Rozdział osiemnasty; To ja powinnam być na jego miejscu.
Rozdział nie sprawdzony, bo goni mnie termin na esej na zaliczenie administracji! 😅
🥀 Valeria 🥀
Przejechałam po zimnym marmurze nagrobka czując pod palcami jego nierówności. Ciepły wieczorny wiatr owiał moją skórę i zaszeleścił liśćmi drzew, które stały w pobliżu. Słońce zaszło całkiem niedawno, ale w zasięgu wzroku nie dostrzegałam żadnej żywej duszy. Tylko kamienne nagrobki i pomniki. Spuściłam wzrok na swoje dłonie, gdzie moja skóra nadal była lekko zabarwiona na odcień czerwieni. Wyglądały zupełnie jakbym przez długi czas trzymała je w gorącej wodzie.
Przeniosłam wzrok niżej na wyryte w marmurze słowa i poczułam nieprzyjemny ścisk w gardle, a on tylko przywołał mi na myśl dzień, który wolałabym zapomnieć. Miałam wrażenie jakby pogrzeb był wczoraj. Tłum ludzi ubranych w czerń, dębowa trumna zawieszona nad wykopanym w ziemi dołem i masa białych wieńców kwiatowych. Pamiętam, jak skrywałam swoje oczy pod wielkimi czarnymi okularami marząc o tym, żeby to wszystko już się skończyło.
Kucnęłam przy bukiecie białych róż, który uprzednio położyłam na płycie i przesunęłam opuszkami palców po literach formujących napis, który sama wybrała, ,,Matteo Russo, kochający mąż i ojciec."
Tak cholernie żałowałam, że nie było go teraz przy moim boku, że nie będę już miała możliwości zapytania go o to co spędzało mi sen z powiek. Brakowało mi jego wsparcia i troski. Mimo że miałam czas, żeby przygotować się na jego odejście to i tak było to cięższe niż cokolwiek innego w moim życiu.
Na takie rzeczy po prostu nigdy nie da się być gotów.
Wstałam z kolan i ostatni raz spojrzałam na kamienną płytę po czym ruszyłam w stronę zaparkowanego nieopodal auta. Bolała mnie dosłownie każda część ciała po spędzeniu niemal dwunastu godzin na cholernie niewygodnym plastikowym krześle w szpitalu Summerlin.
Wydarzenia z nocy pamiętałam jak przez mgłę, jednak mimo tego obraz wykrwawiającego się w moich ramionach Vitalego pozostanie ze mną na długo. Teraz, kiedy jego stan był nadal ciężki, ale stabilny adrenalina i strach ulatniał się z mojego organizmu sprawiając, że przypominałam sobie coraz więcej; wbiegających do klubu sanitariuszy z noszami i bladego jak ściana Federico, który podnosił mnie z kolan, bo sama nie byłam w stanie tego zrobić.
Wiedziałam już, że mój ojciec należał do świata, w którym robiło się okropne i złe rzeczy, ale nie czułam się na tyle odważna, żeby dowiedzieć się więcej. Domyśliłam się, że kiedyś zabijał należąc do mafii, tak jak robił to Vitale i Fede, ale czy robił to też tutaj w Vegas? W miejscu, do którego uciekł przed życiem jakie wiódł?
To wszystko było tak cholernie popieprzone, że jedyne na czym postanowiłam się teraz skupić mężczyźnie, który uratował mi życie i sam o mało go przez to nie stracił.
Musiał z tego wyjść cało.
Wsiadłam do auta i przekręciłam kluczyk w stacyjce odpalając silnik. Byłam cholernie zmęczona, ale wiedziałam, że nie zasnęłabym nawet gdybym usłyszała od lekarzy, że stan Vitalego się poprawia. Teraz był ciężki, ale stabilny, cokolwiek to znaczyło.
Pod gmach szpitala dojechałam w kilka minut nie przejmując się za bardzo przepisami. Mimo że Federico nie odstępował od brata na krok czułam jakbym ja też powinnam tam być.
Miałam pojechać się przebrać, ale gdy tylko przejeżdżałam obok miejsca pochówku ojca nie mogłam minąć go bez zatrzymania.
