ROZDZIAŁ 8
Hozuki wolnym krokiem przechadzał się po pustych korytarzach. Od czasu do czasu zatrzymywał się przy zawieszonych obrazach i przyglądał się im ze znudzonym wyrazem twarzy. Dłonie trzymał w tych chwilach luźno w kieszeniach spodni od garnituru. Jego twarz oraz postawa więc daleka była od podziwu, bardziej wyrażała nikłe zaintrygowanie, jakby tylko badał styl malarza i z pomocą tego dokonywał analizy twórcy.
— Przepraszam, ale jest już zamknięte — szepnął męski, lekko cichy głos. Hozuki wolno się do niego odwrócił, na lico nasuwając swój niezachwiany uśmieszek, wyrażający równie mocno kpinę, co wyższość. Zmierzył przybyłego od stóp do głów, w ogóle się z tym nie kryjąc.
— Czy my się już nie spotkaliśmy? — Bruzda pomiędzy brwiami Saia była aż nazbyt widoczna, gdy podszedł do srebrnowłosego. Potem nastąpiło jawne olśnienie, które dało ujście w błysku ciemnych, inteligentnych oczu. — Och, jesteś znajomym Naruto.
— W każdym razie — odchrząknął Sai — nie powinieneś tutaj przebywać. Wystawa jest już zamknięta. Nie wiem czy personel...
— Ochroniarze mnie wpuścili — przerwał mu Hozuki, bez zbędnych uprzejmości. — Za przyzwoleniem twojej szefowej. — Na chwilę przerwał, a potem kontynuował: — Podobno masz tutaj swoją pracownię? To niespotykane u malarzy. Pierwszy raz słyszę, żeby pracować w prywatnym muzeum.
Ramiona Saia spięły się na to oświadczenie, czego Sui nie przeoczył. Wręcz przeciwnie, właśnie tego oczekiwał. Długoletnia praca z Uchihą sprawiała to, że nie szło się na żadne spotkania nieprzygotowanym. Zresztą Sasuke byłby zawiedziony, gdyby sam Hozuki trochę tu i ówdzie nie pogrzebał. Z delikatną pomocą pracowników Uchiha Company oraz samej Karin.
— Chyba że to należy do dorobku rodziny. Tak, istotnie wiele by to wyjaśniało... — mruknął do siebie mimochodem Sui, odwracając się od ubranego w luźny kardigan Saia i przenosząc spojrzenie z powrotem na jeden z krajobrazów. Ten przedstawiał jakiś mroczny, krwawy las. Był dość przerażający, co mogło dziwić. Sai nie wyglądał na kogoś o tak nieprzyjemnych wizjach, a jednak to wyszło spod jego ręki. Jakie wtedy nim emocje szargały? Co mógł czuć? Hozukiego niezwykle zaczynało to ciekawić. Bo sam malarz zdawał się być czułym czarnym gołębiem. Raczej radosnym i miłym, niźli pokroju tego kim był sam Uchiha. Może właśnie dlatego Naruto się z nim zadawał. Jednak te obrazy... te obrazy wskazywały, że pozory mogły mylić. A Hozuki lubił tajemnice oraz zagadki.
— Rozumiem, że już się o mnie sporo dowiedziałeś — westchnął sucho Sai, poprawiając torbę na ramieniu. Także zerknął na swój własny obraz, ale trudno było odgadnąć o czym myślał. Jego twarz nagle przybrała dziwnie zimną maskę. Jakby sam był płótnem, na którym tworzył. Wcześniej bowiem jego emocje były czytelne, teraz zaś ukryte gdzieś pod tą niespodziewaną warstwą ułudy. — Ale ja nic nie wiem o tobie. Jesteś byłym Naruto?
— Nie, nie jestem — zaśmiał się Hozuki. — Mam żonę, dla ścisłości i faceci, dodam, nie bardzo mnie kręcą. Naruto jest dla mnie jedynie przyjacielem.
