Część 6
Kilka tygodni później
Alex
Wyciągam z kurnika jajka, które mam zamiar usmażyć na śniadanie. Dziadek zbiera nieopodal zioła, które za chwilę przestaną kwitnąć ze względu na coraz bardziej pogarszającą się pogodę. Musimy zrobić zapasy na zbliżającą się zimę, aby mieć nie tylko co włożyć do garnka, ale także czym handlować. A propos handlowania.
Dziadek zgodnie z umową wyprodukował większą porcję iluzji, którą Carter miał sprzedać w sąsiadującym mieście. Dzięki temu Kenton, wcześniejszy dystrybutor dziadka nie miałby pojęcia o ich małym układzie. Przybył do naszej chatki po towar, ale nie został na obiedzie. Jedynie wypił szybko herbatę, która zdecydowanie mu smakowała, po czym wyszedł. Byłam zawiedziona faktem, iż tym razem nie został na dłużej. Chciałam dowiedzieć się więcej o świecie, od którego zostałam odgrodzona. Nieoczekiwanie stał się dla mnie źródłem nowej wiedzy. Wiedzy, której nie zawsze udzielał mi mój opiekun. Wchłaniałam każde słowo przez niego wypowiedziane, czekałam na nowe opowieści, anegdoty i fakty z jego życia. Zawsze byłam tylko ja i dziadek, a teraz miałam okazję poznać kogoś nowego. Kogoś, kto nie jest ze mną spokrewniony.
Przyznaję, że często o nim myślę. Zastanawiam się co teraz robi, z kim rozmawia i jakie przeciwności losu stanęły na jego drodze. Mam tylko nadzieję, że nie spotkała go żadna krzywda. Nigdy byśmy się nie dowiedzieli co mu się przytrafiło. A to nasuwa mi kolejne przemyślenia. Co, jeśli nasz oszukał? Zabrał tyle towaru, ile mógł udźwignąć, po czym wyruszył w poszukiwaniu lepszego życia. Zarobi na iluzji, a my będziemy stratni. Choć nie pochwalam działalności dziadka, nie mogę zignorować faktu, iż to dzięki niej mamy najpotrzebniejsze rzeczy. Oby Carter Prescott nie okazał się nikczemnym człowiekiem, o których tak często mówił dziadek.
Wracając do chatki, patrzę na ścieżkę, która prowadzi do głębi lasu. Za każdym razem, gdy jestem na zewnątrz nie mogę się powstrzymać i kieruję w tamtą stronę swoje oczy. Jakbym siłą umysłu miała przyciągnąć Cartera. Nagle pojawiłby się na horyzoncie, a mnie zalałaby ulga.
Chcę wierzyć w niego, wierzyć w jego dobre intencje. Był bardzo przekonywujący, gdy przedstawiał plan dziadkowi. Ale co ja wiem o ludziach? Przeważnie słyszę o nich tylko złe rzeczy i tak naprawdę jestem skazana na pewnego rodzaju naiwność.
Moją największą przyjemnością oprócz rysowania, jest czytanie książek. To wymyśleni bohaterowie są moimi przyjaciółmi, którzy zawsze poprawiają mi humor. Dziadek postarał się, abym miała sporą kolekcję niesamowitych historii. W moje ręce pewnego dnia trafiła opowieść miłosna. Nie wiem, na ile znał ją dziadek, ale kiedy pierwszy raz przeczytałam scenę, w której bohaterowie oddają się swojej namiętności, poczułam się krępowana, jakby coś skręcało mnie w żołądku. Byłam gówniarą i to był pierwszy raz, kiedy miałam styczność z taką tematyką. Odłożyłam książkę, ale już po kilku dniach wróciłam do niej, napędzana ciekawością. Z czasem sceny miłosne stały się moimi ulubionymi. Czekałam na pocałunek postaci, jak na kolejny oddech. Rozczulało mnie, gdy wyznawali sobie miłość i lojalność do końca swych dni.