Było mi potrzebne chwilowe odetchnięcie.
Weszłam do środka budynku starając się zakryć ubrudzoną krwią sukienkę marynarką Fede, którą dał mi, gdy tylko tu przyjechaliśmy.
Kilka pielęgniarek zerknęło na mnie badawczo. Jedna z nich mnie rozpoznała i posłała mi lekki uśmiech. To ona pomogła mi zmyć z rąk i ud krew Vitalego.
Winda zawiozła mnie na drugie piętro, gdzie na miękkich jak wata nogach ruszyłam do sali na samym końcu długiego korytarza.
Starałam się odepchnąć od siebie okropne uczucie déjà vu jakie mnie nawiedziło, gdy tylko przekroczyłam próg szpitala. Tego, w którym zmarł mój ojciec niespełna pół roku temu.
Nie byłam tu od tamtego czasu.
Pchnęłam szklane drzwi wchodząc do pokoju. Federico, który stał przy oknie ze głową zwróconą w kierunku widocznych w oddali wzgórz Calico zerknął przez ramię.
— Szybko wróciłaś — zwrócił się do mnie po czym odwrócił opierając biodrami o parapet i zlustrował mnie. Zmarszczył lekko czoło — Nie dojechałaś do domu?
Pokręciłam jedynie głową i przeniosłam spojrzenie na szpitalne łóżko.
Piknie aparatur przyprawiało mnie o dreszcz.
— Napiszę do Fallon, żeby coś ci przywiozła — odparł i wyciągnął z kieszeni spodni telefon.
Nawet nie zareagowałam na jego słowa. Już jakiś czas temu domyśliłam się, że jego i Fallon do siebie ciągnęło. Możliwe, że powinnam się wtrącić i przerwać to cokolwiek ich łączyło, ale przecież miał wyjechać.
Wszystkie problemy miały zniknąć razem z ich powrotem na Sycylię.
Usiadłam na fotelu, przy którym spędziłam wcześniej kilka godzin i utkwiłam wzrok w klatce piersiowej Vitalego. Powolnie unosiła się i opadała tak jak przedtem. Jego odsłonięta od pasa w górze klatka, z której połowa była zabandażowana pokryta była licznymi bliznami.
Bałam się go nawet dotknąć więc tak po prostu siedziałam wpatrując się w jego marszcząc się co jakiś czas brwi.
— To go boli? — zapytałam zerkając na Fede — Może powinni mu dać więcej leków.
Brunet podszedł do łóżka i oparł dłonie o jego metalową ramę po czym posłał mi łagodne spojrzenie.
— Lekarz podał mu leki dosłownie piętnaście minut temu.
Skinęłam głową.
— Val jadłaś dziś coś? — nachylił się w moją stronę patrząc na mnie przenikliwie — Albo chociaż piłaś?
Na samą wzmiankę o jedzeniu żołądek ścisnął mi się w supeł.
— Nie przypomina sobie — odparłam.
Westchnął cicho. Nie wiem czy ze zmęczenia, czy irytacji. Powinien się skupić na bracie, a nie zawracać sobie głowę mną.
Wiedziałam, że musiałam wziąć się w garść, ale świadomość, że Vitale leżał tu z mojej winy była wręcz paraliżująca. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio tak się o kogoś martwiłam.
— Przyniosę Ci coś — odepchnął się od barierki i ruszył w stronę wyjścia.
— On mógł zginąć Fede — moje słowa zatrzymały go w bezruchu, gdy sięgał do klamki — Mógł zginąć za coś co zrobił mój ojciec.
Nieprzyjemna gula stanęła mi w gardle. Zamrugałam szybko biorąc wdech nosem. Oczy nie zaszły mi łzami, chyba tylko z tego powodu, że wypłakałam się na zapas kilkanaście godzin temu.
Federico podszedł do mnie i bez ogródek złapał mnie za dłoń i następnie położył ją na dłoni Vitalego, która swobodnie leżała na materacu. Jakby wyczuł, że chciałam to zrobić, ale powstrzymywał mnie strach.
Niemal od razu poczułam przyjemne ciepło jego ciała pod placami i zacisnęłam je mocniej ujmując jego dłoń.
