Część 76
Alex
Elizabeth, a tak naprawdę Maddie była roztrzęsiona. Chcieliśmy, aby razem z nami poszła do Rebeki, ale nie była w stanie tego zrobić. W końcu przestała się do nas odzywać, jakby kompletnie zamknęła się w świecie swych myśli i uczuć.
Czas natomiast nieubłagalnie mijał, a Carter miał zaraz zostać wyrzucony. Postanowiliśmy z Sadarem zostawić zdruzgotaną dziewczynę i zacząć działać we dwójkę. Gdy tylko wyszliśmy z lawendowego domu, zauważyliśmy, że wielu mieszkańców zmierzało w stronę głównej bramy. To oznaczało jedno. Chcieli zobaczyć banicję mordercy ich obrońcy. Obrońcy, który tak naprawdę był parszywym złoczyńcą, który wykorzystał małe dziecko, aby dostać się do tego miejsca. Moje podejrzenia potwierdza Grace, która widząc nas, od razu podchodzi.
– Wyrzucają Carter, Boże tak mi przykro Alex – mówi załamana, po zbliża się do mnie i mocno mnie przytula.
– To jeszcze nie koniec – mówi Sadar, po czym każe nam poczekać na siebie. Biegiem wchodzi do swojego domu i po chwili wraca do nas z plecakiem zarzuconym na ramieniu. – Spokojnie Alex, to tylko w razie czego. Jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa Adams. Głowa do góry.
Nie mogę nawet uśmiechnąć się na jego słowa pocieszenia. Prawda jest taka, że moje pokłady nadziei maleją z każdą sekundą. Sadar ujmuje moją dłoń, po czym razem idziemy w kierunku bramy.
Sporo ludzi zebrało się, aby zobaczyć Cartera opuszczającego Eden, a gdy przedzieramy się przez tłum i widzimy, jak jest przytrzymywany przez dwóch strażników, znów łzy pojawiają się w moich oczach. Puszczam rękę Sadara i biegnę w stronę mojego ukochanego. Drogę zagradza mi kolejny uzbrojony strażnik. Chwyta mnie za ramiona i przytrzymuje w miejscu.
– Zostaw ją skurwielu! – krzyczy wściekły Carter, po czym próbuje się oswobodzić z rąk strażników. – Puszczaj ją!
– Carter! – również krzyczę, czując totalną niemoc. W tym czasie tłum zebranych zaczyna coraz głośniej domagać się wyrzucenia przestępcy.
Nagle u mego boku pojawia się Rebeka. Nie wygląda na zadowoloną, powiedziałabym nawet, że jest jej mnie żal.
– Zostaw ją Zack, powinni się pożegnać.
Strażnik wykonuje rozkaz i uwalnia mnie z objęć. Nie czekając na zmianę decyzji Rebeki, biegnę znów do Cartera. Jego również oswobadzają i gdy docieram do niego, otwiera swoje ramiona, abym mogła się do niego przytulić. Jeszcze nigdy moje serce nie biło tak szybko, tak szaleńczo. Jakby miało zaraz wyskoczyć na zewnątrz. Carter całuje czubek mojej głowy i zaczyna mnie pocieszać.
– Spokojnie Alex, już dobrze kochanie. Nic mi nie będzie, przetrwam.
– Nie możesz odejść, nie możesz mnie zostawić – mówię drżącym głosem.
– Dbaj o siebie i o nasze dziecko. Może pewnego dnia znów będziemy razem. Życie potrafi zaskakiwać. Ja zdecydowanie nie sądziłem, że mogę spotkać w swoim życiu kogoś takiego jak ty – mówi spokojnie, a ja odsuwam się nieco, aby unieść głowę i na niego spojrzeć. Uśmiecha się do mnie delikatnie, tak jak lubię najbardziej. – A ty się mnie spodziewałaś?
– W żadnych wyobrażeniach – odpowiadam i w końcu udaje mi się uśmiechnąć. Jednak jest to najsmutniejszy uśmiech na świecie.
– Kocham cię dziewczyno w kominiarce.
– Ja ciebie też kocham.
– Moja piękna oszustka.
– Oszustka?
– Czy nie oszukiwałaś mnie przez większość naszej znajomości? Iluzja? Niemowa? – pyta rozbawiony, choć i jego nastrój jest tak naprawdę ponury.
– Sytuacja mnie do tego zmusiła, inaczej nie namówiłabym cię do tej podróży.
– Nigdy tego nie mówiłem, ale cieszę się, że udało ci się mnie oszukać – oznajmia, po czym pochyla się i składa pocałunek na moich ustach.
