20. Klan
- I co teraz? - zapytał Hangi, kiedy tydzień później staliśmy w wielkim porcie.
Przez różne usterki, nasza podróż wydłużyła się o kilka dni. Chociaż mogło być dwa razy gorzej i wyprawa skończyłaby się katastrofą. Na szczęście mieliśmy piętnastoletniego elfa, który od razu przystąpił do działania, pomagając w naprawach.
- To dobre pytanie - odparłam, rozglądając się wokoło. - Roch zapewne mnie szuka...
A przynajmniej tak się łudziłam.
- Oj, na pewno w kosmosie, razem ze swoim mózgiem. - Parsknął Hangi, kończąc moją wypowiedź. - Ciekawe czy go znajdzie...? Auć! - Rozmasował obolałe ramię, wpatrując się w Zoye ze złością.
- Myślę, że jego wuj, by go nie wypuścił, skoro chciał, aby ten wcześniej wrócił - oznajmiła pół elfka. - Wobec tego, zapewne, znalazł mu taką robotę, żeby przestał myśleć o wymknięciu się do Portu. Najlepiej z dala od niego...
- Przepraszam. - Ciemno ubrany mężczyzna o białej skórze, czerwonych oczach i włosach, zwrócił naszą uwagę na siebie. - Akira? Zoye? Hangi? To przypadkiem wasze imiona?
- Taaak? - wymamrotała Zoye, nie odrywając spojrzenia od mężczyzny. - To coś złego?
- Ależ skąd! - czerwonowłosy pokręcił głową, dalej obojętnie nam się przypatrując. - Jestem Akkar, przyjaciel Rocha.
- O! Wiesz, może, gdzie jest? - zapytałam, pochylając się do przodu. - Nasza podróż się przedłużyła, przez pewne wydarzenia i...
- Imperator wzywa. - Przerwał mi Akkar, pstrykając palcami. Z tłumu wyłoniło się pięcioro ludzi, ubranych w czarne spodnie i kurty. - Chodzi właśnie o Rocha, ale także chciałby poznać dziewczynę, przez którą stał się nieposłuszny.
- Mówiłem - rzucił Hangi, cały promieniejąc. - Powinien poszukać - w kosmosie - swojego mózgu.
- Cicho! - warknęła Zoye, sztucznie się uśmiechając. - On wcale nie miał tego na myśli.
- Miał. - Parsknął Hangi, posyłając mężczyznom nieufne spojrzenia. - To co, idziemy? Musimy czym prędzej porozmawiać o ekscesach Rocha!
Wzniosłam oczy ku niebu, dalej pozostając czujna. Wydawało mi się dziwne to, iż obcy, cały czas, przyglądali się moim bransoletkom i naszyjnikowi. To mogło prowadzić do jednego stwierdzenia - wiedzieli. Roch musiał powiedzieć swoim, do czego jestem zdolna i czym są breloczki. Nie było innego wytłumaczenia.
********
Na ozdobnym krześle obrotowym, w wystawnym gabinecie, siedział mężczyzna, około dwudziestoparoletni.
Miał krótkie, czarne włosy z brązowymi pasemkami, które wyglądały jakby przeszły przez burzę z piorunami. Jego ostro- łagodne rysy twarzy, wyrażały zaciekawienie, choć na wargach tańczył niezadowolony grymas.
Dodatkowo te oczy - czarne z fioletowymi plamkami! Od razu domyśleć się można było, iż to był wuj, o którym wspominał Roch.
Aksel.
Imperator, pochodzący z Klanu Wojowników. Jego matką była Amelia.
Ale... To oznaczałoby...
- Ile ty, tak właściwie, masz lat? - Wyrwało mi się, gdy stanęłam przed dębowym biurkiem, zastawionym dokumentami.
Na twarzy Aksel'a pojawił się cień uśmiechu.
- Widzę, że Roch nie kłamał. Jesteś inteligentna - rzucił Imperator.
- Zdarza jej się - odparł Hangi, opadając na krzesło. - Akirze wystarczy powiedzieć, że jesteś dość stary. Zbliżasz się do osiemdziesiątki, nie? Chociaż może... Hm, twoje myśli są tak pogmatwane, iż ciężko coś porządnego z nich wyciągnąć. A może nie są? - Elf zmarszczył, w skupieniu, brwi. - Coś takiego wyczułem także przy Rochu.