Dużo rozmyślałam o tym, jak moje życie będzie wyglądać. Wyobraźnia pobudzona książkami sprawiła, że zaczęłam marzyć o własnej rodzinie. Liczyłam chyba na rycerza na białym koniu, który pojawi się znikąd i okaże się godny mej miłości. Jednak za każdym razem, gdy dziadek wracał sfatygowany po wizycie w mieście i obdarowywał mnie strzępkami informacji, jak to mężczyźni postradali zmysły i zatopili się w swej nikczemności, moje marzenia przekształcały się w złudzenia. W naiwną fantazję, która nie spełni się w prawdziwym życiu.
I choć pojawił się mężczyzna znikąd, nie traktuję go jak wyśnionego rycerza. Carter Prescott jest szorstki w swych wypowiedziach i zachowaniu. Jednak przyznaję, że spodobało mi się, jak pomógł dziadkowi usiąść na kanapie, gdy ten ponownie męczył się kaszlem. Kaszlem, który nie chce odejść. Ostatnio w koszu na pranie, odnalazłam zakrwawioną chusteczkę. Dziadek nie mówi o swoim stanie zdrowia i nie musi. Widzę co się dzieje. Traci siły, apetyt i sprawność. Stara się udawać, że wszystko jest w porządku, ale mam oczy. Dlatego próbuję sama wszystko ogarnąć w domu i wokół niego. Dziadek tylko chodzi na spacery i zbiera potrzebne rośliny do stworzenia syropów oraz maści. Staram się za każdym razem chodzić razem z nim, aby go pilnować. Jednak on często nakazuje mi zając się czymś innym, a tak naprawdę chce abym dała mu święty spokój. To on zawsze zajmował się mną i chyba nie jest mu łatwo przyjąć do wiadomości, iż role właśnie się odwracają. Męska duma potrafi być nieznośna, ale cóż mogę na to poradzić.
Wchodzę do chatki, odkładam tuzin jajek na kuchenkę, po czym ponownie opuszczam dom. Idę w stronę, gdzie udał się dziadek. Po kilku minutach odnajduję go schylonego nad ziemią. Urywa lubczyk, który jest idealną przyprawą do zup. Podchodzę bliżej i również zbieram zioła.
– To ostatnie gałązki. Jest już za zimno.
– Ususzymy to co zostało i będziemy porcjować.
– Tak, tak zrobimy Alex.
Dziadek uśmiecha się do mnie, po czym dotyka mojego ramienia i lekko ściska dla otuchy. Razem wracamy do domu. Gdy tylko zamykam szczelnie drzwi, ściągam kominiarkę i powieszam ją na haku tuż obok strzelby. Następnie wchodzę do przedsionka kuchennego i postanawiam zaparzyć nam herbatę. Stary czajnik z wodą, którą wcześnie przyniosłam ze studni, stawiam na kuchence kaflowej, po czym rozpalam w ogień w małym piecyku.
W chatce robi się coraz zimniej, więc podobną czynność wykonuję w kominku w izbie. Dziadek zmęczony siedzi przy stole i obserwuje moje poczynania. Wiem, że sam chciałby robić te wszystkie czynności jak kiedyś, ale zdrowie i wiek już mu na to nie pozwala.
Ja natomiast odnajduję dziwną przyjemność zajmowaniem się tak przyziemnymi czynnościami. Przynajmniej mam zajęcie i nie rozmyślam ciągle o tym, co będzie dalej z nami.
***
Wieczorem postanowiliśmy z dziadkiem zaznać trochę rozrywki. Wyciągnęliśmy karty, po czym zaczął się turniej pokera. Co prawda jest nas tylko dwójka, ale i tak emocji jest nie miara. Dziadek ma jak zawsze twarz pokerzysty, a ja jestem jak otwarta księga, z której można wszystko wyczytać. Przegrywam prawie za każdym razem, ale widząc zadowolonego dziadka z sukcesu, nie mam nic przeciwko takiemu stanu rzeczy.
W izbie rozbrzmiewa dźwięk trzaskających okiennic, które mimo umocowania i tak poruszają się na wskutek szalejącej na zewnątrz zawieruchy. Nagle słyszę coś jeszcze oprócz stukania drewnianych płyt o framugi okien.
– Słyszałeś dziadku? Czy to było pukanie do drzwi? – pytam, jednocześnie zerkając na owe wejście.
