8

Miniona noc nie należała do najlepszych, bo choć Amber spała w wygodnym łóżku, nie była w stanie zasnąć przez dręczące ją myśli. W ciągu jednego dnia tak wiele się zmieniło i nie była w stanie tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Problemy ze snem zaowocowały spóźnieniem na rodzinne śniadanie, jednak w tym wypadku nie miała zamiaru nad tym ubolewać. Nie miała ochoty na kolejny wspólny posiłek w duszącej atmosferze, której zresztą sama była przyczyną. Pochłonęła na śniadanie dwie kanapki a później udała się do salonu, gdzie miała odbyć się jej pierwsza w życiu lekcja Savoir-vivre. Usiadła na kanapie i czekała na przyjście kamerdynera. Choć od lekcji dzieliło ją niespełna dziesięć minut, czas wlókł się dla niej niemal w żółwim tempie.

- Lekcje etykiety. Też coś! - prychnęła naburmuszona krzyżując ręce na piersi. Gdyby tylko miała jakiś wybór, już dawno byłaby w drodze powrotnej do babci. Wiedziała jednak, że mimo wszystko nie powinna się poddawać. Zaczęła zastanawiać się czy jej mama również po przybyciu tutaj, miała chwile zwątpienia i żałowała swojej decyzji. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że na świecie nie ma człowieka, który absolutnie niczego w swoim życiu nigdy nie żałował. Być może w istocie tak właśnie było. Być może jej mama tak samo żałowała swojej decyzji, jednak Amber była niemal pewna, że ojciec skutecznie zmienił jej zdanie na ten temat. W duchu uśmiechnęła się na tę myśl. Nie długo dane jej było cieszyć się tą wizją gdyż z zamyślenia wyrwał ją odgłos kroków kamerdynera Herberta, którego dziewczyna nie miała okazji jeszcze poznać. Gdy Herbert pojawił się w drzwiach, Amber chcąc zrobić wrażenie dobrze wychowanej osoby, przywitała się serdecznie wołając:

- Dzień dobry!

Wysoki i szczupły mężczyzna z haczykowatym orlim nosem, uniósł krzaczaste brwi do góry i spojrzał krytycznie na Amber swoimi zimnymi szarymi oczami tak, że biedna skurczyła się w środku. Najwyraźniej tutaj ta forma powitania nie była dobrym wyborem. Herbert podszedł do stolika stojącego niedaleko kanapy i spoglądając na nią wyniośle zaklaskał dwa razy. Przez chwilę nic się nie wydarzyło, jednak nagle kontem oka zarejestrował ruch w świetle drzwi do salonu. Ku jej ogromnemu zdziwieniu do pokoju dosłownie wpłynęła unosząca się w powietrzu zastawa stołowa. Talerze, talerzyki, kieliszki do wina, filiżanka i sztućce w równym rządku przefrunęły przez salon, a tuż za nimi pojawiła się Marta dbając o to żeby wszystko trafiło na swoje miejsce. Zastawa z cichym szczękiem delikatnie opadła na stolik. Marta wychodząc, gestem wskazała na Herberta i szepnęła:

- Nie przejmuj się nim, on zawsze zachowuje się w ten sposób. Nawet Jeff nie może go rozbawić - uśmiechnęła się jeszcze pokrzepiająco i odeszła.

Kamerdyner odchrząknął chcąc zwrócić na siebie uwagę uczennicy, po czym rzekł:

- Niech panienka raczy spocząć – wskazał na stojące przy stoliku krzesło – przed nami dużo pracy - dodał marszcząc brwi w niezadowoleniu, jakby jemu ta lekcja nie odpowiadała jeszcze bardziej niż jej.

Amber niepewnie podeszła do stolika i usiadła przed zastawą stołową. Bardzo starała się zrobić to z gracją, jednak szturchnęła stopą nogę stolika. Stojące na nim elementy zadygotały głośno co spowodowało, że Herbert mimowolnie się krzywił. Jego mina wyrażała wątpliwość, czy aby na pewno siedząca przed nim dziewczyna podoła przygotowanym przez niego ćwiczeniom.

- zaczynamy nasze zajęcia - powiedział Herbert.

Amber spojrzała na stojącą przed sobą zastawę. Nigdy nie myślała, że jedna osoba potrzebuje aż tylu rzeczy by zjeść normalny obiad. Wbrew temu co myślała na początku, te lekcje mogły być o wiele trudniejsze niż sądziła.

- Siedź prosto! - rozkazał nagle kamerdyner a Amber nie wiele myśląc wyprostowała się jak na komendę w wojsku – plecy oparte o krzesło. Nie wolno pochylać się nad talerzem nie jesteśmy zwierzętami - zagrzmiał.

