Część 59


Alex

Praca w ogrodzie była długa i wyczerpująca. Może fakt, iż przez ostatnie kilka tygodni nie odżywialiśmy się zbyt dobrze i wartościowo, wpłynęło na naszą kondycję. Przynajmniej tak było w moim przypadku. Szybko się męczyłam i czułam, że nie jestem w stanie pracować cały dzień, tak jak bywało to w przeszłości. Carter natomiast nie odpuścił. Przekopał cały ogród, nawet postanowił pomóc Sadarowi, co bardzo mnie zaskoczyło. Oczywiście nie zrobił tego z uśmiechem na twarzy, ale przecież liczy się gest. Ja w tym czasie postanowiłam przygotować dla naszej trójki obiad. Tym razem przyrządziłam zupę warzywną z kaszą jęczmienną. Póki co nie mamy żadnego mięsa, więc musimy zadowalać się koszernymi potrawami.

Wszyscy jedliśmy w ciszy, nawet Sadar tym razem nie prowokował Cartera. Jak widać ciężka praca sprawia, że głupoty odchodzą w niepamięć. Zwyczajnie nie ma się na nie siły.

Carter jak o poranku, chciał zebrać naczynia po posiłku, ale tym razem kategorycznie mu zabroniłam. To on odwalił najwięcej pracy tego dnia i teraz należy mu się odpoczynek. Poza tym te kilka talerzy to żadna robota.

Sadar wstał, podziękował jeszcze raz za obiad i ruszył w stronę wyjścia, mówiąc, że koniecznie musi się wykąpać, bo zaczyna cuchnąć potem. I wtedy ktoś zapukał do naszych drzwi. Sadar był najbliżej, więc to on je otworzył. Okazało się, że czekał za nimi młody mężczyzna ubrany całkiem elegancko. Jasne, materiałowe spodnie, błękitna koszula z podwiniętymi rękawami do łokci, a jego włosy były wręcz idealnie przystrzyżone.

Wraz z Carterem podchodzimy do Sadara, który wnikliwie przygląda się uśmiechniętemu mężczyźnie.

– Dzień dobry. Nazywam się Jack Harris i...

– Harris? Tak samo jak przywódczyni Edenu? – dopytuje Sadara, jednocześnie przerywając powitanie młodego mężczyzny.

– Dokładnie. Rebeka to moja matka.

Nie wiem dlaczego, ale jestem zaskoczona. Może przez fakt, iż Rebeka nie wygląda na matkę dojrzałego faceta, albo to, że podczas oprowadzania nas po Edenie, nie wspomniała, że ma syna.

– Przyszedłeś na zwiady Harris? – kolejny raz pyta Sadar.

– Przestań – mówię stanowczo, patrząc na przyjaciela, a potem zwracam uwagę na nieco zbitego z tropu Jacka. – Proszę, nie zwracaj uwagi na Sadara. On lubi czasami powiedzieć coś niewłaściwego. Ja jestem Alex, a to Carter. Bardzo nam miło cię poznać – oznajmiam z uśmiechem, bo w końcu tak wypada, prawda?

– Mnie również miło. Przepraszam, że dopiero teraz się z wami witam. Zazwyczaj towarzyszę matce w takich momentach, choć przyznaję, że już dawno nie mieliśmy nowych przybyszów. Chciałem nie tylko wam się przedstawić, ale także zaprosić na dzisiejszą fiestę.

– Szykuje się imprezka? – pyta Sadar.

– Można tak powiedzieć. Świętujemy ukończenie szkoły najstarszych absolwentów. Będzie potańcówka, dobre jedzenie i świetna okazja, aby lepiej się poznać. Przyznaję, że mieszkańcy są was ciekawi.

– Tak, obserwują nas z bezpiecznej odległości – dodaje tym razem swoje trzy grosze Carter. A jemu co nie pasuje w Jacku, że ma taką poważną minę?

– Dlatego ważne jest, abyśmy wszyscy razem się zintegrowali na zabawie w uczeniu zakończenia studiów.

– Można tutaj studiować? – pytam tym razem ja. Zakładałam, że może być w takim miejscu szkoła dla dzieciaków, ale nie sądziłam, że w grę wchodzi także szkoła wyższa.

