16. Niesłuszna kara

Od godziny zmuszałam Hangi'ego, wraz z Zoye, do stawiania kroków. Był uparty i, mimo że chciał to, poddawał się nawet po drobnym niepowodzeniu.

To z kolei wnerwiało mnie, przez co krzyczałam na chłopaka lub szturchałam, zmuszając do współpracy. Co dawało marne efekty.

Przez co z każdą kolejną minutą robiłam się coraz bardziej wkurzona. To prowadziło mnie do tak idiotycznych myśli, jak: "A może go ugryźć? Uszczypnąć? Podrapać? Puścić?". Ta ostatnia myśl, sprawiła, że zezłościłam się na siebie. To było zbyt okrutne.

Zmuszanie to jedno. Torturowanie - drugie.

- Hangi, na miłość Boską! - wykrzyknęłam, o mało nie puszczając elfa. - Gdybym to ja poddawała się z taką częstotliwością, już dawno z moich pleców zrobiłaby się siatka blizn! Dajże spokój i zachowuj się odpowiednio. Chcesz chodzić - w jakimś stopniu - czy dalej polegać wyłącznie na wózku?!

- No... - jęknął Hangi.

- No? To znaczy co? - parsknęła Zoye, ocierając pot z czoła. - My się tu trudzimy, ty ciężarze jeden, a ty się lenisz? Jak inaczej chcesz stąd uciec? Twój ojciec może szukać chłopaka na wózku!

- Nikt przy tym nie zapyta, dlaczego go poszukuje - dodałam, równie ciężko wzdychając. - Słuchaj, chcemy ci pomóc, podczas gdy ty stale nam to utrudniasz.

Hangi wbił we mnie szczenięce spojrzenie srebrnych oczu, jakby chciał wymusić na mnie, w ten sposób, litość. Wobec tego, zmrużyłam podejrzliwie oczy, odczekując chwilę.

Tak, to było błagalne spojrzenie szczeniaczka.

Westchnęłam.

- Godzina i wymiękasz, serio?

- Pff, to dla mnie ogromny wysiłek! - zbulwersował się Hangi.

- Mówiłeś, że ćwiczysz od czasu do czasu! - zakrztusiła się Zoye, gdy z trudem wlokłyśmy (wcale nie współpracującego z nami), chłopaka do wózka.

- Ta? Chodziło mi, że... tak raz na miesiąc?

Wcięło nas. Obydwie gwałtownie się zatrzymałyśmy, szeroko otwierając oczy.

- Żartujesz, prawda? - wysapałam. - To ma być ćwiczenie?! - O mały włos, nie puściłam, zaskoczonego moim wybuchem, piętnastolatka. - Mówisz serio?! To my wypluwamy z siebie flaki, sądząc - błędnie - że ćwiczysz częściej, a ty...! A ty...! - Z nadmiaru emocji, aż trudno było mi, dokończyć zdanie.

Złe jak osy, wepchnęłyśmy Hangi'ego na wózek, od razu kierując się do wyjścia.

- Dziewczyny, dajcie spokój...

Chłopak urwał, w momencie, gdy rzuciłyśmy mu, pełne mordu spojrzenia. Następnie z wielką gracją, wściekłych, wzburzonych i zdenerwowanych nosorożców, wyrotowałyśmy sobie drogę z garażu, na korytarz. Tym samym strasząc, przechodzące tamtędy, pokojówki, które od razu zrobiły nam przejście. Chyba podświadomie wiedząc, co możemy im zrobić, gdyby nas, w jakikolwiek sposób, zaczepiły.

- Co za leń - prychnęła Zoye.

- Dokładnie - zgodziłam się, instynktownie kierując do swojego pokoju, zaraz jednak zmieniłam kierunek. - Idziemy na świeże powietrze? Muszę pomyśleć.

Zoye od razu przytaknęła, podczas gdy ja rozmyślałam, w jaki sposób rozpocząć trudną rozmowę. To była idealna okazja, żeby dowiedzieć się, dlaczego dostarczała, "tej dziewczynie", listy od Kiliana. Musiał jakoś ją, do tego, zmusić. Wątpiłam, by sama z siebie, dała się w coś takiego wciągnąć, tym bardziej, że ufałam Zoyi, i miałam nadzieję, że ona ufa mi.

Była moją pierwszą przyjaciółką, spoza rodziny, do cholery!

- Zoya... - Zawahałam się, siadając na pierwszej ławce, znajdującej się przy drużce prowadzącej w stronę lasku drzew Kinzy. - Mogę cię o coś spytać?

