24. Wybór imienia
Wpatrywałam się w drobną dziewczynkę, leżącą w kołysce. Była taka malutka, że z łatwością można byłoby jej nie dostrzec pod tą ilością koców, na które upierał się Hangi.
- Jest śliczna - odezwała się Zoye.
- Jak dla mnie, zbyt blada, ruszająca się i śliniąca. Przede wszystkim to ostanie - rzucił Hangi, dotykając policzka dziewczynki, przy czym miał naprawdę zafascynowaną minę. - Widzisz? - Uniósł dłoń. Z jednego z palców spływała ślina.
- Ci faceci! - Prychnęła Amelia. - Przy porodzie są bezużyteczni, jak i przy późniejszym doglądaniu dziecka. Zawsze walną zbyt szczerze o tym, co sądzą o maluszku.
- U ciebie też tak było? - spytałam, zerkając na Hangi'ego, który dalej przyglądał się mojej córeczce.
- Jasne! - zawołała kobieta. - Tytus potrafi być najgorszy, jeśli chodzi o opisy dzieci, zaraz po porodzie. I to, jak wyglądam.
Pokiwałam głową. Coś takiego usłyszałam od Aksela, który ze strachu, padł przed wybranym pokojem do porodu. Musieli go cucić przez kilka minut. Obudził się akurat wtedy, kiedy było już po wszystkim.
Nawet nie ukrywał swojej radości z tego powodu.
Po czym powiedział:
- Wyglądasz koszmarnie. I śmierdzisz.
Przez to Zoye się zapowietrzyła, a Hangi zbulwersował.
- Chociaż dziecko... wygląda gorzej - oznajmił, patrząc jak przemywają moją malutką. - Ale spokojnie, może w przyszłości wyładnieje.
Gdybym miała siłę, zapewne, bym go - stosownie - uświadomiła w tym, co powiedział nie tak. Niestety starczyło mi jedynie na to, aby powiedzieć mu, że jest matołem.
- Myślę, że to od Tytusa, Aksel to podłapał. - Dodała Amelia, unosząc dziewczynkę i kładąc ją sobie na kolanach. - Jest obśliniona, ale dalej śliczna. Gdyby jeszcze otworzyła oczy, żeby pokazać nam jaki mają kolor, byłoby świetnie.
- Dzieci głównie śpią, brudzą się i jedzą - powiedział Hangi, ziewając przeciągle. - Więc nie rozumiem, dlaczego się tak zachwycacie.
- Teraz ty? - zapytałam z niezadowoleniem.
Wolałam, żeby zachował te mądrości dla siebie, niż raczył mnie, nimi. Tym bardziej, że nadal byłam zmęczona i obolała po porodzie. Choć minął już cały dzień, chętnie bym odpoczęła, ale został coś ważnego do zrobienia.
Wybór imienia.
- To co myślisz? Jakie imię by się nadawało? - spytałam, nie czekając na jakąkolwiek reakcję Hangi'ego.
- Właśnie! - Podchwyciła Zoye, przykucając przy seniorce i majtając palcami nad dziewczynką.
- Hm. - Amelia uśmiechnęła się radośnie, owijając noworodka kocem. - Jakie imię, by ci pasowało, malutka? Takie oryginalne... Może jakieś na literkę "R"? Riki? Rina? Remi? - Stukała palcem w usta, myśląc intensywnie. - Fajnie byłoby, gdyby było ono tak krótkie, jak Rocha. Aha! Roma! Oryginalne, krótkie, ciekawe. - Spojrzała na mnie. - Zgadzasz się?
- Pewnie. - Przytaknęłam, zerkając na córeczkę. - Myślę, że będzie pasować.
- O! - zawołała Zoye. - Śliczne! Ty naprawdę masz talent w doborze imion!
- Mi się nie podoba - odezwał się elf. - Brzmi dziwnie i jest zdecydowanie za krótkie.
- Pff, co w ciebie wstąpiło? - Prychnęła Amelia. - Cały czas jesteś na nie.
- Nie jestem - burknął. - Jestem dalej w szoku. Ten mały ślinotok, cały czas łapie moje palce.
- Może cię polubiła? - rzuciła Zoye, przewracając oczami.
- Tak myślisz? - Hangi błyskawicznie cofnął rękę. - W tak młodym wieku? To możliwe?
- Jesteś aż takim idiotą? - parsknęła pół elfka. - Dzieci szukają kontaktu fizycznego, by uzyskać pewność bezpieczeństwa. Poprzez kontakt, mogą także poznawać.
Hangi posłał dziewczynie, wściekłe spojrzenie, zaciskając mocno wargi. Musiał poczuć się urażony, ale także zażenowany, iż czegoś nie wiedział, choć chwalił się wszechstronną wiedzą.