Mieszkańcy zaczynają się niecierpliwić, ich głosy stają się coraz bardziej donośne. Z przerażeniem patrzę na nich. Wtedy między nami, a nimi staje Sadar i unosi dłonie do góry na znak, aby wszyscy zwrócili na niego uwagę. Kiedy tego nie robią, wsuwa palce do ust i cholernie głośno gwiżdże.
– Co wyprawiasz? – pyta go Rebeka, a on tylko szeroko się uśmiecha.
Następnie znów skupia uwagę na rozjuszony tłum.
– Chcecie wyrzucić mordercę Noah White'a? A wiecie w ogóle kim on był? Nie? To wam powiem idioci! Był gwałcicielem, mordercą i oszustem! Oszukał was wszystkich, gdy prosił o azyl w Edenie! Elizabeth, dziewczyna, którą znacie od najmłodszych lat, ma tak naprawdę na imię Maddie i wcale nie jest jego córką! Jest córką Franka, człowieka, który nadal czeka na jej powrót! Noah wiedział, że go nie wpuścicie, więc porwał kilkuletnie dziecko i zagrał na waszych emocjach! A potem wmówił wam, że oszalała, że pomieszało jej się w głowie! Próbowała wam wytłumaczyć, że nie ma tak na imię, ale wy nie słuchaliście! Daliście się zmanipulować bestii, która wyrządziła wiele krzywd! Powinniście podziękować jego mordercy, ponieważ wyświadczył wam zajebiście wielką przysługę!
– Co ty wygadujesz?! – syczy Rebeka, gdy tłum ucichł po usłyszeniu tak makabrycznych informacji.
– Jeśli mi nie wierzysz, to porozmawiaj z Elizabeth. Jest załamana, bo w końcu potwierdziło się to co zawsze podejrzewała. Noah White nie był jej ojcem, był jej porywaczem.
– To niemożliwe...to...
Rebeka nie kończy zdania, wygląda na osłupiałą, jakby wróciła do czasów, gdy pewien mężczyzna zapukał do wrót Edenu w towarzystwie małej, zalęknionej dziewczynki.
– To naprawdę Maddie? – pyta mnie Carter, więc znów na niego patrzę.
– Tak. Rozpoznała na szkicu Franka oraz swoją maskotkę z dzieciństwa.
– Nie mogę w to uwierzyć. Gdyby Frank z nami poszedł...
Przytakuję ze łzami w oczach, gdy pomyślę o Franku i o jego cierpieniu po stracie całej rodziny. Odnaleźliśmy jego córkę i nawet nie ma o tym pojęcia.
Jednak przemówienie Sadara działało na ludzi tylko chwilę. Jeden z mężczyzn, wyszedł przed szereg i wskazał palcem na Cartera.
– Nadal jest zabójcą! Mamy tutaj zasady! Nie może zostać w Edenie!
– Czy ty głupcze słyszałeś co przed chwilą powiedziałem?! – krzyczy Sadar, ale ten się nie cofa, tylko kieruje swoje spojrzenie na Rebekę.
– Mamy tutaj swoje prawo Rebeko, on musi odejść! Nie będę narażać swojej rodziny! Nikt nie ma takiego zamiaru!
Patrzę na ludzi, którzy przytakują na słowa mężczyzny. Nie tak miało to być, mieli odpuścić, mieli zrozumieć, dlaczego Carter musiał to uczynić. Sadar odwraca się w naszą stronę, a jego mina wyraża zdruzgotanie. Po chwili czuję na ramionach nie dotyk Cartera, lecz strażników.
– Nie! Zostawcie mnie! Zostawcie nas w spokoju! – krzyczę zrozpaczona, gdy odsuwają mnie od Cartera. – Puśćcie mnie natychmiast! Nie macie prawa tego robić!
– Alex... nie rób tego... – mówi spokojnie Carter i tym razem to po jego policzkach spływają łzy. – Nie walcz z nimi, to nic nie da.
– Nie zostanę tutaj! Zostawcie mnie! Chcę opuścić Eden razem z Carterem!
– Nie! – krzyczy tym razem Carter. – Nie możesz! Sadar! Zabierz ją! Pomóż mi!
Nie wiem jak długo szarpię się ze strażnikiem, nie wiem jak długo obserwuje mnie tłum obcych mi ludzi. W końcu strażnik obraca mnie w drugą stronę i wpadam w ramiona Sadara. Ten zamiast mnie puścić, bym mogła dołączyć do Cartera, trzyma mnie jeszcze mocniej.
