27
Brian męczy się z tą żmiją tylko ze względu na dziecko, które ona miała mu urodzić. Teraz na pewno ją zostawi i cholernie mnie to cieszy. Nareszcie nie będę musiała już jej oglądać.
— Brawo, nawet ja cię nie podejrzewałam o taką podłość — mój brat trochę pocierpi, ale później na pewno będzie lepiej. Najważniejsze, że raz na zawsze uwolni się od tej wariatki.
— Nie wszystkie tylko rozłożą nogi, a już zachodzą w ciąże — i ona to do mnie mówi. Niall mnie prześladował właśnie dlatego, bo był przekonany, że to ona urodzi dziecko mojego brata. Sama to wszystko zaczęła.
— Nie pogrążaj już się. Możesz już zacząć się pakować, bo nie wierzę, że po twoich kłamstwach Brian dalej będzie chciał cię tu trzymać — bardzo się cieszę, że się zdecydowałam tu przyjechać. — A tak z ciekawości to ile jeszcze chciałaś chodzić z tą poduszką? Zapomniałaś, że w ciąży chodzi się dziewięć miesięcy — nie potrafię przestać z niej kpić.
Nie mam też wyrzutów sumienia przez moje zachowanie, sama postanowiła nas oszukać.
— Ta poduszka miała mi służyć do czasu twojego porodu — w pierwszej chwili nie wiem o co jej chodzi i dopiero po chwili uświadamiam sobie, że ona zamierzała sobie przywłaszczyć moje dziecko. Uknuła jakichś szalony plan by mi je odebrać.
Ona naprawdę ma nierówno pod sufitem.
— Jesteś chora! — warczę w jej stronę, a następnie idę w stronę schodów, bo nie zamierzam dłużej na nią patrzeć. Wyciągam też telefon z kieszeni, bo chcę zadzwonić po brata.
Nagle jednak czuję uderzenie w głowę, które pozbawia mnie przytomności.
Budzę się i zaczynam sobie przypominać co się działo. Staram się oczyścić myśli, bo zastanawiam się czy to wszystko mi się przypadkiem nie śniło. Nawet bym się nie zdziwiła, bo wydaje się to być bardzo irracjonalne.
Podnoszę głowę, ale od razu ją opuszczam, bo tak bardzo boli.
Kurwa, jak mogłam być taka głupia żeby odwrócić się tyłem do tej wariatki.
— Leż, bo na pewno kręci ci się w głowie — ja pierdole jeszcze mi tu Louisa brakowało. Już myślałam, że wyczerpałam swój limit nieszczęść to dzieje się właśnie to.
Zbliża się do mnie, słyszę jego kroki, a po chwili mogę go wreszcie zobaczyć, bo staje nade mną. Ma kilkudniowy zarost, a do tego mocno podkrążone oczy. Wygląda przerażająco.
— Widzisz do czego doprowadził twój upór. Jakbyś wtedy ze mną została to wszystko inaczej by się potoczyło. Może nawet mogłabyś zatrzymać to dziecko, a teraz będzie trzeba je oddać.
Nie obchodzi mnie to, że nie mogę się ruszyć. Na pewno nie pozwolę sobie odebrać córki. Ona jest moja!
— Czemu to wszystko robisz? Nie lepiej by było zacząć wszystko od nowa? Naprawdę jest na to jeszcze czas, pomóż mi, a ja pomogę tobie — muszę do niego dotrzeć. Teraz jestem w zaawansowanej ciąży i na pewno nie uda mi się uciec.
— Nawet nie próbuj mnie do czegokolwiek przekonywać, bo ci się nie uda.
Kładzie dłoń na moim policzku i zaczyna go delikatnie głaskać.
— Powinnaś się cieszyć, że tu jestem. Laura by zabrała dziecko, a później kazała cię zabić. Ja jednak na to nie pozwolę.
Nie wierzę, że nie zauważyliśmy co ona kombinuje.
— Proszę — mówię błagalnym tonem. Pewnie go nie przekonam, ale nie zaszkodzi spróbować.
— Daj już z tym spokój — oznajmia, a następnie ode mnie odchodzi. Nie wodzę za nim wzrokiem, bo głowę zbyt bardzo boli bym ją przekręcała. — Musisz nabrać siły, bo niedługo wywołają ci poród, w końcu Laura lada dzień powinna rodzić.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top