Zoye uderzyła chłopaka w tył głowy, chichocząc nerwowo.
- Przepraszam, to czubek.
- Hmm... - Aksel przyjrzał się Hangi'emu, trudnym do zidentyfikowania, wzrokiem. - Nasza technologia jest bardziej rozwinięta od waszej, więc to dlatego dowiedzieliśmy się, w jaki sposób uniknąć skradzenia myśli. Dodatkowo, zupełnie zignorowałem dziadka, co pozwoliło mi rozprzestrzenić tę technologię w całym swoim imperium. To sprawia, że sama zaczęła się rozwijać.
Jakie urządzenie byłoby do tego zdolne?
Chwileczkę, a...?
- Mam pytanie - odezwałam się. - Gdzie jest Roch? I dlaczego nas wezwałeś? Coś się stało?
Aksel uśmiechnął się, pochylając do biurka. Następnie oparł ramiona o blat, skupiając na mnie, swoje przenikliwe spojrzenie.
- To bardzo proste. Jesteście tutaj, ponieważ tylko tak, będę mieć was, pod okiem. Przez ciebie, droga Akiro, miałem z nim, kilka, problemów, wiesz? Znikał popołudniami, potem z powrotem się pojawiał, by na koniec oznajmić, że musi gdzieś się udać. Oczywiście musiałem, coś, z tym zrobić. - Rozłożył ręce. - Nie mogłem pozwolić, aby mój bratanek, tak po prostu, zniknął. Nie teraz. Jedynym rozwiązaniem, było wysłanie go z jakąś misją i kontrolowanie Portu. W ten sposób, udało mi się nad nim zapanować, ale... ty dość długo się nie pojawiałaś, przez co nabrałem obaw.
- Wiele się wydarzyło. - Wtrąciła Zoye, wzdychając ciężko.
- Opowiecie mi, o tym, później. - Aksel wstał. - Chodźmy, matka czeka. Też chciałaby dowiedzieć się, z jakiego powodu, Roch, stał się nagle taki... inny.
Matka? Czyli Amelia?
Teraz miałabym ją poznać? Przecież, Roch, miał mi ją przedstawić!
- Ale... - zaczęłam panikując.
Dopiero co dojechaliśmy, śmierdziałam potem (zupełnie jak reszta) i wcale nie czułam się na siłach, by poznawać kolejnego Woodroka. Dodatkowo kogoś tak silnego.
- Roch wróci dopiero za miesiąc. - Przerwał mi Aksel, wkładając ręce do kieszeni jasnych dżinsów. - Jeśli to cię ciekawi. Niemniej pozostaniecie moimi gośćmi.
- W tym gorszym sensie? - zapytał Hangi.
- Nie. - Imperator zmarszczył brwi. - Już wcześniej wypytałem o was, Rocha, więc wiem czego się spodziewać. Poza tym nie widzę w was żadnego zagrożenia, prócz chęci ukrycia się z dala od elfów.
Podrapałam się po policzku, zastanawiając się, ile powiedział mu Roch.
Miałam dziwne wrażenie, że więcej, niż sama bym się odważyła. Niemniej nie czułam się źle w towarzystwie Aksel'a, który był, raczej, pokojowo nastawiony. Co więcej byłam całkiem spokojna. Nie miałam żadnych złych przeczuć.
- To co? - Imperator zakołysał się na nogach, skacząc spojrzeniem po każdym z nas. - Chcecie zrobić, sobie, małą przerwę, po dzisiejszych wydarzeniach, czy poznać moją matkę? Może nawet ojca uda się złapać... Wiem, że Roch trochę, wam, o nich opowiedział, ale spokojnie nie są, aż tacy straszni.
- Uff, trochę się martwiliśmy. Szczególnie o panią Woodrok. - Zoye uśmiechnęła się z ulgą, splatając w gumkę czarne włosy.
- Mama jest dużo gorsza, niż to co powiedział. - Dokończył Aksel, odwracając się na pięcie ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
Pół elfka zbladła, nerwowo opuszczając ręce i poprawiając prostą, szarą sukienkę. Tym gestom towarzyszył śmiech Aksel'a.
