Część 71


Carter

W milczeniu obserwowałem, jak Alex szykuje się do wyjścia. Jest bardzo zaangażowana w pracę w szpitalu, chyba odnalazła swoje przeznaczenie. Chce pomagać chorym ludziom, chce przynosić im ulgę w cierpieniu. Ma dobre serce, czyste i niewinne. Gdyby nie sprawa Noah, to miejsce byłoby dla niej idealne. Mogłaby żyć tutaj w spokoju i stopniowo budować swoje szczęście. Razem moglibyśmy je budować. Każdego dnia mówiłbym jej jak bardzo ją kocham. Każdego dnia czułaby moją miłość. Zrobiłbym wszystko, aby nie żałowała swojego wyboru. W końcu tak było, to ona mnie wybrała. Otworzyła dla mnie swoje serce i życie. Zaufała mi, choć była w trudnej pozycji by to uczynić. Zobaczyła we mnie dobrego człowieka, który zasługuje na drugą szansą od losu. Swoimi dobrymi uczynkami, mogłem zmazać te złe. Tym razem muszę uczynić jednak coś strasznego, aby dobro mogło zwyciężyć. Aby mogła nadal nazywać Eden swoim domem.

Wstaję z krzesła, zabieram talerz ze stołu i odkładam go do zlewu. Następnie podchodzę do Alex, która zakłada buty. Dziewczyna patrzy na mnie uważnie, wiem, że oczekuje ode mnie wyjaśnień względem wczorajszego dnia. Czuję ogromną gulę w gardle, gdy patrzę na nią i decyduję, że na razie nie mogę wyznać jej całej prawdy. Nie wiem, czy w ogóle będę w stanie to uczynić. W pewnym sensie złamię jej serce, jej przeświadczenie o swoim pochodzeniu przepadnie. Nie potrafię zadać tego ciosu, a to oznacza, że moje sumienie musi być obciążone kłamstwem.

Zdobywam się na mały uśmiech, aby nieco ją uspokoić, uciszyć jej pytania pojawiąjące się w jej mądrej główce. Nie mam sensu by teraz się zamartwiała, jeszcze przyjdzie na to czas.

– Masz już lepszy nastrój? – pyta, jednocześnie odwzajemniając uśmiech.

– Tak, wczoraj byłem...sam nie wiem. Sprawa Clarka przerosła mnie, nie spodziewałem się, że los kogoś obcego tak mną...

– Wstrząśnie?

– Tak, chyba to dobre słowo.

– A mnie to nie dziwi. Już ci kiedyś to mówiłam, ale przypomnę, jeśli zapomniałeś. Jesteś dobrym człowiekiem Carter i współczujesz tym, którzy na to zasługują. Może Clark źle postąpił i Rebeka nie miała innego wyjścia, ale ty za to nie odpowiadasz, nie masz na to wpływu.

– Masz rację – odpowiadam i ponownie uśmiecham się do niej. Nie chcę zagłębiać się w ten temat, ale coś jeszcze muszę się od niej dowiedzieć. Coś o czym myślałem przez całą noc, gdy spokojnie spała u mego boku. – Alex?

– Tak?

– Chciałem o coś zapytać.

– Więc pytaj.

– Czy Rebeka coś ci dała, gdy tutaj przybyliśmy? Jakieś...lekarstwo?

Alex wygląda na zaskoczoną, a mnie zalewa ulga. Czyli nie testują na niej żadnych specyfików. Może zrezygnowali? Może także uznali to za niestosowne, bez wiedzy i zgody pacjenta.

– Skąd wiesz? – pyta, a ja na chwilę zamieram. – Nie mówiłam ci o tym, bo tyle się działo i sama nie wiem, nie było to aż tak ważne. W rezerwacie mnie uleczyli, więc ta tabletka była już mi nie potrzebna, ale Rebeka nalegała ze względu na inne kobiety w mieście. Nie chciałam też jej tłumaczyć co dla mnie zrobiło plemię Pima, bo obiecaliśmy, że pozostanie to w tajemnicy.

– Co dokładnie powiedziała Rebeka? Co to za tabletka?

– Aby nie zarazić się wirusem. To szczepionka.