— Vitale może zginąć każdego dnia Valerio — spojrzał na mnie — Żyjemy w świecie, gdzie nasza przyszłość to jedna wielka niewiadoma.
— To działo się tak szybko — szepnęłam nie odrywając wzroku od jego tęczówek — Wycelował we mnie, a Vitale po prostu.... — ucięłam biorąc głębszy oddech. Nie wiedziałam co się ze mną działo. Czułam się tak cholernie słaba — To ja powinnam być na jego miejscu.
Fede pokręcił głową i położył dłoń na moim ramieniu. To ja powinnam chyba go pocieszać. Vitale był jego bratem, a dla mnie... właśnie nawet nie potrafiłam określić kim się dla mnie stał, a on uratował mi życie.
I to nie jeden raz.
— Uwierz, mi, że on doskonale wiedział co robi Valerio — jego głos był przekonujący — I wiem, że nie wybaczyłby sobie, gdybyś to ty znalazła się na jego miejscu.
🥀 Vitale 🥀
Chyba nigdy nie czułem się tak kurwa żałośnie jak w tamtym momencie, kiedy tylko uchyliłem powieki i dostrzegłem otaczającą mnie sterylną biel.
Szpital. Jak ja kurwa nienawidziłem szpitali.
Świadomość odzyskałem już jakiś czas temu, ale przez ilość leków jaką mnie nafaszerowali nie mogłem wcześniej ruszyć nawet palcem. To było conajmniej żałosne.
Nie miałem pojęcia, ile leżałem w kompletnej ciszy czując jedynie czyjś uścisk na dłoni, ale to właśnie, kiedy odczułem jego brak wykrzesałem z siebie siły, żeby otworzyć oczy.
Pieprzone leki mnie otępiały. Czułem się iście chujowo. Nie znalazłem bardziej wysublimowanego słowa żeby określić swój stan. Miałem sucho w ustach, a promieniujący ból rozchodził się po całym ciele. Przymrużyłem oczy rozglądając się wokół. W sali nie było nikogo poza mną, a jedynym dźwiękiem jaki do mnie dochodził było denerwujące pikanie aparatury, do której byłem podłączony.
Spróbowałem usiąść, ale moje ciało za nic nie chciało współpracować. Minęła dłuższa chwila zanim udało mi się podeprzeć i oprzeć plecami o materac.
— Kurwa — wysapałem czując ból, który przeszył całe moje ciało.
Urazy klatki były najgorsze, bo odbierały zdolności poruszania niemal każdą inną kończyną bez odczuwania dyskomfortu.
Uniosłem dłoń przecierając twarz. Czułem ogólne odrętwienie, które kurewsko mnie irytowało. Michael nigdy nie podawał mi takiej ilości leków w razie potrzeby, tłumacząc to tym, że mój orgazm przyzwyczajał się do bólu.
Na fotelu przy łóżku, na którym leżałem dostrzegłem małą czarną torebkę, która raczej nie należała do Federico, którego głos słyszałem jeszcze niedawno jakby z oddali.
Domyślałem się również, że nie on trzymał mnie za dłoń.
Odetchnąłem głęboko ignorując nieprzyjemne ukłucie w klatce. Musiałem ją zobaczyć. Musiałem wiedzieć czy nic jej nie było.
Poczekałem kilka kolejnych minuty, ale ani Valeria ani Fede nie pojawili się w zasięgu mojego wzroku więc sam postanowiłem ich poszukać. Sięgnąłem do pulsoksymetru i zsunąłem go z palca, a następnie chwyciłem za inne różnego rodzaju kable w tym te do EKG.
Syknęłam odrywając taśmy od klatki.
A kiedy już udało mi się usiąść na krawędzi łóżka bluźniąc pod nosem drzwi sali otworzyły się z hukiem, a do środka wpadła starsza kobieta w kitu i dwóch pielęgniarzy.
— Co Pan robi?! — fuknęła kręcąc głową — Dopiero co Pana przywróciłam do życia.
Skrzyżowałem spojrzenie z jej zielonymi tęczówkami.
— Dziękuję za to — skinąłem głową podpierając dłoń na udzie. Miałem wrażenie, że zaraz się porzygam — I za troskę, ale chciałbym prosić o wypis.
