Część 65
Kilka dni później
Alex
Byłam przerażona, słysząc na korytarzu ośrodka krzyki kobiety. Wiedziałam, że to normalne, że tak właśnie wygląda ten proces, ale pierwszy raz miałam okazję doświadczyć tego na własne oczy. Kiedy Margot poprosiła mnie, abym weszła do sali, w pierwszym odruchu chciałam uciec w przeciwną stronę. Jednak ostatnie dni pracy w ośrodku były dla mnie ciekawe i bardzo cenne, więc nie chciałam, aby ktoś uznał mnie za nieodpowiednią osobę w tym miejscu. Polubiłam cała kadrę medyczną i bardzo chciałam, aby było to odczucie odwzajemnione. Zatem wzięłam głęboki oddech i wkroczyłam do sali z czystymi ręcznikami.
Młoda kobieta o imieniu Stella, właśnie rodziła swoje pierwsze dziecko. Wyglądała na wykończoną, a zarazem zdeterminowaną. Kolejny raz byłam przerażona, bałam się, że tego nie wytrzyma i modliłam się w duchu, aby ona, jak i jej dziecko były zdrowe.
W końcu urodził się mały chłopiec, który rozpłakał się jeszcze głośniej od swej wyczerpanej matki. Margot po przecięciu pępowiny, położyła maleństwo na piersi matki. Kobieta była niesamowicie szczęśliwa mogąc trzymać swoje dziecko, swojego syna. Cały jej ból i zmęczenie zostały zastąpione czystą miłością. Patrząc na nich, zrozumiałam, że to najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek widziałam.
Przez resztę dnia zaglądałam do Stelli i jej synka, aby upewnić się czy dobrze się czują i czy czegoś nie potrzebują. Po porodzie dołączył do nich Allister, mąż Stelli. Był również wzruszony i uradowany. Tworzyli piękną rodzinę, która od teraz będzie musiała zmierzyć się z nowymi doświadczeniami. Widząc ich uwielbienie do tego małego człowieka, śmiem stwierdzić, że z każdym sobie poradzą.
Wracając do domu, naszła mnie nostalgia. Według Mizu i Hateyi, nigdy nie zostanę mamą, ponieważ nosiłam w sobie wirus. Nigdy nie urodzę dziecka, nigdy nie dam Carterowi potomka. Nigdy nikt nie nazwie mnie mamą. Nigdy nikt nie będzie mnie tak bezwarunkowo kochać. W końcu miłość do partnera jest inna niż ta do dziecka. Tak myślę...
Carter jak co dzień większość dnia spędza wśród strażników. Zdobył ich zaufanie oraz sympatię, z czego bardzo się cieszę. Oboje wkroczyliśmy w nowy etap życia. Wszystko staje się prostsze, normalniejsze, po prostu zwykłe. Czy tego chciałam? Tak. Chciałam tego uczucia bezpieczeństwa, wiary w lepszą przyszłość, życia wśród ludzi, którzy mnie akceptują.
Zanim otworzę drzwi do naszego domu, zatrzymuje mnie głos Grace. Jest mi tutaj najbliższa, przedarła się swoim gadulstwem przez mój mur, który miał mnie chronić.
– Słyszałam, że Stella urodziła. Dziewczynka? Chłopiec? No mów mi tutaj prędko!
– Chłopiec, jest cały i zdrowy.
– To wspaniale. Stella bała się porodu, a z drugiej strony nie mogła się już go doczekać.
– Była bardzo dzielna.
– A co z tobą?
– Ze mną? To nie ja rodziłam, ale przyznam, że trochę się obawiałam wejść do sali, gdy...
– Nie o to pytam. Czy chciałabyś mieć dzieci w przyszłości? Rozmawialiście o tym z Carterem? Czy to jeszcze nie ten etap? Przepraszam, jeśli jestem zbyt wścibska. Powinnam się zamknąć. Powinni zakazać mi rozmawiać z innymi – mówi prędko, jednocześnie nie dając mi możliwości na odpowiedź. Prawda jest jednak taka, że nie chcę odpowiadać na to pytanie. Właśnie przed chwilą rozmyślałam o swojej stracie, choć czy można utracić coś czego się nie miało? – Alex? Coś nie tak?
– Nie, nic mi nie jest – mówię spokojnie, jednocześnie otrząsając się z kolejnego zamyślenia.
– Miałaś taką dziwną minę... ponurą. Jeśli powiedziałam coś nie tak, to proszę, wybacz mi. Nie chciałam sprawiać ci przykrości. Przecież ja nawet niewiele wiem o tobie i twojej przeszłości, a z tego co zrozumiałam, nie miałaś łatwego życia.
– Nie zrobiłaś mi przykrości Grace, to nie tak.
