Część 8


Alex

Pot zalewa moją twarz, a kominiarka wcale nie ułatwia mi pracy. Od dwóch godzin kopię dół tuż obok grobu mamy. Szpadel jest pordzewiały i za każdym razem, gdy wbijam go w ziemię, mam wrażenie, że zaraz pęknie. Wychodzę z dołu i z góry oceniam jego głębokość. Nadal w lesie grasują dzikie zwierzęta i ostatnią rzeczą, jaką chcę to to, aby dogrzebały się do dziadka.

Na samą myśl o nim, mam łzy w oczach. Potrząsam głowę, aby je odgonić i dalej działaś. Jestem jak na autopilocie, wiem co muszę zrobić i nic mnie przed tym nie powstrzyma. Przyjdzie czas na żałobę. Przyjdzie czas na rozpacz, która powoli mnie zalewa.

Wracam do domu, wchodzę do izby i podchodzę do owiniętego w biały materiał dziadka. Nie mam możliwości, aby pochować go w trumnie, więc wybrałam najpiękniejszą tkaninę, jaką posiadaliśmy. Drobne haftowane kwiatki, były wykonane przeze mnie, gdy w wieku nastoletnich lat zafascynowałam się na krótki czas szyciem. Dziadek uwielbiał moje małe dzieło. Wyciągaliśmy materiał tylko w święta, używaliśmy go jako obrus. Byłam dumna, głównie dlatego, że to samo odczuwał względem mnie, gdy patrzył na stół pięknie udekorowany.

Stawiam obok kanapy nosze skonstruowane z twardych gałęzi. Ostrożnie zsuwam dziadka na podkładkę, po czym unoszę z jednej strony nosze. Dziadek choć w ostatnich miesiącach bardzo schudł, nadal jest dla mnie ciężko.

Największe trudności sprawia mi klika schodków tarasowych. Powoli, bardzo powoli ciągnę zwłoki dziadka, a gdy w końcu dotykam stopami ziemi, obniżam nosze i biorę kilka głębokich oddechów. Jestem zmęczona, jak nigdy wcześniej. Mam wrażenie, jakbym miała zaraz wypluć płuca, ale nie mogę się teraz poddać. I nikt mi nie pomoże.

Daję sobie jeszcze minutkę na wyrównanie oddechu, a potem ponownie chwytam za drewnianą konstrukcję i ciągnę w stronę uszykowanego grobu.

***

Przy pomocy młotka wbijam krzyż w ziemię, tuż przy zasypanym grobie. Kiedy uznaję, że wystarczająco głęboko siedzi w ziemi, odsuwam się na bok i patrzę na miejsce, gdzie spoczął mój kochany dziadek. Postarałam się o podobną tabliczkę z nazwiskiem, jak przy grobie mamy.

Stanley Adams. Najwspanialszy człowiek na świecie.

Odmawiam modlitwę w intencji dziadka, a gdy kończę, jeszcze raz czuję napływające łzy do moich oczu.

– Żegnaj dziadku, nigdy cię nie zapomnę... – mówię drżącym, ale cichym głosem.

Zostaję jeszcze godzinę nad grobem moich bliskich. Cały czas płaczę, nad ich losem, ale także nad swoim. Może to egoistyczne, ale myślę o tym, że zostałam kompletnie sama. Nie będę miała z kim porozmawiać bez obaw, że ktoś może mnie skrzywdzić, gdy tylko dowie się o tym, że jestem kobietą.

Zmarznięta wracam do domu, który wraz z odejściem dziadka stał się jakby za duży, za cichy, zbyt ponury. Podchodzę do kominka, w którym zgasł ogień. Małą łopatką nabieram popiół, wrzucam go do wiadra, stojącego tuż obok, po czym układam nowe kłody. Trochę siana wsuwam między drewno, wyciągam z kieszeni kurtki pudełko z zapałkami i odpalam jedną. Płomień przysuwam do siana, które po rozpaleniu zaczyna obejmować całe wnętrze kominka. Drewno skwierczy, a ja w końcu mogę ściągnąć płaszcz przeciwdeszczowy. Kominiarkę ściągnęłam tuż po wejściu do środka, jak to zawsze mam w zwyczaju. Ogrzewam się, siedząc na podłodze naprzeciwko kominka. Czuję, jak moje oczy są spuchnięte od ciągłego płaczu. Nie jadłam cały dzień, ale nawet burczenie w brzuchu nie zmusi mnie do przełknięcia żadnego pokarmu. Nie mam apetytu, nie mam na nic ochoty. Już nic nie ma dla mnie w tej chwili znaczenia.