- Jasne, co to w ogóle za pytanie! - Pół elfka uśmiechnęła się swobodnie. - Jesteśmy przyjaciółkami, więc możesz pytać, o co tylko zechcesz...

- Czemu dostarczasz listy Kiliana, do jego byłej? - zapytałam, wchodząc w słowo Zoyi.

Dziewczyna zamarła na te słowa. Zaczerwieniona na twarzy, rozglądała się wokoło, byleby patrzeć wszędzie, ale nie na mnie. Samo to mogłoby dać mi do zrozumienia, że rzeczywiście została sekretnym listonoszem i była nim od dłuższego czasu. Aż nie wiedziałam, co o tym myśleć.

Nie ufała mi?

To była jedynie słowna przyjaźń?

Przecież powierzyłam jej swoje plany; wiedziała o mnie na tyle dużo, aby bez trudu mnie zniszczyć! Do tego wszystkiego, pozwoliłam Hangi'emu opowiedzieć jej to, co widział w mojej głowie... Czyżbym aż tak się pomyliła?

Przymknęłam oczy.

Widocznie w tym domu miałam, za sprzymierzeńca, jedynie piętnastoletniego elfa na wózku. Ale jak sama, z nim, miałabym uciec? Potrzebny był mi ktoś jeszcze, kto załatwi bilety, prowiant i dokumenty. Sama miałam zająć się ucieczką oraz zmyleniem pogoni.

- To nie tak - wyszeptała Zoya, ciężko siadając na ławce. Gwałtownie otworzyłam oczy, wpatrując się w nią i czekając na rozwinięcie. - Na drugi dzień, twojego pobytu tutaj, przyszedł do mnie Kilian. Pytał mnie o różne rzeczy, kazał się tobą zaopiekować i... nagle przeszedł do tematu moich rodziców. Skądś dowiedział się, że mam małego braciszka, który nie jest zarejestrowany w bazie - w końcu mieliśmy uciec za jakiś rok. Powiedział, że jeśli nie będę dostarczać, dyskretnie, listów do Danatne, to on zatroszczy się o mojego brata... Nie miałam wyjścia! - Zoye rozpłakała się, chowając twarz w dłoniach, przez co jej dalsze słowa były lekko stłumione. - Dostawałam za to dodatkowe pieniądze, więc tydzień temu, ukryłam rodzinę w samolocie... Aby Kilian niczego nie podejrzewał, dalej zanosiłam listy, licząc, iż kiedyś, w niedalekiej przyszłości, to się skończy.

Zamilkła na chwilę, zaraz jednak podjęła dalszy ciąg.

- Jako, że pracuję tu od dawna, wiem, iż panicze, którzy czegoś chcą, są strasznie groźni i zdolni do wszystkiego, dlatego od razu się tym zajęłam. Dowiedziałam się nawet kim jest owa panienka oraz jak jest podobna do Kiliana. Zagroziła mi, że mnie zabije, jeśli komuś się wygadam, lecz przecież... Ty mnie nie wydasz, prawda? Pan będzie zły, bardzo zły, gdy się o tym dowie.

- Kilian tak samo - mruknęłam. Pochyliłam się do Zoyi. - Czemu mi nie powiedziałaś? Obroniłabym ciebie i twoją rodzinę.

- Wtedy... bałam się ciebie. - Dziewczyna uniosła załzawione oczy. - Byłaś tak samo groźna, jak wszyscy inni, nawet bardziej!

- Zoya. - Pokręciłam głową. - Nigdy nic bym ci nie zrobiła. Naprawdę!

Zamyśliłam się na chwilę.

- Od dziś będziesz przekazywać mi te listy. Dobrze? - zapytałam. - Czy zdarzyło ci się, któryś z nich, przeczytać?

Pokojówka przytaknęła, tłumacząc mi, jak to jeden z listów Danatne wpadł jej do kałuży i musiała go przepisać. Na te słowa, na mojej twarzy zakwitł parszywy uśmiech.

- To nawet dobrze się składa. - Chwyciłam dłoń dziewczyny. - Wiem, co zrobimy, żeby odrobinę uprzykrzyć im życie. To będzie nasza mała zemsta...

- Pani! PANI! - Jakiś strażnik, podbiegł do nas, od strony lasku iglaków. - Pan Kilian... - wykrztusił wskazując tamten kierunek. - Pan Kilian został ranny!

Nogi poniosły mnie, od razu, w stronę wskazaną przez strażnika.

Jeśli teraz umrze, Erwin, może wydać mnie za mąż za kolejnego swojego syna, który będzie mieć mniej oporów, aby przejąć pozycję brata i mnie. Wtedy zgniję na dobre w tym domu, zamiast skutecznie wyrwać się z tego popieprzonego miejsca.

