Rozdział drugi: Los ma wobec Ciebie inne plany Valerio.
🥀Valeria 🥀
Od pogrzebu ojca spotykałam wielu ludzi, ważnych i ważniejszych. Zapewniałam im przedłużenie umów, jakie zawarli z moim ojcem, o ile te nie wykraczały poza moje własne strefy moralne. A te miałam dość elastyczne.
I szybko doszłam do wniosku, że wszyscy byli tacy sami. Do porzygania idealni, ubrani w garnitury warte krocie i spojrzeniem, w którym wręcz było widać ich chęć dominacji.
Jednak rozmowa z nijakim Vitalem Sorrentino zmieniała wszystko. Narkotyki, broń, pieprzona mafia. To brzmiało jak scenariusz filmu akcji, a nie prawdziwe życie. Moje życie.
— Co zaprząta Twoją piękną główkę? – zapytał Tom, siadając na krześle obok przy barze, który okupowałam od przeszło godziny, sącząc lemoniadę.
— Vitale Sorrentino – odparłam niechętnie. Na twarz Toma wpłynął grymas niezadowolenia. Całkowicie go popierałam.
Vitale pojawił się znikąd i, mimo że wszystko, co mówił było podparte silnymi dowodami nie miałam żadnych powodów, żeby mu ufać. Dałabym sobie rękę uciąć, że i on nie ufał mi.
— Nie podoba mi się ten facet – pokręcił głową i położył dłoń na moim ramieniu — Nigdy mu nie ufałem.
— Ale Matteo tak — odparłam, wpatrując się w szklankę, która stała przede mną — Sprawdziłam wszystko, co mówił, każdą fałszywą fakturę, którą ojciec trzymał w sejfie. Wszystko, co mówił Vitale jest prawdą, wiedziałeś o tym?
Thomas westchnął głośno.
— Wiedziałem, że Matteo miał powiązania z mafią, ale myślałem, że skończył z tym, kiedy związał się z Loren – na jego twarz wpłynął słaby uśmiech na wzmiance o zmarłej siostrze – To dla niej uciekł z tego świata.
— Da się uciec z mafii? – zmarszczyłam brew, patrząc na niego ukradkiem. Byłam całkowicie niedoinformowana w tej kwestii. Wiedziałam tyle co zdołałam wyszukać w Internecie czy dowiedzieć się z filmów i książek. Jednak to wszystko wydawało mi się takie fikcyjne i trudno mi było pojąć, że takie rzeczy mogą dziać się rzeczywiście.
— Teoretycznie nie. Nigdy nie powiedział mi jak mu się to udało, ale sądzę, że poznaliśmy odpowiedź... — spojrzał na mnie, stukając palcami o marmurowy blat.
To miało sens. Mój ojciec uciekł z mafii, a w zamian za to, że pozwolili mu żyć i wieść normalne życie dalej dla nich pracował. Prał brudne pieniądze, a Inferno było miejscem, gdzie sycylijska mafia załatwiała swoje porachunki z amerykańską stroną. Gotowa fabuła na film. Nie prawdziwe życie.
— Co mam zrobić Tom? – zapytałam, chociaż nie oczekiwałam żadnej pomocnej odpowiedzi. Chyba takowej nie było.
— Nie wiem Valerio, nie mam cholernego pojęcia.
Vitale przekazał mi wszystkie informacje i zostawił bez żadnych wskazówek. Zupełnie, jakby uznał, że przystanę na każde jego słowo bez skinienia palcem. Może mój ojciec miał jakieś zobowiązania w mafii, jednak ja nie.
Nic nikomu nie obiecywałam, nie należałam do jego świata, a ten cały kodeks mnie nie dotyczył. Byłam przecież wolnym człowiekiem.
Prawda?
***
Jakiś czas po rozmowie z Tomem musiałam oczyścić umysł. Postanowiłam to zrobić, czyszcząc przy okazji dużą sumę z konta bankowego. Zakupy były moją formą terapii, którą zaczęłam praktykować, kiedy zamieszkałam w Nowym Jorku. Z papierowymi torbami w dłoniach weszłam głównym wejściem do klubu, które już było otwarte.