– Pamiętasz, jak się nazywała?

– Coś na a.

– Azen?

– Tak! Dokładnie tak – mówi żwawo, a gdy widzi moją markotną minę, jej optymizm gaśnie. – O co chodzi? Jesteś zły, że ci nie powiedziałam? Nie chciałam tego trzymać w tajemnicy, tak po prostu wyszło...

– Nie jestem zły – oznajmiam szybko, po czym ujmuję w dłonie jej twarz i składam pocałunek na jej czole. Przytrzymuję usta przy jej delikatnej skórze. Czuję różany zapach jej włosów i na chwilę zamykam oczy, aby delektować się jej bliskością.

– Znów zachowujesz się dziwnie – mówi cicho, po czym oplata ramionami mój pas i przytula się do mnie mocno.

– Wszystko jest w porządku, nie martw się.

Owijam ramiona wokół jej drobnego ciała, a w głowie mam jedną myśl. Jeśli ten cały azen faktycznie jest skuteczny, Alex mimo przebytej choroby, może być w ciąży. Może już nosić pod sercem nasze dziecko. I moim obowiązkiem jest, aby oboje byli bezpieczni.

Tym samym decyzja zapada, muszę się pozbyć Noah White'a.

***

Wchodzę na komisariat w samo południe, tak jak polecił komendant. Tym razem służbę w dyżurce pełni Thomas, jest strażnikiem od kilku lat i choć wydaje się być w porządku gościem, to zaczynam wpadać w paranoję. Jakbym nie mógł nikomu zaufać, po tym co się stało tutaj zeszłej nocy. Wciąż mam przed oczami biednego Clarka, który został bestialsko przybity do deski. To samo spotkało lata temu doktorka i to wszystko przez zwyrodnialca, który pełni tutaj najwyższą funkcję. Nie tylko jest skurwielem, ale także niezłym manipulatorem. Jakim cudem taki człowiek zdobył zaufanie tutejszych władz i mieszkańców? Czy nikt nie zauważył jak chory jest ten człowiek? Nikt nie przejrzał jego parszywego charakteru?

Witam się z Thomasem, który od razu informuje mnie, że White czeka na mnie w swoim gabinecie. Przytakuje, po czym ruszam w stronę owego pomieszczenia. Zanim zapukam do drzwi, wsuwam dłoń do kieszeni moich spodni i sprawdzam, czy na pewno zabrałem małą pomoc, ofiarowaną przez Sadara. Kiedy wszystko jest w porządku, pukam, po czym wchodzę do gabinetu tego popaprańca.

– Witaj Carter, wchodź śmiało – mówi żwawo, po czym wstaje ze swojego krzesła i wychodzi mi na przeciw. Wysuwa w moją stronę dłoń na przywitanie, a ja przez chwilę się waham. – Wszystko w porządku? – pyta zmieszany.

– Tak, w jak najlepszym – odpowiadam, po czym ujmuję jego dłoń i lekko potrząsam. Nienawidzę go. Nienawidzę go za to co zrobił najbliższym Alex, a także Clarkowi i jego córce. Jednak muszę zdobyć się na uśmiech, aby zamaskować szczerą pogardę.

– Pewnie Alex już ci zdradziła, dlaczego wczoraj chciałem z tobą porozmawiać? – pyta, po czym podchodzi do szafki przylegającej do ściany naprzeciw jego biurka.

– Tak, wiem o propozycji stanowiska – mówię i jednocześnie zaciskam dłonie w pięści. Moje wzburzenie wzrosło momentalnie, gdy wypowiedział jej imię. Nie mogę uwierzyć, że jest jej biologicznym ojcem. Wymiotować mi się chce, gdy pomyślę, jak potraktował jej matkę.

– Myślę, że świetnie poradzisz sobie w roli strażnika. Jednak uprzedzam, że wymagam lojalności i pełnego zaangażowania. Moim najważniejszym zadaniem jest obrona Edenu przed agresorami, ale także sprawować porządek wewnątrz murów – mówi, po czym otwiera metalową szafkę i wyciąga z niej strzelbę. Gdy się odwraca, na jego twarzy wypływa uśmieszek. – Bardzo poważnie traktuję swoją funkcję. Nikt i nic nie zagrozi Edenowi, zrobię wszystko, aby nasza społeczność działa tak jak do tej pory. A jeśli ktoś naruszy prawo, czeka go kara.