– Co ty wyprawiasz? Puść mnie Sadar! Podjęłam decyzję, odchodzę razem z Carterem.
– Nie możesz.
– Puść mnie! Odchodzę słyszysz?!
– Nie pozwolę na to Alex – mówi stanowczo, po czym kieruje swój wzrok na Rebekę, która nam się przygląda. – Musimy pogadać pani burmistrz, teraz.
– Decyzja już zapadła, nie możesz już nic zrobić – odpowiada kobieta, równie stanowczym głosem.
Sadar znów spogląda na mnie, po czym pyta szeptem.
– Ufasz mi Adams?
– Co?
– Czy mi ufasz?
– Jeśli mnie nie puścisz to przestanę – mówię twardą z uniesionym podbródkiem, co wywołuje uśmiech na jego twarzy.
– Czyli jak na razie mi ufasz. Teraz cię puszczę, ale proszę zostań na miejscu i nie odwalaj tutaj cyrku.
– Odejdę z nim...
– Tak, tak, wasza miłość przezwycięży wszystko. Dobrze, nie będę cię powstrzymywać, ale daj mi ostatnią szansę, aby to naprawić. W końcu to ci obiecałem, prawda? Obiecałem, że to naprawię.
– Jak to zrobisz? Powiedziałeś co zrobił Noah, ale oni i tak chcą ukarać Cartera.
– Poczekaj na litość boską, daj mi działać kobieto.
Sadar
Patrząc na Alex widzę w niej mieszankę skrajnych emocji. Rozpacz przeplata się ze złością, miłość z nienawiścią. I wszystko dlatego, że mieszkańcy Edenu tak skrupulatnie trzymają się wyznaczonych zasad. Kiedy uwalniam ją z moich objęć, dziewczyna nie porusza się, nie biegnie do Cartera, nie krzyczy. Spełnia moją prośbę i w duchu dziękuję jej za to.
Podchodzę zatem do Rebeki, która na pierwszy rzut oka wygląda na nieugiętą. Jeszcze przekonamy się o tym.
– Pogadajmy.
– Już powiedziałam...
– Uwierz mi, że chcesz odbyć tę rozmowę pani burmistrz tego zacnego miasta. Jeśli tego nie zrobisz, gorzko tego pożałujesz, obiecuję ci to.
Rebeka chciałaby pewnie splunąć mi w twarz, ale po chwili namysłu, przytakuje, po czym odchodzi w stronę budki dla strażników. Idę za nią, a gdy spoglądam na Cartera, ten wydaje się być cholernie zaintrygowany moim zachowaniem. Pewnie zastanawia się co znowu odpierdalam. Ostatni raz pokażę Prescottowi kto ma tutaj większe jaja.
Budka jest mała i zerkam na mały stolik, gdzie ktoś zostawił kubek, z którego nadal paruje gorący napój.
– Przytulnie tutaj, dosyć kameralnie.
– Rozumiem twoje zaangażowanie Sadar, to się chwali, ale nic już nie mogę poradzić w związku z Carterem.
– Możesz, rządzisz tutaj.
– Ludzie domagają się ukarania przestępcy.
– Masz rację, pewnie nie odpuszczą. Ale co zrobisz, kiedy to ciebie będą chcieli osądzić?
– O czym ty do cholery mówisz? Grozisz mi? Na jakiej podstawie?
Z szerokim uśmiechem na twarzy, który z pewnością ją wkurwia, wyciągam z kieszeni list od doktora Petersena. Kiedy bierze ode mnie świstek papieru i czyta jego zawartość, jej mina rzednie. Jest totalnie zaskoczona moim asem z rękawa.
– Włamałem się do twojego gabinetu, gdy stawialiście krzyżyk na biednym Clarku. Czułem, że skrywasz tajemnice i się nie pomyliłem. Czy mieszkanki wiedzą, że brały udział w medycznym eksperymencie? W końcu Alex powiedzieliście, że to tylko szczepionka, więc zakładam, że wszystkim młodym kobietom wciskaliście ten kit.
– Jeśli nie rozumiesz, co się aktualnie dzieje na świecie i jaki ma wpływ bezpło...
– Tak, tak. Ludzkość wymiera. Brakuje kobiet, w raz z nimi potomstwa. Jednak kłamstwo to kłamstwo. Nikt nie lubi, gdy ktoś podejmuje za niego decyzję, zwłaszcza w tak ważnej kwestii jak posiadanie dzieci.
– Ludzie chcą zostać rodzicami.
