Część 60
Carter
Za chwilę dostanę palpitacji serca. Umrę na piaszczystym placu, gdzie największą radochę z władzy mają strażnicy Noah. Zwłaszcza ten Miller ma radochę, gdy próbuję wyrównać oddech po kolejnym okrążeniu.
– Masz już dosyć? – pyta z parszywym uśmieszkiem.
– Absolutnie nie. Dopiero się rozgrzewam – odpowiadam. Chyba mam życzenie śmierci, ale wolę skonać, niż przyznać temu zasrańcowi, że mnie złamał. Może gdybym nie przekopał prawie dwóch ogródków, miałbym więcej sił, ale nie będę mu niczego tłumaczyć. Nie dam mu żadnej satysfakcji.
Oprócz mnie, na poligonie jest jeszcze dziesięciu innych kadetów. Młodzi mężczyźni, a raczej chłopacy, którzy pragną zasilić szeregi wojska White'a.
– No to jeszcze jedno okrążenie Prescott, zanim przejdziemy do kolejnego zadania.
– Tak jest! – mówię głośno, po czym ruszam przed siebie.
Kiedy kończę okrążenie wraz z nowymi towarzyszami, jestem zadowolony widząc ich równie wyczerpanych. Nagle w oddali dostrzegam osobę, której nie spodziewałem się tutaj zobaczyć. Sadar w asyście innego strażnika wkracza na poligon, a w ustach ma źdźbło trawy. Wygląda na wyluzowanego i mało zainteresowanego tym miejscem, więc po chuj tutaj przyszedł.
Gdy tylko Miller ich zauważa, podchodzi do nich i przez chwilę rozmawia ze strażnikiem. Następnie Sadar przytakuje, po czym rusza w moją stronę.
– Co tutaj robisz? – pytam zdziwiony.
– Przemyślałem sobie to co mówiłeś wcześniej. Miałeś rację.
– A mianowicie z czym miałem rację?
– Przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów jeszcze bliżej.
– Niczego takiego nie powiedziałem.
– Ale tak pomyślałeś.
– I kto jest tym wrogiem? Ja czy Noah i jego ludzie?
Sadar nagle szeroko się uśmiecha, po czym bezceremonialnie wzrusza ramionami. Następnie wypluwa źdźbło trawy i ściąga skórzaną kurtkę. Ja już dawno pozbyłem się odzienia klaty, jest zbyt ciepło na taki trening, by być ubranym po uszy.
– Wracamy do ćwiczeń kadeci! Kolejne pięć okrążeni!
– Tylko pięć? – pyta Sadar, a ja parskam śmiechem. Niestety usłyszał go także zasraniec.
– Tylko pięć? No dobrze, to dla ciebie niech będzie dziesięć.
– Spoko.
– No to piętnaście.
– Da się zrobić.
– Dwadzieścia.
– Sadar, przestań – odzywam się, aby mu pomóc, ale tym samym sobie zaszkodziłem, ponieważ jak się okazuje, Miller nie lubi jak ktoś mu się wcina w licytację.
– Dwadzieścia pięć. Prescott będzie ci towarzyszyć. A teraz wykonać! Jeśli usłyszę jeszcze jedno słowo, to zostaniecie na poligonie do jutra!
***
Alex
Zostając sama w domu, nie wiedziałam za bardzo co ze sobą zrobić. Byłam zagubiona, roztrzepana, choć to nie pierwszy raz, gdy znalazłam się w takiej sytuacji. Potrafiłam być sama przez całe dnie, gdy dziadek handlował bądź pomagał chorym mieszkańcom miasta. Wychodził z chatki o świcie, a wracał, gdy słońce zachodziło. Więc dlaczego teraz czuję się tak wyobcowana? Cartera nie ma aż tak długo, aby zaczęła się martwić, a jednak brakuje mi go tutaj. Sadar także się ulotnił Bóg wie, gdzie i nie mam nawet z kim porozmawiać.
Aby zająć czymś myśli, postanawiam przeprać nasze ubrania. Przynajmniej zrobię coś pożytecznego, a nie tylko będę chodzić z kąta w kąt, jak znudzone dziecko.