Ściągnęła brwi robiąc krok w moją stronę
— Nie może Pan się wypisać — pokręciła głową — Kilka godzin temu wyciągałam z Pana piersi nabój. Stracił Pan tyle krwi, że ta biedna kobieta wyglądała jakby się w niej wykąpała — spojrzała na mnie wymownie.
Domyśliłem się, że mówiła o Valerii i poczułem dziwny skręt w żołądku. Kurwa.
Nie mogłem tu zostać. Musiałem ją zobaczyć.
— Proszę mnie posłuchać — westchnąłem przełykając ślinę — Nikt nie zmusi mnie do pozostania tutaj, a słowa o tym, że to nieracjonalne posunięcie nie przekonują mnie zbytnio — starałem się panować nad sobą, bo przecież kobieta stojąca przede tylko wykonywała swoją pracę.
— Mam Pana wypisać i mieć nadzieje, że nie zejdzie Pan do jutra? — założyła dłonie za plecami nie odrywając ode mnie wzorku.
Zdobyłem się na szarmancki uśmiech.
— Nie musi sobie Pani doktor zawracać mną aż tak głowy.
Prychnęła na moje słowa. Chyba leki odebrały mi charyzmę, jednak raczej to ten szpitalny fartuch, w który mnie ubrali.
Byłem pewny, że przy mniej skontrolowanym kroku świeciłbym gołymi pośladkami.
— Stary, a głupi — burknęła pod nosem i obróciła się do dwóch mężczyzn za nią — Możecie iść, ten tu nawet jakby próbował nie ucieknie za daleko.
Skinęli jednocześnie głowami zostawiając nas samych. Korzystając z okazji dźwignąłem się, żeby wstać i udowodnić jej, że mogłem stąd wyjść o własnych siłach.
Co prawda udało mi się stanąć w miarę prosto, ale nie byłem w stanie powstrzymać grymasu na twarzy i żałosnego jęku jaki temu towarzyszył.
— Stęka Pan i krzywi się jak mój mąż, tyle że on ma siedemdziesiątkę na karku i przerobione dwa zawały — skwitowała patrząc na mnie pobłażliwe — I dodatkowo ponad czterdzieści lat stażu małżeńskiego.
Wyprostowałem się starając zachować pion. Kurwa cokolwiek mi dali powaliłoby konia.
— Rozumiem, że to te czterdzieści lat daje mu przyzwolenie na stękanie? — zapytałem.
Przewróciła oczami.
— Widzę, że humor Panu dopisuje.
Już miałem odpowiedzieć, kiedy drzwi sali otworzyły się ponownie. Oboje przenieśliśmy wzrok w tamtą stronę.
Federico stał w drzwiach wyprostowany jak struna.
— Co tu się dzieje? — zapytał robiąc krok w przód.
— Pana brat chce się wypisać, a z jego stanem musimy go cały czas monitorować — spojrzała na mnie znacząco — Nie muszę chyba wyjaśniać tej potrzeby?
Brat zrównał ze mną spojrzenie. Wiedział doskonale, że poproszę o wypis, gdy tylko nadarzy się okazja.
Ruszył w moją stronę nie odrywając ode mnie oczu, ja za to przeniosłem je na kobietę, która wyłoniła się zza jego pleców, gdy tylko przeszedł kilka kroków w głąb sali. Niebieskie tęczówki Valerii przeszywały mnie na wylot jak nigdy przed tym.
Miała na sobie spodnie dresowe i białą bluzkę na ramiączkach, a w dłoni trzymała pomięty czerwony materiał, na którym zaciskała palce.
Wyglądała jakby nie zmrużyła oka przez noc. Spędziła tu cały dzień?
— Och mi Pani nie musi tłumaczyć — odparował mój brat opierając dłonie o poręcz łóżka —Oczywiście, że w pełni zgadzam się Pani opinią, ale on jest strasznie uparty — wskazał na mnie ruchem głowy — Jak był mały strasznie bał się igieł, myślę że uraz do nich i szpitali dalej mu pozostał.
