3
Blask pierwszych promieni słonecznych wdarł się do pokoju Amber. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie na łóżku, czując ciepło rozlewające się na jej policzku. Przez na wpółprzymknięte oczy spojrzała w kierunku okna by stwierdzić, że już świta. Wraz z pierwszymi promieniami słońca, pojawiła się jasność umysłu i nagle wszystko sobie przypomniała. Spotkanie ze stryjem o dziewiątej! Wyskoczyła z łóżka czując rosnącą ekscytację na myśl o czekającym ją spotkaniu. Miała jeszcze sporo czasu by przygotować zestaw najbardziej nurtujących ją pytań. Po pierwsze, miała szanse uzyskać jakieś realne informacje na temat swojego ojca. Gdzie przebywa i dlaczego po nią nie wrócił. Po drugie, mogła poznać bliżej stryja o którego istnieniu wcześniej nie miała pojęcia. Być może wyglądał jak czubek, ale jak to mówią nie szata zdobi człowieka. W środku ten dziwacznie ubrany facet mógł okazać się całkiem sympatyczną osobą, a przynajmniej żywiła taką właśnie nadzieję. Po trzecie i ostatnie, wreszcie mogłaby dowiedzieć się czegoś o swoim dzieciństwie, którego zamazane i ledwie uchwytne strzępy, gdzieś pływały po oceanie wszystkich dotychczasowych wspomnień. Uważała za całkiem naturalne, że posiadała chęć poznania swojej przeszłości i właśnie teraz mogła osiągnąć swój cel. W radosnym nastroju ruszył do łazienki by wziąć szybki prysznic. Szorując zęby przed lustrem nuciła radosna piosenkę i nie przestała nawet wtedy, gdy z trudem naciągała na siebie biały top i jeansowe spodenki. Zbiegła po schodach przeskakując po dwa stopnie i nawet się nie zatrzymała, gdy niemal wpadła w drzwiach na babcię niosącą w rekach koszyk ze słoikami. W biegu przewinęła się przez kuchnię porywając po drodze cynamonową bułeczkę i całując Babcię w policzek oznajmiła, że idzie z koleżankami na lody.
- Widzę, że dzisiaj masz świetny humor - odparła z uśmiechem Gerda, stawiając na stole swój koszyk.
- Zecywiscie czałkem dobly - przyznała dziewczyna lekko sepleniąc z powodu trzymanej w zębach bułki - Posztalam sie bycz na owiad - dodała spoglądając jak babcia podchodzi do garnka z bulgoczącą czerwoną zawartością.
- Baw się dobrze - odparła z uśmiechem Gerda, po czym zanurzyła drewnianą łyżkę w garnku by mieszać swoją konfiturę truskawkową. Amber uwielbiała konfitury babci do tego stopnia, że dodawała je absolutnie do wszystkiego. Nawet teraz, gdy do jej nozdrzy wreszcie dotarł ten słodki zapach, zakradła się cichaczem za plecy babci, by w następnej chwili jednym szybkim ruchem zamoczyć swoją bułkę w parującej cieczy.
- Amber! - wrzask jaki wydobyła z siebie babcia za pewne był słyszany nawet na ulicy, jednak Amber zbytnio się tym nie przejęła i umknęła z kuchni wprost pod drzwi wyjściowe. Nie był to pierwszy raz gdy została przyłapana na takim występku i z doświadczenia wiedziała, że babcia nie będzie się długo gniewać. Przygryzając bułkę z pyszną konfiturą, wyszła z domu na zalaną słońcem ulicę. Gdy tylko drzwi wyjściowe zamknęły się za nią z lekkim trzaśnięciem poczuła, że zaczyna ją dręczyć poczucie winy i to wcale nie z powodu podkradzionej konfitury. Jeszcze nigdy nie okłamała Babci w żadnej sprawie, a teraz za jej plecami miała zamiar spotkać się ze stryjem, którego widok ewidentnie działał jej na nerwy. Czuła się z tym na swój sposób źle, jednak coś jej mówiło, że nie powinna się teraz wycofać. Być może to była jedna z tych decyzji w życiu, które z pozoru niewinne, zmieniają niemal wszystko. Wzięła głęboki wdech i wypuszczając powoli powietrze z płuc postawiła pierwszy krok, a potem następny i kolejny, aż zostawiła za sobą dręczące ją sumienie, by móc skupić się na tym co było w tej chwili ważniejsze. Ruszyła chodnikiem w kierunku przystanku autobusowego, który znajdował się jakieś pięć minut drogi od domu. Był wczesny wakacyjny poranek, lecz mimo tego na chodniku zaczynało