Pół godziny później, miska jest wypełniona czystymi rzeczami. Dzięki naturalnym środkom czystości, które otrzymaliśmy od Grace, piękny zapach unosi się łazience. Jednak pranie najlepiej pachnie, gdy może wysychać na świeżym powietrzu. Zatem zabieram mokre ubrania i kolejny raz tego dnia wracam do ogrodu. Kładę miskę na stopniu, po czym zastanawiam się, jak zorganizować linki. Prędkim kokiem wracam do domu, po czym zaczynam przeszukiwać szafki kuchenne. Dałabym sobie rękę uciąć, że gdzieś widziałam potrzebne mi narzędzie. W końcu natrafiam na dość spory rulon linki. Zadowolona wracam do ogrodu i montuję linkę wzdłuż naszej małej działki. Między jednym ogrodzeniem, a drugim. To tylko tymczasowe rozwiązanie, zanim posiejemy rośliny, ale na dzisiaj musi wystarczyć. Ważne, że mogę teraz powiesić pranie.
Kiedy kończę, patrzę na swoje małe dzieło. Jestem usatysfakcjonowana, dobrze się spisałam.
Wracam do domu i ponownie czuję, że wpadam w chorą pętla rozmyślania o tym, za ile czasu wróci Carter. Zupełnie jakbym sama nie potrafiła funkcjonować. Mogłabym przecież wyjść, rozejrzeć się po Edenie, poznać nowych ludzi, którzy będą częścią mojego życia. A tymczasem mam wrażenie, jakbym bała się wyjść z tego lawendowego domku. Jakbym nadal się ukrywała. Czy ja naprawdę uzależniłam się od Cartera? Czy zawsze taka byłam?
Biorę głęboki oddech i otwieram drzwi wejściowe. Wychodzę z domku, po czym staję na wąskim chodniku, który rozpościera się wzdłuż całej ulicy. Z oddali widzę, jak ludzie spacerują bądź pracują. Jedni sprzątają wokół swoich domów, drudzy przenoszą jakieś rzeczy, a jeszcze inni rozmawiają. Nagle czuję, jak coś ociera się o moją nogę. Spoglądam na czarnego jak węgiel kota, który także postanawia spojrzeć na mnie Jego zielone oczy są piękne, a gdy miałczy, postanawiam kucnąć i porządnie przywitać się z kolejnym mieszkańcem Edenu. Głaszczę kota, który z zadowolenia mruczy i znów ociera się o mnie.
– Cześć kolego, jestem Alex.
– To Batman.
Oczywiście nie kot mi odpowiedział, tylko Rebeka, która z delikatnym uśmiechem zbliża się do nas. Prostuję się, ale nadal skupiam uwagę na pięknego kota.
– Batman? Od nietoperza?
– Od super bohatera komiksu. Nie słyszałaś o nim?
– Obawiam się, że nie. Wiem, czy są komiksy, czytałam niektóre, gdy byłam dzieckiem, ale nie znam Batmana.
– Tak więc, Batman chronił miasto przed przestępcami. Aby ukryć swoją tożsamość, nosił czarny kostium.
– A ten tutaj Batman także przed czymś chroni miasto? – pytam rozbawiona.
– Zdecydowanie przed myszami, które nieustannie próbują dostać się do magazynów ze zbożami. Batman wraz z innymi dzielnymi kotami, chronią nasze zasoby.
– Więc to kot Grace i Tobiasa?
– Dbają o niego, ale ten kot lubi chadzać własnymi ścieżkami. Prawdę mówiąc pierwszy raz widzę, aby tak do kogoś się przyklejał.
Faktycznie Batman nie odpuszcza, tylko cały czas wije się pomiędzy moimi nogami. To zabawne i bardzo miłe.
– Może jest samotnikiem.
– Tak, zdecydowanie. A co z tobą? Jesteś samotniczką?
To pytanie sprawia, że moja uwaga tym razem skupia się na Rebece.
– Przywykłam do samotności.
– Widziałam Cartera, widziałam nawet Sadara i tak się zastanawiałam, co z tobą. Chciałam zapytać także, jak minęła pierwsza noc w nowym domu? Czy już się zadomowiliście?
– Wszystko jest wspaniałe, nie spodziewałam się takiej gościnności. Sama nawet nie wiem, czego konkretnie się spodziewałam po Edenie.
– Mam nadzieję, że będziecie czuć się tutaj dobrze.
– Z pewnością tak będzie.
