Rozdział dwudziesty pierwszy; Siedem.



🥀Valeria 🥀

   — Na pewno to nie będzie problem? — zapytałam, zerkając na Violett, która wyjmowałam właśnie rzeczy Thomasa z torby — Nie chcę Cię obciążać.

   — Ależ, skąd — pokręciła głową — Prawda jest taka, że mieliśmy już to w planach wcześniej — uśmiechnęła się.

   Uniosłam głowę, otwierając szerzej oczy.

   — Thomas miał się do Ciebie wprowadzić? — zapytałam.

   Brunetka skinęła głową, po tym odłożyła rzeczy i   objęła się ramionami.

   — Wiem, że znamy się krótko, ale...

   Przerwałam jej ruchem dłoni.

   — Nie musisz mi się tłumaczyć Violett — pokręciłam głową.

   Kąciki jej ust poderwały się wyciągając wargi w szerokim uśmiechu.

   — Chcieliśmy powiedzieć Ci wcześniej, ale Tom mówił, że miałaś dużo na głowie.

   Przewróciłam oczami, opierając się biodrami o sofę.

    — Przez lata stawiał mnie na pierwszym miejscu. Myślę, że to już czas, żeby to zmienić — zrównałam z nią spojrzenie — I naprawdę cieszę się, że pojawiłaś się w jego życiu. Razem z Grace.

    Violett uchyliła usta, ale zanim zdążyła się odezwać do salonu wpadła jej mała roześmiała kopia, a za nią Thomas.
   Grece schował się za mamą, oplatając ją w pasie.

   — Nie złapiesz mnie! — krzyknęła.

   — Złapię — odparował Tom i ruszył w jej stronę.

   Gdy tylko zbliży się na tyle, żeby ją sięgnąć Grece zaśmiała się i podbiegła dalej.
   Thomas, był gotów ruszyć za nią, ale wtedy Violett złapała go za ramię, stając naprzeciw.

   — Dopiero co wyszedłeś ze szpitala — spojrzała na niego z troską.

   — Czuję się dobrze kochanie — mruknął, ujmując jej dłoń.

   Mimowolnie uśmiechnęłam się na widok tej dwójki.

   — Pójdę już — rzuciłam, sięgając po torebkę, która leżała na stoliku — Mam spotkanie o dwunastej.

   — Z kim? — Tom skrzyżował, ze mną spojrzenie.

   — Z nowym menedżerem Inferno.

   Ściągnął brwi.

   — Chcesz mnie zastąpić? — zapytał — Wrócę do formy na dniach.

   Zaśmiałam się patrząc na niego pobłażliwie.

   — Chcę Cię odciążyć — wyjaśniałam.

   — Mamo chodź na chwilę! — krzyk Grece zmusił Violett do odsunięcia się od Toma.

   — Idę — odpowiedziała — Wpadaj, kiedy chcesz Val — zwróciła się do mnie, obracając.

   Odprowadziłam ją wzrokiem, aż za filar oddzielający salon od kuchni, a następnie ruszyłam w stronę wyjścia razem z Thomasem przy boku.

   — Teraz powiedz, co naprawdę chcesz zrobić — szepnął, gdy tylko złapałam za klamkę.

   Przystanęłam, skręcając głowę w jego stronę. Jego zielono – niebieskie tęczówki zrównały się z moimi, oczekując na odpowiedź. Tę prawdziwą.
Wypuściłam cicho powietrze z ust, zerkając przez ramię. Violett nadal była z córką w kuchni.

   — Powiedz mi co się dzieje — ponaglił mnie, łapiąc zdrową ręką za nadgarstek.

   — Chcę, żebyście byli bezpieczni — ściszyłam głos — Dopóki nie dowiem się w co wplątany był Matteo nie chce was widzieć w pobliżu Inferno.

   — Nie zostawię Cię z tym samej — pokręcił głową — Mowy nie ma.

   Odwróciłam się przodem do niego.

   — Musisz mi zaufać.

—    Ufam Ci, Val — odparł niemal od razu — Ale tu chodzi o coś innego. Nie wybaczę sobie, jeśli coś Ci się stanie.