Przyjemny chłód dopiero co włączonej klimatyzacji owiał moje rozgrzane ciało. Na dworze było dobre trzydzieści pięć stopni mimo zbliżającego się wieczoru. Zamierzałam iść do gabinetu i ponownie przewrócić każdy papier, każdą umowę, która mogła mnie naprowadzić na warunki umowy z rodziną Sorrentino. Chociaż miałam wrażenie, że będzie to szukanie igły w stogu siana.
Przeszłam przez parkiet i skierowałam się do ukrytej pod zasłoną windy, do której tylko ja miałam dostęp. Jechała wprost do mojego mieszkania, dwa piętra nad klubem. Jego minimalistyczny i stonowany wystrój sprawiał, że czasami na kilka chwil potrafiłam zapomnieć, że w moim życiu był ktoś jeszcze prócz wujka.
— Nie miałaś dziś wolnego? – zapytałam, widząc Fallon krzątającą się po sali.
— Tak, ale zgubiłam bransoletkę– odparła, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu zguby — Miałam nadzieje, że gdzieś tutaj jest.
— Tą złotą? – zapytałam, na co skinęła głową. Wiedziałam, że miała dla niej sentymentalne znaczenie i nigdy się z nią nie rozstawała — Pomogę Ci.
— Nie chce odrywać Cię od pracy — przygryzła wnętrze policzka odgarniając z twarzy ciemne pasemka.
— Potrzebuje tego. Wierz mi – rzuciłam jedynie i postawiłam torby z zakupami na podłogę.
Zaczęłam rozglądać się po lokalu, schylając pod każdy stolik. Kiedyś Fallon powiedziała mi, że dostała ją od ojca dawno temu. Do tej pory nie dowiedziałam się co się z nim stało. Odkąd ją znałam była tylko ona i jej matka. Przecudowna kobieta, u której stwardnienie rozsiane zdiagnozowano rok temu. Zaczęło się od zwykłego pogorszenia wzroku.
Starałam się pomóc im jak mogłam. Nigdy nie poznałam swojej matki, nie wiedziałam, jak to jest ją mieć, ale zaznałam straty jednego z rodziców. Dlatego było to dla mnie tak osobiste. Dla Fallon patrzenie jak z dnia na dzień jej matka traciła kontrole nad własnym ciałem musiało być cholernie przygnębiające, dlatego zawsze dbałam o to, żeby niczego im nie zabrakło.
Po kilkunastu minutach opadłam spocona na skórzaną kanapę.
— Nigdzie jej nie ma – westchnęłam wachlując się dłonią. Klimatyzacja dopiero co się rozkręcała więc w pomieszczeniu nie było jeszcze zdatnej do życia temperatury.
— Wrócę do domu i poszukam jeszcze raz — rzuciła wzdychając cicho— Ale dziękuje za pomoc — uśmiechnęła się cmokając w powietrzu.
Uśmiechnęłam się patrząc, jak obraca się na pięcie i chwyta za torebkę przewieszoną przez barowe krzesło udając do wyjścia.
Wstałam na równe nogi i chwyciłam za zakupy kierując się do windy. Naprawdę nie chciało mi się przeglądać po raz kolejny tych papierów, ale nie widziałam innego wyjścia, żeby chociaż trochę zbliżyć się do interesów mojego ojca.
Dalej trudno mi było uwierzyć, że przez te wszystkie lata nie wspomniał mi o niczym, ani nie zostawił wskazówek. To wszystko było takie nierealne.
***
Dokładnie po dwóch tygodniach całkowitej ciszy ze strony Sorrentino, zapowiedział swoją wizytę. Listem. A raczej liścikiem z datą i miejscem włożonym w krwisto czerwoną kopertę. Staroświeckie, ale pasowało do niego.
Z jednej strony jego nieobecność była mi na rękę, gdyż całkiem dobrze szło mi wmawianie sobie, że ta cała sprawa z mafią to tylko żart. Z drugiej byłam niespokojna o to, co może się wydarzyć, gdy już wiem.