– To wiatr, pewnie jakaś gałąź uderzyła o drzwi. Nikt w taką pogodę nie wybiera się na spacery po lesie. Grajmy dalej kochanie.
Jednak zamiast wracać do gry, nadal spoglądam na zaryglowane wejść. Ponownie rozbrzmiewa ten sam dźwięk i momentalnie wstaję ze swojego krzesła. Dziadek tym razem nie lekceważy pukania.
Podchodzę do drzwi, po czym zakładam kominiarkę i chwytam za strzelbę. Dziadzio natomiast podchodzi do okna i zerka na małą szparę między okiennicą, a ścianą domu. To nasz mały wizjer na taras.
– Wi... – przerywam wypowiedź, gdy dziadek przykłada palec wskazujący do ust, na znak abym się nie odzywała. Szalejąca wichura pewnie i tak zagłusza wszystko co się dzieje w środku chatki, ale kwestie bezpieczeństwa nie podlegają dyskusji.
Następnie czekam, aż dziadek odsunie się od okna i podejdzie bliżej mnie.
– To Carter. Odsuń się, otworzę drzwi.
Zaskoczona, a zarazem uradowana odsuwam się do tyłu i tradycyjnie wymierzam strzelbę w stronę drzwi, które otwiera dziadek. Nie chodzi o Cartera, a o osoby, które mogły go zmusić do przekazania mu informacji na temat miejsca zamieszkania doktora Adamsa. Z tego co wywnioskowałam ten cały Kenton, z którym współpracował nie tylko dziadek, ale i także Carter, to zwykła szuja, pragnąca wzbogacić się na innych. Istnieje także możliwość, że ktoś mógł go śledzić, chociaż w takich warunkach pogodowych byłoby to niemalże niemożliwe.
Dziadek otwiera drzwi, po czym do środka wchodzi Carter, ubrany jak zwykle w tę samą kurtkę skórzaną. To nie okrycie na taką pogodę. Czy nie ma kurtki przeciwdeszczowej? I co robi o tak późnej porze.
– Kurwa, co za pogoda! – mówi wściekły, po czym ściąga z ramienia worek i kładzie go na podłogę. Następnie przesuwa dłonią po włosach, aby zebrać nadmiar wody. Jest cały przemoczony i zdecydowanie wychłodzony. W końcu kieruje wzrok na mnie, a raczej na strzelbę. – Jak zawsze miło cię widzieć Alex.
Nie wiem, czy mówił to ze złości na mnie za to, że kolejny raz trzymam go na muszce, czy jest po prostu poirytowany trudem dotarcia do naszego domu. Opuszczam broń dopiero, kiedy dziadek zamyka drzwi na wszystkie spusty.
– Dlaczego wybrałeś się w taką pogodę? – pyta dziadek, po czym idzie w stronę kuchni, pewnie, aby zaparzyć dla Cartera ciepły napój.
– Kiedy wyruszyłem, te kilka chmur na niebie nie zwiastowały takiej ulewy. Uwierz mi doktorku, że gdybym wiedział jaki to będzie zajebisty spacer, poczekałbym do rana.
Carter ściąga przemoczoną kurtkę, następnie wiesza ją na krześle i podchodzi do kominka, w którym palą się kłody drewna. Ku mojemu zaskoczeniu, ściąga także bluzę, a potem podkoszulek. Jak oniemiała patrzę na jego odsłonięte plecy, które są szerokie i umięśnione. Kuca przy kominku i wyciąga w stronę dłonie, by się rozgrzać.
– Co robisz?! – pyta nagle niezadowolony dziadek, który kładzie kubek z herbatą na stole i czeka na odpowiedź Cartera. Ten obraca lekko głowę i jego mina jest bezcenna. Jakby nie wiedział w czym problem. No tak, nie wie.
– Nie mogę siedzieć w mokrych ciuchach. Nie mam zamiaru nabawić się zapalenia płuc.
– Nie możesz się tutaj rozbierać.