- Podejrzewam, że będziecie mieć dużą rodzinę - odezwała się Amelia. Wyglądała, jakby nie słyszała toczącej się rozmowy. - Wobec tego, drugą dziewczynkę nazwalibyśmy Virtuti.
- Ładne imię. - Zaczęłam kiwać głową, także ignorując sprzeczkę pozostałych.
Wolałam myśleć o czymkolwiek innym, niż o kolejnej kłótni między nimi.
Normalnie jakbym słyszała stare małżeństwo, które musiało się posprzeczać o jedną, całkowicie nieważną rzecz. Zupełnie jakby była, ona, czymś, co jest wstanie ocalić świat przed zagładą.
Normalnie miałam ochotę rzucić: "Kto się lubi, ten się czubi", lecz wiedziałam, iż wtedy byłoby jeszcze gorzej. Ta sprzeczka trwałaby - zapewne - całe miesiące, a na to nie miałam ochoty. Nie chciałam widzieć ich pokłóconych, na tak długo.
I pragnęłam uniknąć roli mediatora. Gdybym musiała nim zostać, z pewnością, potrwałoby to, co najmniej rok. W takim czymś byłam najgorsza.
- Też tak uważam. - Amelia się uśmiechnęła. - Tym bardziej, że na Ziemi był taki medal za... specjalne osiągnięcia i honorową służbę dla ludzi, czy coś podobnego. Mniejsza z tym. Chodzi mi o to, że jesteś waleczna, więc wnioskuję, że każde twoje dziecko, odziedziczy tą cechę. Jestem tylko ciekawa, co dostaną po Rochu...
Odłożyła ostrożnie noworodka do kołyski.
- Roma, obyś nie była tak samo niezdarna, niepewna, jak on, gdy był dzieckiem. To źle na ciebie wpłynie. Jeszcze zostaniesz czyimś obiektem drwin. - Zacmokała.
Prawie się zaśmiałam.
Martwiła się o to, będąc kimś takim dla Rocha. Komiczne.
********
Roch przybył trzy dni później.
Amelia, gdy tylko się o tym dowiedziała, zabrała mnie pod gabinet Aksela. Tam czekałyśmy w napięciu, nie wiedząc, czego mamy się spodziewać. Niepewne własnych... No dobra, to ja byłam niepewna własnych sił.
Bałam się tego, jak zareaguje widząc mnie bez tego wszystkiego do czego przywykł podczas swojej wizyty na Ivan'ie.
Bałam się także tego, co zrobi, dowiedziawszy się o tym, że mamy dziecko. Przerażała mnie sama myśl o tym, w jaki sposób mam mu to przekazać.
Jednak najgorsze było samo czekanie na ten nieunikniony moment.
Sama nie byłam pewna czy gorzej było czekać, czy raczej mieć to za sobą.
- Zobaczysz, jakoś to będzie - rzuciła Amelia, ściskając moją dłoń. - Nie ma co, martwić się na zapas.
- Mógłby już stamtąd wyjść. - Jęknęłam, próbując zapanować nad dygoczącymi nogami.
- Jasne, że mógłby, ale Aksel musi przeprowadzić z nim szczegółową rozmowę oraz sprawdzić wszystko to, co ze sobą przywiózł, przy nim, aby później nie było jakichś nieścisłości. Ewentualnie dopytać, kiedy coś będzie niezrozumiałe. - Wyjaśniła pani Woodrok, przyglądając się drzwiom. - Ten etap jest najgorszy, lecz bez niego ani rusz. Imperator musi wiedzieć wszystko, zupełnie tak, jakby był tam razem z Rochem.
- Naprawdę? - Zdziwiłam się.
Moje informacje nie były, aż tak dokładne, liczył się czas i szybkość przekazywania wiadomości, między ludźmi. Nikt nie wgłębiał się w szczegóły, uważając je za bezwartościowe. Pragnięto tylko tych najbardziej istotnych.
- Tak. Jest to wymagane. - Przytaknęła. - Każdy zwraca na to uwagę, tym bardziej doradcy. Szczególnie ci, którzy dalej widzieli jedynie chłopca na tronie. Nawet, jeśli ten chłopiec był od nich, bardziej doświadczony. No, ale nie zmienisz myślenia innych ludzi. Zawsze znajdzie się ktoś mądrzejszy od ciebie, kto pozjadał wszystkie rozumy.
- Aksel, często, musi się z takimi uporać?
- A pewnie! Tacy delikwenci rozmnażają się jak myszy. Wszędzie ich pełno.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem.
- Długo to trwa?
- Co? Rozmnażanie się? - Zdziwiła się Amelia.
- Nie. - Roześmiałam się. - To omawianie całego wypadu.
