobre wiadomości — wypowiedział te słowa, przeciągając każdą — Ale gdzie moje maniery... — dodał po chwili teatralnym tonem. — Mikhailov. Dmitrij Mikhailov.

      Zacisnęłam palce na telefonie, czując, jak serce uderza mi w piersi mocniej niż powinno. Mój wzrok powędrował w stronę przeszklonych drzwi, za którymi stała dwójka ochroniarzy. Powinnam ich zawołać?

   — Valeria, jak się domyślam? — zapytał, a ja zebrałam w sobie odwagę by kontynuować rozmowę.

       Był młodszy, niż podejrzewałam. Na pewno nie miał więcej niż trzydziestu kilku lat. A przynajmniej tak brzmiał.

       — Owszem — odpowiedziałam chłodno, tłumiąc w sobie każdą emocję, która mogłaby zdradzić coś więcej, niż chciałam.

     — Patrzę właśnie na twoje zdjęcie spod szpitala i wiesz, co myślę? — głos Mikhailova obniżył się, stał się niemal intymny — Że Vitale dalej leży nieprzytomny, a ty naprawdę dobrze udajesz.

     Oparłam plecy o twarde obicie fotela, wlepiając spojrzenie w Vitalego. Aby blef się udał, sama musiałam uwierzyć, że był prawdą.

       — Może myślenie nie jest więc twoją mocną stroną?

     Zaśmiał się. Głośno i w taki sposób, że dreszcz przeszył moje plecy.

         — A więc to prawda, co o Tobie mówią... — rozbawienie w jego głosie miało w sobie coś drapieżnego — Nie brakuje ci charakteru.

      Zacisnęłam palce na telefonie, poprawiając się na fotelu.

      — Dlaczego teraz, Mikhailov? — zapytałam bez owijania w bawełnę. Nie miałam czasu ani ochoty na jego gierki. A on wiedział, o co pytałam. O to czemu teraz zaatakował. Po ponad dwudziestu latach spokoju.

      — Где двое дерутся, третий выигрывает — odpowiedział niemal od razu w swoim ojczystym języku.

    — Gdzie dwóch się bije, tam trzeci wygrywa — przetłumaczyłam jego słowa niemal automatycznie, nie spuszczając wzroku z twarzy Vitalego.

     — Znasz rosyjski? — w jego głosie zabrzmiało szczere zdziwienie.

      — Na tyle, żeby zrozumieć te słowa — odpowiedziałam krótko.

     Mikhailov wydał z siebie niski pomruk, coś między rozbawieniem a namysłem. Jakby w tej jednej chwili, oceniając mnie na nowo. Cisza, która zapadła, nie była przypadkowa. Mogłam się tylko domyślać, czy analizował moją odpowiedź, czy po prostu rozkoszował się napięciem, które między nami rosło. Wiedziałam jedno — nie dzwonił bez powodu.

       — Mam propozycję — rzucił w końcu, spokojnie, niemal leniwie.

        Parsknęłam, a moje tęczówki znów padły na nieprzytomnego Vitalego.

       — Myślę, że czas na propozycję już minął.

        — Przyznaję, może trochę mnie poniosło... — jego ton nadal pozostawał niewzruszony — Ale wiedz, że zależało mi na sojuszu z Camorrą. Sojuszu, który mógł mi zapewnić Vincent. A oboje wiemy, co się z nim stało.

       Uchyliłam usta, czują suchość w gardle. A więc to było powodem ataku. Sojusz. Sojusz, który Vincent miał zawiązać z Bratvą, wykorzystując mnie.

     — Pokrzyżowało mi to plany, Valerio. Wielkie plany — kontynuował, jakby, nie czekając na moją reakcję — A to mnie, ładnie mówiąc, bardzo zdenerwowało. A ja nie lubię się denerwować.

      W jego głosie nie było gniewu, nawet pretensji. Był zimny, pusty, pozbawiony emocji. I właśnie to zaniepokoiło mnie najbardziej.
       Poczułam, jak coś ściska mnie w żołądku. Nie był to strach, przynajmniej nie taki, do którego mogłabym się przyznać. Bardziej... instynktowne napięcie. Ostrzeżenie.

       — Winisz nas za to, że nie udało Ci się dogadać z Alessio? — zapytałam, utrzymując głos na tyle spokojny, na ile pozwalały mi okoliczności.

      — Znasz mit o Helenie Trojańskiej? — zapytał, ignorując moje pytanie.

         Nie odpowiedziałam. Nie chciałam wdawać się w tę grę, jednak jego to nie powstrzymało przed kontynuacją;

        — Jej historia to nie tylko opowieść o pięknie. To historia o sile, jaką ma jedno istnienie — jego głos stał się melodyjny — Helena stała się iskrą, która podpaliła świat. Przez nią płonęły miasta, rozpadały się królestwa, a tysiące mężczyzn ginęło na polach bitew. Niosła ze sobą chaos, a nie musiała nawet podnosić broni. Wystarczyło, że była.