robić się całkiem tłoczno. Osoby które mijała, w większości były nastolatkami lub dzieciakami z podstawówki które umówiły się na wspólne wałęsanie po mieście. Na przystanku stało kilka starszych osób z wózkami pełnymi zakupów. Amber mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy gdy osiągnie już taki wiek, też będzie chodziła do sklepu na samo otwarcie, by złowić jak najlepsze promocje. A może zwyczajnie ci ludzie woleli iść rano na zakupy, żeby po południu w spokoju obejrzeć kolejny odcinek swojego ulubionego serialu w telewizji? Na przystanek zajechał autobus na który czekała. Weszła do niego po wysokich schodach i zajęła miejsce przy oknie. To był jeden z jej warunków jazdy komunikacją miejską. Zawsze musiała siedzieć przy oknie i to w dodatku twarzą do kierunku jazdy, bo inaczej czuła jak po chwili zaczyna kręcić jej się w głowie. Po przejechaniu kilku skrzyżowań, autobus wreszcie zatrzymał się przed okazałą bramą parku. Amber uprzejmie podziękowała kierowcy i wyszła z autobusu. Było ledwie przed dziewiątą a już czuła gorąc lejący się z nieba. Zapowiadał się upalny dzień. Od przystanku został jej już tylko kawałeczek do głównej bramy prowadzącej do parku. Lata temu gdy jej mama była jeszcze mała, Urząd Miasta postanowił ogrodzić cały park wysokim murem pozostawiając jedynie dwa wejścia na teren obiektu. Bramy były zamykane wraz z zachodem słońca i otwierane o świcie, a wszystko to, dla bezpieczeństwa przechodniów jak i w celu ochrony przed wandalami. Amber przekroczyła metalową bramę i szła alejką pomiędzy lipami w kierunku fontanny. Dookoła niej, na trawie przy żwirowanej ścieżce stały stare kamienne posągi przedstawiające różne zwierzęta i mityczne stwory. Była to tak zwana aleja marmurowych osobliwości. Jedna z figur zawsze przyciągała jej uwagę i tym razem również nie mogła się jej oprzeć. Podeszła bliżej by choć przez chwilę napawać się jej urokiem. Marmurowy wilk, jak zawsze stał w dumnej pozie z wypiętą do przodu piersią. Artysta odwzorował ze szczególną starannością futro zwierzęcia, które na pierwszy rzut oka wyglądało jakby było prawdziwe. Jednak Amber najbardziej podobały się jego oczy. Za każdym razem zdumiewał ją fakt, że niezależnie od tego w którym miejscu się zatrzymała, odnosiła wrażenie, że wilk spogląda właśnie na nią. Miała świadomość, że to jedynie zabieg artysty, jednak za każdym razem wywierał na niej takie samo wrażenie. Zegar na pobliskiej dzwonnicy wybił godzinę dziewiątą. Na łąkach zaczęli pojawiać się już pierwsi spacerowicze z psami na smyczach, a rozbrykane dzieciaki ciągnęły swoje matki na pobliski plac zabaw, lub lody włoskie ze stojącej przy fontannie budki. Jeśli Amber nie chciała się spóźnić musiała wreszcie ruszyć się z miejsca. Rzuciła ostatnie spojrzenie na wilka i ruszyła w kierunku fontanny. Na ławeczce nieopodal buchającej wodą atrakcji, zobaczyła siedzącego kota o syjamskim umaszczeniu którym niewątpliwie był Salomon. Tym razem nawet nie próbowała sobie wmawiać, że jest inaczej. Podeszła do niego i usiadła tuż obok na ławce. Nie oczekując żadnej odpowiedzi rzuciła w przestrzeń:
- A gdzie jest stryj Griffith?
- Poszedł do sklepu - usłyszała odpowiedź na co podskoczyła. Rozejrzała się dookoła, jednak nigdzie nie widziała osoby która mogłaby się do niej odezwać. Chyba najwyraźniej znowu miała jakieś omamy.
- Już jestem - usłyszała zdyszany głos i tym razem dane jej było zobaczyć jego właściciela - przepraszam, ale nie znam się na tutejszych sklepach - wysapał Griffith a Amber przebiegło przez myśl, że widocznie jej stryj mieszka gdzieś za granicą. To może mogłoby nawet wytłumaczyć ten jego przypominający piżamę strój, który nie zmienił się od wczorajszego popołudnia
- Mam nadzieje, że Salomon powiedział ci gdzie jestem - powiedział Griffith a Amber miała cichą nadzieję, że się przesłyszała.