– A może chcesz mi towarzyszyć? Muszę zajrzeć do szkoły i porozmawiać z dyrektorem.
– Szkoła?
– Tak, dzieci muszą gdzieś się uczyć.
– Oczywiście, po prostu wszystko tutaj jest inne. Normalne tak naprawdę.
– Rozumiem, że nie miałaś możliwości uczęszczania do żadnej szkoły.
– Nie miałam. Wszystkiego nauczył mnie dziadek. Wiedzę także zdobywałam z książek.
– To dobrze, że miałaś kogoś, kto dbał o twoją edukację.
– Dziadek był lekarzem, nauczył mnie jak robić syropy i lekarstwa z naturalnych składników.
– To wspaniale. Potrzebujemy wyszkolonej kadry lekarskiej.
– Nie nazwałabym się tak...
– Ale możesz się podszkolić. Zakładam, że masz już podstawową wiedzę, a umiejętność zrobienia lekarstw na bazie ziół jest bardzo ważna i praktyczna. Z pewnością w naszym ośrodku przyda się do pomocy osoba z doświadczeniem.
– Byłoby wspaniale, choć prawdę mówiąc nie jestem pewna czy podołam temu zadaniu. Leczenie ludzi jest bardzo odpowiedzialnym zajęciem.
– Zgadza się, ale nie rzucam cię na głęboką wodę. Po prostu małymi kroczkami do przodu. Możesz przyglądać się pracy lekarzy, uczyć się od nich, pomagać im w miarę swoich możliwości. Może spodoba ci się ta praca.
Przytakuję na słowa Rebeki, choć nadal mam wątpliwości. Nie jestem lekarzem jak mój dziadek, nie mam wykształcenia, choć wiele mnie nauczył. Nie mam w sobie tyle pokładów pewności siebie i w swoje umiejętności. Czy jednak powinnam odrzucać taką propozycję? Może faktycznie praca w ośrodku okaże się moim przeznaczeniem w Edenie.
***
Szkoła jest piękna. Kolorowa, jasna i przestronna. Gdy wkroczyliśmy do budynku, akurat zadzwonił dzwonek zwiastujący koniec zajęć na dzisiaj. Dzieciaki szturmem wybiegły z budynku, zadowolone, że mogą resztę dnia przeznaczyć na zabawę. Byłam zachwycona widząc ich uśmiechnięte twarze i kolorowe plecaki, w których trzymają zapewne niezbędne podręczniki przyrządy. Tyle razy czytałam o tym w książkach, ale pierwszy raz mogę zobaczyć uczniów na własne oczy.
Choć byłam podekscytowana, trzymałam się nieco z tyłu za Rebeccą. Nie chciałam rzucać się w oczy, choć wiele dzieciaków na mnie zerkało. Jestem nowa w mieście, więc będę przez jakiś czas budzić zainteresowanie, to zrozumiałe, choć nie zawsze komfortowe. Zwłaszcza, że przez całe życie musiałam być w ukryciu, z dala od ludzi. Nikt nie miał wiedzieć o moim istnieniu. Teraz pewnie ja, Carter i Sadar jesteśmy w centrum zainteresowania. Oby szybko ten stan się zmienił...
Moje rozmyślania przerywa pojawienie się już na pustym korytarzu mężczyzny w szarym garniturze. Jest straszy i ma śmieszne, długie wąsy, ale gdy nas dostrzega, uśmiecha się szeroko, co czyni go momentalnie bardziej przystępnym w odbiorze. Wita się najpierw z Rebeccą, po czym skupia uwagę na mnie.
– To musi być nasza nowa mieszkanka. Nazywam się Richard Grajewsky. Jestem dyrektorem szkoły podstawowej.
– Bardzo mi miło. Alex Adams.
Mężczyzna wyciąga w moją stronę rękę, aby się ze mną przywitać. Nieśmiało podaję dłoń i lekko ściskam. Nadal jestem wszystkim onieśmielona, muszę sprawiać wrażenie nieudolnej sierotki.
– Mnie również miło. Jak podoba ci się szkoła?
– Jest piękna. Dzieciaki muszą się w niej dobrze czuć.