***

Kilka dni później

Carter

Całą drogę oglądałem się za siebie, aby upewnić się, że nikt mnie nie śledzi. Nie ufam Kentonowi i choć nie mam od niego żadnych wiadomości w postaci zbirów, którzy siłą nakłoniliby mnie do powrotu na ring, nie mogę wyzbyć się wrażenia, że to tylko kwestia czasu. Od pewnego znajomego, który jest częstym bywalcem pubu, dowiedziałem się, że ostatnie widowisko, które sobie odpuściłem, nie było spektakularne. Podobno klientela była zawiedziona marnymi zawodnikami. Jak mniemam jeszcze bardziej niezadowolony musiał być sam organizator nocnych bijatyk.

W końcu staję przed drzwiami doktorka i jego wnuka, po czym głośno pukam kilka razy. Kiedy przez dłuższą chwilę nikt mi nie otwiera, przykładam ucho do skrzydła i nasłuchuję. Czekam na jakikolwiek dźwięk wydobywający się z wnętrza, ale gdy takowy nie nadchodzi, zaczynam się szczerze martwić o mieszkańców tego przybytku.

Co, jeśli Kenton dowiedział się jakimś cudem, gdzie mieszka doktorek? Co, jeśli zdobył recepturę, po czym zamordował staruszka? Alex także mógł paść zbrodniczych metod Kentona. Taki człowiek nie ma skrupułów. Najpierw udaje twojego sprzymierzeńca, pomaga ci, a następnie wykorzystuje. A kiedy nie ma już z ciebie żadnego pożytku, zostawia cię na pastwę losu. Gorzej jak mu przeszkadza twoje istnienie, wtedy jedynym dla niego rozwiązaniem jest likwidacja.

Kolejny raz pukam do drzwi, tym razem bardziej desperacko. Myślę także o sobie i o tym, że czeka na mnie pakunek z iluzją. Będzie najlepiej, jeśli ponownie na jakiś czas zniknę z radarów Kentona. Kilka tygodni w innej, zapomnianej prze Boga miejscowości może być dla mnie zbawieniem.

W końcu słyszę charakterystyczny zgrzyt otwieranego zamka. Wiem, że jeszcze kilka mają do otwarcia, więc czekam już o wiele spokojniejszy. Nareszcie drzwi się otwierają i tradycyjnie wycelowana jest we mnie lufa strzelby myśliwskiej.

– Cześć Alex – witam się, po czym wchodzę do środka. Wkraczam do izby, gdzie jest ciepło i przytulnie na swój sposób. Plecak, w którym schowam iluzję, kładę na stół, po czym wyciągam z niego kilka butelek z naftą. – Długo mnie nie było, ale nie przychodzę z pustymi rękoma. Musiałem odczekać kilka tygodni, Kenton coś podejrzewał, ale spokojnie, nikt za mną nie podążał – mówię, po czym obracam się w stronę chłopaka, który stoi na środku izby i nadal trzyma w dłoni strzelbę. Co prawda jest opuszczona lufą na dół, ale i tak mam wrażenie, że zachowuje się dziwniej niż zazwyczaj. – Gdzie doktorek? Zbiera swoje ziółka? W ogóle w taką pogodę można coś jeszcze znaleźć wartościowego w lesie?

Alex nie porusza się, tylko patrzy na mnie dzięki dwóm okrągłym otworom na oczy w kominiarce. W końcu podchodzi do stołu, wyciąga z kieszeni swój notesik, po czym coś pisze. Następnie podaje mi, abym odczytał wiadomość.

„Przy regale jest zapakowany towar oraz lista potrzebnych rzeczy na przyszły miesiąc"

– Okej, nie ma problemu. Chciałem jeszcze porozmawiać z twoim dziadkiem o Kentonie. Nie może pojawić się w mieście, niech nawet nie myśli o tym. Kenton tylko czeka, aż wpadnie w jego ręce.

„Dziadka teraz nie ma, przekażę wiadomość"

– Dobrze, ale proszę pamiętaj, aby przestrzec go przed Kentonem. Nie ma żartów z tym pojebem – mówię, po czym podchodzę do regału, kucam i pakuję do swojego plecaka iluzję oraz listę sprawunków. Zapinam zamek, zarzucam ciężki ekwipunek i ruszam w stronę drzwi. Zanim wyjdę, jeszcze raz spoglądam na Alexa. Już nie patrzy na mnie, jego głowa jest opuszczona na dół, jakby nad czymś myślał albo jakby tylko czekał, aż się wyniosę. – Do zobaczenia Alex, pozdrów dziadka.

Wychodzę z domku, a gdy schodzę ze schodków tarasowych, łapię się na tym, że nie słyszę charakterystycznego zgrzytu zamykania tysięcy kłódek.