- Na wstępie dziękuję ci za poczęstowanie Salomona mlekiem. Bardzo mu zasmakowało - oznajmił niepodziewanie stryj co sprawiło, że na twarzy dziewczyny pojawiło się powątpiewanie.
- Skąd o tym wiesz stryjku? - spytała spoglądając badawczo raz na kota raz na niego.
- Oczywiście Salomon mi powiedział - odparł z uśmiechem.
- No nie!! - jęknęła Amber załamując ręce - czyli jednak jesteś prawdziwym wariatem! mogłam się tego spodziewać - dodała zrezygnowana. Jej wszystkie nadzieje właśnie rozwiały się jak dmuchawce na wietrze. Kryjąc twarz w dłoniach zaczęła w myślach besztać samą siebie za zbytnią naiwność.
Stryj spoglądał na nią w osłupieniu, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego słowa. Tymczasem Salomon najpierw chicho parsknął, by po chwili wybuchnąć najprawdziwszym śmiechem.
- Mówiłem ci, że to ubranie się nie nadaje, bo wyglądasz jak czubek - zawołał Salomon z rozbawieniem w głosie. Amber natychmiast uniosła głowę i spojrzała na niego oczami wielkimi jak spodki, nie wierząc temu co widzi.
- Ja chyba oszalałam - powiedziała ledwo dosłyszalnie ze wzrokiem utkwionym w Salomonie.
- No co? Gadającego kota nie widziałaś, czy jak? - zapytał kocur - choć w sumie to nie widziałaś - przyznał po chwili w zamyśleniu - Nawet w naszym świecie to jest dość rzadkie - powiedział z dumą co jak mu się wydawało było wystarczającym wyjaśnieniem.
- To nie możliwe... To jakiś żart tak? - zapytała czując rosnącą irytację. Przecież to nie możliwe żeby w ciągu doby stała się tak szalona jak Griffith. Spojrzała na Salomona podejrzliwie szukając jakiegoś dowodu na potwierdzenie przypuszczenia, iż ma do czynienia z jakimś zwykłym trikiem magika, jakiego widuje się w cyrku, lub z dobrej jakości robotem.
- Obawiam się, że to nie jest żart - odezwał się wreszcie Griffith
- Ja miałbym być żartem!? - zawołała urażony Salomon i odwrócił się do Amber plecami - też mi coś - prychnął.
Dziewczyna korzystając z okazji dotknęła jego pleców, szukając miejsca w którym mogłaby ukryć się bateria czy jakiś inny akumulator. Musiała przyznać, że ktokolwiek stworzył tego kota, musiał być dobry w tym co robi. Miała wrażenie jakby dotykała żywego stworzenia, które nawet potrafiło mruczeć. Salomon zmrużył oczy z przyjemności. Po chwili przytomniejąc wyrwał swój ogon z dłoni Amber i zasyczał:
- Zabieraj łapska dziewucho!
- Jest jak żywy - powiedziała zafascynowana ignorując jego obraźliwą uwagę.
- Bo jestem żywy! - warknął Salomon.
- Tam skąd pochodzisz takie zwierzęta to nic dziwnego - wtrącił Griffith, co przykuło na moment uwagę dziewczyny - W Arorem jest wiele niesamowitych rzeczy - oznajmił.
- Arorem? to gdzieś w Egipcie? - zapytała zaciekawiona. Nazwa brzmiała zdecydowanie bardzo obco i w pierwszej chwili kojarzyła się z Egipskim miastem.
- Egipt? - odparł Giffith zaskoczony - obawiam się, że to zupełnie nie w tym kierunku.
- Ach więc Ameryka. Wiedziałam! tam ludzie dziwnie się ubierają - stwierdziła dziewczyna czując, że jej opór powoli słabnie. Czyżby jednak zaczynała wariować?
- Nie... to też nie tam... - zaczął stryj – posłuchaj, przybywamy z równoległej rzeczywistości, z innego świata... i chciałbym zabrać cię z powrotem do domu...
- O czym ty mówisz!? Jaki świat!? - Zawołała. O nie, aż tak bardzo to jeszcze nie zwariowała - Nigdzie się stąd nie ruszam!. Jest sierpień, środek wakacji i mam zamiar wykorzystać ten czas dla siebie, a nie szwendać się z obcym facetem w piżamie i to w dodatku wariatem, oraz jego tresowanym kocurem! - wypaliła.
- Hej! Nie jestem tresowany! - oburzył się Salomon. Kolejny już raz w ciągu kilku minut jego kocia duma ucierpiała - Jeszcze słowo a przysięgam, że podrapie cię pazurami - miauknął ostrzegawczo, na co Amber mimowolnie odsunęła się o kilka centymetrów.