Amber siedziała tak sztywno, jakby połknęła kij golfowy. Pozycja była tak nie wygodna, że odruchowo położyła swoje ręce na blacie co wywołało natychmiastową reakcję Herberta.

- Zdejmij łokcie ze stołu to nie stosowne, aby młoda dama tak odważnie sobie poczynała.

Dziewczyna usłuchała jednak nie mogła się powstrzymać od przewrócenia oczami, co spowodowało że kamerdyner zgromił ją wzrokiem.

- Przed przystąpieniem do spożywania posiłku powinnaś zdjąć z talerza serwetkę i rozłożyć ją na kolanach - wyjaśnił Amber, która idąc za jego rozkazem położyła serwetkę na podołku. Zauważyła, że Herbert wypowiada się w niesłychanie dziwny wręcz wyszukany sposób.

- Teraz powiedz mi czym zjadłabyś kawałek ciasta? - spytał

Amber przyjrzała się rozłożonym przed nią sztućcom i pewnie wzięła do ręki małą łyżeczkę którą zwykła z babcią jadać ciastka z cukierni.

- Tym chce panienka jeść ciasto? - dopytywał z niedowierzaniem.

– a niby czym miałabym je jeść?! - syknęła zirytowana

- Widelcem do ciasta oczywiście – odparł sługa i drapiąc się po głowie wymruczał – to będzie o wiele trudniejsze niż myślałem...

Wyjaśnienie Amber do czego służą poszczególne sztućce, oraz reszta zastawy stołowej zajęło Herbertowi sporo czasu. Kamerdyner zresztą bardzo wątpił w to czy panienka Hamilton w ogóle cokolwiek zapamiętała z tego co mówił. Następnie przeszedł do nauki idealnego dygnięcia. Amber z tym też miała nie lada problem. Pomimo tego, że nie krępowały jej fałdy sukni bo miała na sobie jeansy, ciągle słyszała utyskiwania Herberta. A to, że zła postawa, a to ukłon nie był odpowiednio głęboki, nie to ustawienie nóg. Kiedy dziewczyna już myślała, że wreszcie zrobiła to jak należy, straciła równowagę i runęła na podłogę. Herbert stracił resztki cierpliwości. Zrozpaczony opadł na fotel i załamał ręce nad swoją porażką.

- Kompletna katastrofa – mamrotał – jeszcze nigdy nie miałem tak niekompetentnego ucznia

- Nie było tak źle – stwierdziła Amber podchodząc do sługi – następnym razem na pewno mi się uda - dodała

- Następnym razem!? - wykrzyknął Herbert – nie będzie żadnego następnego razu! – zawołał.

Amber czuła jak jej oczy zachodzą łzami tłumionej przez cały czas złości. Czuła się upokorzona i nie rozumiała jak mogło do tego dojść. Przecież tak bardzo się starała! To nie jej wina, że te wszystkie zasady były dla niej za trudne. Choć z początku uważała, że nie potrzebuje żadnych ćwiczeń tego typu, teraz wiedziała jak bardzo się myliła. Jednak Herbert nie ma zamiaru przeprowadzić następnych lekcji. Dziewczyna obawiała się, że bez tych zajęć nie poradzi sobie w nowym otoczeniem, jednak duma nie pozwalała jej błagać Herberta o kontynuowanie nauki.

- I bardzo dobrze! Nie potrzebuję tych głupich lekcji! Sama sobie poradzę! – krzyknęła czując rozsadzający ją gniew i oburzenie. Wybiegła do ogrodu trzaskając drzwiami prowadzącymi na ukwiecony taras, pozostawiając oszołomionego kamerdynera samego. Zalana łzami pobiegła w głąb ogrodu nawet nie zauważając Marty pielącej na klęczkach grządki herbacianych róż przy tarasie. Służąca podniosła się i wycierając ręce do fartucha przekroczyła próg salonu, zatrzymując się przed stojącym na środku pokoju Herbertem.

- Co się stało? – spytała z niezadowolona miną.

- Ja rezygnuję – powiedział stanowczo kamerdyner

- Daj spokój, to taka miła dziewczyna - powiedziała

- Może i miła, ale kompletnie niedoinformowana jeśli chodzi o dworską etykietę – gderał Herbert

- A gdzie niby miała się jej nauczyć? Tam podobno etykieta nie obowiązuje – mówiąc „tam" miała na myśli świat zwykłych ludzi – Proszę zgódź się. Nie pamiętasz jak było, gdy zaczynałeś z Lisą?