Mam wrażenie, że tymi słowami chce mnie nie tylko wprowadzić do pracy, ale także przestraszyć. Pokazać, że on tutaj rządzi i żadnych zmian nie przewiduje. Noah wie, kim jest Alex, ale nie ma pojęcia, że i ja znam prawdę. O nim i o tym, co uczynił.

– Jestem gotowy na służbę – oznajmiam spokojnie, choć w środku aż się we mnie gotuje.

– To dobrze, ponieważ czeka cię pierwsze zadanie. Pójdziesz ze mną, sam wprowadzę cię w nowe obowiązki.

– Gdzie idziemy?

– Poza mury Edenu, musimy zniwelować zagrożenie.

– To znaczy?

– Wszystko ci wytłumaczę, gdy już wyjdziemy.

– Miller także idzie?

– Nie, będziemy we dwójkę. Spokojnie, poradzimy sobie sami.

Noah uśmiecha się, po czym zamyka wręcza mi strzelbę. Następnie sięga po kolejną broń dla siebie.

***

Sadar

Ogarnia mnie złe przeczucie, gdy widzę, jak Carter wraz z Noah zmierza w stronę głównej bramy, która oddziela to idylliczne miejsce od całego zła, roznoszącego się po ziemi. Szkoda tylko, że w tym raju władzę sprawuje diabeł.

Nie mogę zainterweniować, nie mogę po prostu tak przyłączyć się do nich. Nie jestem mile widziany w szeregach komendanta. Dlatego zwracam uwagę na grupkę mężczyzn, którzy wrzucają łopaty na drewniany wózek. Podchodzę zatem do nich i po krótkiej pogawędce, pytam co będą robić z tymi przyrządami.

– Zapasy ziemniaków już się kończą, trzeba wykopać nowe – oznajmia Orlik, który chyba sprawuje funkcję kierownika tej małej grupie rolników.

– Potrzebujecie pomocy?

– Od ciebie? – pyta zaskoczony, po czym śmieje się na głos.

– Nudzi mi się tutaj, trochę pracy fizycznej nie zaszkodzi.

– Jak chcesz.

Zadowolony, że uda mi się wyjść za mury Edenu, przytakuję z uśmiechem. Gdy stoimy przed bramą, u naszego boku pojawia się Miller. Od razu zwraca na mnie uwagę.

– A ty, gdzie się wybierasz?

– Pomogę chłopakom, na coś się przydam.

– Twój zapał jest krótkotrwały, więc wątpię, abyś był w stanie faktycznie pomóc.

– Może jeszcze cię zaskoczę.

– Wątpię – mówi z parszywym uśmieszkiem, po czym unosi rękę i kiwa strażnikowi na znak, aby otworzył wrota.

Gdy tylko wychodzimy na zewnątrz, od razu rozglądam się dookoła, aby namierzyć Cartera i Noah. Cholera! Nigdzie ich nie widać!

Nie mogę wzbudzić podejrzeń, więc na razie muszę odgrywać pomocnego kolesia. Idę z grupą w stronę pól z uprawami. Nawet pytam, co, kiedy i jak działają na roli. Orlik jest dość gadatliwy, a ja zastanawiam się, jak się od nich oddalić, by móc wesprzeć Cartera. Kurwa, nigdy bym nie pomyślał, że będę asekurować Prescotta z własnej i niewymuszonej woli! Świat naprawdę się kończy!

– Cholera, przypomniało mi się coś! – mówię uniesionym głosem. – Zgubiłem gdzieś tutaj zegarek, może poszukam go i za chwilę do was dołączę.

– Zegarek? W tych zaroślach już go nie znajdziesz.

– Pewnie masz rację, ale chociaż spróbuję. To pamiątka po moim ojcu i jest dla mnie bardzo ważna – kłamię jak z nut, na co Orlik przytakuje. Pamiątka po ojcu? Gdybym wiedział, kto jest moim ojcem, na dzień dobry dostałby w mordę.