— Nigdy o tobie nie wspominał — zauważył ostrożnie Sai, mrużąc oczy. — A powinien, skoro jesteś przyjacielem.
— Może nie chciał ciebie wdrażać we wszystkie detale swojego życia — odrzekł dwuznacznie Hozuki, już podsycając wątpliwości Saia. Świeżo zasiane ziarno w końcu da obfite plony, trzeba było być tylko cierpliwym. O tym dobrze wiedział. — Nie przyszedłem tutaj jednak prywatnie, by rozmawiać o takich pierdołach. Jestem tutaj czysto służbowo.
— Służbowo? — powtórzył Sai.
— Chciałem kupić obraz. Wysłał mnie po niego mój szef. Ostatnio właśnie lubuje się w różnego rodzaju portretach i pokazałem mu jeden z twoich malunków. Był pod wrażeniem — oznajmił Suigetsu, obserwując kątem oka wciąż nieodgadnione oblicze bruneta.
— Nie maluję portretów — odparł spokojnie Sai. — Specjalizuję się w krajobrazach.
— Ale przecież jeden namalowałeś — zdziwił się udawanie Hozuki. — Widziałem go w twoim portfolio. I go pokazałem szefowi, wiesz, akurat mu opowiadałem o przyjacielu, którego niedawno napotkałem... Jak mówię, był pod wrażeniem.
— Ten jeden nie jest na sprzedaż — orzekł nadal sztucznie opanowany Sai. — Należy do mnie.
— Och. — Znów zdziwił się szarowłosy. — To niemożliwe, bo przed chwilą go kupiłem!
Właśnie wtedy maska Saia drgnęła. Błysk wzgardy pojawił się na jego porcelanowej twarzy. I brunet cofnął się w lekkim niedowierzeniu.
— Twoja szefowa go sprzedała — dodał z uśmiechem, jakby nie zauważył tych wszystkich gestów zdenerwowania artysty. — Tutaj mam dowód.
Sai nachylił się, kiedy Suigetsu wyjął zwitek papieru z marynarki. Oczy bruneta natychmiast rozszerzyły się, gdy na samym dole zobaczył sumę, którą szef Suia musiał zapłacić za obraz. Dwa miliony. Kurwa — pomyślał Sai. Kurwa.
Hozuki teraz jawnie zaśmiał się, gdy dojrzał, że wargi Saia uformowały się w kwaśną linię. Poklepał go przymilnie po barku i już ruszył do wyjścia.
— Pozdrów swoją matulę, młody! Urocza, bardzo pożyteczna babka! — krzyknął na odchodne, już się nie odwracają za siebie.
Sai patrzył na jego oddalające się plecy. Czuł wzburzenie i lekko trzęsące się w złości ręce. Gdy Hozuki podśpiewując pod nosem, ostatecznie zniknął, Sai nie czekał już więcej. Od razu wyciągnął telefon, by wybrać numer do swojego chłopaka.
Naruto dopiero po trzecim sygnale odebrał. Krótkie, zachrypnięte „Halo" oznaczało, że musiał być dzisiaj w złym stanie, ale akurat teraz mało to obchodziło Saia.
— Twój znajomy tutaj był — oświadczył zwięźle.
— Jaki znajomy? I gdzie był? — Naruto brzmiał jeszcze gorzej. I w ogóle nie rozumiał, o co chodziło. — Co się stało, Sai?
— Ten szarowłosy. Na mojej wystawie.
— Co? Czego chciał? — dopytał Uzumaki nagle bardziej rześki, niż wcześniej. Sai przypuszczał, że blondyn przed chwilą leżał w łóżku, a teraz poderwał się do siadu. Znając go także mógł już ubrać papcie i zacząć przechadzać się po pokoju nerwowo.
— Chciał... — Już miał mu wspomnieć o transakcji, ale właśnie wtedy telefon powiadomił go, że ktoś się do niego w tle dobijał. Notorycznie. Sai zaklął, po czym przeprosił swojego chłopaka. — Potem porozmawiamy.
Odebrał drugi telefon.