Kiedy dotarłam na miejsce, Kilian leżał przed lasem, krwawiąc intensywnie z rany na brzuchu, którą próbował załatać lekarz. Jego pomocnik krzątał się wokoło, szukając czegoś w porozrzucanych na trawie, biało- żółtych torbach.

- Ty draniu! - krzyknęłam padając na kolana przed leżącym mężem i lekarzem zszywającym ranę. - Co ty wyczyniasz?! Aż tak mnie nienawidzisz?!

- O, Akira. - Kilian uśmiechnął się do mnie głupio, cały biało- szary na twarzy. - To moja żonka - wyszeptał do starszego elfiego lekarza. - Widzisz? Martwi się o mnie!

- Martwię się? To ja chcę cię zabić! - wyciągnęłam dłonie w stronę szyi elfa, zaciskając wargi z frustracją. - Uch! - wyrzuciłam w górę ramiona, widząc zdenerwowany wzrok lekarza. - Weź moją krew. Jest neutralna, więc od razu zostanie przyjęta... i ulecz tego skończonego debila!

Staruszek krzyknął na pomocnika, który starannie chował twarz za czapką. Chłopak wkuł się w moje ramię, następnie podał drugi koniec rurki, lekarzowi. Gdy ten był zajęty, pomocnik spojrzał ma mnie, uśmiechając się.

Jego oczy były ciemne, ozdobione fioletowymi plamkami.

- Roch? - wyszeptałam. - Czyś ty oszalał?!

- Cii! - Wojownik udał, że coś poprawia przy moim, nakłutym ramieniu. - Mówiłem przecież, że jakoś się z tobą skontaktuję, nie? To jedyna okazja, na jaką natrafiłem, więc po co od razu chcesz się kłócić? Ooo, stęskniłaś się?

Kiedy zabawnie poruszył brwiami, szczerząc się w ten konkretny czarująco- rozbawiony sposób, z trudem powstrzymałam śmiech. A Roch doskonale o tym wiedział, od razu to wykorzystując.

Dzięki niemu, natychmiast zapomniałam o Kilianie.

- Wiedziałem! - wyszeptał zakrywając igłę wacikami. Zapewne robił to odruchowo, spoglądając przy okazji, na moją czerwono- niebieską krew. - Słuchaj, mój wuj skrócił mój pobyt na Ivan'ie. Kazał wracać, do siebie, za cztery dni, także nie mamy dużo czasu. Myślisz, że uda ci się, do tego momentu, posadzić Kiliana na tronie? I zdobyć szybki rozwód?

Mnie, zaś zaczęło ciekawić coś innego. Dlaczego tak bardzo mu, na tym, zależało? Czyżby istniała możliwość, że poczuł do mnie coś więcej?

Na tą myśl, zrobiło mi się cieplej.

- Nie wiem - odparłam pochylając się do Rocha, zasłaniając się, tym samym blond włosami, przed Kilianem. - To zależy od niego.

- Czyli nie pójdzie tak szybko. - Mężczyzna westchnął, odwracając kanciastą twarz w stronę lasu. Przy czym mrużył oczy, jakby starał się kogoś wypatrzeć. - Spróbuję ci pomóc, ale nie wiem, czy to nie będzie uznane za ingerencje w interesy obcego narodu.

Spuściłam wzrok. Oczywiście, że tak zostanie odebrany, nie istniał inny sposób, jak sama ingerencja Kiliana, który w takim momencie, musiał zrobić sobie poważną krzywdę.

- To niesamowite - wymamrotał lekarz, przyglądając się ranie. - Ona sama się leczy!

Spojrzałam w tamtą stronę, zaraz jednak zakręciło mi się w głowie. Czułam utratę czegoś z każdą kolejną minutą coraz bardziej, jakby uciekało przez moją krew.

- Roch - wymamrotałam, potrząsając niemrawo głową. - Przytrzymaj mnie.

- Hm? O co chodzi? Źle się poczułaś? Mam wyciągnąć...? Akira! - potrząsnął mną. - Trzeba.

Reszta słów Wojownika, przestała do mnie docierać. Pomimo że wiedziałam, iż mnie trzyma, nie czułam jego dotyku, tylko wszechobecną pustkę. Oczami widziałam znów moment wybuchu promu oraz spotkania z Kilianem. I już wiedziałam co się działo.

Moc, którą dał mi wybuch i Kilian, bezpowrotnie ruszyła z krwią do krwioobiegu męża. Traciłam ją na rzecz elfa.