- Aaa. - Kobieta zachichotała. - Ale gada! W zasadzie to zależy. Roch uwielbia skracać wszystko, więc gdy on przychodzi złożyć sprawozdanie, trwa to dłużej, niż zazwyczaj. Aksel musi - te informacje - od niego wyciągnąć. Ciągle dopytując i czekając na wytłumaczenie. Streszczanie nigdy, mu, na dobre nie wyszło, ale on uparcie w to brnął, jakby sprawiało mu przyjemność, droczenie się z Akselem. Może tak właśnie jest, kto wie? W każdym razie, z dobrych źródeł wiem, że jest tam od godziny. Wobec tego, wnioskuję, iż niedługo powinien wyjść. - Zerknęła na mnie ze złośliwym uśmieszkiem. - Jak chcesz to rozegrać?
- Ale co?
- No, przekazanie Rochowi, wieści.
Przyglądała mi się, jak gdyby dokładnie wiedziała, że zaraz stchórzę. Albo gorzej - o przerażeniu, jakie czułam na samą myśl o przekazaniu wieści. I jego reakcji na nie.
Mój mózg cały czas się nad tym zastanawiał, tworząc scenariusze, które straszyły mnie jeszcze bardziej. Aż miałam ochotę uciec w siną dal.
- Nie wiem. - Jęknęłam pocierając czoło. - Wiem jedynie o tym, że z nerwów zaraz puszczę pawia.
- Przesadzasz! - Amelia machnęła ręką. - Twój sposób myślenia jest zły. Lepiej myśl obiektywnie lub pozytywnie, wtedy będziesz mniej się stresować i uspokoisz się na tyle, by nie rozdrabniać tego wszystkiego. Najlepiej powiedz to prosto z mostu - uwierz mi, to świetna rada.
Widać było, że mówi z własnego doświadczenia, zapewne sama, właśnie tak informowała Tytusa o kolejnym członku rodziny. Ale ona mogła to zrobić, gdy tylko dowiedziała się o ciąży. Z kolei ja, nie miałam takiej możliwości.
Co więcej, dziecko pojawiło się wcześniej, niż powinno. Przez co obawiałam się, że mi nie uwierzy, nawet w obecności świadków.
Nie chciałam tego.
Ani kompromitujących badań DNA.
Gdyby do nich doszło, chybabym się rozryczała. To nie było na moje nerwy.
- Wyluzuj, Akira! - Amelia ścisnęła moją dłoń. - Myśl pozytywnie, albo wcale. Po co przedwcześnie się nakręcać? Myślisz, że twoje ciało, dobrze to przyjmie? Roma od razu wyczuje, że coś jest nie tak i będzie płakać przez cały dzień. Uspokój się.
Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać.
O wiele za trudno.
- Przecież próbuję.
- Więc rób to skutecznie, bo jak na razie, cała dygoczesz... No chyba, że z ekscytacji, wtedy przeproszę za wtrącanie się.
Zaśmiałam się nerwowo.
I w tym momencie drzwi się otworzyły, a zza nich wyłoniła się atletycznie zbudowana sylwetka, odziana w zabrudzone, gdzieniegdzie podarte spodnie i bluzkę khaki.
Ich właściciel przyjrzał nam się, znajomymi ciemnymi oczami z fioletowymi plamkami. Następnie odgarnął przydługie, rude włosy, zamykając za sobą drzwi.
- Przyszłyśmy z Akirą się przywitać - odezwała się Amelia, przerywając ciszę. - Jak zwykle musiałeś się guzdrać, co kazało nam stać tak pod drzwiami całą wieczność.
- Babciu. - Przeciągnął "a"z leniwym uśmieszkiem. - Ty chyba nigdy się nie zmienisz. Przecież wiesz, że wolę przekazywać jedynie istotne fakty, a nie składać całe sprawozdanie.
- Mogłeś się nauczyć, że to nic dobrego nie przynosi, tym bardziej, że Akira - przez to - stała jak na szpilkach, wyczekując twojego pojawienia się.
- Cóż poradzę? Na mnie, po prostu, warto czekać.
Wzrok Rocha, znów, przeskoczył na mnie, przy czym zmarszczył brwi. Przyglądał mi się tak długo, że naprałam obawy, iż mnie nie kojarzy przez całą tą metamorfozę. Aż zaczęłam żałować, tego na co, się zgodziłam.
- Wybacz, nie mogę się na ciebie napatrzeć - rzucił Roch z lekkim uśmiechem. - Wyglądasz jeszcze piękniej, niż kiedy ostatnio się widzieliśmy.
Ulga spłynęła po mnie, niczym ciepły wodospad... Połowiczna ulga.
Została przecież jeszcze jedna, istotniejsza sprawa, która przerażała mnie nawet bardziej od tego, czy pozna kim jestem.
- Cześć, wybacz za...