– Oczywiście, wręcz jest to konieczne. Świat zmaga się z poważnymi problemami i tylko wykształcone nowe pokolenie może zaradzić zbliżającymi się problemami.

– Jakimi problemami? – pyta Carter.

Jack uśmiecha się nieznacznie, po czym prostuje się i znów przybiera optymistyczny nastrój.

– Przyjdzie jeszcze czas, aby o wszystkim porozmawiać. Teraz nie musicie się o nic martwić.

– I właśnie w tym momencie przypominasz mi swoją matkę. Mówisz dyplomatycznie i wymijająco – stwierdza Sadar, na co Carter przytakuje.

Oszaleję zaraz, co oni wyprawiają? Rozumiem ciekawość, rozumiem potrzebę zrozumienia co się dzieje w Edenie i dlaczego, ale można zdobyć takową wiedzę w bardziej kulturalny sposób. Tak, by nikt się nie zraził do nas na samym wstępie.

– Tak czy inaczej, mam nadzieję, że do nas dołączycie. Serdecznie zapraszamy.

– Dziękujemy – odpowiadam, na co Jack tym razem uśmiecha się szczerze. Gdy chce już odejść, zatrzymuje go Carter.

– Czy możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę Noah?

– Komendanta Noah White'a?

– Tak, chciałem z nim porozmawiać na temat dołączenia do grupy strażników.

– W takim razie zaprowadzę cię do niego.

Carter zanim wyjdzie z domu, dotyka mojego ramienia, po czym lekko go ściska.

– Niedługo wrócę. Sadar, zostań z nią proszę.

Zanim któreś z nas odpowie, Carter opuszcza budynek i idzie za Jackiem. Nie pozostaje mi nic innego, jak zamknąć za nimi drzwi i ponownie zaprosić Sadara do kuchni.

– Masz ochotę na herbatę?

– Mam ochotę na mocnego drinka. Nie dali wam czasem jakiegoś alkoholu na powitanie?

– Nie, przykro mi – mówię rozbawiona.

– Cholera, może na tej imprezie będzie można się jakoś zresetować. – Kręcę karcąco głową, po czym idę w stronę kuchni. Tuż za mną podąża Sadara, która kilka minut później wcale nie odmawia świeżo zaparzonej herbaty z rumianku. – Jaki masz plan na dzisiaj? Oczywiście oprócz szalonej imprezy studenckiej?

– Nie wiem, czy pójdę na tę imprezę. Może zostanę w domu.

– Dlaczego? Myślałem, że spodobało ci się zaproszenie synalka dyktatorki.

– Nie mów tak o niej, nie znasz jej.

– Ty też jej nie znasz Alex. A z doświadczenia wiem, że jeśli coś wydaje się na pierwszy rzut oka idealne, to wcale takie nie jest. Prędzej czy później znajdziemy wady tej społeczności. Ja wolę zrobić to prędzej niż później.

– W pewnym sensie masz rację.

– Ja zawsze mam rację, zapamiętaj – mówi, po czym puszcza mi oczko.

– Carter pewnie by się z tym nie zgodził.

– Carter może nie mówi tego na głos, ale też nie wierzy w tę idyllę.

– Nigdy nie myślałam o Edenie jak o idylli. Po prostu miałam nadzieję, że tutaj można względnie normalnie żyć. Bez maski, bez strachu, że za chwilę ktoś mnie zaatakuje.

Sadar przytakuje z poważną miną, już nie śmieszkuje, gdy mówię o swoich motywach dotyczących przybycia do tego miejsce. On także chciał zobaczyć Eden, więc powinien mnie zrozumieć.

– Więc czemu chcesz się zabunkrować w tym lawendowym domku? Dlaczego izolujesz się od mieszkańców?

– Nie izoluję. Po prostu...przyzwyczajam się do nowych warunków. Ty i Carter mieszkaliście w mieście, może nie funkcjonowało jak Eden, ale było to życie w społeczności. Ja miałam tylko dziadka i naszą chatkę w domu.

– Jeszcze raz przepraszam cię za spalenie...