Idę w stronę ścieżki, która wyprowadzi mnie z lasu, ale coś nie daje mi spokoju, więc chowam się za jeszcze w miarę bujnymi krzewami i obserwuję chatkę Adamsów. Po kilku minutach wychodzi z niej Alex i ma ze sobą broń. Idzie za dom, a ja zamiast zostawić chłopaka w spokoju, decyduję się podążać za nim.

Utrzymuję bezpieczną odległość, aby mnie zauważył, gdy wchodzimy w głąb lasu. Kiedy przystaje i kuca, staram się dojrzeć, co też takiego robi.

Dopiero gdy odsuwa się nieco na bok, zauważam dwa krzyże. Czyje to groby?

Coś mi tutaj nie pasuje. Nigdy nie przebywałem z Alexem sama na sam, zawsze był ze Stanleyem. I gdzie on jest? Widząc grobowce, moje podejrzenia stają się mroczniejsze. Nie lubię niejasnych sytuacji i nie lubię jak ktoś mnie okłamuje. Wychodzę z ukrycia i zbliżam się do nadal klęczącego chłopaka.

– Stanley nie żyje – oznajmiam, gdy widzę tabliczkę z jego imieniem. Alex momentalnie wstaje i obraca się w moją stronę. I choć widzi, kogo ma przed sobą i tak unosi broń, po czym celuje we mnie. – I co? Zastrzelisz mnie, bo odkryłem twój sekret?

Chłopka słysząc moje słowa, stracił całą pewność siebie. Jego ręce zaczynają drżeć, choć to on trzyma mnie na muszce, a nie odwrotnie. To ja powinienem się martwić tym, że mogę za chwilę skończyć marnie. Nikt nie dowiedziałby się o mojej śmierci. Wystarczyłoby, aby zakopał mnie obok Stanleya i...

– B. Adama? To grób twojej matki? - Alex przytakuje, ale nadal w niemy sposób grozi mi śmiercią. – Więc dziadek nie żyje i chciałeś ukryć to przede mną? – pytam, ale oczywiście nie uzyskuje żadnej odpowiedzi. Nawet nie przytaknie, tylko patrzy na mnie, jak na największe zagrożenie. Zaczynam rozumieć jego powody ukrycia prawdy przede mną. – Niech zgadnę. Gdybyś powiedział, a raczej napisał, że dziadek zmarł, to według ciebie zabrałbym towar i nie wrócił z zapłatą, prawda? - W końcu Alex przytakuje. Cóż, nie dziwię się, że tak pomyślał. Nie miałem zamiaru ich oszukiwać i wykorzystywać, ale tak naprawdę nie znali mnie dobrze. Alex tym bardziej. – Nie jestem przykładem wszelkich cnót, ale nie jestem także skończonym skurwielem, choć świat nas otaczający tego wręcz wymaga. Wrócę z produktami z listy.

Alex w końcu opuszcza broń na dół i ponownie przytakuje. Żal mi chłopaka, został sam i musi zacząć myśleć, jak przetrwać bez pomocy dziadka, a coś mi się wydaje, że nie nabył wszystkich umiejętności. Nawet nigdy nie był w mieście, a do tego jest niemową.

Alex rusza w stronę domu, więc i ja postanawiam odejść. Przez chwilę idziemy ramię w ramię, a gdy obchodzimy dom i chłopak wspina się po schodach, postanawiam złożyć mu kondolencje.

– Przykro mi z powodu doktorka, był dobrym człowiekiem.

Alex obraca się twarzą do mnie i robi to co za zwyczaj, czyli kiwa głową na zgodę.

Już mam odejść, gdy nagle coś słyszę. Patrzę na ścieżkę w lesie i wsłuchuję się w otoczenie. Nie, to niemożliwe, musiało mi się przesłyszeć. Ale ponownie pewien charakterystyczny dźwięk dociera do moich uszu.

– Słyszałeś to czy już mi odbija? – pytam chłopaka, który jakby mocniej przytrzymuje broń. Czekam jeszcze kilka sekund, aż w końcu nabieram pewności, co za dźwięk zbliża się do nas. – Do domu Alex, natychmiast! – mówię uniesionym głosem, po czym wbiegam za chłopakiem na schodu.

Wchodzimy do środka i sam zaczynam zamykać wszystkie zabezpieczenia przy drzwiach. Po zaryglowaniu podbiegam do kominka, w którym nadal się żarzy drewno. Chwytam za wiadro z popiołem, po czym gaszę nim rozpalone kłody.

– To musi być Kenton...tylko on mógł zgadać się z gangiem Czaszki, tylko oni dysponują paliwem. Ten dźwięk, który słyszeliśmy to motocykle Alex, jednak mnie śledzili – mówię zdenerwowany, po czym patrzę na chłopaka, który wygląda na zagubionego. – Musimy się schować Alex, nie mogą nas dopaść. Skoro Stanley nie żyje, ty też nie będziesz im potrzebny. A mnie zabiją za zdradę. Kurwa!