— Dlaczego sprzedałaś mój obraz? Powiedziałem ci, żebyś nigdy tego nie robiła — zaczął oschle Sui. — Jesteś bezczelna.
— Widziałeś, za ile poszedł? — zapytała Kurenai. — Za pieprzone dwa miliony! Poza tym nie mogłam odmówić.
— Niby dlaczego? — oburzył się.
— Dlatego — odparła jego matka — ponieważ kupił go sam Sasuke Uchiha. Komuś takiemu się, do kurwy nędzy, nie odmawia. Znam nawet jego matkę, Sai.
***
— Powieście go nad kominkiem — oznajmił twardo Sasuke, nie zaszczycając pracowników nawet spojrzeniem. Miał oczy skupione na stercie papierów, dopóki ci nie wykonali swojego zadania. A potem nie wyszli z posiadłości Uchihy, pozostawiając go samego sobie.
Sasuke splótł dłonie na biurku, a następnie zmrużył powieki. W końcu też zerknął na drugi koniec pomieszczenia, gdzie zawieszono jego nowy nabytek. Przeszedł go natychmiast dreszcz ekscytacji, gdy doskonała, niemal niewinna twarz anioła zdawało się, że odwzajemniła to natarczywe, wręcz grzeszne spojrzenie. Prawa ręka na dodatek muskała nagiej szyi, niczym zachęta. Usta anioł miał lekko uchylone, prawie tak, jak wtedy, gdy Sasuke w niego wchodził. Błękitne tęczówki z kolei zdradzały namiętność, bezwstydne oddanie. Także dobrze znane prezesowi Uchiha Company.
— Nawet nie masz pojęcia, co ze mną robisz, Uzumaki — warknął do siebie Sasuke. — Jesteś moim cholernym upadkiem. Jesteś moim uzależnieniem. Moim grzechem, którego chcę kosztować w całości. I tak bardzo, tak bardzo pragnę, byś znowu wylądował pode mną.
Sasuke wiedział, że nie powinien tego oczekiwać. Właściwie za radą swojej, pożal się Boże, terapeutki powinien ruszyć do przodu z czystą kartą. Zignorować blondyna i to, co ze sobą niósł. Powinien wymazać wspomnienia, zignorować rosnące pożądanie. Ale to, co powinien, a to, czego chciał nie szło w parze. Sasuke zresztą był zbyt chciwy, by się dostosować do poleceń kogoś, kto wiedział lepiej. Jeśli czegoś chciał, musiał to mieć, choćby po trupach. Teraz jednak naprawdę miał lekkie obawy.
Z Naruto bowiem nic nie mogło pójść po jego myśli. Już raz to mu życie udowodniło, wtedy, te pięć lat temu, gdy za bardzo się zaangażował. Naruto miał być jednym z wielu, miał go rozkochać, zabawić się, porzucić. Ale potem coś go wewnętrznie złamało. Ten dziwny uścisk w piersi, sprawił, że domek z kart upadł bezpowrotnie. Sasuke nie miał zamiaru go składać, bo zaginionych fragmentów było zbyt wiele do odszukania. Dlatego pławił się w tej autodestrukcji. Wtedy.
Dziś znów to robił. Znów się za bardzo poddawał swoim odruchom. Tym pierwotnym odruchom, które były zakorzenione głęboko w nim. Mógł coś w sobie zmienić, ale pewne rzeczy nie szło przeistoczyć w coś innego. Nie to przyciąganie, które wciąż go z Uzumakim łączyło.
Pragnął go. Pragnął jego ust, jego dotyku i go całego. Nic nie mogło tego z niego wypaczyć. Choćby nie wiadomo jak bardzo sobie tego by życzył, akurat w tym względzie stał na przegranej pozycji. Więc mógł próbować nadaremno walczyć, albo się z tym pogodzić.
Wybór wyglądało na to, że był oczywisty. Poza tym demon w piekle to nic nowego, gorzej jeśli do tych czeluści miał spaść sam anioł.
Raz jeszcze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top