– Przestań mnie przepraszać, już ci wybaczyłam. Oczywiście to co zrobiliście było straszne, ale nie chcę już do tego wracać.

– I tak mi wstyd.

– Wiesz, może gdybyście tego nie zrobili, nigdy nie udałabym się w podróż do Edenu. Może bym stchórzyła, może zostałabym tam na zawsze. Sama w chatce w lesie. Umarłabym i nikt by o tym nie wiedział. Z nikim bym się nie zaprzyjaźniła i nigdy bym...

– I nigdy byś się nie zakochała? – dokańcza za mnie Sadar, gdy urywam swoją wypowiedź.

– Tak. Nigdy bym się nie zakochała.

– Byłaś odizolowana od świata, a i tak znalazłaś swoją miłość. Ja miałem kontakt z ludźmi, a wyszła z tego tylko jedna, wielka lipa.

– Może tutaj kogoś poznasz, masz szanse na nowe życie. O to chodziło, prawda? – pytam, a gdy nie odpowiada, postanawiam poruszyć temat związany z jego zachowaniem. – Powiedz mi Sadar, dlaczego zachowujesz się teraz jakbyś miał gdzieś to miejsce? Jakbyś nie planował tutaj zostać? Chyba nie chcesz...odejść?

– Tęskniłabyś za mną? – pyta z uśmieszkiem, na co teatralnie przewracam na niego oczami.

– Bardzo, a tak na poważnie, dlaczego wszystko negujesz? Jesteś wręcz złośliwy. Przecież chciałeś tutaj dotrzeć, tak samo jak my.

– Może po prostu chciałem zdobyć dziewczynę, a skoro mi się nie udało, Eden przestał być atrakcyjny – mówi tym razem poważnie, ale i tak po chwili na jego twarzy wypływa krzywy uśmieszek. Jakby chciał zamaskować prawdziwe emocje, prawdziwe motywy swojego zachowania. On zwyczajnie próbuje zmienić temat.

– Nieprawda, tu wcale nie chodziło o mnie.

– Nieprawda? To chyba ja wiem najlepiej co mną kieruje koleżanko.

– Ale zostawiłeś swoich ludzi w Midland, nie wiedząc, że jestem dziewczyną. Iluzja także nie była dla ciebie już osiągalna. Wszystkiego dowiedziałeś się z mojego notatnika, którego oszczędziłeś. Ba! Zabrałeś go ze sobą.

– I co z tego?

– A to z tego, że przekonały cię moje słowa o Edenie, a raczej moje przypuszczenia. Przyznaj, że miałeś nadzieję, że tutaj będzie inaczej. Że zostawisz przemoc za sobą. – Sadar przez chwilę milczy, a na jego twarzy już nie ma śladu po uśmiechu. Może niepotrzebnie zaczynałam ten temat. Może powinnam zostawić go w spokoju. – Przepraszam, to nie moja sprawa, nie musimy o tym rozmawiać.

– Robiłem w przeszłości okropne rzeczy, a spalenie twojego domu to pikuś w porównaniu do tego, co potrafiłem uczynić, aby osiągnąć swój cel. Znasz mnie z tej łagodniejszej strony Alex, ale gdybym musiał walczyć, nie spodobałoby ci się to co sobą reprezentuję.

– Nie jesteś zły do szpiku kości, nigdy w to nie uwierzę.

– Masz rację, nie jestem zły do szpiku kości, ale też nie jestem szlachetnym facetem, który w życiu kieruje się uczciwością. Oni w końcu to dostrzegą.

– Oni? Mieszkańcy Edenu?

– Tak, wtedy będą chcieli się mnie pozbyć.

– Nie pozwolimy na to z Carterem. Jesteśmy ekipą, trzymamy się razem.

– Tak bardzo chciałaś się tutaj dostać i popełniłabyś gigantyczny błąd, gdybyś stanęła za mną w razie problemów. Nie przekreślaj swoich marzeń o normalnym życiu bez strachu, bez kominiarki na tej ładnej buźce, tylko dlatego, że tutaj nie pasuję.

– Ale masz szansę na nowe życie, możesz zacząć wszystko od nowa.