Naprawdę to wszystko wydawało się takie surrealistyczne, a sam Vitale wyglądał, jakby go żywcem wyciągnęli z pieprzonego Ojca Chrzestnego.
Ubrana w zwiewne czarne spodnie i tego samego koloru koronkowy top zeszłam na dół na kilkanaście minut przed otwarciem. Stukot moich szpilek rozniósł się po jeszcze pustym wnętrzu. Zaczęłam od baru, gdzie Olivia jedna z najdłużej pracujących tu barmanek zaczęła przygotowywać stanowisko. Była ode mnie starsza o dziesięć lat, ale w życiu nikt, by o tym nie pomyślał.
Wyglądała na moją rówieśniczkę, a pytana o sekret swojego wyglądu powtarzała, że to geny i odpowiednia ilość seksu dawkowana w odstępach nie dłuższych, niż dwa tygodnie.
— Coś czuje, że dziś będą tłumy – rzuciła, przecierając marmurowy blat.
— Lepiej dla nas – uśmiechnęłam się rozglądając dookoła.
Kilka dziewczyn stało przy stalowych rurach, przygotowując się do pokazu. Kiedy klub trafił w moje ręce wprost powiedziałam, że żadna z nich nie musi tańczyć, jeśli tego nie chce. Miałam świadomość, że mężczyźni naprawdę potrafili być paskudni w stosunku do nich, nawet ich nie dotykając. Każda z nich zapewniła mnie, że taki taniec jest dla nich czymś co nie wychodzi poza strefy ich komfortu. A to było dla mnie najważniejsze.
— Ktoś do Ciebie przyszedł, podobno mieliście umówione spotkanie.
Spojrzałam na Olivię, która wskazała niepewnie w kierunku górnego piętra. Nawet nie spojrzała w tamtym kierunku, a jej twarz przybrała dziwny wyraz. Nie musiałam długo się zastanawiać nad osobą, o której mówiła. Była tylko jedna persona, która mogła wywołać takie odczucia. Miałam dziwne wrażenie, że tylko mnie nie przeraża. Jasne, było w nim coś mrocznego i nie mówię tu o powiązaniach z mafią, ale całej jego aurze. Ale żeby aż tak drętwieć z przerażenia, to było dla mnie niepojęte.
— Dzięki – skinęłam jedynie głową, posyłając jej uśmiech w stylu „nie musisz się martwić" i ruszyłam w stronę schodów.
Włożyłam dłonie do kieszeni spodni i powoli pewnym krokiem pokonałam pokryte czerwoną wykładziną schody. Następnie skierowałam się do loży na końcu piętra. Osobiście jedna z moich ulubionych.
Vitale siedział na jednej ze skórzanych kanap. Ubrany w dopasowany trzy częściowy granatowy garnitur ze szklanką zapewne naszej najdroższej whisky w dłoni. Strzelałaby w czterdziestoletniego Talisker'a. Kierując się w jego stronę zaczęłam zupełnie, nie wiedząc czemu zastanawiać się, czy miał przy sobie broń, a jak tak, to, jaką i gdzie ją chował. I jak szybko byłby w stanie po nią sięgnąć, gdyby nadarzyłaby się ku temu okazja.
Zaskoczył mnie, przychodząc sam, jednak nie narzekałam. Nie czułam się jeszcze komfortowo w jego towarzystwie. Jeden tajemniczy, niebezpieczny mężczyzna z pewnością mi wystarczał. Nie siląc się na żadne przywitanie po prostu usiadłam na drugim końcu kanapy i założyłam nogę na nogę, patrząc na niego uważnie.
— Jak będzie to wyglądało? — zaczęłam, przechodząc do rzeczy. Podążyłam wzrokiem po jego niemal perfekcyjnym profilu — Nasza współpraca?
— A jak chcesz, żeby wyglądała? – zapytał nawet na mnie nie patrząc.
— Z moją możliwie jak najmniejszą ingerencją.
Zaśmiał się.