Zgromiłem go wzrokiem. Mimo że jego usta wykrzywiały się w tym cwanym uśmiechu, który działał mi na nerwy dostrzegłem też coś jeszcze w jego twarzy. Strach.
Federico był moim młodszym bratem i znałem go lepiej niż myślał. I mimo że ucieszył mnie fakt, że miał w sobie ludzkie odruchy pomimo tego w jakim świecie przypadło mu dorastać to wiedziałem, że muszę go przygotować na to, że pewnego dnia mogę umrzeć. Nawet jeśli teraz powiedziałby, że o tym wie i jest na to gotowy nie byłoby to prawdą.
Martwił się o mnie jak o brata, ale niedługo musiałam myśleć o mnie jak o swoim capo.
— Weźmie Pan za niego odpowiedzialność? — zapytanie lekarki, w stronę Fede niemal wywołało na mojej twarzy uśmiech.
Czyli to jednak ten cholerny fartuch odbierał mi charyzmę.
— Pewnie, macie jakiś oświadczenia prawda? — skrzyżował ramiona na piersi — Podpiszę, że zajmiemy się nim i nie wrócili do Pani w foliowym worku.
Lekarka spojrzała na mnie posępnie, a następnie znów zrównała spojrzenie z Fede.
— Proszę za mną — machnęła na niego dłonią — Przygotuje wypis i oświadczenie, że nie ponoszę za to odpowiedzialności — wycelowała we mnie palcem i obróciła się w stronę wyjścia. Zanim jednak wyszła zatrzymała się i skrzyżowała spojrzenie z Valerią — Tak między nami, Pani mąż to idiota, ale mój też kiedyś nim był więc jest jeszcze nadzieja.
Dostrzegłem, jak Valeria próbowała ukryć rozbawienie, a na ten widok niemal sam się nie uśmiechnąłem.
Pani Doktor zniknęła za drzwiami, a zaraz za nią wyszedł Fede zostawiając mnie i Valerię samych.
Utkwiłem wzrok w jej twarzy. Blondynka milczała cały czas ściskając w dłoniach sukienkę. Liczyłem, że ucieszy się na mój widok, ale jej twarz nie wyrażała radości. Wyglądała jakby miała zemdleć.
Może po prostu była zbyt zmęczona, żeby okazać, że doceniała fakt, iż jeszcze oddychałem.
Jednak kiedy cisza między nami zaczynała się robić coraz bardziej nieznośna postanowiłem, być tym, który ją przerwie.
— Mąż? — zapytałem unosząc brew.
Zamrugała szybko jakby mój głos wyrwał ją z letargu po czym zdobyła się na zmniejszenie odległości między nami.
— Musiałam coś wymyśleć, żeby mnie wpuścili — odłożyła sukienkę na fotel obok — Nic lepszego nie przyszło mi do głowy — zbliżała się o kolejne kilka kroków — A teraz siadaj.
Ściągnąłem brwi. Dużo mnie kosztowało wstanie z łóżka nie miałem zbytnio ochoty tego powtarzać.
— Vale...
— Usiądź mówię — przerwała mi i wymierzyła we mnie palcem.
Moje ciało zareagowało automatycznie. Posadziłem tyłek na materacu łóżka za mną krzywiąc się przy tym nieznacznie. Musiałem przenieść ciężar ciała na prawą stronę.A kiedy udało mi się znaleźć pozycję, w której ból był znośny zrównałem wzrok z jej błękitnymi tęczówkami.
Dopiero teraz dostrzegłem, że jej oczy były wilgotne. Jakby jeszcze niedawno płakała.
Chciałem wyciągnąć dłoń i przyciągnąć ją ku sobie, ale zanim to uczynieniem zrobiła krok w moją i objęła mnie ramionami tak delikatnie, że ledwo czułem jej dotyk.
Jakby bała się mnie dotknąć.
Schowała twarz w zagłębieniu mojej szyi. Nie rozmyślając nad niczym objąłem jej drobne ciało ramieniem wdychając zapach jej perfum oraz chłonąc ciepło jej ciała. Ból nagle się ulotnił.
— Dotrzymałem obietnicy prawda? — szepnąłem zerkając na nią ukosem — Chyba nie zapomnisz tej nocy.