– Daj spokój doktorku, chłopak raczej się nie zgorszy, prawda? – pyta prześmiewczo, więc nie mogę teraz zrobić nic innego, jak przytaknąć mu na zgodę. – Widzisz doktorku? Wszystko w porządku.
Dziadek kieruje na mnie swój wzrok i jest to ten bez aprobaty. Jednak ja postanawiam nic z tym nie zrobić, przecież nie mogę się odezwać, prawda?
Odkładam strzelbę na jej miejsce, po czym wchodzę w głąb izby. Wtedy ponownie Carter postanawia mnie zaskoczyć. Ściąga swoje dżinsowe spodnie i razem z pozostałym ciuchami, kładzie je na krześle, które musiał wcześniej przysunąć do kominka. Jego ciężkie buty leżą także blisko ognia. Pozostał w samych slipkach, a mnie momentalnie pieką policzki od zawstydzenia.
Dziadek mamrocze coś pod nosem, po czym idzie do przedsionka w kuchni i jak mniema szuka dla niego jakiś swoich rzeczy na przebranie.
Ja natomiast stoję, jak słup soli i patrzę na rozebranego mężczyznę, który ogrzewa się przy kominku. Ponownie przykuca i wyciąga w stronę płomieni ręce. Jego ramiona oraz plecy naprężają się pod wpływem takiej pozycji i każdy wyrzeźbiony mięsień staje się cholernie widoczny. Od razu w mojej głowie pojawiają się opisy zamieszczone w książkach miłosnych. Narrator miał rację. To niesamowity widok, zwłaszcza gdy jest pierwszym w twoim życiu.
Dopiero później, po pierwszej fascynacji, zauważam na jego ciele blizny. Wiem, że walczy dla zarobku i zakładam, że to przez swój fach jego ciało zostało naznaczone na zawsze. Z jednej strony robi mi się żal widząc znamiona przemocy, z drugiej jest w nich coś pociągającego, męskiego. Cholera! Muszę się ogarnąć, co za bzdurne myśli mnie nawiedzają!
Dziadek wraca do izby i jak przypuszczałam niesie ze sobą stertę ciuchów. Następnie podaje je zaskoczonemu Carterowi i odchodzi od niego. Siada przy stole, po czym patrząc na naszego gościa, czeka aż zrobi użytek z podarowanego mu odzienia.
W izbie rozbrzmiewa parsknięcie śmiechu Prescotta, ale wykonuje nieme polecenie właściciela domu, w którym się schronił.
Po ubraniu spodni, jego mina się wykrzywia, gdy zdaje sobie sprawę, że nogawki są zdecydowanie za krótkie. Jednak nie odzywa się ani słowem, tylko ubiera szarą koszulkę z długimi rękawami i kilkoma guzikami przy kołnierzu. Nie zapina ich, więc nadal mam choć mały widok na lekko owłosioną klatę Cartera.
Przyzwoicie zasłonięty rusza w moją stronę. Mam ochotę cofnąć się do tyłu, nie wiedząc jaki ma zamiar z tą zaciętą miną, ale powstrzymuję się, gdy sięga po worek, który leżał niedaleko od miejsca, gdzie stoję. Następnie kładzie go na stole, aby dziadek miał dobry widok.
– Wszystkie rzeczy z listy, które od was dostałem plus coś gratis.
Zaciekawiona bonusem, również podchodzę do stołu. Przez chwilę szuka czegoś w worku, po czym wyciąga kolorowy prostokąt. Już mam się odezwać, kiedy uprzedza mnie dziadek i całe szczęście, bo przyznaję, że prawie się zapomniałam.
– To czekolada?
– Tak, to jak mam nadzieję, zajebiście dobra czekolada.
– Jeszcze ją robią?
– W małych ilościach, ale udało mi się ją zdobyć na poczet nowych interesów.
Carter podaje dziadkowi czekoladę, a gdy staruszek trzyma tabliczkę w dłoni, odwija nieco pozłotko, przysuwa smakołyki do nosa i wącha. Uśmiecha się szeroko, po czym patrzy na mnie.
– To niesamowite... – mówi przeciągle, nadal się uśmiechając.
– Mówiłem, że ze mną nie zginiesz. Mam coś jeszcze – oznajmia, po czym ponownie zagląda do worka. Chwilę później kładzie na stole dwie baterie alkaliczne.