   — Tak, samo nie wybaczysz sobie jak coś stanie się Violett i Grece — odezwałam się, podchodząc bliżej — Pozwól mi działać Tom.

   Zacisnął szczękę. Milczał przez kilka chwil. Wiedziałam, że te słowa go nie obeszły.

   — Wiesz, że sobie poradzę — dodałam, otwierając drzwi.

   — Jest coś, co mogę zrobić Val? — zapytał cicho.

   Zerknęłam na niego przez ramię, zatrzymując się w progu.

  — Jest — skinęłam głową — Pamiętasz numer rejestracyjny tamtego auta?

    Od czegoś musiałam zacząć.

***

    Stukot moich szpilek rozniósł się echem po korytarzu gmachu budynku departamentu policji metropolitalnej Las Vegas.
   Slalom pomiędzy kolejnymi biurkami, za którymi siedzieli ubrani w mundury mężczyźni i kobiety przypomniał mi o ostatnim pobycie tutaj.
    Minęło trochę czasu.

   Kilka osób uniosło spojrzenie, zrównując ze mną oczy, jednak mężczyzna, do którego zamierzałam siedział z nosem w papierach. Przeszłam przez próg gabinetu, którego drzwi otworzone były na oścież. Gabinet nie różnił się niczym od setki innych, w których przebywałam. Biurko, dwa fotele i regał wypełniony aktami.
   Odchrząknęłam, przystając.
   Mężczyzna poderwał głowę, a kiedy tylko skrzyżował ze mną spojrzenie odchylił się na fotelu widocznie zaskoczony.

   — Czy ja umarłem i jestem w niebie? — zapytał, odsuwając teczki z papierami na bok.

   Zaśmiałam się podchodząc bliżej. Obeszłam biurko przysiadając na nim, tuż przy jego boku.
Niebieskie tęczówki zlustrowały moją sylwetkę od stóp do czubka głowy. Jego blond zaczesane do tyłu włosy były nieco rozczochrane, ale kilkudniowy zarost starannie przystrzyżony. Miałam wrażenie, że jego rysy twarzy wyostrzyły się od ostatniego razu, kiedy go widziałam, jednak nadal, gdy się uśmiechał, w jego prawym policzku pojawiał się dołeczek.
   Biała opinająca koszula podkreślała jego szerokie barki, a jasnoniebieski krawat spływał luźno na jego piersi. To wszystko przypomniało mi o tym, jak kiedyś za nim szalałam.

Stare dzieje.

   — Oboje wiemy, żebyś tam nie trafił Matthew — spojrzałam na niego znacząco.

   — Słuszna uwaga — skinął, unosząc kącik ust — Co sprowadza Valerię Russo w moje skromne progi?

   — A jak Pan myśli Panie komisarzu? — nachyliłam się w jego stronę — Mała przysługa.

   Wyraz jego twarzy zmienił się odrobinę. Rozejrzał się, jakby, chcąc upewnić, czy nikt nie kręci się zbyt blisko drzwi jego gabinetu, po czym znów na mnie spojrzał.

   — Nie mogę — pokręcił głową — Nie mogę ryzykować, kiedy jestem szefem policji.

   Westchnęłam, zakładając nogę na nogę, przez co moja spódnica podciągnęła się nieco wyżej niż powinna, odsłaniając uda.

   — Pamiętasz, dzięki komu prawda? — zapytałam, patrząc w jego niebieskie tęczówki ukryte za oprawkami eleganckich okularów.

   — Valerio — upomniał mnie, prostując się na fotelu — Nie tutaj.

   Położyłam torebkę na biurko i sięgnęłam po wydrukowany artykuł sprzed dwóch lat, który stał na biurku oprawiony w ramkę.

   — Matthew McGorry mianowany najmłodszym komisarzem policji w Nevadzie — zaczęłam czytać. Zerknęłam na niego, po czym kontynuowałam; — Niespełna trzydziestoletni Matthew został doceniony po tym, jak udaremnił przemyt narkotyków wart niemal dwa miliony dolarów — oderwałam wzrok od kartki — Nie piszą, kto dał ci cynk ani, kto wystawił dla Ciebie handlarzy, ale pamiętasz prawda?