- No nie wiem – słychać było wyraźnie że mężczyzna się waha.

- Nie daj się namawiać. Amber jest taka sama jak jej matka, ale ma w sobie też coś z Jessiego. Zobaczysz, że będzie z niej jeszcze dobra uczennica

– Masz rację, co mi tam, to tylko kilka godzin – zawołał hardo a po chwili dodał – Zrobię to, ale tylko przez wzgląd na pamięć o jej matce.

<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~

Amber stąpała po żwirowanej ścieżce prowadzącej w głąb ogrodu. Rosnące z obu stron lipy, tworzyły coś na kształt tunelu przysłaniając niebo swoimi rozłożystymi gałęziami. Ogród który Amber widziała z okien swoich pokoi był tylko niewielką częścią ogromnego parku na tyłach domu, o czym dopiero teraz mogła się przekonać. Wszystko w okół wydawało się większe i piękniejsze niż z okna na pierwszym piętrze. Idąc żwirowaną ścieżką czuła unoszący się w powietrzu zapach bzu i lawendy. Weszła na mały drewniany mostek położony nad strumykiem. Przystanęła na moment i przechyliła się przez barierkę mostu by spojrzeć na słaby nurt rzeki. Woda płynęła leniwie przed siebie przyspieszając jedynie wtedy gdy natrafiła na jakiś spadek terenu. Cichy szum wody działał zbawiennie na jej zszargane nerwy, pozwalając się wyciszyć i uspokoić. W nieco lepszym nastroju zeszła z mostku i ruszyła dalej, aż ścieżka którą podążyła zaczęła się rozgałęziać i Amber musiała podjąć decyzje w którą teraz stronę powinna pójść. Ruszyła w lewo ku alei drzew wiśniowych chłonąc piękno otoczenia. Ogród był zadbany i Amber nawet nie chciała wiedzieć ile czasu i pracy trzeba było codziennie poświęcić, by tak pozostało. Wszędzie wokół kwitło mnóstwo kwiatów mieniących się kolorami lata. Drzewka ozdobne poprzycinane w fantazyjne kształty, nadawały temu miejscu wyjątkowy charakter. Amber zagłębiała się coraz bardziej w nieznaną jej cześć ogrodu, pozostawiając daleko za sobą szum płynącego strumyka. Skręcała co rusz to w inną kwiatową alejkę aż zobaczyła ledwo widoczną zarośniętą ścieżkę prowadzącą w głąb małego lasku. Było widać, że rzadko ktoś z niej korzysta. Amber nie zawahała się ani na moment. Wiedziona ciekawością zagłębiła się w leśnej gęstwinie. Otoczenie zaczęło się zmieniać, aż wreszcie z zadbanego pięknego ogrodu przemieniło się w zaniedbany wiekowy las , w którym próżno było szukać śladów ludzkiej obecności. Nie zrażona tym faktem brnęła dalej przed siebie, a jej wytrwałość już wkrótce została nagrodzona. W oddali między drzewami zamajaczyły jakieś ruiny. Podeszła bliżej by przyjrzeć się znalezisku, a jej oczom ukazał się stary kamienny mur obrośnięty bluszczem. Jego wilgotne ściany porastał miękki w dotyku niczym wełna, zielony mech. Dotknęła dłonią muru i wzrokiem przeczesała okolicę. Kilka kroków dalej zobaczyła uchyloną zardzewiałą furtkę. Zaciekawiona powoli podeszła do niej. Chwyciła metalowe wilgotne pręty i ze skrzypieniem, którego echo rozniosło się po całym lesie, otworzyła je wchodząc do środka. Wtedy zobaczyła, że znajduje się w jakimś zaniedbanym, dawno zapomnianym zakątku ogrodu i poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka. Czuła się tak, jakby wchodząc tutaj naruszyła jakąś świętość. Mimo, że wszędzie panowało lato, tutaj jak za sprawą jakiejś magii, gołym okiem widać było oznaki jesieni. Liście na drzewach mieniły się kolorami złota i czerwieni. Krzewy straszyły swoimi suchymi ogołoconymi z liśćmi gałęziami, a niektóre rosnące w tym miejscu byliny dopełniały obrazu wysuszonymi na wiór kwiatami na patykowatych łodygach. Krzew róży wyglądał jakby zastygł w czasie. Pomimo tego, że roślina uschła jak pozostałe, to jednak każdy pąk, rozwinięty kwiat czy nawet liść nadal tkwiły na swoim miejscu. Ogród wewnątrz muru wyglądał na wymarły. Jedyną oznaką życia był krzew, którego ciężkie od kwiatów gałęzie przechylały się na drugą stronę mury rozsiewając przyjemną woń. Na samym środku tuż obok drewnianej ławeczki znajdowała się marmurowa płyta nagrobna, na której wierzchu leżała świeża czerwona róża. Znak, że jednak ktoś tutaj przychodził. Amber czując rosnącą gule gardle, głośno przełknęła ślinę i niepewnie podeszła bliżej. Każdym centymetrem swojego ciała wyczuwała co to za miejsce. Na drżących nogach postąpiła jeszcze parę kroków do przodu, po czym przeczytała napis na nagrobku.