– Mam nadzieję, choć przyznaję, że zdarzają się nam niezłe ancymony. Przez niektóre ich wybryki, osiwiałem przedwcześnie. Jednak dzieci to dzieci, muszą się gdzieś wyszumieć – oznajmia z uśmiechem, na co przytakuję. Następnie Richard patrzy na Rebeccę. – Musimy porozmawiać, jest kilka rzeczy, których brakuje w szkole i chciałbym, abyś je uwzględniła przy kolejnej wyprawie.
Wyprawie? Jakiej wyprawie? Rebeka jakby czytała w moich myślach, spogląda na mnie i tłumaczy o co chodzi.
– Co jakiś czas organizujemy wyprawę do pobliskich miejscowości, aby zdobyć przydatne nam rzeczy. Świat może zrobił się jednym, wielkim bałaganem, ale nadal można znaleźć coś pożytecznego.
– Przede wszystkim papier. Dzieciaki potrzebują mnóstwa papieru – dodaje dyrektor szkoły, na co Rebeka uśmiecha się.
– Może porozmawiajmy w twoim gabinecie. Pokażesz mi całą listę, dobrze?
– Oczywiście.
– Alex, czy mogę zostawić cię samą? Poradzisz sobie?
– Tak, nie ma problemu. Mogę rozejrzeć się po szkole?
– Tak, budynek jest do twojej dyspozycji – potwierdza Richard. Chwilę później, oboje znikają za drzwiami gabinetu mężczyzny.
Tak, jak zapowiedziałam, postanawiam rozejrzeć się po szkole. Po wyjściu uczniów wręcz wygląda na opustoszałą. Wchodzę po schodach na pierwsze piętro i od razu w oczy rzuca mi się ogromna tablica, na której znajdują się przyczepione pineskami rysunki dzieci. Z uśmiechem przyglądam się malowidłom przedstawiające zwierzęta, przedmioty i scenki z życia wzięte. To mi przypomina, jak bardzo brakuje mi szkicowania. Może po wyprawie, będę mogła dostać kilka kartek i ołówek. Byłoby wspaniale.
Moją uwagę od rysunków odwraca cicha melodia dobiegająca z końca korytarza. Nie miałam wielu okazji słyszeć muzykę, dlatego nie mogę się powstrzymać i postanawiam sprawdzić skąd dobiega. Ostatnie drzwi są lekko uchylone, a gdy się zbliżam do niech melodia staje się coraz głośniejsza. Zaglądam przez otwór, aby sprawdzić co się dzieje w sali. Zauważam kobietę siedzącą przy fortepianie. Nie wiem, jak nazywa się ta melodia. Może to ona ja stworzyła. Wiem tylko, że jest piękna i sprawia, że czuję się spokojniejsza.
Niechcący popycham odrobinę skrzydło drzwi, przez co rozbrzmiewa ciche trzeszczenie. Kobieta odrywa palce od klawiszy, po czym obraca się na siedzisku, aby spojrzeć kto zakłócił jej grę. Młoda dziewczyna o blond włosach upiętych w długi warkocz, wygląda na równie zaskoczona moją obecnością. Prawdę mówiąc mam ochotę uciec, ale nie powinnam zachowywać się jak dzikus. Dlatego otwieram szerzej drzwi i z uśmiechem wchodzę do środka.
– Przepraszam, że ci przeszkodziłam. Nazywam się Alex Adams i niedawno zamieszkałam w Edenie. Rebeka właśnie pokazywała mi szkołę, ale musiała porozmawiać z dyrektorem... – mówię szybko, jakbym w jednym zdaniu chciała wytłumaczyć moje skradanie. – Usłyszałam muzykę i byłam ciekawa, kto...
– Nazywam się Elizabeth – przedstawia się, po czym wstaje z krzesełka wyściełanego bordową poduszką i robi krok w moją stronę. Dzięki temu mogę zobaczyć jak pięknie wygląda w delikatnej, kwiecistej sukni, która prawie sięga jej do kostek. Ma także jasno kremowe buty z małymi kokardkami. Wygląda tak dziewczęco, po prostu pięknie. – Słyszałam o nowych mieszkańcach.
– Pracujesz tutaj?
– Tak, jestem nauczycielką muzyki i plastyki.
– Twoja gra na fortepianie...to było wspaniałe. Nigdy nie słyszałam na żywo, jak ktoś gra.
– Dziękuję – mówi nieśmiało, po czym znów obdarowuje mnie delikatnym uśmiechem. – Jak ci się podoba w Edenie?