- Wyluzujcie! - zawołał, otwierając drzwi, zapraszając nas - tym samym - na korytarz.
A, więc nie mieliśmy wyjścia. Dziś poznamy Amelię Woodrok.
Posłałam przyjaciołom krzywy, (mam nadzieję) pokrzepiający uśmiech, nim zrobiłam krok w stronę wyjścia.
W tym samym momencie, w drzwiach, pojawił się wózek inwalidzki z siedzącą na nim, pięćdziesięcioletnią kobietą w brązowej sukience. Popychał go równolatek kobiety, o krótkich, czarnych włosach i równie ciemnych oczach.
- O! Mamo, tato... Właśnie zamierzaliśmy do was iść! - Aksel był wyraźnie zaskoczony, nagłym przybyciem swoich rodziców.
Przeniosłam wzrok na przybyłych.
Mężczyzna dalej był wyprostowany, umięśniony i baczny na wszystko, co się działo. Ostrożnie skanował naszą trójkę, szukając - zapewne - zagrożenia z naszej strony. Gdy takowego nie znalazł, jego ostro- łagodne rysy wygładziły się, zaś oczy zwróciły ku białemu podkoszulkowi syna.
Na ten widok, skrzywił się. Chociaż sam posiadał taką samą w połączeniu z szarymi, dresowymi spodenkami i czarnymi trampkami na nogach.
- Znów to samo - rzucił mężczyzna, przyjemnym dla ucha, głosem. - Mógłbyś ubierać się inaczej.
- Ty także - mruknął Aksel, wyraźnie rozbawiony.
Mój wzrok przeskoczył na kobietę, ubraną w kwiecistą, brązową sukienkę z kokardką z boku. Miała nierówno ścięte, kasztanowe włosy, których krótka grzywka, opadała na fiołkowe oczy, przyglądające mi się z dziwnym wyrazem. Zupełnie podobnym do tego, którym zmierzył mnie - początkowo - Aksel.
Pomimo pospolitej twarzy, wydawała się być, dalej, śliczna, w szczególności, gdy patrzyła na stojącego za nią, pchającego wózek, mężczyznę.
Nazwałabym ją, nawet, miłą panią na wózku, przybierającą palcami, jakby z nadmiaru wrażeń, gdyby nie jej słowa:
- To z twojego powodu, ogłupiał?
Właśnie wtedy, czar prysł.
Widocznie, Roch, mówił prawdę, gdy opisywał Amielię i Tytusa.
- Ogłupiał? - zapytałam. - Jak dla mnie, wydawał się całkiem ogarnięty.
- Roch? Ogarnięty? - Amelia uniosła brew, choć widziałam rozbawienie w jej oczach. - Tytus, słyszałeś?
- Według mnie, on zawsze był kumaty. - Parsknął mężczyzna, przyglądając się biurku. - Teraz stał się, dokładnie tak poważny, jak powinien, na swój wiek.
- Pff! Roch...
- Mama, po prostu, go uwielbia. - Przerwał matce, Aksel, zamykając drzwi.
Spojrzał na nas, przepraszająco, jakby ta rozmowa zbaczała z określonego kursu.
- Od samego początku, uwielbiałaś jego towarzystwo, a teraz, kiedy wreszcie nauczył się zachowywać, nagle ci to przeszkadza. Przecież sama, wiele razy, chciałaś żeby dorósł, wysyłając go w różne strony Imperium!
Amelia uśmiechnęła się cwanie, posyłając synowi, wiele mówiące spojrzenie, pełne satysfakcji.
- I nawet oni, nie dali mu rady! Widać, że płynie w nim, moja krew! - Złowieszczo uniosła rękę do góry. - Dodatkowo dostał łomot w, prawie, każdym z nich!
- Bo, jak ty, pakował się w kłopoty. - Zgasił ją Tytus, wzdychając i opierając się, bokiem o wózek, tuż przy ramieniu żony. - Wystarczy zostawić go, chociażby na chwilę, samego i masz efekty widoczne gołym okiem. Nawet z kilometra.
- Ja wcale...
- Oj, na pewno - prychnął Tytus, przewracając oczami.
Aksel roześmiał się, wyraźnie się rozluźniając.