Elisabeth Rowen Hamilton

ur. 1.08.1958

zm. 10.03.1983

- Mama - wyszeptała drżącym od emocji głosem, a z jej oczu spłynęło powoli kilka łez

- Pani Hamilton była piękną i dobrą kobietą. Wszyscy ją tutaj kochali – Usłyszała czyjś głos. Gwałtownie się odwróciła i napotkała Herberta. Choć uśmiechał się delikatnie na wspomnienie swej pani, to w jego oczach wyraźnie widać było smutek. Amber zazdrościła mu, że znał jej matkę o wiele dłużej i lepiej ją pamiętał. Lisa zmarła bardzo wcześnie. Amber była wtedy bardzo mała i nie wiele pamiętała z czasu spędzonego z mamą, jednak strasznie wtedy przeżyła jej odejście. Najpierw straciła ukochaną matkę, a potem ojciec zostawił ją w obcym domu z zupełnie nieznaną jej wtedy osobą. Amber pozostała po matce jedynie ręcznie malowana pozytywka którą tu ze sobą zabrała i zdjęcie Lisy gdy była mniej więcej w jej wieku. Herbert miał rację. Jej mama była piękną kobietą.

- Nie dziwię się, że tu trafiłaś – powiedział kamerdyner

- Dlaczego? – spytała

- Twoja matka często tu przychodziła gdy coś ją trapiło, lub gdy po prostu chciała odpocząć od wszystkiego. Siadywała zawsze na tej ławce i rozmyślała. To ona dbała o to miejsce i tu chciała zostać pochowana.

- Czemu to miejsce wygląda na takie opuszczone? – spytała oburzona

- Po śmierci pani Hamilton, Marta wkładała całe swoje serce w pielęgnowanie tego zakątka, jednak po mimo wysiłków jej i reszty służby, wszystkie rośliny powoli umierały. Nic nie dało się zrobić by na powrót ożywić to miejsce. Panicz Mikael przychodzi tu codziennie wczesnym rankiem ze świeżo ściętą różą dla zmarłej.

Amber przysiadła na drewnianej ławeczce, a Herbert na powrót przybrał swój surowy wyraz twarzy i rzekł stanowczo:

- Następne lekcje będą się odbywały co dwa dni zaraz po śniadaniu. Pamiętaj, że nie toleruje spóźnień – pogroził jej palcem po czym odszedł.

Amber z lekkim uśmiechem patrzyła w ślad za odchodzącym, myślami jednak była już bardzo daleko stąd. Próbowała sobie przypomnieć cokolwiek z czasów gdy tutaj mieszkała. Miała nadzieję, że mistyczność tego miejsca jej w tym pomoże. Zamknęła oczy próbując sobie wyobrazić twarz matki. Jej zapach, uśmiech, błyszczące radosne oczy i miękkie jasne włosy opadające na ramiona. Jej ciepłe ramiona tulące ją gdy płakała, ramiona w których czuła się zawsze bezpieczna i kochana. Mimowolnie objęła się ramionami i uniosła głowę ku ogrzewającemu jej twarz słońcu. Uśmiechnęła się.

<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~

Amber wolnym krokiem wracała do domu. Słońce zdążyło już znaleźć się w najwyższym punkcie na niebie co oznaczało, że wkrótce rozpocznie się obiad. Dziewczyna nie byłaby sobą, gdyby w tej chwili nie odczuwała lekkiej tremy na myśl o poznaniu kolejnej nowej osoby. Pod domem czekała już na nią Marta z Salomonem u boku. Jej mina mówiła o tym, że ona również już zaczynała się denerwować. W tym wypadku Amber była pewna, że sama jest przyczyną stresu służącej.

- Jak to dobrze, że już jesteś - westchnęła z ulgą Marta - za pół godziny będzie tutaj panienka Nita Rigonal. Musisz się przygotować - dodała i pociągnęła Amber w kierunku domu.