   Matthew wpatrzył się we mnie. Przez chwilę zauważyłam na jego twarzy coś, co wyglądało jak podziw.

   — Zawdzięczasz tę posadę mojemu ojcu — przypomniałam mu, okładając ramkę na miejsce — A to znaczy, że jesteś jego dłużnikiem.

Przysunął się bliżej.

   — Przez ostatnie półtora roku byłem na każde jego skinienie — odparł niemal szeptem — Spłaciłem swój dług.

   Sięgnęłam do torebki, wyjmując z niej paragon, który wcisnęłam tam pół godziny temu.

   — Pozwól, że ja zadecyduję, kiedy go spłacisz — włożyłam mu w dłoń świstek papieru — Na odwrocie zapisana jest rejestracja pojazdu, który wczoraj omal nie zabił mojego chrzestnego. Znajdź tego człowieka i dopilnuj, żeby odpowiedział za swoje czyny.

  Po tych słowach podniosłam się z biurka i stanęłam prosto wygładzając dłońmi spódnice.
  Matthew również wstał. W oczy rzuciła mi się zdobiąca jego pasek, przy kaburze z bronią połyskująca odznaka.

   — Szanowałem Twojego ojca, tak samo jak szanuje Ciebie Val — odparł, łapiąc mnie za dłoń, zanim zdążyłam odejść. Uniosłam spojrzenie — Potraktuje tę sprawę priorytetowo. Odezwę się jak, tylko będę coś wiedział.

Uśmiechnęłam się zwycięsko.

  — Wiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć — poklepałam go po piersi, prostując zagięcie na jego śnieżnobiałej koszuli.

— Przepraszam, że nie odezwałem się po pogrzebie — spojrzał ma mnie przepraszająco — Miałem dużo spraw na głowie.

Skinęłam głową. Nie miałam mu tego, za złe.

— Wynagrodzisz mi, to znajdując tego, kto chciał skrzywdzić Thomasa — wysunęłam dłoń z jego i chwyciłam za torebkę — A teraz wybacz, ale ma sprawy do załatwienia — rzuciłam, ruszając w stronę wyjścia.

   Nie zdążyłam nawet przejść przez próg, gdy jego głos rozbrzmiał za moimi plecami.

   — Val — zerknęłam przez ramię, widząc, jak znów zajmuje miejsce na swoich skórzanym fotelu — Uważam, że jesteś cholernie seksowna jak się rządzisz.

   Przewróciłam oczami, odgarniając włosy.

   — Znów próbujesz przekonać mnie do randki?

   — Dwa lata temu było blisko — uniósł brew, patrząc na mnie z uśmiechem.

   Zatrzymałam się w progu, opierając o framugę.

    — Och uwierz mi nie było — pokręciłam głową rozbawiona — Musiałbyś zrobić coś więcej niż uratować mnie od mandatu za jazdę bez dokumentu.

  Zaśmiał się pod nosem, odchylając na fotelu.

   — Zapamiętam — skinął, luzując krawat — Zrobiłaś prawko, tak jak mi wtedy obiecałaś?

  Wydęłam wargi.

   — Wiesz przecież, że egzaminy mnie stresują.

   Obróciłam się w towarzystwie jego donośnego śmiech wypełniającego pomieszczenie. Zwróciło to uwagę kilku osób mających stanowiska najbliżej jego gabinetu. Zignorowałam jednak ich ciekawskie spojrzenia i ruszyłam przed siebie. Nie miałam, pojęcia czy znalezienie auta coś da, ale nie mogłam siedzieć bezczynnie.
   Musiałam ruszyć do przodu. Chociażby małymi kroczkami.

