35
Pov Veronica
- Harry ja nie chce - powiedziałam z samego rana, zaraz po obudzeniu. Dziś był ten straszny dzień, miałam za niego wyjść.
- Ronnie nie zaczynaj znowu, wyjdziesz za mnie i to nie podlega żadnej dyskusji! - krzyknął na mnie. Nie miał dziś zbyt dobrego humoru, albo po prostu chciał mnie wystraszyć.
- Możemy nawet powiedzieć, że to ty się rozmyśliłeś. Błagam cię, nie zmuszaj mnie do tego - poprosiłam płaczliwym tonem. Miałam maleńką iskierkę nadziei, że mnie posłucha. Życie nie mogło być względem mnie takie okrutne.
- Przestań już się tak nad sobą użalać. Będziesz miała wygodne życie, nie będziesz musiała pracować. Nie jedna dziewczyna zrobiłaby wszystko byleby tylko być na twoim miejscu. A ty ciągle tylko narzekasz! Chyba naprawdę powinienem stać się dla ciebie jeszcze gorszy, przynajmniej wtedy byś doceniła to co teraz masz! - rzucił krzesłem i opuścił pomieszczenie.
Ja pozwoliłam sobie na chwilę płaczu, nie miałam jeszcze na sobie makijażu, więc jeszcze mogłam. Później będę musiała przybrać uśmiech na moją twarz, choć wszystko będzie się we mnie trzęsło z rozpaczy. To będzie bardziej mój pogrzeb niż wesele.
***
Już od godziny fryzjerka i makijażystka nade mną pracowały. Powiedziałam jedynie, że chcę by wszystko do siebie pasowało. Harry'emu na pewno zależało, żebym wyglądała ładnie. Mi tam było wszystko jedno. Nie chciałam jedynie bardziej oberwać.
- Pięknie wyglądasz kochanie - podszedł do mnie Harry jak siedziałam naprzeciwko lustra. Miałam na sobie już suknie ślubną, a on garnitur. Na ustach miał uśmiech, wyglądał naprawdę ładnie.
- Dziękuje.
- A teraz uśmiechnij się skarbie, będziesz jeszcze piękniejsza - złożył krótki pocałunek na moim policzku. - Obiecuje, że nie będzie tak źle postaram się odrobinę zmienić, ale proszę współpracuj. Ceremonia rozpocznie się za jakąś godzinę.
- Mogę jeszcze trochę sama posiedzieć - poprosiłam.
- Dobrze, później po ciebie przyjdę - jeszcze raz mnie pocałował i wyszedł.
Mój spokój nie potrwał jednak długo, bo po zaledwie kilku minutach ktoś zapukał do drzwi. Nim zdążyłam coś odpowiedzieć, to do pokoju wszedł Louis.
- Wyjdź stąd! - warknęłam od razu do niego. Jemu chyba naprawdę nie zależało na życiu.
- Ja mam dla ciebie tylko prezent - położył na stoliku dość grubą kopertę. - Tylko od ciebie zależy czy go wykorzystasz - oznajmił i wyszedł. Ja otworzyłam tą kopertę i dostrzegłam, że było w niej mnóstwo pieniędzy i bilety w jedną stronę do Nowego Yorku.
Teraz miałam szansę żeby uciec i zamierzałam z niej skorzystać. Nie zamierzałam już się dla nikogo poświęcać.
______________
Im większa wasza aktywność tym szybciej kolejny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top