- Wuj opowiedział mi, dlaczego nie przyjechałaś na czas. - Przerwał mi, podchodząc. - Byłem zły, że odszedłem akurat wtedy, gdy mnie potrzebowałaś. Ale... Zdałem sobie sprawę, że jesteś wystarczająco silna, by sobie poradzić. I cieszyłem się, iż tak właśnie się stało.
- A powiedział ci, co zmajstrowałeś? - spytała niewinnie Amelia.
Spłonęłam rumieńcem, wpatrując się w kobietę z niedowierzaniem. Wolałam przeprowadzić tę rozmowę w zupełnie innych miejscu. I na pewno nie przy świadkach w postaci, obserwujących nas strażników.
- Hm? Nie rozumiem.
- Ame... - zaczęłam.
- Och. - Przerwała mi Ziemianka. - Spanie z dziewczyną, zazwyczaj może skończyć się jednym. A pomoc pół elfki - jeszcze innym.
- Babciu...
- Amelio...
- Ty zrobiłeś, Akirze, dziecko, a Zoya, by je ratować, przez przypadek, przyspieszyła rozwój maluszka. Gratuluję, zostałeś ojcem zdrowiutkiej Romy.
Opuściłam głowę, starając się zasłonić włosami. Nie mogłam spojrzeć na Rocha, bojąc się tego, co mogę zobaczyć. Dodatkowo, moje policzki były aż nazbyt ciepłe, bym mogła, bez wstydu, znosić czyjś wzrok.
A czułam na sobie spojrzenie Rocha. Gapił się w milczeniu, przedłużając tę krępującą chwilę przez całą wieczność.
- My... - zaczął, równie szybko milknąć.
- Chciałam ci powiedzieć sama, ale nie wiedziałam jak - wymamrotałam.
W jakimś stopniu byłam wdzięczna bezpośredniości Amelii. Czułam jednak, że to ja powinnam była mu powiedzieć.
- Ma na imię Roma? - spytał, dalej nie wykonując żadnego ruchu.
- Tak. Dzień po jej narodzinach, wraz z Amelią, Hangi'm i Zoye, wybieraliśmy imię - powiedziałam. - Znaczy Amelia decydowała, a my byliśmy jury.
- Hmm.
- Oj nie gdacz, tylko coś zrób! - zawołała Ziemianka, machając dłońmi. - Widzisz, że Akira wygląda jak struta, a ty pytasz o takie pierdoły.
- Babciu, wyobraź sobie, że nie spodziewałem się dziecka, tak szybko. Jestem zaskoczony, ty zaś od razu zaczynasz mnie naciskać.
- Nie spodziewałeś się, że będą konsekwencje twoich wojaży?
- Babciu!
- Powinieneś być dumy! - Mówiła dalej Amelia, która wyraźnie dopiero się rozkręcała.
- Owszem przespałem się z Akirą i spodziewałem się, że zajdzie w ciążę! - krzyknął Roch. - Chciałem, żeby była moja, a nie tego typka, więc kiedy mnie nie odepchnęła, tylko przyciągnęła do siebie, uznałem, iż to znak. To była jedyna i ostatnia szansa, aby sprawić, by była ze mną. - Spojrzałam na mężczyznę, który patrzył na Amelię z ogniem w oczach. - Po prostu... sądziłem... - Jego wzrok padł na mnie. - Myślałem, że będziemy mieć więcej czasu.
Zawahał się, mierzwiąc włosy.
- Mógłbym ją zobaczyć?
- A oświadczyć się, to łaska? - Parsknęła Ziemianka z wyraźnym zadowoleniem.
Roch taktownie ją zignorował, wpatrując się we mnie z nadzieją.
********
- Ale zaśliniona. - To była pierwsze, co powiedział, gdy dostał Romę w ramiona. - Mimo to piękna.
Wpatrywałam się w tę dwójkę, z nerwów bawiąc się palcami. Nie miałam pojęcia, dlaczego się denerwowałam, ale jakoś uspokoić się było ciężej. Wobec tego, dalej tkwiłam ze ściśniętym żołądkiem.
- Roch, ja...
Mężczyzna podniósł wzrok na mnie. Po jego oczach widziała, jak bardzo był zachwycony i szczęśliwy.
- Tęskniłem za tobą, tak bardzo, że ledwo się nie urwałem - wyznał. - A ty, w tym czasie, dałaś mi najpiękniejszy z możliwych prezentów.
- Och. - Uśmiechnęłam się, zakładając włosy za uszy. - W zasadzie, to tego się nie spodziewałam. Chciałam i chcę być z tobą, ale nie przewidziałam takiej kolei rzeczy.
Roch zaśmiał się.
- Ja też. Myślałem, że będziemy mieć więcej czasu. - Nadmiernie ostrożnie odłożył dziewczynkę do kołyski. - Ale jestem szczęśliwy. Bardzo szczęśliwy... a bardzie jeszcze lepiej, gdy wprowadzisz się do mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top