   Stanęłam na parkingu pomiędzy zaparkowanymi radiowozami i odszukałam kluczyki do swojego auta. Zanim, jednak zdążyłam złapać za klamkę poczułam szturchnięcie w bark, przez które upuściłam kluczyk na ziemie. Nie zdążyłam nawet zerknąć przez ramię na sprawcę, gdy zostałam pociągnięcia za dłoń na dół.
   Syknęłam, gdy moje kolana boleśnie uderzyły o beton. Poderwałam głowę, marszcząc brwi.
  Co, do...?
   Matthew McGorry klęczał naprzeciw mnie z dłonią opartą o bok mojego auta. Po jego dobrym humorze, jaki zastałam dosłownie chwilę temu w biurze nie było śladu.

   — Co ty wyprawiasz? — zapytałam, zrównując z nim spojrzenie i sięgnęłam po kluczki leżące między nami — Nie pójdę z tobą na randkę, jak mnie znokautujesz na parkingu.

   — Pojutrze w Monte Carlo o dwunastej — nakrył moją dłoń, przyciskając do rozgrzanego betonu, na którym klęczeliśmy — Przyjdź sama.

   Ściągnęłam brwi całkowicie zmieszana jego słowami. Matthew odsunął się zwiększając między nami odległość, jednak nadal był na tyle blisko, żebym mogła wyczuć jego niespokojny oddech.

   — Wiem, czym zajmował się Twój ojciec Val. Wiem o wszystkim — dodał, kładąc nacisk na ostatnie słowo — Wiedziałem, że przyjdziesz do mnie szybciej czy później.

   Otworzyłam szerzej oczy, zaciskając w dłoni kluczyki.
   Rozejrzałam się szybko wokół, upewniając, że nikt nie kręcił się w pobliżu.

   — Wiesz o wszystkim? — upewniłam się, nachylając się w jego stronę.

   — Tak mi się wydaje — skinął głową, odchylając płachtę marynarki, pod którą chował białą teczkę.

   — Co to? — zapytałam, zerkając na nią, czując, jak skacze mi tętno.

   — Coś, co Ci pomoże, poznać ojca — odparł, wsuwając mi ją w dłonie — Ludzie, którzy chcą cię skrzywdzić dowiedzą się, że szukasz odpowiedzi.
Obiecaj mi, że będziesz ostrożna.

   W jego oczach dostrzegłam troskę.

   — Obiecuję — skinęłam, przyciskając teczkę do piersi.

   Matthew złapał mnie za ramię i pomógł mi wstać z ziemi, otwierając drzwi mojego auta.
  Wsiadłam za kółko odkładając torebkę i obszerną teczkę na puste miejsce pasażera. Matt zamknął drzwi, a następnie pochylił się.

   — Widzimy się pojutrze — zacisnął dłoń w miejscu opuszczonej szyby — Zdobędę informacje o wypadku.

   — Matt — położyłam dłoń na jego patrząc mu w oczy — Proszę uważaj na siebie.

🥀 Vitale 🥀

   Odżyłem. Jeśli można tak określić fakt, że byłem już w stanie poruszać się bez żałosnego stękania.
   Moje ciało nadal odczuwało ból, jednak był on na takim poziomie, do którego potrafiłem przywyknąć.
   Stałem pod strumieniem gorącej wody z odchyloną do tyłu głową. Moje myśli zaprzątały wydarzenia z wczorajszego wieczora. Valeria miała słuszność, myśląc, że wypadek Thomasa nie był wypadkiem. To było zbyt podejrzane.
   A życie nauczyło mnie, że nic nie dzieje się przypadkiem.
   W nocy prawie nie spałem, myśląc, o tym, jak mogę zapewnić Valerii bezpieczeństwo. Za pięć dni, kiedy wsiądę do samolotu nie będę mógł robić tego osobiście, jednak miałem swoich oddanych ludzi. Wiedziałem, że w Vegas było to utrudnione, jednak w Nowym Jorku, do którego Valeria miała zamiar wrócić to mogło się udać.

    Wyszedłem spod prysznica, owijając ręcznik wokół bioder. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio tak się leniłem. Co prawda wszelakie sprawy związane z biznesem załatwiałem przy użyciu komórki i laptopa. Wszystkie faktury, umowy i inne papierkowe dokumenty trafiały do mojego wglądu przed finalizacją, jednak to nie było to.