– Chłopcze, nie mamy sprzętu na baterie. Lata temu zrezygnowałem z latarki, kiedy nie mogłem zdobyć tych małych cudeniek. Lepiej będzie, jak zabierzesz je do miasta i wymienisz na coś co ci się przyda. Na przykład na jedzenie, idzie zima, będzie coraz trudniej o świeże produkty – mówi dziadek, po czym wstaje z krzesła i zabiera worek, by pochować zdobyte przez Cartera rzeczy.
Carter także wstaje z krzesła i przygląda się dziadkowi, który stoi plecami do nas w części kuchennej. Wkrótce potem, sięga po dwie baterie i podchodzi do mnie. Pochyla się lekko, aby wyszeptać.
– Do walkmana. Już dostałem kiedyś pyszne jedzenie.
Po wypowiedzeniu tych słów, sięga po moją dłoń i umieszcza na jej środku baterie. Następnie zamyka ja w pięść, dając mi znać, abym nie pokazywała tego dziadkowi. Kiedy odsuwa się ode mnie, nieśmiało zerkam na niego. Powrócił do swojego miejsca, by raczyć się ciepłą herbatą, którą jak to kiedyś powiedział uwielbia.
Wsuwam do kieszeni bluzy baterie podarowane przez Cartera i uśmiecham się szeroko. Nie widzi tego ze względu na kominiarkę, ale chyba się domyśla, jak wielką radość mi podarował.
***
Nastała noc, a wraz nią jeszcze większa ulewa. Carter był uziemiony w naszej chatce, nawet jeśli dziadkowi to nie odpowiadało. Wiem, że jego niezadowolenie jest wywołane moją obecnością, cholernie boi się, że nasza tajemnica zostanie odkryta. Z drugiej strony to dobry człowiek i nie wyobrażam sobie tego, aby teraz wyrzucił go na zewnątrz. W takim wypadku posłał naszemu gościowi na podłodze, po czym kazał mi iść do swojego pokoju. Szybko do mnie dołączył, aby dać mi nowe instrukcje działania. Kazał zamknąć drzwi na klucz, a potem wręczył ostry nóż, który służył mu od lat do skórowania zwierzyny leśnej. Pod żadnym pozorem nie miałam się odzywać i schodzić na dół, nawet jeśli zachciałoby mi się siku. Nasza łazienka znajduje się na dole, więc w razie potrzeby miałam skorzystać z wiadra.
Chciałabym mu powiedzieć, że przesadza i Carter udowodnił już, że można mu zaufać, ale sama nie byłam co do tego przekonana. W końcu wszystko mogło się zmienić, gdy odkryłby, iż jestem kobietą. Chyba nie mam ochoty sprawdzać czarnego scenariusza, którym straszy mnie od dawana dziadek. Istnieje szansa, że jest on wielce prawdopodobny, więc nie mam zamiaru ryzykować, tylko dlatego, że obdarzyłam go sympatią.
W nocy nie mogłam spać. Myślałam o tym, jak dotknął mojej dłoni. Mimo, że przez ulewę, jego była nadal chłodna, czułam, jak robi mi się ciepło pod wpływem tego krótkiego dotyku. Wspominam także jego ciało i zastanawiam się, jakie by to było uczucie móc się do niego przytulić. Nawet nie chodzi mi o seks, nie sądzę bym była na to gotowa i kiepsko znam Cartera, ale takie zwykłe objęcie to byłoby coś!
***
Carter
O świcie opuściłem chatkę Adamsów. Pożegnałem się jednak tylko ze Stanleyem, ponieważ Alex jeszcze spał w swoim pokoju na poddaszu. Umówiłem się z doktorkiem na kolejną transzę towaru i już za kilka dni, ponownie zawitam w ich progach, aby dostarczyć składniki iluzji.
Wichura zrobiła spustoszenie w lesie, który i tak nigdy nie był łatwy w przedostaniu się do domu na odludziu. Gałęzie leżały dosłownie wszędzie, nawet kilka młodych drzew upadło na ziemię, tworząc naturalną przeszkodę dla mojego marszu.
