Część 77
Alex
Mam wrażenie, że rozmowa Sadara z Rebeką trwa wieczność, a z drugiej strony, gdy patrzę na Cartera w obstawie strażników tuż przy bramie, gotowego na opuszczenie tego miejsca, czuję jakby czas pędził z niesamowitą prędkością. Jakbym miała niewiele czasu, aby na niego patrzeć i czuć jego obecność. Nieważne, jak długo Sadar będzie mnie pilnować, odejdę stąd. Odszukam Cartera i znów będziemy razem. Nikt ani nic nas nie rozdzieli.
W końcu drzwi od budki się otwierają i pierwsza wchodzi z niego Rebeka. Po niej pojawia się Sadar ze spuszczoną na dół głową. Kobieta woła strażnika, a gdy ten podchodzi do niej, przez chwilę o czymś rozmawiają. Następnie strażnik wyciąga broń z kabury i mierzy w Sadara. To samo zauważa Carter, ponieważ od razu rozbrzmiewa jego głos.
– Co wy odpierdalacie?! Nie mieszajcie go do tego!
Rebeka staje na środku placu, tuż przed zebranym tłumem i kilka metrów ode mnie. Sadar także zostaje przyprowadzony na miejsce, gdzie będzie widoczny dla wszystkich.
– Wiem, że oczekujecie ukarania Cartera Prescotta za zabójstwo Noah White'a. Mimo iż ofiara była tak naprawdę drapieżnikiem, przestępstwo nadal pozostaje przestępstwem. Wiele lat temu ustanowiliśmy wspólnie zasady, które miały wprowadzić ład i bezpieczeństwo w tym miejscu. W miejscu, gdzie są nasze dzieci, gdzie są ludzie, których kochamy. Bywają one surowe, ale sprawiedliwe. Dlatego nie możemy ukarać Cartera, ponieważ nie on zabił Noah – oznajmia uniesionym głosem, aby wszyscy ją dobrze usłyszeli. Z niedowierzaniem patrzę na Cartera, który także wygląda na oszołomionego obrotem sprawy. Tymczasem Rebeka kontynuuje swoje wystąpienie. – Przed chwilą poznałam prawdę na temat zajścia na plaży. Ten człowiek – przerywa swoją wypowiedź, aby wskazać palcem na Sadara. – Ten człowiek jest tak naprawdę odpowiedzialny za tę zbrodnię. Przyznał się właśnie do winy.
Ludzie zaczynają głośno rozmawiać między sobą, ale jedna osobą wychodzi naprzeciw Rebece. Jest nią strażnik Miller.
– To bzdura! To Carter zamordował komendanta!
– Czy widziałeś Sadara poza murami Edenu w dniu śmierci Noah?
– Tak, ale...
– Czy widziałeś, że to Carter zabił go?
– Nie, ale jego ręce były całe we krwi!
– Czy Carter przyznał się do winy?
– Nie, skłamał...
– Czy istnieje możliwość, że Carter mógł pomylić się z oceną sytuacji? I mógł uznać, że to Clark w imię zemsty zabił Noah?
– Niby tak – mówi coraz bardziej niepewnie Miller.
– Sadar przyznał się do winy, opowiedział mi jak było naprawdę. Dowiedział się od Cartera, że Noah był odpowiedzialny za to co spotkało Brie. Kiedy zobaczył go samego na plaży, postanowił się z nim skonfrontować. Pomiędzy nimi nawiązała się bójka i znamy jej wynik. Sadar uciekł, wierząc, że nie zostanie schwytany. Jednak nie przewidział, że podejrzenie padnie na Cartera.
– I dopiero teraz chce ratować kumpla? Czemu się nie przyznał, gdy go aresztowaliśmy?
– Sądziłem, że jeśli poznacie prawdziwe oblicze tego skurwiela, to zrozumiecie, że nie każde przestępstwo powinno być stawiane na równi – odpowiada na pytanie tym razem Sadar, a mnie aż odbiera tchu, gdy zdaję sobie sprawę, co właśnie robi. – Nie ulegliście, nie zmieniliście swojego zdania i zrozumiałem, że Carter nie może płacić za moje grzechy. Jeśli chcecie, aby sprawiedliwość się dokonała, to nie możecie wyrzucić Cartera. To ja powinienem opuścić Eden. To ja zbiłem Noah White'a i wiecie co? Nie żałuję, bo był wyjątkowo paskudną postacią w waszym pięknym i poukładam miejscu. I coś mi się wydaje, że to was będzie męczyć poczucie winy, za to, że nie uwierzyliście Clarkowi, za to, że zignorowaliście przed laty małą dziewczynkę, która próbowała przekazać wam prawdę o swoim pochodzeniu.