    Brakło mi Sycylii.

     Valeria wróciła ze spotkania jakiś czas temu. Minęliśmy się w przedpokoju, gdzie uraczyła mnie szybkim całusem w policzek i zamknęła się w gabinecie. Takie gesty przypominały mi o różnicach naszego świata i o tym, że była dla mnie zbyt dobra i niewinna.
    Zasługiwała na cudowne życie bez mroku, jaki mnie wypełniał.
  Wyjąłem z komody białą koszulkę i proste spodnie lniane w kolor beżowy. Valeria lubiła moje garnitury, ale te ubrania wybrała dla mnie sama podczas naszej wycieczki na zakupy, więc założyłem je na siebie z uśmiechem na twarzy.
   Ten luźny styl nawet mi odpowiadał.

   Podszedłem do drzwi jej gabinetu. Panowała za nimi cisza. Zapukałem, po czym wszedłem, nie czekając na odpowiedź.
   Pomieszczenie to było nieco większe niż gabinet, jaki urządziła sobie na dole, jednak do złudzenia podobne. Biurko, regały i różowe fotele.
   Ku mojemu zdziwieniu Valeria nie siedziała na swoim miejscu u szczytu biurka, a na ziemi. Plecy miała oparte o ścianę, a nogi skrzyżowane po turecku.
    Wpatrywała się w rozłożone wokół siebie pliki kartek z kryształową szklanką w dłoni. Szybko rozpoznałem bursztynowy trunek. Whisky o trzynastej?

    — Nie za wcześnie na picie? — zapytałem zaczepnie, podchodząc bliżej.

    Blondynka gwałtownie poderwała głowę, jakby dopiero mój głos sprawił, iż zdała sobie sprawę, że tu byłem.

   — Możesz się przyłączyć, żebym nie piła w samotności — uśmiechnęła się lekko wyciągając w moją stronę szklankę.

    Podszedłem jeszcze bliżej i przyklęknąłem naprzeciw niej. Mimo że się uśmiechała w jej oczach dostrzegłem smutek. Nie wiedziałem, skąd mógł się wziąć, skoro Thomas miał się dobrze.

   — Coś się stało? — złapałem za szklankę i odstawiłem ją na podłogę — Val.

    Byłem prawie pewny, że jej parszywy humor miał coś wspólnego z rozłożonymi wokół nas papierem jednak chciałem, żeby sama mi to wytłumaczyła.
   Znajomość z nią nauczyła mnie wielu rzeczy i jedną z nich było to, żeby się nie spieszyć.

   Valeria wpatrywał się we mnie przez chwilę w milczeniu, po czym westchnęła, spuszczając głowę.

   — Siedem.

   Ściągnąłem brwi, nie rozumiejąc, jak to miała być odpowiedź na moje pytanie.

   — Słucham?

   — To liczba morderstwa — zadarła głowę i spojrzał na mnie. Jej błękitne tęczówki wypełniły się bólem — Morderstw w ciągu ostatnich ośmiu lat, w które zamieszany był mój ojciec.

    Poczułem jak wszystkie mięśnie mojego ciała się spięły. Przeniosłem wzrok na kartki, na które do tej pory nie zwracałem zbytniej uwagi.
   Niemal od razu dostrzegłem pieczęć departamentu policji.

    — Od kogo to masz? — mój głos zabrzmiał bardziej stanowczo, niż zamierzałem.

    Nie potrzebowałem czytać raportów, żeby widzieć, iż Matteo mógł załatwiać interesy w taki, a nie inny sposób. Był jednym z nas i zabijanie miał we krwi.
   Valeria jednak nie powinnam się o tym dowiedzieć. Nie w taki sposób.

    — Czy to ważne? — wzruszyła ramionami, sięgając po szklankę, którą jej zabrałem.

   — Tak — odparłem niemal od razu, nie odrywając  spojrzenia od jej twarzy.

   Westchnęła przeciągle.