– Jest to zdecydowanie coś nowego, coś innego.
– Lepszego?
Przez chwilę zastanawiam się na jej pytaniem. Czy jest to lepsze życie? Pod wieloma względami tak. Jednak w moich myślach pojawia się dziadek i ciężko mi zignorować te wszystkie lata, które razem spędziliśmy. Bywały ciężkie chwile, ale także i piękne. Gdyby tylko był tutaj ze mną, miałabym wszystko czego mogłabym zamarzyć. Coraz bardziej upewniam się w przekonaniu, że szczęśliwe miejsce do życia tworzą ludzie, a nie lokalizacja. Czy jest to lepsze miejsce?
– Mam nadzieję, że tak – odpowiadam w końcu na pytanie Elizabeth.
– Też miałam nadzieję...
Jej odpowiedź mnie zaskakuje, ale zanim zdążę ją zapytać co miała na myśli, do sali wkracza Rebeka.
– Witaj Elizabeth, jak się miewasz?
– Dobrze, dziękuję Rebecco.
– Widzę, że poznałyście się już. Alex chciała zwiedzić szkołę, zobaczyć, gdzie dzieciaki się kształcą. Elizabeth jest bardzo uzdolnioną artystką. Jej gra na fortepianie jest wręcz ukojeniem.
Dziewczyna znów wygląda na zawstydzoną, a jej brak odpowiedzi, potwierdza moje przypuszczenia. Mnie jednak coś tutaj nie pasuje. Wydaje się być nieśmiała, ale martwi mnie jej wcześniejsza odpowiedź. A może już sama sobie coś wmawiam? Szukam czegoś, co nie istnieje?
Tak czy inaczej, nie mam okazji dłużej rozmawiać z Elizabeth, ponieważ Rebeka postanawia pokazać mi resztę budynku. Dziewczyna nie dołącza do nas, tylko uśmiecha się na pożegnanie. Zanim wyjdę z Sali, spoglądam na nią jeszcze raz. Ponownie zasiadła przed fortepian, ale zamiast grać, patrzy tylko na klawisze.
***
Carter
Uradowany, że w końcu zobaczę Alex i przy okazji odpocznę, wkraczam do domu i od razu wołam imię dziewczyny. Jednak nie uzyskuję odpowiedzi i od razu zaczynam się martwić. Fakt, zostawiłem ją na dłużej niż się spodziewałem, ale jak mogłem przewidzieć, że komendant White od razu rzuci mnie na poligon, by jego podwładni mogli maltretować mnie podczas ćwiczeń. Zaglądam do każdego pomieszczenia, aż w końcu docieram do tylnych drzwi, które prowadzą na ogród. Gdy okazują się lekko uchylone, jestem przekonany, że Alex tam właśnie musi być. I faktycznie znajduję ją w ogrodzie. Odwrócona plecami do mnie, nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności. Alex kuca i coś mówi pod nosem. Nagle zauważam co robi. Głaska czarnego kota, który wręcz z miłością patrzy na nią.
– Mamy lokatora? – pytam, na co dziewczyna szybko się prostuje, po czym odwraca się w moją stronę.
– Przestraszyłeś mnie. Nie słyszałam, jak wchodzisz do domu.
– Wołałem cię, ale chyba ktoś skradł twoją całą uwagę – mówię z uśmiechem, po czym podchodzę do swojej dziewczyny. Składam całusa na jej ustach, przez co jej twarz również promienieje szczęściem. – Co to za sierściuch?
– Nie mów tak na Batmana.
– Batman? Tak ma na imię?
– Tak, jakiś problem?
– Wiesz, kim był Batman?
– Tak, super bohaterem, który bronił swojego miasta.
– I ten Batman też broni swoje miasto?
– Oczywiście, poluje na myszy, aby nie zjadły wszystkie zapasy żywności.
– Hmm coś w tym jest...
Alex znów uśmiecha się, a mnie ten widok zwyczajnie rozczula. Boże, zrobiłem się jak ciepłe kluchy. Już nawet nie pamiętam, kiedy byłem taki podatny na czyiś uśmiech. Umieszczam dłonie na jej policzkach, po czym pochylam się i znów sięgam po jej słodkie usta. Alex zarzuca ręce na mój kark, jednocześnie odwzajemniając pocałunek. Nie mogę się nią nasycić, jest dla mnie jak narkotyk, jak iluzja stworzona przez Stanleya, bez której co niektórzy nie mogli żyć.