Wreszcie opuszczało mnie to, czego nie potrafił wyciągnąć ze mnie ojciec. A ja zamiast czuć radości, czułam pustkę, jakbym traciła dobrego przyjaciela, który trwał ze mną od dłuższego czasu. Na dobre i na złe.

********

Ocknęłam się leżąc na trawie.

Roch pochylał się nade mną ze zmartwioną, pełną napięcia twarzą kogoś, kto obawiał się o czyjeś życie.

- Dobrze się czujesz? Zemdlałaś.

- Już tak. - Zamrugałam. - Twoje włosy, na powrót, robią się rude. Podobają mi się.

- Piłaś?! - Roch zmarszczył brwi, przysuwając bliżej swoją twarz. - Słuchaj, to mogło być wynikiem oddawania krwi. Widać, że pierwszy raz...

- Nie. - Ociężałą ręką, dotknęłam czoła i z pomocą chłopaka, siadłam. - Moc, którą miałam od kilku lat, wróciła do prawowitego właściciela.

- Piłaś - oznajmił Roch, kręcąc głową. - Rozumiem, że to dlatego Zoye pobladła, wymiotując w krzaki, gdy tylko zobaczyła, w jakim jesteście stanie. Mam się martwić? Pijecie w biały dzień? I to beze mnie? Nieładnie. - Uśmiechnął się blado. - Z jakiej okazji?

- Ja nie... - urwałam, dostrzegłszy ruch w lesie.

Ci, którzy skrzywdzili Kiliana, rujnując moje plany, nadal się tam ukrywali!

- Uch! - Ciężko wstałam, ruszając w stronę wydeptanej ścieżki.

Nie mogli uciec bez mojej zemsty! Zrujnowali wszystko, na co ciężko pracowałam od samego początku.

- Akira, nie! - wrzasnął Kilian, przytomniejąc. - Ojciec...

Nie dokończył, gdyż już odeszłam zbyt daleko, słysząc czyjeś kroki za sobą. Roch kroczył cicho, pewnie rozglądając się wokoło. Widocznie chcąc upewnić się, że przeżyję następny dzień.

- Sądzę, że powinniśmy wezwać posiłki - wymamrotał. - Naliczyłem trzydziestu.

- Radziłam sobie z większą liczbą przeciwników.

- Ale nie w takim stanie - warknął Roch. - Ciężko idziesz, oddychasz coraz szybciej, a to jedynie czubek góry lodowej. Ledwo co oddałaś krew!

- Oni wszystko popsuli - oznajmiłam, rzucając szybko cztery, wyjęte norze myśliwskie.

Wtedy się zaczęło.

Najpierw nas rozdzielili, zmuszając do powiększającej się, przepaści między mną a Rochem. Dodatkowo kończyła mi się amunicja, przez co przeciwnicy zbliżali się do mnie bliżej i bliżej.

Moje ciało - na domiar złego - robiło się ociężałe, powolne i mało skuteczne, więc już po paru kolejnych sekundach, złapali mnie. Unieszkodliwiając także Rocha, próbującego się do mnie dostać.

Kiedy podarli mi górną część sukienki, na plecach, wiedziałam do czego zmierzają.

To było najbardziej przerażające.

Erwin stanął przede mną, gdy padłam na kolana, szukając wzrokiem, szarpiącego się Rocha. Stał dalej, w cieniu lasu, przytrzymywany przez kilkunastu mężczyzn w czarnych kombinezonach.

- Wynająłeś moich, żeby mnie zabić? Jestem pod wrażeniem - warknęłam, spluwając krwią. Rany czułam, praktycznie wszędzie.

- Zabić? Żeby twój ojciec, wypowiedział mi wojnę? Przecież to jego ludzie! - Fanan roześmiał się, kiedy moja dolna warga zadrżała. - Chcę cię ukarać, na co twój ojciec, wyraził zgodę.

- Zadziwiające - parsknęłam, potrząsając głową, by pozostać przytomną.

- Mój syn wykazał się nieposłuszeństwem, a ty jeszcze większym, zgadzając się na to, czego chciał - kontynuował stary elf. - Trzeba było przyjść, z tym, do mnie, ale ty postanowiłaś udać się, po tą dziewkę, do lasu. To dowodzi także słabości Kiliana, na którą nie mogę sobie pozwolić. Dlatego też znalazłem rozwiązanie problemu. Jako, że przyszły władca, musi być całkowicie sprawny, jestem zmuszony, pozostawić go w spokoju. Lecz! Żona władcy nie musi być idealna. Ma być skromna i delikatna. Udało ci się dużo przejść, dlatego postanowiłem, że to ty oberwiesz. Potem znajdziesz przekonującą historyjkę do tego, co ci zrobię. - Machnął na przytrzymujących mnie neptunian. - Możecie zaczynać.