   — Od szefa policji — wzięła spory łyk nawet się nie krzywiąc — Matthew McGorry. Pomagał ojcu tuszować te zbrodnie.

   — Skąd ta pewność?

   Val ściągnęła brwi.

   — Myślałeś, że tylko ty masz wtyki tam, gdzie trzeba? — zapytała z nutką uszczypliwości w głosie.

   Alkohol i żal nie był dobrym połączeniem.
Nie wiedząc, czemu moje myśli powędrowały w kierunku, za który powinno mi być wstyd. Valeria właśnie dowiedział się, że ojciec, którego kochała odpowiadał za śmierć siedmiorga osób. Dałbym sobie uciąć ręce, że było ich więcej jednak w mafii nie prowadzimy raportów, tak jak robi to departament policji w Vegas.
   Zamiast spróbować zrobić cokolwiek, żeby poprawić jej humor skupiłem się na dziwnym uczuciu ścisku w mojej piersi.

    — Łączy Cię coś z nim?

   Valeria zaśmiała się, jednak za raz jej twarz stężała.

    — Zazdrosny? — zapytała, przechylając głowę.

    Podniosłem jedną z kartek, wpatrując się w przyczepione do niej zdjęcie. Fotografia przedstawiała mężczyznę leżącego w kałuży własnej krwi z dziurą po kuli w skroni.
   Dokładnie takiego strzału nas uczono.

    — Możesz odpowiedzieć? — zapytałem, nie podnosząc wzorku — Proszę.

    Kątem oka dostrzegłem jak blondynka przewraca oczami.

    — Skoro tam bardzo chcesz widzieć — oparła głowę o ścianę, oddychając ciężko — Matthew był moją pierwszą miłością. Miałam piętnaście lat, a on był starszym bratem mojej koleżanki ze szkoły. Biegałam za nim całe lato. Typowe pierwsze zauroczenie, które minęło, gdy tylko wyjechałam — opróżniała szklankę, przełykając głośno — Spotkaliśmy się dwa lata temu w Inferno, wypiliśmy kilka drinków i spędziliśmy miło wieczór, a na drugi dzień odpuścił mi mandat za jazdę bez prawka.

   Przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu.

   — I to tyle? — odłożyłem kartkę, zrównując spojrzenie z jej oczami.

    — Liczyłeś na coś więcej? — zapytała z uniesieniem brwi — Wybacz, że zawiodłam — mruknęła pod nosem.

   Przechyliłem lekko głowę w bok, przyglądając się   jej uważnie. Nie wiedziałem, co miałem jej powiedzieć. Matteo zabijał, i to był fakt, którego nie mogłem zmienić.
   Przysunąłem się do niej bliżej i ująłem jej twarz w dłonie. Gdy zetknąłem nasze czoła; zadrżała przytłoczona.

   — Chcę zostać sama — szepnęła niemal, muskając moje wargi swoimi.

   Ściągnąłem brwi. Z jednej strony chciałem uszanować jej słowa, tak jak należało i wyjść, ale z drugiej nie chciałem jej zostawiać. Pragnąłem wziąć ją w ramiona i sprawić, żeby smutek opuścił jej oczy.
   Nigdy nie sądziłem, że aż tak przyjemnie było ją po prostu przytulać, czuć zapach i ciepło jej ciała.
Pogładziłem delikatnie jej policzek kciukiem.

   — Jesteś zła i smutna — oznajmiłem, odrywając czoło od jej — A ja nie chcę Cię zostawić Val.

    Kącik jej ust lekko drgnął. Był to niekontrolowany ruch, który tak szybko jak się pojawił znikł.
   Gdybym tylko wiedziała, że nie miałem na myśli tylko obecnej chwili. Gdyby tylko wiedziała...

   — Jestem zestresowana Vitale — odparła, spuszczając wzrok — Dowiedziałam się właśnie, że mój ojciec był mordercą. Wysyłał mnie do prywatnych szkół w Europie, żeby bawić się w pieprzonego Vito Corleone — zaśmiała się bez cienia wesołości.

    Puściłem jej twarz, opierając łokcie na swoich zgiętych kolanach.

