42
Pov Veronica
- Doskonale wiem, że nie dałabyś rady sama uciec, ktoś musiał ci pomóc. Powiedź mi kto to zrobił - nie miałam zamiaru wydawać Louisa. On była dla mnie dobry i to całkowicie bezinteresownie. Nie mogłam go teraz narazić na takie niebezpieczeństwo. Bo zdawałam sobie sprawę z tego, że Harry by go za to zamordował.
- Miałam odłożone sporo pieniędzy, przestraszyłam się tego ślubu. Bałam się, że jak będę już twoją żoną to nic nie powstrzyma cię przed zabiciem mnie. Teraz już wiem, że bardzo źle zrobiłam - miałam nadzieję, że uwierzy w moją wersję. Wydawało mi się, że jest ona bardzo prawdopodobna. I nie miał przecież powodu żeby podejrzewać swojego brata.
- I zdecydowałaś się mnie opuścić właśnie w ten dzień? - spytał z wyraźnym wyrzutem. Wiem to było bardzo okrutne zostawienie go właśnie w dzień naszego ślubu. Każdego by to strasznie zdenerwowało.
- Tak akurat wyszło. Przepraszam - spuściłam wzrok na podłogę. Byłam praktycznie pewna, że ta dobroć Harry'ego jest jedynie chwilowa. Miał wyrzuty sumienia, że zabił swoje dziecko. Poza tym muszę przyznać, że nigdy nawet nie podejrzewałam go o jakieś ludzkie uczucia, więc tym gestem bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.
- Nie wiem czy kiedykolwiek ci to wybaczę. Gdyby nie mój rozum zostałbym wystawiony na pośmiewisko i możesz być pewna, że tak łatwo dla ciebie by się to nie skończyło - jego głos znowu nabrał tego surowego tonu. - Jednak i tak twoje karygodne zachowanie nie może pójść ci płazem. Będziesz musiała za to odpokutować - a ja byłam już na tyle głupia żeby wierzyć iż mi odpuści. Najwyraźniej się bardzo pomyliłam.
- A tak konkretniej? - odważyłam się zapytać słabym głosem. Język mi się też plątał ze strachu. Po nim można było się wszystkiego spodziewać. Nie raz boleśnie się o tym przekonałam.
On jedynie podle się uśmiechnął. Po jego oczach już wiedziałam, że szykuje coś strasznego. Zaczęłam się bardziej bać. Po moim ciele przechodziły dreszcze. Oczywiście z całych sił starałam się mu tego nie okazywać, bo po prostu nie zamierzałam dawać mu znowu satysfakcji.
- To jest taka kara przy której nic ci się nie stanie. Twoje piękne ciało nie ucierpi nawet w najmniejszym calu - zaintrygował mnie. Dotychczas każde jego zdaniem moje nieposłuszeństwo było karana w sposób dla mnie bardzo bolesny. Nie raz tak niebezpieczny, że po prostu stawiający mnie na granicy życia i śmierci.
Wiedziałam, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła i moje dalsze dopytywanie mogło tylko pogorszyć moją już niezbyt ciekawą sytuację, ale jak to ktoś kiedyś powiedział, że lepiej jest znać najgorszą prawdę niż żyć w nie wiedzy ja zamierzałam dalej ciągnąć ten temat.
- Możesz powiedzieć wprost o co chodzi? - byłam wręcz przygotowana na wszystko. Za chwilę przecież miałam usłyszeć ten wyrok, który on osobiście postanowił na mnie wydać. A nie posiadałam już żadnych złudzeń, on będzie bardzo surowy.
Złapał moją dłoń i złączył nasze palce.
Zastanawiałam się czy to dobry czy zły znak.
- Najlepsze w tym będzie to, że ty sama podejmiesz decyzję. Mam zabić twoją matkę czy siostrę? I w jaki sposób? - tego to się nawet w najśmielszych snach nie spodziewałam. Jak można być tak okrutnym. - I pamiętaj, że jak żadnej nie wybierzesz to zabije obie.
_____________________
Pamiętajcie jak chcecie szybciej rozdział to piszcie komentarze dotyczące rozdziału i fabuły.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top