Wyciągam broń zza paska i zaczynam rozglądać się po pomieszczeniu. Kiedy podchodzę do schodów, prowadzących na poddasze, Alex chwyta mnie za rękaw kurtki i ciągnie. Podchodzimy do ściany, gdzie stoi kila pustych skrzynek. Chłopak zaczyna je odsuwać na bok, po czym kuca i przez chwilę coś majstruje przy podłodze. W chatce panuje półmrok, więc w pierwszej chwili nie widzę co robi. Dopiero kiedy wstaje i się odsuwa, zauważam odkrytą kładę w podłodze. Alex wskazuje palcem na dół, dając mi do zrozumienia, że tam możemy się schować. Na mojej twarzy, mimo nadal istniejącego zagrożenie, wypływa nieznaczny uśmiech. Podchodzę, po czym zerkam w wejście. Dostrzegam schodki i wtedy uświadamiam sobie, że musi być to ziemianka.

– Wchodź Alex – mówię, ale już za moment chłopak odchodzi w stronę schodów. – Co ty odpierdalasz?! Zaraz tutaj będą!

Chłopak tylko pokazuje palec wskazujący, jakby chciał mi dać znać, że potrzebuje minut na chuj wie co. Niebawem prędkim krokiem pokonuje schodu i znika z mojego pola widzenia. Nie ma czasu na jakieś wycieczki po domu, więc schodzę dna dół. Odkładam plecak na ziemię, po czym jak idiota wchodzę na schodki i wysuwam głową, aby spojrzeć na izbę. Nagle słyszę trzask dobiegający zza drzwi. Kurwa! Gdzie ten Alex?!

W końcu pojawia się na schodach. Gdy stawia stopy na podłodze, kolejny hałas dobiega z zewnątrz. Jakby, ktoś próbował wyłamać drzwi.

Kiedy tylko Alex patrzy na mnie, przykładam palec do ust, na znak zachowania totalnej ciszy. Chłopak ostrożnie i powoli stawia kolejne kroki, aby nie narobić niepotrzebnego hałasu. Jednak, gdy skręca w stronę regału, normalnie krew mnie zalewa. Szpera coś w książkach, a ja zaczynam rozmyślać, jak ukatrupię tego małolata!

Po kilku sekundach nareszcie idzie w moją stronę. Po drodze sięga po mały kocyk, który był położony tuż przy kanapie, na której spał Stanley.

Aby zrobić młodemu miejsce, schodzę na sam dół i czekam, aż w końcu dołączy do mnie.

Alex

Najpierw nakładam miękki kocyk na drewnianą pokrywę i ostrożnie trzymając za zamknięcie, schodzę na dół, po czym ją zamykam. Jak tylko stąpam na ziemię, czuję, jak ktoś mnie ciągnie w głąb pomieszczenia. Nagle zostaje przyparta do ściany, a mój oddech jeszcze bardziej przyspiesza pod wpływem silnego stresu.

– Jeszcze raz coś takiego odpierdolisz, to mnie popamiętasz. Zabiję cię kurwa, jeśli przez ciebie nas odnajdą.

Carter co prawda szepcze, ale jego słowa są mocne i niosą ze sobą kolejne zagrożenie dla mnie. Jego twarz znajduje się cholernie blisko mojej. Gdyby nie kominiarka z pewnością poczułabym na sobie jego oddech. Nie powinnam dopuścić, aby tak się zbliżył do mnie, aby patrzył z takiej odległości w moje oczy. Na szczęście jest dosyć ciemno i raczej nie nabierze żadnych podejrzeń co do mojej płci. Puszcza poły mojej kurtki i odsuwa się ode mnie. Dzieli nas jakiś metr, ale mam wrażenie, jakby odległość między nami o wiele bardziej się zwiększyła. Może i zaryzykowałam odkryciem naszej obecności w domu, wchodząc na poddasze, ale musiałam coś zabrać, po prostu musiałam. Jeśli mam zginąć, chcę mieć przy sobie coś, co zawsze napawało mnie nadzieją i szczęściem. Tak łatwiej będzie mi odejść z tego świata.

Wielki huk rozlega się w chatce. Schowani w laboratorium pod podłogą, mamy szansę, aby przechytrzyć nieproszonych gości. Mam nadzieję, że nie zauważą wejście. Tylko kilka desek chroni nas przed marnym końcem. Oboje wsłuchujemy się w odgłosy, dobiegające z góry. Ktoś spaceruje po izbie, ktoś zbliża się do miejsca, gdzie stoimy. Po chwili słyszę podobny dźwięk, ale w innym miejscu.

Wszystko staje się jasne. W domku jest więcej niż jedna osoba i z pewnością nie są to niegroźni wędrowcy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top