   — Na pewno miał powód. Nie możesz się tym zadręczać.

   Uśmiechnęła się smutno.

   — Zabrzmi to strasznie, ale wcale nie zadręczam się tymi morderstwami. Oczywiście nie zapomnę tych fotografii ani nie pozbędę się świadomości, że mój ojciec potrafił odebrać komuś życie, ale nie to mnie martwi — przerwała, przeczesując włosy lekko drążąc dłonią, a następnie spojrzała na mnie  — Co jeśli ktoś jeszcze będzie chciał zemsty? Czy to, że mój ojciec nie żyje ich powstrzyma? — zapytała niemal szeptem — Jak mam żyć, wiedząc, że mogę zapłacić za jego grzechy? Omal nie zginąłeś, Tom mógł skończyć p...

   — Przestań — wtrąciłem — Nie myśl o tym w taki sposób.

   Valeria spuściła wzrok, przygryzając wargę, zapewne, próbując ukryć jej drżenie. Nienawidziłem widzieć jej w takim stanie, bo przypomniało mi to ten wieczór w Palermo, kiedy omal nie zginęła przez moją nieostrożność.
   Jednak teraz jej stan nie był moją winą. Pieprzony Matteo powinien zadbać o to, żeby jego mroczne sekrety nie ujrzały świata dziennego.

   Jak mógł być tak głupi i pomyśleć, że może żyć jak normalny człowiek? Zastanawiało mnie, czy naprawdę myślał, że może założyć rodzinie i zapomnieć, o tym, że pewnego dnia przyjdzie mu zapłacić za grzechy.
    Niestety nigdy nie poznam już odpowiedzi na to pytanie.

   — Spójrz na mnie Val — ponownie złapałem jej twarz w dłonie — Znajdziemy sposób, żeby to naprawić.

   Przymknęła na moment powieki, jakby chciała powstrzymać łzy.
   Miałem w dupie, że przez lata słyszałem, iż są one oznaką słabości. Valeria miała do nich prawo, jak nikt inny, kogo znałem. Przez ostatnie trzy miesiące była tak cholernie silna, że trudno mi było uwierzyć, że była prawdziwa.
   Pragnąłem, żeby czuła się przy mnie na tyle swobodnie i bezpiecznie, żeby dała upust emocjom. Kilka razy już to się udało i chciałem, żeby znów to zrobiła.

    Kiedy już myślałem, że udało mi się załagodzić sytuacje, a Valeria schowa te pieprzone akta z teczki głęboko w szafkę i nigdy więcej do nich nie spojrzy otworzyła powoli oczy.
   Marzyłem, by sprawy między nami były prostsze.

    — My? Jacy my Vitale? — szepnęła, oplatając moje nadgarstki dłońmi — To już nie Twój problem.

   Zacisnąłem szczękę. Była podenerwowana, więc zamierzałem wybaczyć jej powątpiewanie, które rozbrzmiało w jej głosie.

   — Wszystko, co jest Twoim problem, jest i moim — odpowiedziałem spokojnie.

   — Przestań tak mówić — niemal oderwała moje dłonie od swojej twarzy, jakby mój dotyk ją parzył — Lada moment mnie zostawisz.

    Poczułem się, jakbym znów dostał w pierś, jednak tym razem nie zabolała mnie prawa strona, na której miałem opatrunek, a lewa.
    To było cholernie nieprzyjemne uczucie, gdy mnie odepchnęła. I to dosłownie.

    — Znajdę sposób, żeby Cię ochronić Val.

    — Nie możesz tego zrobić — szepnęła, obejmując się ramionami — Nawet ty nie możesz zmienić losu Vitale.

   I, mimo że miałem nieprzypartą ochotę zaprzeczyć jej słowom to nie mogłem tego zrobić.
   Wiedziałem, że miała rację, chociaż oddałbym wszystko, żeby było inaczej.

XX

Do końca jeszcze kilka rozdziałów!

Mam szczerą nadzieje, że do tej pory ta historia wam się podoba, bo chyba to mój ulubiony projekt jak na razie  😅

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top