- Muszę przyznać, że ma temperament matki - powiedział zaskoczony jej wybuchem Griffith.
- Chyba babki - prychnął Salomon, zdegustowany przebiegiem tego spotkania. Zarówno on jak i Griffith wyobrażali to sobie nieco inaczej.
- Urodziłaś się w innym świecie - wyjaśnił Griffith – Należysz do znamienitego rodu Druidów i potrafisz używać magii, tak samo jak twój ojciec - powiedział mając nadzieję, że to zmieni nastawienie dziewczyny. Był jednak w błędzie.
- Słuchaj Merlinie! jeśli myślisz, że nabiorę się na gadkę o magii i czarodziejach...
- Druidach – wtrącił Griffith usłużnie.
- Musisz być nieźle stuknięty - rzuciła Amber wstając - powiedź mi lepiej gdzie jest mój ojciec i spadam - oznajmiła spoglądając na stryja gniewnym wzrokiem.
- Prawda jest taka, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie teraz przebywa. Po prostu przepadł bez śladu i może nawet już nie żyje - przyznał smutno czując, że kompletnie stracił grunt pod stopami.
- Pięknie. Powinnam się tego spodziewać - rzuciła Amber wywracając oczami. W tej chwili czuła jednocześnie okropny zawód i wściekłość, jednak coś w dalszym ciągu sprawiało, że tliła się w niej resztka idiotycznej nadziei na to,że stryj mówi prawdę.
- Powinienem odstawić cię do babci - Mruknął Griffith. Salomon spojrzał na niego wielkimi jak spodki oczami.
- I to tyle!? Poddajesz się?? - zawołał Fylgia - Wiesz przez co musiałem przejść żeby w ogóle doszło do tego spotkania!? - warknął zirytowany.
Griffith jednak jakby go nie słyszał. Wstał z ławki i ruszył żwirową ścieżką w kierunku opustoszałej alei osobliwości. Przyglądał się kolejno wykutym z marmur figurom, jakby poddawał je ocenie według tylko sobie znanych kryteriów. Wreszcie zatrzymał się na dłuższą chwilę przed skrzydlatym pegazem. Amber nie kryjąc ciekawości podążyła za nim. Griffith wyjął z kieszeni czerwone pióro i małą buteleczkę z jakimś płynem. Zanurzył w buteleczce koniec pióra i napisał na piersi kamiennego posągu jakiś znak, mrucząc pod nosem niezrozumiałe dla Amber słowa. Oczy pegaza zaświeciły na złoto, kamień zaczął pękać z cichym chrupnięciem a z każdej nowo powstałej szczeliny, zaczęły buchać promienie jasnego światła. Amber odskoczyła przerażona na bezpieczną odległość. Ludzki instynkt jakim był strach przed nieznanym, zadziałał bez zarzutu. Posąg zaczął się ruszać, powoli rozciągając od wieków zastygłe w jednej pozie ciało. Rozpostarł skrzydła i machnął nimi energicznie. po czym z wysoko uniesiona głową zszedł dumnie z postumentu na żwirowaną ścieżkę. Amber nie dowierzała własnym oczom. Spoglądała na poruszający się posąg, który przez tyle lat stał nieruchomo w jednej pozie i faktem było, że nikt ani nic nie było w stanie tego zmienić, aż do dziś.
- jak ty to zrobiłeś!? - zawołała zszokowana - Jednak jesteś prawdziwy!? O rety! jesteś magiem! - wykrzyknęła i nagle zakryła usta rękami w panice rozglądając się dookoła.
- Druidem – sprostował cierpliwie Griffith - Pozyskujemy energię z natury i nie mamy nic wspólnego z tymi, jak ich nazywasz czarodziejami, którzy nawet nie wiadomo skąd mają swoją magię - rzekł Griffith z szerokim uśmiechem, ewidentnie zadowolony z reakcji dziewczyny.
- Czary pierwsza klasa - pochwalił Salomon. Zwinnie zeskoczył z ławki na żwir i przyglądał się dziełu Hamiltona - Więc jednak miałeś jakiegoś asa w rękawie - dodał na co Griffith puścił mu oczko. Chowając do kieszeni pióro i flakonik z czerwonym atramentem rzekł:
- To nic wielkiego - zapewnił - Ożywić można tylko i wyłącznie elementy przyrody takie jak lodowe czy drewniane albo właśnie kamienne posągi. Czar ten ma swoje ograniczenie czasowe i trwa do momentu wyparowania zapisanego atramentem znaku runicznego. Kiedy już zamieszkasz w naszym świecie...