– Wszyscy? Jesteś pewna, czy to tylko twoje pobożne życzenie? Jesteś burmistrzem, a nie władcą. To są mieszkańcy, a nie niewolnicy.
– Rozumiem, że mnie szantażujesz. Jeśli nie pozwolę Carterowi zostać w Edenie, wydasz mnie tak?
– Wiedziałem, że jesteś bystra.
– Jeśli to zrobisz, wywołasz zamieszki, które ciężko będzie powstrzymać. Tak, masz rację, osądzą mnie, ukarzą, będziesz miał swoją satysfakcję, ale to nie zmieni położenia, w jakim znajduje się Carter. Nie zaakceptują go, nie będą chcieli mieszkać tuż obok mordercy. Uwierz mi, że nie pozwolą na to. Carter nadal zostanie wyrzucony, a my zostaniemy z niezłym bałaganem.
– Też o tym myślałem. Widziałem zdeterminowanie na twarzach zgromadzonych ludzi. Wiem, że oczekują sprawiedliwości i nie ma co się im dziwić, jeśli popatrzeć na to z dystansem. Masz rację, wyrzucą mordercę.
– Skoro to rozumiesz, po co ta cała rozmowa? Sam widzisz, że w tej kwestii mam związane ręce.
– Chcą mordercy, to go dostaną. Powiedziałaś mi niedawno, że uratujesz Cartera, jeśli dam ci winnego. Podtrzymujesz te słowa?
– Przecież sam mi wyznałeś, że Carter zabił White'a w obronie własnej.
– Ale nikt nie słyszał naszej rozmowy, a wątpię byś komuś o niej mówiła.
– Czy ja dobrze rozumiem? Chcesz kogoś wrobić w zabójstwo, aby oczyścić Cartera?
– Dokładnie tak.
– I kogo wybrałeś na swojego kozła ofiarnego? Mnie? Po to ten szantaż?
– Nie, to nie miałoby sensu. Wybrałem kogoś bardziej wiarygodnego.
– Kogo?
– Wybrałem siebie. Chciałaś winnego, no to ci go daję.
– Chyba oszalałeś. Co ty wyprawiasz? Chcesz zamienić się miejscami z Carterem?
– Zgadza się.
– Ludzie w to nie uwierzą.
– Dlaczego? Jestem dla nich nadal obcy i daleko mi do przykładnego obywatela. Już raz byłem aresztowany za burdę. Poza tym w chwili, gdy wielmożny Noah White wydawał ostatnie tchnienie, byłem poza murami Edenu. Potwierdzą to rolnicy, z którymi wyszedłem. Potwierdzi to nawet Miller, widział mnie. W pewnym momencie oddaliłem się od rolników pod głupim pretekstem. Wtedy miałem możliwość zabicia komendanta.
– To szaleństwo, Miller przyłapał Cartera.
– Tak, na kłamstwie, a nie na morderstwie. Przecież Carter mógł mnie pomylić z Clarkiem, gdy się oddalałem z miejsca zbrodni. Poza tym cały czas powtarzał, że on tego nie zrobił i chwała mu za to, bo teraz mogę wkroczyć. Przyznam się do winy i bez zakłóceń opuszczę wasz święty raj, a raczej grajdołek.
– Chcesz zrezygnować z szansy na lepsze życie?
– Lepsze? Macie tu niezły pierdolnik, a mimo wszystko wieje tu nieznośną nudą. I te wszystkie wasze zasady, nakazy, zakazy. To nie moja bajka. Jestem zbyt wolnym duchem.
– Dlaczego odnoszę wrażenie, że to nie jedyny powód, dla którego to robisz?
– Może chcę uchronić przyjaciela. Wkurwia mnie niemiłosiernie, ale nawet ja muszę przyznać, że to dobry człowiek. Poza tym, skoro pomogliście mu zaciążyć Alex, to niech teraz pierze pieluchy.
– Kto by pomyślał, że jesteś taki szlachetny.
– Prawda? Proponuję zatem układ. Ty potwierdzisz przed wszystkimi moją wersję, powiesz, że się przyznałem i wszystkie fakty się zgadzają, a ja zostawię dla siebie twoje sekreciki. Co ty na to? Zdecyduj mądrze Rebeko, teraz ważą się losy twojego pobytu w Edenie.
Swoją propozycję wieńczę słodkim uśmiechem, a Rebeka w odpowiedzi – nieprzyjemnym grymasem.
Co sądzicie o poświęceniu Sadara? Postąpił słusznie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top