— Na jakiś czas wstrzymałem dostawy broni, bo te wymagają wszelakiej ostrożności — przysunął palcami po brodzie — Na dniach pokaże Ci nasze magazyny i zapoznam z kilkoma osobami.
Wypowiadał to wszystko z takim spokojem, jakby mówił o pogodzie, a nie rzeczach, za które można było iść za kratki na parę dobrych lat. Jego opanowanie było niesamowicie denerwujące. Zupełnie, jak gdyby był jakimś zaprogramowanym robotem będącym tylko źródłem masowego przekazu. Jedynie w jego mrocznych uśmiechach można było zobaczyć coś ludzkiego, co prawda nieco przerażającego, ale ludzkiego. Nawet najokrutniejsze emocje były lepsze od tego marazmu, który był niemal nieodłącznym elementem jego twarzy.
— Zatrzymam się w Bellagio – jego głos przedarł się przez gonitwę moich myśli — Mam tam apartament.
Nie zdziwiło mnie ani trochę, że miał lokum w uważnym za jeden z najbardziej luksusowym hoteli na świecie. Mimo że nigdy nie musiałam martwić się o pieniądze, a obroty w Inferno były imponujące to zapewne nawet nie miałam ćwiartki tego, co on.
— Żeby mnie sprawdzić? – zapytałam, krzyżując ręce pod piersią.
— Żeby pomóc Ci zrozumieć ten świat.
— A co, jeśli nie chce? – uniosłam brew ku górze.
Zaśmiał się ponownie, kręcąc głową. Następnie obrócił się w moją stronę i założył na zagłówek kanapy ramię. Opuszki jego palców musnęły moją odsłoniętą skórę przedramienia. W nozdrzach poczułam jego silny, intensywny zapach perfum. Spojrzał na mnie uważnie, jakby liczył, iż ten prawie niewyczuwalny dotyk coś zdziałał.
Obserwował mnie niczym wygłodniały lew swoją ofiarę.
— Los na wobec Ciebie inne plany Valerio.
Moje imię w jego ustach brzmiało dobrze. To było niebezpieczne. On był niebezpieczny.
Do tego niesamowicie denerwowało mnie, że nie dał mi żadnego wyboru. Dla niego oczywistością było, że będę kontynuować działalność, jaką parał się w tajemnicy przede mną i zapewne wieloma ludźmi mój ojciec.
Poczułam, jakby nasza współpraca była już z góry zaplanowana, a umowa bezterminowa.
Niczym pieprzony cyrograf z samym diabłem.
— Mam wrażenie, że los nie miał z tym nic wspólnego – pochyliłam się opierając łokieć na zagłówku tuż przy jego przedramieniu – tylko ty Vitale.
🥀 Vitale 🥀
Stałem pod prysznicem z luźno zwieszoną głową, wpatrując się w biel łazienkowych kafli. Kilka godzin po rozmowie z Valerią dalej nie mogłem pozbyć się jej słodkiego zapachu, który poczułem, gdy tylko nachyliła się w moją stronę. Miałem wrażenie, jakby moja przerażająca aura, którą wokół siebie budowałem przez tyle lat nie działa na nią.
Trzymała dystans, ale wcale nie ze strachu. To było cholernie fascynujące.
Jak cała jej osoba.
Dużo jeszcze nie wiedziała, wiele rzeczy musiała pojąć i chociaż spróbować zrozumieć.
Jednak co do jednego miała rację. Los nie miał nic wspólnego z tym, co ją czekało, bo on w odróżnieniu ode mnie bywał łaskawy. Po wielu rozmowach z ojcem, który zaproponował nawet wycofanie się z tej umowy podjąłem decyzje.
Możliwe, że byłem skończonym skurwysynem, jednak ta kobieta miała w sobie siłę, o której sama nie wiedziała. Widziałem to w jej oczach, kiedy mówiłem o mafijnych powiązaniach jej ojca i widziałem to osiem lat temu. Musiałem tylko ją z niej wykrzesać.