Szarpnęłam się panicznie, słysząc jak bardziej rozrywają moją suknię, odsłaniając złożone skrzydła.

Kręciłam się, do momentu przywalenia całą klatką piersiową, w ziemię. Ludzie ojca wiedzieli do czego byłam zdolna, wiedzieli też jak mnie trzymać, bym nie zdołała się wyrwać.

Z tego też powodu, chwilę później, gdy odcinali mi skrzydła, po lesie rozniósł się mój krzyk.

********

Katia płakała, lecząc moje plecy. Ja nie miałam na to siły, jak i na mówienie. Całkowicie zdarłam sobie gardło, zaś oczy wypuściły wszystkie możliwe łzy. Teraz jedynie trwałam, cierpiąc.

Całe ciało mnie bolało, krzycząc o pomstę do nieba, którą słyszał Roch, stojąc przy oknie i nie dając się wygonić z pokoju.

Kati powiedział, że jest moim dawnym przyjacielem, który próbował mi pomóc. Tyle wystarczyło, by ostatecznie przekonać elfkę, aby zostawiła go w spokoju.

Nie odezwała się także wtedy, kiedy Roch uderzył Kiliana, wyrzucając go z pokoju.

Na korytarzu - jeszcze godzinę temu - wydzierali się na siebie, aż Kilian odszedł. Pozostawiając zwycięskiego Wojownika ze mną.

Mimo że trzymał się na uboczu, pozostając dalej ranny, patrzył na mnie nieprzerwanie. Cierpiąc razem ze mną. W pewnym momencie podszedł, siadając na łóżku, po drugiej stronie, rozpłakanej Katii, i złapał mnie za rękę.

Wiedziałam co chciał, tym gestem, przekazać.

"Zabiorę cię stąd. Nie pozwolę więcej cię skrzywdzić".

Wierzyłam mu.

Wiedziałam, że mu na mnie zależy, nawet jeśli poznaliśmy się niedawno.

- Pani mąż za to zapłaci - oznajmił, dalej wpatrując się we mnie.

- Póki co, nic mu nie zrobisz - wymamrotała elfka. - Ludzie ojca Akiry, bronią dostępu do niego. Wiem, bo próbowałam się z nim zobaczyć. Najwyraźniej przewidział chęć zemsty każdego z nas. - Pochyliła się do przodu, delikatnie dotykając mojego ramienia. - Tak mi przykro, Akiro. Twoja matka kazała mi cię bronić, a ja zawiodłam na całej linii.

- To bez znaczenia - wyszeptałam. - To już bez znaczenia... Roch? Zostaniesz ze mną? Tak długo, jak będziesz mógł?

Miałam wrażenie, że znów się rozpłaczę. Nie chciałam pozostać sama, bez niego. Tak jak rozdzielili mnie z Hangi'm i Zoyą, których zamknięto w garażu, gdy wykwitło całe to zamieszanie w lesie.

Nawet zastanawiałam się, po co pół elfka tam pobiegła, zaraz po tym, jak zemdlałam. Ale teraz na nic sensownego, nie mogłam wpaść.

Póki Erwin ich nie uwolni, będę zmuszona czerpać nadzieję z obecności Rocha.

- Oczywiście! Nie ma co mnie wyganiać, czy wyrzucać... Żadna siła nie będzie do tego zdolna - przytaknął głaszcząc mnie po włosach.

- Dziękuję. - Przymknęłam oczy z bezsilności.

Tego było za wiele. O wiele za wiele.

Roch pogłaskał mnie po skroni, mocno ściskając moją dłoń.

- Wszystko się ułoży, Akiro, masz moje słowo - dodał. - Jeszcze zobaczysz.

Chciałam w to wierzyć, ale tyle przeszłam.

To tak bardzo bolało.

Wątpiłam bym zdołała bez bólu, przetrwać noc, a co dopiero kolejny dzień.

Erwin wiedział, gdzie uderzyć, aby najbardziej zabolało. Odciął mnie od przyjaciół, pozbawił możliwości latania i zamknął w pokoju, zabezpieczając okna.

Najgorsze było to, że musiałam czekać.

Czekać na zemstę i ucieczkę.

Ale ten stan, miał swoje plusy - mogłam planować. I właśnie to zamierzałam robić.

Będzie cierpieć, zadbam o to! 

Tylko czekajcie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top