– Długo cię nie było – mówi, gdy w końcu udaje się jej odkleić ode mnie.
– Byłem na komisariacie, a potem na poligonie.
– Na poligonie?
– Miałem niezły trening. White chyba chciał mnie zniechęcić do wstąpienia do armii.
– Naprawdę chcesz zostać strażnikiem? To niebezpieczne. Będziesz narażać swoje życie...
Nagle Alex przerywa swoją wypowiedź, po czym lekko się uśmiecha. Chyba zdała sobie sprawę, co właśnie powiedziała.
– Cały czas narażałem życie. Tak to wyglądało poza murami Edenu. Tutaj nawet jako strażnik będę bardziej bezpieczny, niż poza jego okręgiem.
– To prawda, ale jednak będę się o ciebie bała. Jeśli ktoś zaatakuje Eden, będziesz pierwszy który będzie walczyć.
– Nie będę sam Alex.
– Tak, wiem, są inni strażnicy...
– Sadar też będzie na pierwszej linii.
– Co? Jak to?
– Także chce dołączyć do zespołu White'a.
– Sadar? Nasz Sadar?
– To nie jest mój Sadar – mówię z udawaną obrazą.
– Wiesz o co mi chodzi. Przecież Sadar nie popierał twojego pomysłu.
– Zmienił zdanie jak widać.
– Dlaczego?
– A kto wie, co mu siedzi w tej łepetynie. Może doszedł do takich samych wniosków co ja.
– Czyli?
– Warto wiedzieć, co się tutaj dzieje. A będąc strażnikiem, będę miał dostęp do wielu informacji. Przynajmniej tych związanych z bezpieczeństwem. A propos bezpieczeństwa – mówię, po czym dotykam jej podbródka, aby skupiła na mnie szczególną uwagę. – Zamykaj drzwi, gdy mnie nie ma.
– Ale przecież jesteśmy w Edenie, jesteśmy bezpieczni.
– Zamykaj drzwi. Nawet nie usłyszałaś, jak wchodziłem.
– Carter...
– Proszę, będę czuć się lepiej, wiedząc, że nikt się tutaj nie dostanie nieproszony.
– Myślisz, że może być tutaj niebezpiecznie?
– Nie twierdzę tego, ale ludzie są różni. Może komuś coś odwalić i tragedia gotowa.
– Rebeka zapewniała, że...
– Nie znamy Rebeki, nie znamy tych ludzi, dlatego nie ufam im w stu procentach. Pamiętaj, tam, gdzie są ludzie, tam mogą pojawić się problemy. Nikt nie jest święty, nawet mieszkańcy Edenu.
– Dobrze, będę zamykać drzwi. Czy to sprawi, że przestaniesz się martwić?
– Na pewno poczuję się lepiej, a czy przestanę się martwić, to raczej niemożliwe. Nie w zupełności.
– Potrafię sobie poradzić, nie jestem aż taką łamagą.
– Nigdy tak nie twierdziłem. Ba, kilka razy to ty nas uratowałaś.
– Więc dlaczego się o mnie ciągle zamartwiasz?
– Z bardzo prostej przyczyny. Kocham cię. A gdy się kogoś kocha, to jest najważniejszą osobą w życiu. Myśli się o niej, dba się o nią i jednocześnie martwi. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś cię skrzywdził. Ty także boisz się o mnie, gdy pomyślisz, że zostanę strażnikiem prawda?
– Prawda – potwierdza z ciężkim westchnieniem.
– Sama widzisz, zamartwianie się jest całkiem naturalne.
Tym razem to Alex inicjuje pocałunek, jakby chciała podziękować mi za to, że się o nią troszczę. Nie musi tego robić, jak już powiedziałem, przychodzi mi to naturalnie. W końcu mam kogoś o kogo mogę dbać i kto dba również o mnie. To miła odmiana po tych wszystkich latach w pojedynkę. Jakby życie nabrało nowego sensu, o wiele bardziej znaczącego. Już nie liczę się tylko ja, teraz na pierwszym miejscu jest moja Alex. I podoba mi się taki stan rzeczy.