Zajęło mi więcej czasu dotarcie do miasta niż zazwyczaj. Ale kiedy w końcu usiadłem na swoim łóżku, odczułem błogość. Spanie na podłodze nie wpływa dobrze na plecy a koc, który miałam niewiele mi pomógł. Aczkolwiek nie mam na co narzekać. Równie dobrze, mogli mnie wyrzucić na zbity pysk. Fakt, że robimy razem interesy nie oznacza, że muszą się o mnie martwić. To ja wyruszyłem podczas niepewnej pogody i sam byłby sobie winien, gdybym musiał wracać do siebie w coraz bardziej pogarszającej się aurze.
Zmęczony niewygodnym spaniem w nocy, długim i trudnym spacerem, czuję, jak moje powieki same zaczynają się zamykać. Już prawie odpływam w krainę snu, gdy do mojego mieszkania ktoś puka.
– Lori, wróć później! – krzyczę, po czym przekręcam się na drugi bok. Kolejny raz rozbrzmiewa natarczywe pukanie.
Chcąc nie chcąc, wstaję z łóżka, po czym mozolnym krokiem podchodzę do drzwi. Kiedy widzę mój marny zamek, od razu przypomina mi się spore uzbrojenie w domu Stanleya. Chyba także muszę zainwestować w nowe zabezpieczenia, ludzie głodują, więc i włamań do mieszkań w poszukiwaniu pożywienia będzie coraz więcej.
Zanim jednak przekręcę zamek, zerkam przez wizjer, by sprawdzić kto czeka po drugiej stronie.
– Kurwa... –mówię cicho, widząc Kentona.
Nie mogę udać, że nie ma mnie w domu, w końcu przed chwilą krzyczałem, będąc przekonanym, że to Lori postanowiła mnie nawiedzić po mojej kilku tygodniowej nieobecności.
Otwieram drzwi, po czym wpuszczam uśmiechniętego Kentona. Wchodzi jak do siebie, dostojnie i jak na mój gust zbyt pewny siebie. Chociaż jestem prawie pewny, że niedaleko są jego prywatni ochroniarze. Taki człowiek jak on budzi respekt przed innymi rzezimieszkami, ale zawsze może trafić się jakiś samobójca, który postanowi obrabować nieźle ubranego faceta.
– Co cię do mnie sprowadza Kenton?
– Dawno cię nie widziałem, a zbliża się noc walki.
– A propos walk. Myślę o zrezygnowaniu, jestem coraz starszy i...
– Nie opowiadaj takich głupot i nawet nie myśl o rezygnacji. Chłopcze jesteś najlepszym zawodnikiem, jakiego kiedykolwiek miałem – mówi nadal z optymizmem, a mnie jest coraz mniej do śmiechu.
– Znajdziesz młodszego i silniejszego. Poza tym zdarzało mi się przegrywać.
– Och te małe potknięcia każdemu się zdarzają, nawet najlepszemu zawodnikowi. Dzięki smaku porażki, doceniamy smak zwycięstwa. To moja dewiza życiowa.
– Porażka podczas walki oznacza połamane kości i niesamowity ból. Nie może być moją dewizą życiową.
– Nigdy nie byłeś tak poturbowany, aby o własnych siłach nie opuścić pub, więc chyba nie było tak źle.
Słysząc jego słowa, zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, że on wszystko zrobi i powie, aby wyszło na jego. On musi mieć ostatnie słowo, nawet jeśli dotyczy to mojego życia oraz zdrowia.
– Tak, jak powiedziałem, chcę zrezygnować, skończyć z walkami.
– I z czego będziesz żyć? – pyta już poważnie, a po jego dobrym humorze momentalnie nie ma śladu.
– Coś wymyślę, nie żyję przecież z samych walk.
– Czy to próba negocjacji? Udajesz, że chcesz zrezygnować, aby uzyskać ode mnie więcej fantów? Myślę, że dobrze dbałem o ciebie przez te wszystkie lata – mówi niezadowolony, po czym prycha i rozgląda się po moim skromnym mieszkaniu. – Praktycznie wszystkie rzeczy, które masz, zawdzięczasz mnie.