– Jak chcesz, pole z ziemniakami jest jakąś milę stąd, kieruj się na wschód.

– Znajdę was, a jak nie, to usłyszycie mój rozpaczliwy krzyk – mówię żartobliwie, na co faceci także reagują śmiechem.

Kiedy się rozdzielamy, przyspieszam kroku. Muszę znaleźć Cartera, zanim stanie się coś złego. I wtedy w oddali widzę jebaną przeszkodę na mojej drodze. Miller także wyszedł z Edenu...Kurwa...

Carter

Po przedarciu się przez puszczę, wychodzimy na piaszczystą plażę. Byliśmy tutaj z Alex i Sadarem, gdy poszukiwaliśmy Edenu. Nie sadziłem, że tak szybko tutaj wrócę i to w takim towarzystwie. Idę tuż za Noah, trzymając palec na spuście strzelby. I choć lufa jest opuszczona na dół, jest w gotowości. Coś mi tutaj nie pasuje, mam złe przeczucie.

– O świcie, gdy wyprowadzaliśmy Clarka, był spokojny, ale to chory człowiek i musimy sprawdzić, czy nie czai się gdzieś tutaj z planem zemsty.

– Zemsty na mieszkańcach Edenu?

– Tak. Próbował mnie zabić, ale ma żal do wszystkich. Pod koniec każdego tygodnia rybacy przychodzą sprawdzić sieci. Clark zna nasze zwyczaje, a jak już wcześniej mówiłem, moim obowiązkiem jest ochrona mieszkańców.

– Myślisz, że Clark byłby w stanie ich zaatakować? – pytam, choć w duchu go przeklinam. Tak go okaleczył, że próba zaatakowania grupki mężczyzn wydaje się śmieszna, wręcz niemożliwa.

– Nie można lekceważyć szaleńca, nawet jeśli jest w podeszłym wieku.

– Tak, zgadzam się z panem – mówię szczerze, tyle, że nie chodzi mi o Clarka, lecz o niego. Jego lata młodości już minęły, ale nadal jest drapieżnikiem i pozostanie tak, aż do jego ostatniego tchu.

– Wiedziałem, że jesteś bystry Carter, miałem dobre przeczucie co do ciebie – oznajmia, po czym zatrzymuje się i odwraca w moją stronę. Ja także przystaję.

– Zależy mi, aby Eden pozostał bezpieczną twierdzą.

– Ze względu na Alex, prawda?

I znów czuję narastające napięcie w moim ciele, gdy wypowiada imię kobiety, którą kocham.

– Tak, zrobię wszystko, aby nic i nikt jej nie zagrażał.

– Widzę w tobie tę determinację. To godne pochwały.

– Jest dla mnie wszystkim, nie ma rzeczy, której bym dla niej nie zrobił, nawet jeśli tego nie oczekuje.

– Wydaje się być dobrą dziewczyną, choć nieco...zagubioną. Pewnie potrzebuje więcej czasu na zadomowienie się w Edenie niż ty.

– Nigdy nie żyła wśród społeczności, wszystko jest dla niej nowe.

– Nie pochodzicie z tego samego miasta?

– Nie, nie mieszkała w mieście. Dla kobiet to niebezpieczne, zwłaszcza dla młodych.

– No tak, już zapomniałem, jak to jest poza murami Edenu. Świat zwariował, ludzie stali się nieobliczalni.

– Mężczyźni. To oni stali się nieobliczalni, gdy widzą młodą dziewczynę. Są gotowi popełnić zbrodnię, by ją zdobyć. Kierują się swoimi niezaspokojonymi żądzami. Siłą zmuszają do niegodziwych rzeczy. Nie obchodzi ich płacz, błaganie i łzy ofiary. Liczą się tylko oni i to czego chcą. A konsekwencje prawie nigdy ich nie sięgają.

– Prawie? Czyżbyś kiedyś wymierzył komuś karę? Pomściłeś już jakąś zranioną kobietę? – pyta z nonszalancją w głosie, choć między nami narasta napięcie. Patrzę mu prosto w oczy, tylko szum fal rozbrzmiewa wokół nas. Mam wrażenie, że doszliśmy do punktu, gdzie obaj zdajemy sobie sprawę, o co tutaj chodzi. I co zaraz może się wydarzyć.