– Gdybyś potrzebowała z kimś porozmawiać, oczywiście masz Cartera, ale może gdybyś chciała pogadać z kimś innym, to pamiętaj, że jestem tutaj dla ciebie. Bardzo cię polubiłam Alex i już dawno nie czułam z kimś takiej więzi. Wiem, że możemy być dobrymi przyjaciółkami.
– Ja też mam takie odczucia Grace i dziękuję, że...jakby to powiedzieć...wzięłaś mnie pod swoje skrzydła. Z początku czułam się dziwnie w Edenie. Nigdy nie przebywałam wśród tylu ludzi, przynajmniej nie bez maski.
– Czułaś się wyobcowana?
– Tak, to chyba dobre stwierdzenie.
– Należysz teraz do naszej społeczności. Oczywiście Carter i Sadar również. Chociaż ten drugi to chyba niezłe ziółko – oznajmia Grace, a na koniec kwituje to uśmieszkiem.
– Faktycznie Sadar jest nieco nieprzewidywalny, ale to dobry człowiek. Można mu zaufać.
– Ty go znasz lepiej, więc wierzę na słowo. Ale przystojniak z niego jest niesamowity. Te ciemne włosy, karnacja i ten błysk w dzikich oczach.
– Dzikich oczach? – pytam rozbawiona, gdy tak określa mojego przyjaciela.
– No proszę cię, chcesz mi powiedzieć, że nie widzisz, jaki ma w sobie magnetyzm?
– Zapewne podoba się wielu kobietom.
– Carter i Sadar byli tematem numer jeden wśród kobiet. Dwa boskie ciacha w naszym Edenie.
– Kobietom podoba się Carter? – pytam, tym razem z mniejszym entuzjazmem.
– Oczywiście, jest męski, cholernie przystojny i taki... solidny. Tak, to słowo idealnie do niego pasuje.
– Czy któraś kobieta...czy Carter...
– O Boże, chyba źle mnie zrozumiałaś. Carter jest wpatrzony tylko w ciebie i uwierz mi, że każda zainteresowana nim mieszkanka jest tego świadoma. To tylko takie babskie ploteczki, pogaduchy o bzdetach. Nie myśl, że ktoś próbuje ci go odebrać. Ten facet zdecydowanie sprawia wrażenie zajętego pod każdym względem.
– Chyba trochę się przestraszyłam, gdy powiedziałaś o tych kobietach.
Grace przygląda mi się uważnie, ale z uśmiechem. Jakby nad czymś myślała.
– Alex?
– Tak?
– Czujesz się niepewnie wśród innych kobiet?
– Nie.
– I nie byłaś teraz zazdrosna o Cartera?
– Nie, chyba nie. Byłam zaskoczona.
– Wiesz co ja widzę?
– Aż boję się zapytać – oznajmiam, na co Grace głośno się śmieje.
– Widzę piękną dziewczynę, która mało w siebie wierzy. Która z jakiś dziwnych przyczyn ma kompleksy. Tyle przeszłaś, a to wymagało odwagi i siły. Powinnaś być pewna siebie.
– A jednak nie do końca tak jest. Nic na to nie poradzę.
– A ja poradzę – mówi stanowczo.
Jestem zaskoczona, nie mam zielonego pojęcia o czym mówi i nie daje mi możliwości, aby zapytać, ponieważ chwyta mnie za dłoń i ciąganie w stronę głównej ulicy.
– Powiesz mi, gdzie mnie prowadzisz?
– To niespodzianka. Zaufaj mi.
***
Kiedy Grace zapukała do drzwi, nie sądziłam, że to Elizabeth nam otworzy.
– Cześć, musisz nam pomóc – mówi Grace, po czym nie czeka na odpowiedź dziewczyna tylko wchodzi do środka jej domu i tym samym mnie także ciągnie za rękę.
– Cześć Elizabeth, przepraszam za zamieszanie, prawdę mówiąc sama nie wiem o co chodzi – tłumaczę, gdy ta zamyka za nami drzwi. Ona również jest zaskoczona naszym najazdem, ale po chwili delikatnie się do mnie uśmiecha.
– Cześć – wita się cicho.
– Tak, tak, cześć, cześć. Elizabeth, jest sprawa. Musimy pomóc tej nieśmiałej kobiecie, aby nabrała pewności siebie – oznajmia poważnie Grace, a ja aż otwieram szerzej oczy, gdy słyszę jej słowa. – Nosisz chyba ten sam rozmiar co Alex, więc dzisiaj jesteś nam niezbędna. Później sama coś jej uszyję. Jednak tego wieczoru, musi olśnić swojego faceta.
– Co muszę? – dopytuję, ale ona nawet nie zwraca na mnie uwagi, choć to całe zamieszanie wywołała z mojego powodu. Patrzy wprost na oniemiałą Elizabeth.