- Nigdzie się jeszcze nie wybieram! - wpadła mu w słowo szatynka - To, że ci uwierzyłam, nie oznacza iż mam zamiar rzucić wszystko i udać się z obcym człowiekiem w nieznane - dodała.
- Sposób w jaki to ujęłaś sprawia, że niestety muszę przyznać ci rację - Griffith westchnął zrezygnowany i podsadził opierającą się Amber na pegaza. Dziewczyna z trudem wgramoliła się na wierzchowca.
- A nie mogłabym pojechać autobusem? - spytała z nadzieja w głosie
- Nie! - stanowczo odparł stryj - Tak będzie o wiele szybciej - Salomonie? - zwrócił się do kota
- Dziękuję, ja wolę skorzystać z własnego środka transportu - rzucił kot. Rozpostarł wyrastające z grzbietu puchate skrzydła i uniósł się nad ziemię. Amber szeroko otworzyła oczy i usta w niemym zdumieniu.
- To ty jesteś Fylgia - powiedziała spoglądając na niego z podziwem. Salomon był zdecydowanie prawdziwy i o żadnym cyrkowym triku nie mogło być tutaj mowy - Ale co to właściwie znaczy? - zapytała lekko skonsternowana.
- Fylgie to duchy opiekuńcze - odparł Griffith siadając za nią na grzbiecie pegaza - Choć wszyscy wiedzą o ich istnieniu, rzadko która rodzina może się takim pochwalić - dodał.
- A więc faktycznie jesteś wyjątkowy - powiedziała z podziwem - wybacz mi - dodała nieco ciszej jednak kocie uszy doskonale ją usłyszały. Salomon jedynie kiwnął głową i posłał jej lekki uśmiech.
Griffith złapał za grzywę wierzchowca i wbił pięty w jego boki. Pegaz zarżał i wzbił się w powietrze, pozostawiając za sobą chmurę kamiennego pyłu. Z każdym ruchem wielkich skrzydeł pojawiały się nowe tumany kurzu, które skutecznie zasłaniały ich przed spojrzeniami idących w dole przechodniów. Amber czuła ucisk w żołądku, widząc jak wznoszą się coraz wyżej i wyżej. Widziała pod sobą znane jej od dziecka uliczki i wiecznie spieszących się dokądś ludzi, nieświadomych tego, że nad ich głowami frunie pegaz, a tuż obok skrzydlaty kot. W bardzo krótkim czasie dotarli na miejsce. Pegaz wylądował z gracją w jednej z opuszczonych uliczek a Salomon tuż za nim. Griffith zeskoczył na ziemię i pomógł zsiąść Amber, wyciągając ku niej swoje ręce. Dziewczyna pozwoliła sobie pomóc stwierdzając ze zdumieniem, że gładkie dłonie stryja nijak nie pasują to jego pomarszczonej twarzy. Griffith poklepał pegaza po szyi szeptając jakieś słowa, po czym wierzchowiec zamachał skrzydłami, parsknął i odleciał. Amber zdumiona uniosła brwi ku górze.
- Co mu zrobiłeś! - zawołała oskarżycielko, mierząc w niego palcem.
- Nic, po prostu wrócił na swoje miejsce w parku - odparł spokojnie wzruszając przy tym ramionami - zanim się rozstaniemy chciałbym zapytać, czy chciałabyś przekazać coś swoim braciom - dodał wyciągając swojego ostatniego asa z rękawa.
Amber już po raz nie wiadomo który tego dnia, oniemiała. Nie miała bladego pojęcia o czym mówił Stryj.
- jakich braci...? - zapytała ostrożnie.
- Jak to? O tym też Gerda nie wspominała? - spytał Griffith. Już wcześniej podejrzewał, że Gerda musiała sporo informacji zataić, niemniej nie poinformowanie Amber o posiadaniu rodzeństwa, było zwykłą podłością podyktowaną jedynie samolubnymi zapędami babci - masz dwóch braci, którzy czekają na twój powrót do domu - oznajmił.
Amber poczuła jakby właśnie ktoś uderzył ją prosto w twarz. Nie dalej jak parę godzin wcześniej, dręczyło ją sumienie z powodu zatajenia przed babcia drobnej sprawy, a tym czasem ta sama babcia okłamywała ją przez tyle lat! Czuła jak w jej wnętrzu budzi się gniew. Miała stryja. Stryja który naprawdę był druidem i w dodatku posiadała braci! Ciekawe o czym jeszcze Babcia zapomniała jej powiedzieć.
- Miarka się przebrała - huknęła i ruszyła w kierunku domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top