      Poczułam ukłucie w piersi, doskonale wiedząc do czego zmierzał, ale nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Nie teraz.

             — Rozumiesz, do czego zmierzam, prawda? — zawiesił głos, jakby czekał, aż mu odpowie.

        Zacisnęłam palce na telefonie, aż zbielały mi knykcie. Chciałam zaprzeczyć. Ale coś w jego tonie, w tej niepokojącej pewności sprawiło, że słowa zatrzymały mi się na końcu języka.

         — Wiesz, co zawsze mnie bawiło w tej historii? — zapytał powoli, przeciągając sylaby — Według wielu Helena nie miała wyboru. Została porwana, wciągnięta w konflikt, który nie był jej. Ale ja myślę inaczej... — zniżył głos do szeptu — Pionek nie rozpala żądzy królów. Pionek nie wznieca gniewu całych imperiów, prowadząc tysiące na śmierć. Helena nie była bez winy. Była ogniem, który wystarczyło podsycić. Tak jak ty, Valerio.

       Nieprzyjemny dreszcz przebieg po moim kręgosłupie na sposób, w jaki wypowiedział moje imię. Nadal jednak milczałam.

       — Miałaś wybór — kontynuował — Mogłaś temu wszystkiemu zapobiec. Wystarczyło zgodzić się na plan Vincenta — westchnął — Ale może los królowych jest zawsze ten sam. Może, niezależnie od tego, jak bardzo się starają, ich imiona i tak zostają wpisane w historię upadku. Jak uważasz?
   
          — Oszczędź mi tych metafor — rzuciłam ostro starając się odrzucić jego słowa. Jednak jakaś część mnie obawiała się, że miał rację porównując mnie do bohaterki tego mitu.

             — Metafor? — powtórzył z lekkim rozbawieniem — Dla mnie to historia, Valerio. A ona ma to do siebie, że lubi się powtarzać.

       Zacisnęłam szczękę, a ręka która nie zaciskała telefonu odnalazła bezwładną dłoń Vitalego. Skóra pod moimi palcami znów była zimna, zbyt zimna.

      — Dam ci radę — Mikhailov odezwał się ponownie — Nieczęsto to robię, więc liczę, że docenisz. Szukajcie wroga wśród wrogów, nie sprzymierzeńców.

     — Dlaczego miałbyś nam pomagać? — zapytałam, nie kryjąc sceptycyzmu w tonie głosu.

    — Nie pomagam. Po prostu nie lubię, gdy zabawa staje się nudna — z tymi słowami połączenie zostało urwane.

       Odsunęłam od siebie telefon i przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w czarny ekran. Miałam wrażenie, że na moment zapomniałam oddychać.
    „Szukajcie wśród wrogów..."

       Nie wiem, ile czasu minęło, zanim uderzyła we mnie fala wspomnień — obrazy z tamtego dnia, przebłyski tych minut tuż przed wybuchem, których do tej pory nie potrafiłam przywołać w pamięci. Wstałam gwałtownie z fotela, a nogi same poniosły mnie do drzwi. Wychyliłam się na korytarz, opierając dłoń na klamce. Jeden z ochroniarzy, stojący pod ścianą, od razu podniósł na mnie wzrok.

        — Możesz coś dla mnie zrobić? — zapytałam, gdy tylko zrównałam spojrzenie z jego czujnymi tęczówkami.

     — Oczywiście, pani Sorrentino — skinął głową i zrobił krok w moją stronę.

     — Potrzebuje wszystkich informacji o inspektorze Smith'cie. Życiorys, wyciągi z karty, osiągnięcia zawodowe i prawdziwą przyczynę jego przyjazdu na Sycylię. Chcę wiedzieć wszystko. Niech Enzo... — ucięłam, a nieprzyjemne ukłucie w piersi sprawiło, że zacisnęłam dłoń na klamce. Nie potrafiłam, dopuścić do siebie myśli, że go już nie było — Jest ktoś, kto może odnaleźć nawet utajnione akta?

     Mężczyzna skinął głową.

      — Mamy z nim porozmawiać? — spojrzał na mnie pytająco dając mi do zrozumienia, że za słowem porozmawiać kryło się coś innego.

     Zawahałam się na ułamek sekundy, ale potem pokręciłam głową.

      — Chcę tylko informacji. Rozmową zajmę się sama.

    Mężczyzna nie dopytywał. Skinął krótko, po czym sięgnął do kieszeni po telefon. Zamknęłam drzwi sali i oparłam czoło o ich gładką powierzchnię, biorąc głęboki wdech.

     Powinnam wpaść na to wcześniej.

    XX

No dobra... wiem, że trochę nudny rozdział, ale co jeśli wam powiem, że do końca został jeszcze jeden? 🙄

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top