Wyszedłem z przewieszonym na biodrach ręcznikiem i stanąłem przy wielkich szklanych oknach, podziwiając jeszcze pogrążone we śnie ulice Las Vegas. Miasto to budziło się do życia wieczorami, póki co trwało w stanie agonalnym co było całkowicie zrozumiałe przez panujące tu uciążliwe upały.
— Naprawdę odmówiła sprzedaży klubu? – zapytał z niedowierzaniem Federico, bawiąc się swoim ulubionym nożem – Sądziłem, że nie przepuści okazji do normalnego życia.
Nie odpowiedziałem. Nie mogła odmówić, bo nie przedstawiłem jej tej oferty. Chciałem, ale widząc jej osobę, wyczuwając jej charakter, ta propozycja byłaby niemal obrazą. Kobieta taka jak ona nie wybrałaby najprostszej drogi, wiedziałem to. Byłem wręcz pewny.
— Twarda z niej kobieta, a ten klub to spadek po jej ojcu. Matteo chciał, żeby go miała – zwróciłem się do niego przekonująco.
Możliwe, że sam siebie chciałem przekonać, aby nie wyjść na skończonego egoistę, który tak bez pozwolenia po prostu pokierował jej życiem. W moim świecie nie byłoby to niczym nadzwyczajnym, jednak, biorąc pod uwagę rozumowanie normalnego człowieka coś takiego przekraczało granice normalności.
— To, kiedy mnie z nią poznasz? – zapytał, szczerząc się przesadnie.
Zignorowałem jego pytanie.
— Dziś idę do Inferno porozmawiać z paroma ludźmi.
— Wznawiasz dostawy? — zapytał wyraźnie zaintrygowany.
Miałem taki plan, jednak chciałem nieco zawęzić skalę naszego, małego, amerykańskiego biznesu. Dla bezpieczeństwa.
— Rusz dupę, jeśli chcesz dołączyć — rzuciłem do niego, widząc, jak w jego oczach zapłonęły iskry.
Zerwał się jak szalony i pomaszerował do łazienki. Pokręciłem głową, idąc w stronę garderoby. Fede był gówniarzem. Ledwo co skończył dziewiętnaście lat. Zagrywka matki, która wywiozła go za dzieciaka z dala od rodziny skończyła się fiaskiem. Federico, odkąd skończył jedenaście lat interesował się rzeczami, które no cóż... niebyły odpowiednie dla chłopca w jego wieku. Matka szybko zdała sobie sprawę, że takie życie miał w krwi, a jego miejsce było w szeregach mafii.
Chwyciłem za czystą koszulę. Uwielbiałem ten styl. Szyk i klasa oraz dużo kieszeń na broń. Bardzo praktyczne.
— Gotowy — rzucił Fede, wychodząc z łazienki, wyglądając, jakby szykował się na jakiś casting do okładki playboya.
Miał jak na mój gust za dużo żelu na włosach, a te podarte spodnie miały naprawdę dziwnie opuszczony krok. Może byłem za stary, żeby zrozumieć tę modę.
— Wyglądasz jak bankier — skomentował, opierając się o framugę drzwi. Przewróciłem oczyma. Fede był za młody, żeby docenić elegancję.
— Czekaj, jak ty to ostatnio mówiłeś... — udałem, że się zastanawiam, obracając w jego kierunku — A już mam — klasnąłem w dłonie — Kto pytał?
Prychnął i wykrzywił usta w coś na kształt uśmiechu.
— Dobrą masz pamięć staruszku.
Powstrzymałem się od komentarza i ruszyłem w stronę wyjścia. Zjechaliśmy windą do garażu hotelowego i wsiedliśmy do mojego czarnego bentleya. Zignorowałem prośby brata o to, żeby dać mu poprowadzić. Moje życie było już i tak niebezpieczne. Wyjechałem na ulice Las Vegas, które właśnie zaczynały się budzić.
Dwadzieścia minut później weszliśmy do Inferno, gdzie już zbierały się tłumy. Podszedłem do baru, w czasie, gdy Fede pognał na piętro we wskazanym przeze mnie kierunku. Złożyłem zamówienie u barmanki, która widocznie speszyła się moją osobą.