– Zawdzięczam wygranym walkom, na których także zarabiałeś.
Kenton ponownie kieruje na mnie swoje przenikliwe spojrzenie. Nie mogę jednak całe życie być zależny od tego, czy uda mi się skutecznie obić komuś mordę. To nie jest plan na przyszłość.
– Więc rezygnujesz...
– Tak, mam nadzieję, że nie będziesz żywić do mnie urazu.
– Nie, oczywiście, że nie. Przecież nie mogę cię zmusić, prawda? – pyta przeciągle, po czym na jego twarzy wypływa krzywy uśmieszek. Nie wróży to nic dobrego. – A skoro już tutaj jestem, może ciebie zapytam.
– O co?
– Zniknąłeś na kilka tygodni i to samo stało się z doktorem Stanleyem. Masz coś z tym wspólnego?
– Ja? Oczywiście, że nie.
– Nie widuję go. Moi chłopcy pytali na mieście i nie ma śladu po staruszku.
– Ostatni raz widziałem go u ciebie w gabinecie, kiedy przyszedłem odebrać nagrodę.
– Tak, tak, pamiętam...
– Nie wyglądał dobrze, zmizerniał. Może umarł, w końcu to już starszy człowiek.
– Wszystko możliwe, a nie wiesz czasem, gdzie dokładnie mieszka? Wiem, że za miastem, ale nic, poza tym.
– Nie mam zielonego pojęcia. Nigdy nie mówił.
– Nawet wtedy, kiedy leczył twoją matkę? Nie powiedział, gdzie znajduje się jego dom? Bo przecież gdzieś musi mieszkać.
– Nigdy nie pisnął słówkiem. Pewnie bał się, że ktoś go obrabuje, w końcu produkuje lekarstwa i inne specyfiki.
– Właśnie o te specyfiki mi chodzi. Liczyłem, że podzieli się swoją recepturą, w taki czy inny sposób.
Słowa Kentona są cholernie jasne. Jeśli Stanley po dobroci nie zgodziłby się podać swój przepis na iluzję, wyciągnął by z niego te informacje siłą. Już ja wiem, jak lubi męczyć swoich przeciwników. Nie zawahałby się torturować doktorka, tylko po to, aby go do czegoś zmusić. Pewnie sam widzi, że staruszek jest w coraz gorszej formie i z obawy, że zejdzie przedwcześnie z tego świata, skłoniło Kentona do zmiany ich umowy. Kiedy tylko dowie się, jak produkować narkotyk, doktorek nie będzie mu już do niczego potrzebny.
– Jeśli go spotkam, dam ci znać ze względu na lata naszej owocnej współpracy – oznajmiam optymistycznie, na co Kenton nieco zamyślony, tylko przytakuje.
Następnie rusza w stronę wyjścia, po czym ostatni raz obraca się w moją stronę i mówi:
– Mam nadzieję, że zmienisz zdanie co do walk w moim pubie. Pamiętaj, że dbam tylko o moich przyjaciół.
Kenton opuszcza mieszkanie, a ja oddycham z ulgą. Jego jawna groźba na pożegnanie, zmusza mnie do poważnego zastanowienia się nad tym, czy nadal mogę pozostać w mieście, gdzie ewidentnie on rozdaje karty. Może przeprowadzę się do sąsiadującej miejscowości, tam mogę się osiedlić. Tylko co Adamsami? Podróże bez pojazdu byłyby niezwykle męczące i ryzykowne, a wątpię by chcieli się przeprowadzić.
Nawet gdybym miał recepturę iluzji, której tak pragnie Kenton, to nie wiedziałby co z nią zrobić. Nigdy nie przeprowadziłem żadnego eksperymentu, nie mam nic wspólnego z chemikaliami. Co innego je załatwić, a co innego się nimi posługiwać.
Tak, czy inaczej, po wizycie Kentona i jego pytań na temat Stanleya, muszę na jakiś czas zaniechać wędrówek do chatki w lesie. Nie zdziwiłbym się, gdyby Kenton puścił za mną ogon. Nie zrobię tego Adamsom.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top