Jak widać, jego rodzice, mieli wspaniałą moc, ściągania zmartwień z jego barków. Albo zestresowała go nasza wizyta, albo jakieś inne wieści.
- Miło nam, państwa poznać - wymamrotała Zoye, spoglądając na Woodroków, wielkimi oczami. - Roch opowiadał o was.
- Naprawdę? - Amelia wychyliła się do przodu, spuszczając nogi na drewniany , ciemny parkiet. - Co mówi? - Dopytywała z błyszczącymi oczami.
Jej zaciekawiony, uradowany uśmiech był zaraźliwy na tyle, aby niemal od razu sprawić, by Hangi również zaczął się szczerzyć. Zaś z Zoyi (wreszcie!) zeszło napięcie.
- Mówił, że jesteś straszna, miła, zabawna i ciut... ekstrawagancka - odparłam. - To ostatnie tyczyło się twoich "dziwnych" pomysłów.
Kobieta klasnęła w dłonie, z zadowoleniem, zerkając na Tytusa, który zaciskał usta.
- Powiedziałbym, że ujął to zbyt delikatnie. Amelia to istny wulkan, wobec tego, mam nadzieję, że ty jesteś inna. - Dodał Tytus, wpatrując się we mnie. - Bo wasza dwójka - ty i Roch - roznieślibyście cały pałac, a tego wolałbym uniknąć. Tym bardziej, że pewnie Amelia, włączyłaby się w wasze szalone działania, wraz z twoimi przyjaciółmi. Wtedy, raczej, nie byłoby czego zbierać.
- Och, nie, ja nigdy...
- Miałabym rozwalić własny dom?! - Wybuchła Amelia, obracając się do męża. - Bardziej dom Ofelii...
- Która - dzięki Bogu! - nie żyje od kilku lat - mruknął Tytus.
- I bardzo dobrze, same z nią były kłopoty! - rzuciła kobieta, ale ku mojemu zdziwieniu, spoglądała tęsknie za okno. - Mimo to, z nią, bywało zabawnie...
Tak, zdecydowanie tęskniła za źródłem swoich kłopotów. Dostarczała (ta Ofelia) jej rozrywki, dzięki czemu, zapewne, dobrze się bawiła.
Uniosłam wzrok, natrafiając na spojrzenie Aksel'a, który pokręcił głową, jakby czytając mi w myślach. Jak gdyby mówił, że "kłopoty" zostały kłopotami i nigdy to się nie zmieniło.
Prawdopodobnie zabawne były, jedynie, wspomnienia, zaś całą reszta bardziej koszmarna. Możliwe, że właśnie o to chodziło Aksel'owi.
- No dobrze! To powiedz mi, jak tam się sprawował Roch? - Amelia błyskawicznie zmieniła temat. - Słyszałam, że sobie poradził i tak dalej, i tak dalej, lecz do końca nie wierzę, by zajmował się tylko tym. W końcu ma w sobie, moją krew!
Ta, to było, zdecydowanie, najważniejsze.
Wyjaśnić miało absolutnie wszystko. Na przykład te jego pomysły, jak się do mnie dostać.
- Pomagał mi - odparłam, przeczesując włosy dłonią i próbując nie uciekać od niej, wzrokiem. - Byłam mężatką, jak się poznaliśmy. Był to aranżowany ślub, który... cóż ciężko to odpowiednio określić. Obydwoje byliśmy, raczej, odmiennie do siebie nastawieni. Dodatkowo ojciec Kiliana, pałał do mnie ogromną niechęcią, choć zgadzał się na moją pomoc w posadzeniu męża na tronie. Póki się tym zajmowałam było w miarę dobrze. Potem zaczęły się schody, które uniemożliwiły nam szybszy dojazd tutaj. To tak w małym skrócie.
Zapadła cisza, przerwana przez Hangi'ego, opowiadającego, jak dokładnie to było. Zaś Zoye dodała swoje - historie moich ran, tłumacząc jednocześnie, dlaczego tak bardzo się spóźniliśmy.
- Bylibyśmy wcześnie, gdyby Erwin, nam nie utrudnił - powiedziała pół elfka. - Widocznie chciał, całkowicie, pozbyć się Akiry, chociaż robiła wszystko, aby spełnić swoją obietnicę. I dokonała tego, mimo że poniosła tyle krzywd. Każdy z nas doświadczył złego, ze strony rodziny Tallanów.