– Co robimy z dzisiejszą imprezą? – pyta, nadal mocno przyciśnięta do mojego ciała.
– Chcesz w niej uczestniczyć? Bo jeśli nie, to możemy znów wieczór spędzić we dwójkę.
– We trójkę, nie zapominaj o Sadarze – mówi, a gdy chcę już zaprotestować, przykłada palec do moich ust, abym nie zdążył wydobyć z siebie słowa. – Obiecałeś, że nie zostawimy go w tyle. Tworzymy zespół.
Alex robi błagalne spojrzenie, a ja postanawiam w końcu dojść do słowa. Zatem lekko gryzę ją w palec, na co marszczy zabawnie brwi i w efekcie odsuwa dłoń od mojej twarzy.
– Chciałem powiedzieć, że Sadar zdecydowanie wybiera się na imprezę studencką. Powiedział, że to może być bardzo rzadka okazja, aby wypić coś mocniejszego. Przynajmniej ma nadzieję, że w Edenie mają mocniejsze trunki.
– Aha, nie pomyślałam o tym, że ma plany.
– Sadar to człowiek, który chadza własnymi ścieżkami, tak jak twój kot Batman.
Kieruje swoje spojrzenie na kota, który właśnie ociera się o moją nogę. Alex również na niego patrzy, po czym na jej twarzy wypływa uroczy uśmiech, sprawiając, że w jej policzkach pojawiają się małe dziurki.
– Polubił cię – mówi, patrząc tym razem na mnie.
– Tylko się ociera, jak to kot.
– Rebeka powiedziała, że Batman to samotnik i nigdy nie był taki przyjacielski wobec ludzi.
– Czy to znaczy, że ten super bohater zostaje z nami?
– Jeśli zechce, to zostanie.
– Podobnie jak Sadar, jeśli zechce tu zostać, to zostanie.
– Nie porównuj go do kota, to niewłaściwe.
– Dlaczego? – pytam rozbawiony. – Czarne włosy, nieokiełznany, wręcz nieco dziki, lubi polować...
– Po porostu już...zamilcz – mówi, jednocześnie przerywając moją wypowiedź, przez zakrycie dłonią moich ust.
Przytakuję zatem głową na znak zgody z jej zdaniem. Kiedy odsuwa dłoń, postanawiam słusznie ją ocenić.
– Zaczęłaś się rządzić i to bardzo.
– Ale jak facet rządzi to jest dobrze?
– Nie chcę rządzić, ale zdecydowanie chcę, aby było dobrze – mówię z uśmieszkiem, po czym moje dłonie lądują na jej pupie. Lekko je ściskam, aby dobrze zrozumiała moje insynuacje. – Chcę, aby było ci zajebiście dobrze. Pod każdym względem, w każdej pozycji.
– Carter...
– Weźmy razem kąpiel, a potem zastanowimy się, czy warto nam wychodzić z domu.
***
Alex
Owinięta w ręcznik patrzę na swoje odbicie w lustrze. Po wspólnej kąpieli, która obfitowała nie tylko w higieniczne czynności, ale także te bardziej podniecające, Carter wyszedł z łazienki, aby zrobić nam coś do picia. Moje twarz jest zarumieniona nie tylko po ciepłej wodzie, ale także po niesamowitym seksie. To co robi ze mną Carter jest nie do opisania. Najmniejszym dotykiem pobudza nie tylko moje ciało, ale i wyobraźnię. Jestem coraz śmielsza w naszych poczynaniach i podoba mi się to, jak teraz się przy nim czuję. Jak kobieta, która jest pożądana i sama również niezwykle pożąda. Nie sądziłam, że to uczucie może być tak pochłaniające.
Wychodzę z łazienki i idę do naszej wspólnej sypialni. Następnie otwieram szafę, w której ułożyłam wszystkie nasze rzeczy. Nie ma ich zbyt wiele, wręcz powiedziałabym, że nasze zasoby są znikome. Wyciągam spodnie dresowe, które nosiłam podczas podróży. Potem sięgam po sweter. Po ubraniu się, znów spoglądam na siebie w odbiciu lustra. Mimo iż nie ukrywam już swojej twarzy, nadal wyglądam na chłopaka, który nosi zbyt duże ubrania. Przesuwam dłonią po moich krótkich włosach, myśląc o tym, jak pięknie wyglądała Elizabeth w długim warkoczu i zwiewnej sukience. Chciałabym prezentować się tak jak ona. Kobieco, uroczo, zjawiskowo. Na tę chwilę, jestem mało atrakcyjna.