Nie ma sensu zwlekać, to zakończy się tu i teraz. Unoszę strzelbę do góry i celuję w skurwiela.

– Mam zamiar pomścić niejedną kobietę, a dwie. Matkę Alex i Brie. Wiem, co zrobiłeś, słyszałem twoje przyznanie, gdy torturowałeś Clarka. Przybiłeś jego dłonie do deski, tak jak uczyniłeś to z dziadkiem Alex, a potem zgwałciłeś Belle.

– Belle?

– Nie udawaj, że jej nie pamiętasz. Rozpoznałeś ją na zdjęciu, prawda? Alex nie ma pojęcia kim jesteś i co się wydarzyło z jej matką, ale na szczęście Stanley wyznał mi prawdę o jej pochodzeniu.

– Oczywiście, że pamiętam matkę Alex, była piękna i niewinna. Nie pamiętałem tylko jej imienia. Mało mnie obchodziło – oznajmia z uśmiechem, na co krew wrze w moich żyłach. Bez wypowiadania kolejnego słowa, naciskam na spust. Jednak zamiast wystrzału, rozbrzmiewa głośny śmiech Noah.

– Myślisz, że dałbym ci naładowaną strzelbę? Sądziłem, że jesteś mądrzejszy Carter – mówi zadowolony, po czym unosi swoją broń i celuje we mnie. Opuszczam strzelbę wzdłuż ciała. – Nie miałem pewności czy Alex wie, kim jestem, ale teraz rozwiałeś moje wątpliwości. Skoro dziewczyna nie zna prawdy, to nie muszę jej likwidować. W pewnym sensie, jest moją córką. Krew z krwi. Chyba podoba mi się ta myśl.

– Jesteś popaprańcem, skurwielem, który zasługuje na śmierć w męczarniach.

– Nie zgodzę się z tobą. Bronię Edenu, wiele razy ryzykowałem życie dla mieszkańców i robiłem to szczerze. A że jestem mężczyzną i mam swoje potrzeby to inna sprawa. W końcu za posługę w tym miejscu, też mi się coś od życia należy.

– Brie, córka Clarka była nagrodą za twoją służbę?! Zgwałciłeś ją, a potem zabiłeś, bo coś ci się należało?!

– Byłem przekonany, że się zgodzi. Nie planowałem jej zabijać. Chciałem tylko trochę bliskości. Gdyby nie walczyła, ona także poczułaby przyjemność. Nie było w moim interesie odbierać jej życia. Jednak zaistniałe okoliczności, a także moja błędna ocena sytuacji, zmusiły mnie do tego. Nie było już odwrotu. Nie spodziewam się, że mi przytakniesz. Nie liczę na to, że się jakoś dogadamy.

– Dlatego mnie tutaj zabrałeś? Aby się mnie pozbyć?

– Widząc fotografię w waszym domu, zrozumiałem, że moje życie jest zagrożone. Nie wiedziałem, ile wiecie, ale nie mogłem tak ryzykować. Zbyt długo budowałem pozycję w tym miejscu, aby wszystko zaprzepaścić przez...niespodziewany powrót z przeszłości.

– Może i zbudowałeś sobie w Edenie pozycje, może i faktycznie broniłeś tego miejsca, ale nadal jesteś tym samym człowiekiem, co lata temu. Nic się nie zmieniłeś. Jesteś jak drapieżnik, który w końcu będzie chciał zapolować. Nie zasługujesz na szacunek, na sympatię tych wszystkich ludzi, których rzekomo chronisz. W końcu przejrzą na oczy i osądzą mam nadzieję w najokrutniejszy sposób.

– Nie przewiduję takiego splotu wydarzeń – oznajamia spokojnie, po czym bezczelnie uśmiecha się.

– Zabijesz mnie i co dalej? Jak wytłumaczysz moje zniknięcie?