Kiedy Sadar kończy mówić, kieruje swoje spojrzenie na mnie. Lekko uśmiecha się, po czym puszcza mi oczko.
– Sadar... – cicho wypowiadam jego imię, a po chwili obok mnie staje Carter, którego uwolnili. Obejmuje mnie ramieniem i także patrzy z niedowierzaniem na człowieka, który nas właśnie uratował przed banicją, a tym samym skazując na nią siebie.
Sadar spogląda na Rebekę.
– Jestem gotowy odejść, ale mam maleńką prośbę, a raczej oni mają jako zadośćuczynienie za wszelkie nieprzyjemności – mówi, po czym wskazuje na naszą dwójkę. – Chcą bardzo mnie pożegnać i odprowadzić, tylko kawałeczek poza murami. Na osobności, obstawa strażników nie jest konieczna. Mam zamiar bardzo szybko oddalić się od tego miejsca.
Rebeka przez chwilę milczy, ale w końcu przytakuje na zgodę. Sadar rusza w stronę bramy, a gdy widzi, że stoimy, jak skamieniali, kiwa na nas głową. W końcu Carter pierwszy się porusza. Ujmuje moją dłoń, lekko ją ściska i oboje idziemy tuż za nim. Patrzę na niego ze smutkiem. Ma na ramieniu zarzucony plecak wypełniony przydatnymi rzeczami, które uszykował dla Cartera. Aby było mu łatwiej, gdy go wyrzucą. Teraz sam będzie z niego korzystać, choć nie musiał obierać takiej drogi dla siebie. Nie mogę się powstrzymać i zaczynam płakać. Kiedy opuszczamy Eden, Sadar się odwraca do nas i gdy widzi moje łzy, ciężko wzdycha.
– No błagam, znowu płaczesz? Nie sądzisz, że już zbyt dużo wylałaś łez? Najpierw z powodu Cartera, a teraz z mojego? – pyta z uśmiechem, po czym podchodzi do nas, ale cały czas patrzy na mnie. – Przecież o to chodziło, Carter miał zostać, powinnaś się cieszyć.
– Ale to oznacza, że ty musisz odejść.
– Przestań, bo jeszcze Prescott pomyśli, że bardziej zależy ci na mnie – oznajmia, po czym zerka na Cartera. Ja również na niego spoglądam. Carter także się uśmiecha, ale ten uśmiech nie sięga jego oczu. Jest wzruszony tym, co zrobił dla niego Sadar. Jago dawniejszy przeciwnik okazał się najlepszym przyjacielem na końcu naszej wspólnej historii.
– Nie mogę uwierzyć, co przed chwilą zrobiłeś – mówię spokojnie choć szaleją we mnie silne emocje. Z jednej strony cieszę się, że Carter zostanie w Edenie, z drugiej jest mi cholernie smutno, że Sadara już w nim nie będzie.
– Pamiętasz co ci obiecałem, gdy aresztowali Cartera? – pyta, ale mogę tylko przytaknąć. – Obiecałem, że to naprawię i naprawiłem. Nie musisz się o mnie martwić Alex, poradzę sobie w każdych warunkach. Poza tym z każdym kolejnym dniem spędzonym tutaj, docierało do mnie, że nie ma tu miejsca dla takiego człowieka jakim jestem.
– To nieprawda. Chciałeś nowego życia, z dala od brutalności.
– Chciałem sprawdzić, jak to jest, gdy nie muszę nosić przy sobie broni, bo nie będzie mi potrzebna i wiesz co?
– Co?
– Ja lubię nosić przy sobie broń – odpowiada z szerokim uśmiechem, a ja znów czuję nowe napływające do oczu łzy. – Carter, ogarnij swoją kobietę, bo całkowicie się rozkleja.
Gdy Carter nie odpowiada na zaczepkę Sadara, patrzę na niego. Ciężko przełyka ślinę, jakby sam powstrzymywał się od ukazywaniem emocji. Jakby chciał trzymać je w ryzach. W końcu wyciąga w stronę Sadara dłoń. Ten od razu ją ujmuje. Wtedy Carter się odzywa.
– Nikt, nigdy nie zrobił czegoś takiego dla mnie. Nikt się nie poświęcił, by mnie ratować.