Jej ciało drżało na te słowa, a mnie skręciło mnie w żołądku. Nie taki miałem zamiar. Chciałem ją rozśmieszyć, ale zamiast tego na jej twarzy dostrzegłem przerażenie, którego nigdy wcześniej nie ujrzałem.
Nawet w Palermo jej strach nie był tak widoczny.
— Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę — jej delikatny głos się załamał, a mi pękło cholerne serce.
Do tej pory nie wiedziałem, że coś takiego można fizycznie poczuć.
Nikt nigdy nie okazał mi takiej troski tak prostym gestem; nie pamiętam nawet żeby ktokolwiek inny kiedykolwiek przytulał mnie tak jak robiła to ona.
Nikomu wcześniej nie pozwalałem na taką bliskość.
— Hej już dobrze — szepnąłem kładąc dłoń na jej plecach — Nic mi nie jest Val. Jestem tu z tobą, rozmawiasz ze mną.
— To było straszne — jej oddech owiał moją szyję — Tam było tyle krwi... a ja nie mogłam nic zrobić — pokręciła głową zaciskając powieki — Byłam bezsilna, słaba...
Przycisnąłem ją mocniej do siebie ignorując ból tym wywołany i ująłem jej brodę zadzierając głowę ku górze, tak żeby na mnie patrzyła.
— Nie jesteś słaba Valerio — pokręciłem głową przesuwając kciukiem po jej policzku — Nikt nie ma szans z ołowiem.
Pociągnęła nosem, ale kącik jej ust drgnął lekko jakby chciała się uśmiechnąć.
— Tobie się udało.
— Ale nie w pojedynkę — teraz ująłem jej twarz obiema dłońmi — Byłaś tam ze mną. Uratowałaś mnie, pamiętasz?
— Nie musiałabym tego robić, gdybym znów nie wpakowała się w kłopoty — spuściła wzrok — Nie powinnam wracać do Vegas, ojciec miał słuszność trzymając mnie stąd jak najdalej.
Poczułem przypływ złości, który oczywiście nie był skierowany na nią. To pieprzony Matteo w dużej mierze odpowiadał za to gówno, które ją spotkało.
Powinien zadbać o jej bezpieczeństwo lepiej, powinien nie pozwolić jej poznać naszego świata.
— To nie jest Twoja wina Valerio. Nie mogłaś wiedzieć, że twój ojciec miał wrogów, którzy posuną się do takich rzeczy — szepnąłem surowym tonem.
Nie mogłem zdzierżyć tego, że się obwiniała za to co się stało.
Val skinęła głową i przełknęła głośno ślinę wzdychając jakby niewidoczny ciężar spadł z jej barków. Naprawdę myślała, że będę ją obwinić?
Uniosła dłoń i położyła ją na mojej piersi w miejscu, gdzie biło moje serce jakby chciała upewnić się, że nadal to robi. Jej dotyk działał na mnie w dziwnie uspokajający sposób. Był jakby niemym zapewnieniem tego, że wszystko będzie dobrze.
Zabrałem dłonie z jej twarzy i przeniosłem je na jej talię. Chciałem ją przyciągnąć jeszcze bliżej, ale wątpiłem, żeby moje ciało było na to gotowe.
Mimo wszystkiego co mówiłem jej i Fede nigdy nie czułem się gorzej.
— Coś jeszcze zaprząta ci myśli, prawda? — przechyliłem głowę.
Wiedziała, że nie ukryje tego przede mną.
— Osłoniłeś mnie swoim ciałem — wypowiedziała te zdanie w taki sposób jakby ją to zdziwiło.
Chwyciłem jej dłoń przyciśniętą do mojej piersi i ścisnąłem ją tak samo jak robiła to ona przez kilka godzin, kiedy byłem nieprzytomny.
— I zrobiłbym to ponownie.
— Dlaczego? — spojrzała na mnie pełnymi uczuć, niebieskimi oczami
Moje usta drgnęły. Była przecież inteligentną kobietą więc jak mogła mnie o to pytać.
Czy to nie było oczywiste?
— Przecież wiesz Valerio.
XX
Chyba już nie ma wątpliwości kto przepadł pierwszy...🫣
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top