– Myślałem nad tym. Mógłbym powiedzieć, że po prostu odszedłeś, zmieniłeś zdanie co do zapuszczenia korzeni w Edenie, ale potem stwierdziłem, że jedna osoba w to nie uwierzy i znów sytuacja się skomplikuje. Alex z pewnością drążyłaby temat, a szczerze mówiąc nie chciałbym ją uciszać. Pozostałaby także kwestia waszego nieokiełznanego kumpla, choć on akurat zachowuje się tak, jakby nie chciał dłużej mieć z nami nic do czynienia. Nie jest wiarygodny. A może po twoim zniknięciu zaopiekowałby się skutecznie twoją kobietą? Jest nią zainteresowany prawda?

Chciałbym powiedzieć, że Sadar także nie zostawi w spokoju sprawy mojego nagłego zniknięcia, ale tym samym wystawiłbym go na celowniku. Noah pozbyłby się Sadara, a Alex zostałby zupełnie sama.

– Nikt nie uwierzy w moje dobrowolne zniknięcie. Nawet twoi ludzie. Po co starałbym się dostać do służby, skoro planowałem odejść?

– Masz rację, to kolejny argument, który zmusił mnie do zmiany taktyki. Wymyśliłem zatem coś lepszego, coś bardziej autentycznego. Tego ranka Clark opuścił naszą społeczność i prowadzony zemstą, postanowił się zemścić. I uda mu się Carter. Jednak to ciebie zabije, a nie mnie. Oczywiście nie uda mi się ciebie uratować, ale będę bardzo zaangażowany w odszukanie twojego mordercy, mogę ci to obiecać – oznajmia uroczyście.

Patrzę to raz prosto mu w oczy, to raz w lufę strzelby wycelowaną w moją pierś. Za chwilę naciśnie na spust, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Wprowadzi w życie swój chytry plan i obawiam się, że wszyscy mu uwierzą. Tylko Sadar i Alex nie łykną tej historii, a tym samym będą zagrożeni. Będą kolejnymi do usunięcia. Muszę działać i to natychmiast, liczy się każda sekunda. Unoszę swoje spojrzenie ponad Noah i uchylam lekko usta, jakbym coś dostrzegł w oddali. Nic tam nie ma oprócz piaszczystej plaży, jednak Noah tego nie wie, jest zmuszony się odwrócić. Gdy tego nie robi, dalej udaję, że ktoś nas zauważył. Zatem uśmiecham się i znów kieruję na niego swoje spojrzenie.

– Szkoda, że zapomniałeś o rybakach. Właśnie nas widzą i pewnie zastanawiają się, czemu do mnie celujesz.

Moje słowa w końcu wywołują w nim reakcję.

– To nie dzień połowów... – mówi zgorzkniale, po czym odsuwa się na bok i zerka za siebie. To moja jedyna szansa, na kontrę, więc unoszę nienaładowaną strzelbę, którą od niego otrzymałem i uderzam w lufę wycelowanej we mnie broni. Następnie kolba strzelby, uderzam go w brzuch. To daje mi chwilę, aby wyciągnąć podarunek od Sadara. Zachodzę od tyłu zaskoczonego Noah i przykładam scyzoryk do jego gardła. Próbuje się szamotać, ale gdy czuje, jak ostrze wybija się w delikatną skórę, zatrzymuje swoje ruchy.

– Rzuć broń Noah, nie będzie ci już potrzebna – mówię stanowczo, ale na podkreślenie powagi, przyciskam mocniej nożyk, tym samym robiąc na jego szyi pierwsze cięcie.

– Spokojnie, nie rób niczego pochopnie – prosi, po czym wykonuje moje polecenie i rzuca broń na ziemię. – Nadal możemy się dogadać.

– Dogadać? Przecież taką opcję wykluczyłeś.

Mój głos jest spokojny, choć w środku adrenalina pustoszy całe moje ciało.

– Jeśli mnie zabijesz, osądzą cię, wyrzucą z Edenu. Ciebie i Alex – stwierdza nerwowym głosem. Strach wkradł się do jego umysł i słusznie.

– Podsunąłeś mi świetne rozwiązanie. Przejmę twoje alibi. Chyba się nie obrazisz prawda?

– Popełniasz błąd! Przecież można to jeszcze wyprostować!

– Twoich czynów nie da się usprawiedliwić. Zapłacisz za każdą wyrządzoną przez ciebie krzywdę.