– No bez przesady – mówi rozbawiony Sadar, ale Carter nie puszcza jego dłoni.
– Możesz się śmiać, możesz przybrać taką maskę, możesz ukrywać swoją prawdziwą tożsamość, ale ja swoje wiem. Dziękuję ci przyjacielu, nigdy ci tego nie zapomnę.
Tym razem to Sadar nie wie co powiedzieć, przestaje śmieszkować, tylko jeszcze raz mocno potrząsa ręką Cartera. Kiedy odsuwa się od nas i poprawia swój plecak, nie mogę się powstrzymać i zbliżam się do niego, by go objąć. Odwzajemnia mój gest i równie mocno mnie przytula.
– Uważaj na siebie Sadar. Gdziekolwiek zmierzasz bądź ostrożny i nie zmieniaj się.
– Hormony ci buzują mała.
Odsuwam się, aby móc na niego spojrzeć.
– Jesteś dobrym człowiekiem Sadar, nie zapominaj o tym.
– Nie do końca się z tym zgadzam.
– Więc teraz zaufaj mojej ocenie.
– Jeśli mam przetrwać poza murami Edenu, muszę zapomnieć o swojej dobrej stronie.
- Ponownie się z tobą nie zgodzę.
- No dobrze, niech ci będzie – mówi z uśmieszkiem, ale i jego oczy wglądają na gotowe by upuścić nieco łez. I chyba właśnie dlatego odsuwa się jeszcze bardziej ode mnie i spogląda to raz na mnie to raz na Cartera.
– Wracajcie do Edenu, wracajcie do domu.
– Gdzie się udasz? – pyta Carter.
– Sam jeszcze nie wiem, mam kilka opcji – oznajmia, po czym jeszcze raz obdarza nas uśmiecham i rusza naprzód. Jednak jeszcze się obraca na moment i rozbawiony pyta. – Myślicie, że mój motocykl nadal leży pod stertą gałęzi? Cholera brakuje mi mojej maszyny.
Carter śmieje się, nawet ja nie mogę się powstrzymać, choć jest to gorzko – słodki moment. Carter ponownie ujmuje moją dłoń i nie pozostaje nam nic innego jak wrócić do Edenu. Carter idzie pewnie, ja natomiast co chwilę oglądam się za siebie, aby jeszcze móc popatrzeć na Sadara. Kiedy znajdujemy się po drugiej stronie, a strażnicy zaczynają zamykać bramę, nie patrzymy na mieszkańców. Oboje wlepiamy swoje spojrzenia w oddalającą się postać w skórzanej kurtce.
Żegnaj przyjacielu. Obyś także odnalazł swój Eden.
Gdy wyruszałam w podróż, byłam naiwna i przepełniona nadzieją, że znajdę miejsce, w którym panuje harmonia i szczęście. Gdzie sprawiedliwość i dobroć zawsze wygra ze zgnilizną świata. Myliłam się. To miejsce, gdzie można żyć normalnie, ale normalność nie zawsze jest idealna. Są zasady, reguły stworzone przez małe społeczeństwo. Prawo nie zawsze jest sprawiedliwe. Prawo nie zawsze nas chroni. Mogę mieć tylko nadzieję, że teraz będzie lepiej, ale to już czas pokaże. Wiem jedno. Nie pozwolę by ktoś skrzywdził moją rodzinę. Wraz z Carterem zawsze będziemy się wspierać i tylko to się liczy. Nic i nikt nas nie rozdzieli...
KONIEC
Dziękuję, że wyruszyliście wraz ze mną i moimi bohaterami w tę długą podróż. Mam nadzieję, że historia Alex, Cartera i Sadara zapadnie Wam w pamięci i będziecie wyczekiwać kolejnej części, którą mam zamiar napisać w nadchodzącym roku. Obiecuję, że nie zabraknie zwrotów akcji, jak i ukazania prawdziwej siły miłości oraz przyjaźni. W końcu nie tylko Sadar ma powód by opuścić Eden...
Jeszcze raz dziękuję Wam za obecność. Bez Was, czytelników nie miałoby to sensu. Jesteście dla mnie siłą, wsparciem i niezwykłą motywacją do dalszego pisania. Z niecierpliwością czekałam na Wasze komentarze pod rozdziałami. Cieszyłam się z Waszych spostrzeżeń i dociekliwości. To była niezwykła przyjemność zaprezentować Wam opowieść, z której chyba jestem najbardziej dumna.
Do zobaczenia wkrótce!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top