Wobec tych słów, postanowiłam rozwinąć temat, aby nie wychodzić na jakąś... bohaterkę? Pokrzywdzoną? Coś koło tego. Wolałam być traktowana normalnie, a nie jak jakaś ofiara losu, którą spotykają same nieszczęścia, zupełnie jak bohaterki z książek.
Tym bardziej, że pogodziłam się z tym, co mnie spotkało.
********
- No, no. - Amelia odchyliła się do tyłu. - Całkiem ciekawe przeżycia. Gdybym musiała, coś takiego, przejść, chybabym zrezygnowała w połowie.
- Albo rozwaliłabyś cały dom i uciekła, zaszyć się w jakimś spokojniejszym miejscu - rzucił Tytus. Następnie zwrócił się do mnie. - Więc pochodzisz z Neptuna. Słyszałem, że wasze szkolenia są dużo poważniejsze od naszych.
Czaiła się tutaj, jakaś prośba.
- Mogę was pouczyć naszego stylu walki i dać do zbadania naszą technologię - powiedziała, bez cienia wahania. - Moglibyście na tym skorzystać. W zamian, proszę jedynie, o kąt dla mnie, Hangi'ego i Zoye. Nic więcej. Możemy dla was pracować, gdziekolwiek nas rzucicie!
- Jasne. - Zgodziła się Zoye.
- Ja mogę być mechanikiem. - Dodał Hangi. - Prawdopodobnie jedynie na tym się znam.
Tytus i Aksel roześmiali się, po czym zgarnęli elfa, wychodząc z pokoju.
Zabrali mi także jedną z moich bransoletek, w celu "zbadania jej zawartości", ale widząc minę Amelii, uznałam, iż chodzi o coś zupełnie odmiennego.
- Aksel ma "wolne" - oznajmiła, gdy wyszli. - Takie dni wykorzystuje na zalewanie się w trupa z Tytusem. Przy okazji, zbiera chętnych.
- Ooo... - Zoye spoglądała w drzwi. - Nie martwisz się o nich?
- Każdy za kimś tęskni - odparła Amelia, zaś jej twarz zasłonił smutek. - To ich sposób... Oczywiście, gdyby pili częściej, niż raz na jakiś czas, coś bym z tym zrobiła, lecz teraz? Póki to kontrolują, jest dobrze.
Przytaknęłam, siadając na krześle, koło Zoyi. Do nas przysunęła się Amelia, bawiąc się palcami, bez wyraźnej nerwowości. Możliwe, że tak radziła sobie, nie mając możliwości poruszania nimi przy chodzeniu.
Ciekawe co jej się stało?
- Ratowałam Tytusa.
- Co? - wyrwało mi się.
- Jestem na wózku, ponieważ ratowałam Tytusa. Było zbyt wielu przeciwników, wobec tego, gdy zauważyłam, że jakiś strzela w stronę mojego męża, rzuciłam się do przodu. - Amelia wzruszyła ramionami. - To normalne, kiedy kogoś kochasz - chcesz go ocalić... Promień laseru powinien mnie przepołowić, ale był zbyt słaby, chociaż na tyle silny, by uszkodzić mój kręgosłup. Operacja na nic, by się zdała, więc wylądowałam na wózku. Pogodziłam się z tym, szybciej niż Tytus. - Dodała z cieniem uśmiechu na ustach.
- Współczuję - rzuciła Zoye ze smutkiem, spoglądając na Amelię.
- No, ale teraz czuje się jeszcze bardziej potrzebny - rzuciła. - Pomaga mi w poruszaniu się - kiedy tylko może - w myciu, ubieraniu - choć próbuję mu to wyperswadować - i kładzeniu się do łóżka, czy posadzeniu na fotel.
- Widać ma z tym frajdę. - Zauważyłam.
- Oj i to wielką! - Amelia przewróciła oczami. - Cały czas przypomina mi, jaki on jest cudowny, jak powinnam go chwalić i całować.
Wszystkie trzy się roześmiałyśmy.
- No tak, to chyba wiemy, po kim ma to Roch! - zawołała Zoye.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top