Dziewczyna bez sprzeciwu ruszyła za nią do swojego pokoju. Gdy tylko przekroczyła próg sypialni, Marta z niesamowitą szybkością znalazła się pod drzwiami garderoby. Otworzyła je na oścież i zagłębiła w jej wnętrzu. Amber widziała oczami wyobraźni rzędy strojów i sukien jakie miała przyjemność zobaczyć poprzedniego dnia i zadrżała. Już wkrótce okazało się, że jej obawy były słuszne, gdy z garderoby wyłoniła się Marta z naręczem kolorowych gorsetowych sukienek. Amber w przerażeniu wstrzymała oddech. W życiu nie miała na sobie nic podobnego. Już sam fakt zakładania spódnicy budził w niej odrazę, a co dopiero suknia i to w dodatku z gorsetem! Gustowała w raczej luźnych rzeczach. Nie znosiła wkładać obcisłej bluzki, a co dopiero gorset! Przecież z pewnością się w nim udusi. Dziewczyna kochała wszelkiego rodzaju spodnie i w nich czuła się najlepiej. Nawet Gerda nie była w stanie przekonać jej do zmiany zdania, pomimo tego, że twierdziła iż pod względem ubioru Amber zachowuje się jak chłopczyca.

Marta wyjęła jedną z białych sukienek z delikatnym kwiatowym wzorem. Zwiewnych krój sięgającej kostek kreacji, dopełniał kremowy sznurowany z przodu gorset. Amber zasłoniła się rękami w obronnym geście.

- Nigdy w życiu nie ubiorę sukienki - oznajmiła - są niewygodne i wyglądam w nich okropnie - dodała.

Marta na moment stanęła jak wryta wpatrując się w swoją podopieczną z niedowierzaniem. W następnej chwili położyła sukienkę na łóżku i marszcząc groźnie brwi, podparła się pod boki.

- Każda młoda dziewczyna chodzi w sukienkach, a już zwłaszcza ta z dobrego domu - zaczęła surowym głosem - Nie będzie dla ciebie taryfy ulgowej młoda damo. Zresztą nie wiem jaka panowała moda tam gdzie mieszkałaś ale zapewniam, że my wiemy jak zadbać o dobry wygląd kobiety - dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Tylko mi nie mów, że muszę w tym chodzić przez cały czas – jęknęła Amber

- Nie cały – Przyznała, na co Amber westchnęła z ulgą - Obiecuję, że dopasujemy dla ciebie odpowiednie kroje które zapewnią ci tyle wygody ile potrzebujesz - zapewniła Marta - wygląda na to, że należy ci się przegląd twojej garderoby. Choć za mną - powiedziała i ruszyła na środek pomieszczenia. Amer podążyła za nią i choć już wcześniej była w tym miejscu, nie sądziła, że posiadanie garderoby będzie takie kłopotliwe.

- W każdej szafie młodej damy znajduje się szereg różnych ubiorów - zaczęła Marta - Na co dzień możesz nosić co tylko zechcesz pod warunkiem, że nie jest to strój zbyt wyzywający. Tak więc w dalszym ciągu możesz nosić spodnie jeśli czujesz się w nich najlepiej. Jednak są chwile w których wymaganym strojem pozostaje suknia. Jedną z takich okazji jest obiad w którym uczestniczą goście - wyjaśniła spoglądając na nią spod przymrużonych powiek - Tak więc mamy suknie dzienne, suknie na wystawne obiady bądź oficjalne odwiedziny i ostatnie a zarazem najbardziej okazała są suknie wieczorowe bądź balowe - oznajmiła ukazując kolejne rzędy gotowych kreacji. Amber nie była zachwycona. Im dalej w las tym większy gorset i objętość sukni. Choć nie mogła odmówić kreacjom uroku absolutnie nie widziała ich na sobie.

- Te ostatnie będziesz nosić niezwykle rzadko więc sądzę, że od czasu do czasu będziesz mogła sobie pozwolić na kilka godzin poświęcenia w imieniu własnej rodziny - rzuciła z przekąsem - Oczywiście mamy również suknie do konnej jazdy jednak przypuszczam, że z twoim nastawieniem będziesz wolała wystąpić w bryczesach - dodała otwierając jedną z szerokich szuflad. Oczom Amber ukazał się rząd równo poskładanych spodni do konnej jazdy w wielu kolorach. Choć nie potrafiła jeszcze jeździć miała ochotę przymierzyć kilka sztuk. Widząc jej błyszczące z podekscytowania oczy Marta z hukiem zamknęła szufladę przywracając ją do rzeczywistości.

- Teraz nadszedł czas być wreszcie się ubrała - zawyrokowała służąca a po plecach Amber przebiegł dreszcz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top