– No proszę, pożycz jej jakąś kieckę. Masz takie ładne, kwieciste. Potem ją wypiorę i oddam nienaruszoną. Ba! Uszyję ci nową, jaką będziesz chciała, a wiesz, że dobra ze mnie krawcowa.
– Ale...
– Wiem, że nie jesteśmy blisko Elizabeth, ale może czas to zmienić. Poza tym Alex potrzebuje przyjaciółek i myślę, że byłoby z nas niezłe trio. Ładne, mądre, konkretne babki z nas, nie? – pyta zadowolona, a gdy nie uzyskuje od nas odpowiedzi, kontynuuje swoje wywody. – No może nad konkretem popracujemy. Ale spójrz, Alex podobnie jak ty, jest nieśmiała, więc na pewno w przyszłości się dogadacie. A do tego czasu ja będę nadrabiać rozmową. Ja nas złączę – oznajmia i na koniec klaszcze w dłonie z szerokim uśmiechem na twarzy. – Więc jak? Masz jakąś fajną sukienkę, która pasowałaby dla naszej nowej przyjaciółki?
Elizabeth kieruje swoje spojrzenie na mnie i ponownie na jej twarzy wypływa delikatny uśmiech. Ja za to mam wrażenie, że zaraz zapadnę się pod ziemię ze wstydu.
– Mam dla ciebie idealną sukienkę.
Jestem zaskoczona słowami Elizabeth. Wiem z opowieści Grace, że stara się być na uboczu, trzyma ludzi na dystans, oprócz swoich małych uczniów, a jednak chce mi podarować sukienkę.
– Nie musisz nic mi dawać. Nawet nie wiedziałam, co zamierza Grace.
– To żaden problem – mówi cicho, po czym zerka na osobę, która wywołała całe to zamieszanie. – Grace ma rację, myślę, że możemy się dogadać.
Elizabeth zaprasza nas do salonu, po czym zaproponowała, że zaparzy dla nas herbatę. Grace rozsiadła się wygodnie na brązowej, skórzanej kanapie, po czym z uśmiechem wpatrywała się we mnie, gdy ja nadal czułam się nieco nieswojo.
– Jesteś szalona – mówię po chwili.
– Nie, jestem twórcza, nie myl tych dwóch pojęć.
– Dobrze, postaram się.
Na moje słowa zaczyna się śmiać, po czym robi skrzywioną minę i wstaje z kanapy. Okazało się, że natura ją wzywa, więc poszła prędko do łazienki, tym samym zostawiając mnie samą w salonie, który wygląda nieco złowieszczo przez powieszone na jednej ścianie poroże zwierząt. Zakładam, że to komendant, jej ojciec kolekcjonuje takie makabryczne pamiątki po polowaniu. Wątpię by delikatna Elizabeth miała z tym coś wspólnego. Odrywam wzrok od biednych, wypchanych głów zwierząt, po czym podchodzę do komody, gdzie są różne ozdobne. Najbardziej wpada mi w oko mała srebrna szkatułka z pięknymi żłobieniami. Ostrożnie chwytam nią, aby bliżej się jej przyjrzeć.
– To prezent od mojej przyjaciółki.
Głos Elizabeth rozbrzmiewa w salonie, przez co wzdrygam się i prawie upuszczam drogocenny podarunek.
– Boże, przepraszam, już odkładam – mówię, po czym dokładnie tak czynię.
– Spokojnie, gdybyś ją upuściła, na pewno nic by się jej nie stało – mówi z uśmiechem, po czym podchodzi do stolika i kładzie na nim tacę z trzeba wypełnionymi herbatą filiżankami.
– Więc Grace się myliła, masz przyjaciółkę.
Elizabeth prostuje się, po czym obraca się w moją stronę. Jej dobry nastrój znikł, a zastąpił go smutek.
– Miałam. To znaczy, ja ją traktowałam jak przyjaciółkę. Jako jedna z niewielu przychodziła do mnie porozmawiać. Widzisz, nie jestem dobra w takich towarzyskich sprawach.
– Ja również nie jestem towarzyska. Dlaczego już nie przychodzi do ciebie? Pokłóciłyście się?
– Nie, nie żyje.
– Przepraszam, nie miałam pojęcia.
– W porządku, to było już jakiś czas temu.
– Mogę zapytać, jak to się stało?
Elizabeth przełyka ślinę, a w jej oczach pojawiają się łzy. Zerkam na jej złączone dłonie. Ściska je mocno, jakby chciała je wykręcić albo jakby nie wiedziała co z nimi począć.
– Została zamordowana.
Słysząc jej słowa, zamieram, a potem zdaję sobie sprawę o kim może mówić. O dziewczynie zabitej poza murami Edenu. O dziewczynie, której ojciec jest w areszcie, ponieważ zaatakował komendanta i oskarżył go o jakąś zbrodnię...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top