– Widzą w tobie przybłędę, a ja mogę uczynić cię kimś ważnym w Edenie. Potrzebuję swojego następcy, zostaniesz nim Prescott. Obiecuję, że będziesz rządzić tym miejscem.

– Rządzić?

– Tak! – odpowiada żwawo, jakby znalazł na mnie sposób. – Nikt nie podważy twojego słowa, do ciebie będą należeć ostateczne decyzje.

– A co z Rebeką? To ona stoi na czele.

– Tak tylko się jej wydaje. Jest idealna na stanowisko kozła ofiarnego. Jeśli popełnisz błąd, to ona za niego zapłaci, bo oficjalnie to ona sprawuje władzę. Zastanów się Carter, możesz wieść naprawdę wygodne życie. Czy kiedyś miałeś taką możliwość?

– Prawdę mówiąc nie.

– Dzięki mnie, to się zmieni. Nie ma nic lepszego od władzy, uwierz mi.

– Problem w tym, że się mylisz. Jest coś lepszego od władzy. To szacunek do siebie, to miłość do kobiety, która zmienia twoje życie, twoje serce i sposób patrzenia na świat. Żadne stanowisko, które możesz mi zaproponować nie jest ważniejsze od Alex. I od twoich ofiar.

– Carter...

Noah nie kończy zdania, ponieważ wbijam nóż w gardło tego zwyrodnialca i przeciągam po całej szerokości. Rzężąc i krztusząc się własną krwią upada na piasek. Stojąc nad nim, jak na kata przystało, obserwuję, jak wije się z bólu i niemocy na ziemi. To jego ostatnie tchnienia życia i przez chwilę cieszę się, że i on zdaje sobie z tego sprawę. Obraca się na plecy, trzymając dłoń na rozciętej szyi. Patrzy prosto mi w oczy, a następnie kieruje swoje spojrzenie na błękitne niebo. W końcu przestaje się ruszać, umiera.

Odsuwam się od zmarłego, po czym patrzę na scyzoryk, którym zabiłem gwałciciela i mordercę. Myślę o Alex, myślę o Elizabeth. Zabiłem ich ojca.

Biorę zamach i wyrzucam scyzoryk do oceanu. Przed chwilą odczuwałem niesamowitą satysfakcję, że mogłem wymierzyć sprawiedliwość. Pomścić Brie, matkę Alex i Bóg jeden wie kogo jeszcze. Nie wierzę, że to były jego jedyne ofiary, tacy ludzie jak Noah White nie potrafią się powstrzymać od zbrodni. Niszczą wszystko co stanie im na drodze.

A jednak poczucie winy mnie dopada. Nie ze względu na Noah, lecz na siebie. Eden miał być miejscem tak odmiennym od tego co znałem do tej pory i przez chwilę faktycznie w to wierzyłem. Patrzyłem na Alex, która już nie musiała ukrywać swojej tożsamości, która zdobywała nowych przyjaciół, która każdego dnia miała powód, aby się uśmiechnąć.

Nie spodziewałem się, że Eden będzie idealny, aż tak naiwny nie jestem. Aczkolwiek pękła pewna bańka mydlana, w której znalazłem się wraz z Alex.

Alex. Co mam zrobić? Czy mam wyznać prawdę, czy zabrać ją ze sobą do grobu? Czy jeśli zataję przed nią co się stało z White'em i dlaczego, czy moje sumienie do końca mych dni będzie obciążone? Ale co tak naprawdę da jej prawda? Kolejne cierpienie, za siebie, za matkę, za dziadka...

Na samą myśl o człowiek, który leży martwy u mych stóp zrobił, czuję silne konwulsje w żołądku. Pochylam się i spluwam nadmiarem śliny na piasek. Zaraz się porzygam...

– Prescott?!

Znajomy głos rozbrzmiewa z oddali. Kurwa, tylko nie on...

Obracam się w stronę nadchodzącego mężczyzny, który z każdym kolejnym krokiem zdaje sobie sprawę, co się tutaj odchrzaniło. Kiedy rozpoznaje martwego komendanta, unosi swoją broń i celuje we mnie.

– To nie tak jak myślisz Miller...


Zapraszam w piątek na ciąg dalszy :-)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top