Odchodząc od lady przeskanowałem otoczenie, trafiając na twarde spojrzenie szwagra Matteo, który stał pod sceną z ochroniarzami. Skinąłem głową na Thomasa, który odwzajemnił mi się tym samym. Wyczuwałem od niego niechęć do mojej osoby, jednak miałem to głęboko w dupie. Nie był nikim, kim powinienem zawracać sobie głowę. Większość mężczyzn z naszego świata miała właśnie ten problem, skupiała się na rzeczach mało istotnych. Potrafili rozpętać rzeź, bo ktoś źle na nich spojrzał, co dla mnie było śmieszne. Jednak tak to jest, gdy nie możesz dowieść swojej władzy w inny sposób niż zostawiając krwawe dowody.
Przeszedłem przez długi przyciemnionymi korytarz do samego końca bacznie, obserwując ludzi na dole. Valerii nigdzie nie było. Bez sensu zacząłem zastanawiać się, gdzie była. Czy może siedziała u góry, czy gdzieś wyszła. A jeśli tak to z kim i po co. Szybko jednak sam ustawiłem się do pionu, bo nie powinno mnie obchodzić co robiła poza miejscem pracy.
Łączyły nas tylko interesy. I tak miało zostać. Dla jej dobra.
Po moich żałosnych rozterkach dołączyłem do brata, który już zdążył rozłożyć się na kanapie, klikając coś w swoim smartfonie. Mimo że Federico był ode mnie o dwanaście lat młodszy miałem z nim najlepszy kontakt. W planach miałem mianować go swoją prawą ręką, gdy tylko obejmę stanowisko capo, nawet jeśli jego wiek będzie wzbudzał spekulacje wśród członków mojego oddziału.
Zerknąłem na zegarek na nadgarstku. Członkowie oddziału z Nowego Jorku mieli stawić się dokładnie za piętnaście minut. Musiałem z nimi przedyskutować warunki umowy i póki co nie zamierzałem poruszać tematu Valerii, widząc, że trudno będzie zrozumieć, a co ważniejsze zaakceptować moją decyzję względem tej współpracy. Jednak ja byłem jej pewny.
Siedziałem na tej samej kanapie co kilka godzin temu z Valerią. Znów myślami powędrowałem do jej słodkiego zapachu. I równie szybko znów ustawiłem się do pionu, kiedy podeszła do nas drobna brunetka, kładąc na szklanym stoliku kryształowe szklanki wypełnione do połowy whisky. Zerknąłem na nią, przypominając sobie, że to ta sama dziewczyna, która obsługiwała mnie, kiedy przyjechałem tu dwa tygodnie temu. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały od razu spuściła wzrok. Nie chciałem jej przestraszyć, ale chyba po prostu tak działem na ludzi.
Przeniosłem wzrok na brata, który bezwstydnie podążył spojrzeniem za dziewczyną, która czmychnęła, jakby obawiała się, że coś mogłoby jej się stać, gdyby została kilka sekund dłużej.
— Nawet o tym nie myśl Fede – ostrzegłem brata, który w geście obrony uniósł dłonie i zaśmiał się mrocznie.
Zgromiłem go wzrokiem. Federico był narwańcem, tak jak nasz starszy brat Antonio, jednak z racji tego, że był najmłodszy darzył nas, a szczególnie mnie szacunkiem. Przez co łatwiej było nad nim zapanować. Przynajmniej do tej pory.
— Idę się odlać – rzucił po chwili, wstając z kanapy i poprawił kurtkę, pod którą miał dobrze schowane kabury z nożami. Fede ruszył w kierunku dolnego parkietu, nie wiedząc, że z góry miałem świetny widok na jego poczynania.
Jak szło się domyślić przeszedł obok toalet obojętnie i ruszył w kierunku baru, przy którym stała brunetka, za którą wcześniej uciekły mu oczy. Pokręciłam głową wlewając w siebie zawartość szklanki i odstawiłem ją z impetem na stolik wiedząc, że jego zwierzęce instynkty kiedyś go zgubią.
XX
Od teraz więcej Valerii i Vitalego razem...🤗
Do następnego ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top