– Urosną. – Odwracam się w stronę Cartera, który stoi oparty o framugę drzwi. – Oczywiście, jeśli tego chcesz Alex.
– Nigdy nie miałam długich włosów. Kiedyś chciałam zapuścić, ale dziadek kategorycznie zabronił.
– Miał powody.
– Wiem, nie chciałam narzekać. Jego zasady miały sens, chroniły mnie.
– Tutaj możesz decydować o swoim wyglądzie.
– A ty chciałbyś, abym miała dłuższe włosy?
Carter marszczy brwi, a jego mina wyraża dziwny grymas niezadowolenia. Nie rozumiem, o co mu chodzi. Powiedziałam coś nie tak?
Chwilę później podchodzi do mnie, a ręce krzyżuje przy klacie, jakby miał mnie zaraz zrugać.
– To twoje włosy i ty decydujesz, czy będą krótkie czy długie.
– Ale chodziło mi to, czy bym ci się podobała w innej wersji, bardziej...
– Bardziej co?
– Bardziej kobiecej.
– Jesteś kobieca.
– Przez większość czasu myślałeś, że jestem chuderlawym chłopakiem.
– Bo za niego uchodziłaś. Cholera nie widziałem twojej twarzy ani nie słyszałem twojego głosu. Nawet dłonie miałaś zakryte. Co miałem myśleć?
– Nie denerwuj się, nie miałam nic złego na myśli.
– Uważasz, że jesteś mało kobieca?
– W takim wydaniu... – mówię, po czym wskazuję dłońmi na mój ubiór, a raczej na całą moją postawę. – Tutejsze kobiety są piękne.
– Ty jesteś piękna.
– Mają sukienki, uczesane włosy...
– Jesteś piękniejsza.
– Nie da się ich pomylić z chłopakiem...
– Bądź już cicho.
– Słucham? – pytam zaskoczona, gdy praktycznie każe mi się zamknąć.
– Gadasz głupoty. Kobiecość to nie tylko sukienki, długie włosy i co tam jeszcze noszą mieszkanki Edenu. Niczego ci nie brakuje Alex. Nawet jeśli nic nie zmienisz w swoim wyglądzie, to dla mnie jak najbardziej w porządku.
– Pamiętam, jak patrzyłeś na mnie, gdy założyłam sukienkę Hateyi.
– Byłem zaskoczony, pierwszy raz widziałem cię w takim wydaniu. Ale czy nie widzisz, jak zawsze na ciebie patrzę?
– Widzę Carter, ale...
– Zmieniłabyś coś we mnie?
– Co takiego?
– Czy zmieniłabyś coś w moim wyglądzie? Mam mieć dłuższe włosy? Mam schudnąć? A może przybrać na wadze? Mam ubierać się inaczej?
– Nie! Oczywiście, że nie!
– Czyli odpowiada ci to jak wyglądam?
– Tak.
– Więc dlaczego nie wierzysz, gdy ja mówię, że nic bym w tobie nie zmienił? Czy dałem ci coś do zrozumienia, że mi nie odpowiada?
– Nie, nigdy tego nie zrobiłeś.
– Czy jak cię dotykam... – mówi przeciągle, po czym faktycznie mnie dotyka. Umieszcza dłoń na moim karku i pieszczotliwe kreśli kółka kciukiem na mojej szyi. – ...czujesz, jak bardzo tego pragnę?
– Tak.
– Więc dlaczego miałbym chcieć coś zmieniać?
– Sama nie wiem.
– A ja wiem. Nic nie zmieniaj, jeśli sama tego nie chcesz. Mnie się wszystko w tobie podoba.
Carter na potwierdzenie swoich słów składa czuły pocałunek na moich ustach. Następnie ujmuje moją dłoń i razem wychodzimy z domu, aby zobaczyć, jak wygląda uroczystość na cześć absolwentów w Edenie. Prawdę mówiąc nawet nie wiem co to oznacza...
A na imprezkę w Edenie zapraszam w poniedziałek. Czyjaś pięść pójdzie w ruch...
Do zobaczenia w komentarzach :-)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top