– Teoretycznie tak. Ale co mam powiedzieć, gdy ludzie zaczną wypytywać o przeszłość. Ty powiesz, że mieszkałaś z dziadkiem w lesie. Carter był bokserem i paserem. A ja? Przywódca gangu motocyklowego, który właśnie stacjonuje w Midland? Najemnikiem? Specem od brudnej roboty? Co mam im powiedzieć Alex?

Nie myślałam o tym, jak ludzie będą nas postrzegać, gdy poznają w końcu naszą historię. Sadar ma rację. Zarówno ja jak i Carter nie mamy czego się wstydzić. On natomiast ma niechlubną przeszłość. Przeszłość, przez którą mogą go źle postrzegać. Może budzić niepokój wśród mieszkańców, a to nie jest zbyt dobry początek.

– Powiesz prawdę. Powiesz, że nie chcesz dłużej tkwić w chorym świecie, gdzie nie ma miejsca na współczucie i bezinteresowność. Że chcesz szansy na nowe życie.

– Wiesz co lubię najbardziej w tobie? – pyta z delikatnym uśmiechem. – Mimo iż przeszłaś przez wiele w życiu, nadal widzisz przede wszystkim dobro w ludziach. Masz wiarę, a to rzadkość w dzisiejszych czasach.

– To chyba dobrze...

– Czasem dobrze, czasem źle.

Carter

Jack zaprowadził mnie na komisariat. Gdybym wiedział, że akurat tam jest ten cały Noah, nie prosiłbym o towarzystwo. Dzięki Rebece, już wiem, gdzie się on znajduje. A tak musiałem całą drogę słuchać paplaniny tego młodzika. No dobra, nie jest wiele młodszy ode mnie, ale jest jakiś taki wymuskany, odrealniony. Nie przetrwałby tygodnia poza murami Edenu, tak przypuszczam.

Jak najszybciej podziękowałem mu za pomoc, a potem się pożegnałem. Wkroczyłem na komisariat, który okazał się większy niż się spodziewałem. Od razu zauważył mnie strażnik, który prędkim krokiem do mnie podszedł.

– W jakiej sprawie Prescott?

– Znasz już moje nazwisko? – pytam zaskoczony.

– Wszyscy strażnicy znają. Musimy wiedzieć z kim mamy do czynienia.

– I jakie wnioski? Z kim macie do czynienia?

– To się jeszcze okaże. O co chodzi? – pyta stanowczo, a we mnie już zaczyna się gotować, choć staram się tego nie okazywać.

– Chciałem porozmawiać z komendantem White' em.

– A o czym chciałeś ze mną porozmawiać?

Pytanie pada zza moich pleców, więc się odwracam i staję naprzeciw Noah, który popija coś z porcelanowego kubka.

– Chciałem zapytać o służbę w waszej jednostce.

– Chcesz zostać strażnikiem? – pyta prześmiewczo. Kolejny raz muszę trzymać swoje emocje na wodzy. Nie mogę ich zrazić do siebie, inaczej nigdy mnie nie dopuszczą do swoich spraw.

– Rebeka powiedziała, że każdy mieszkaniec Edenu musi znaleźć dla siebie konstruktywne zajęcie i pomyślałem o obronie murów.

– Nie przyjmujemy każdego, kto się zgłasza. To zbyt odpowiedzialne zajęcie.

– Jestem młody, silny, potrafię obchodzić się z bronią i byłem bokserem.

– Bokserem? Chyba ulicznym zawadiaką.

– Nie walczyłem na ulicy, tylko na arenie.

– Pewnie w jakieś spelunie.

– Tak zarabiałem i byłem w tym niezły. Chyba o to chodzi w stróżowaniu, aby potrafić walczyć i bronić tego miasta, prawda?

– Tak, ale nie tylko dobre warunki fizyczne są ważne w tym zawodzie.

– Jakie jeszcze muszę spełnić warunki, aby dostać etat?

– Przede wszystkim ufamy sobie, musimy, bo nigdy nie wiadomo co może czekać nas w przyszłości. Lojalność, posłuszeństwo, hierarchia to podstawy w wojsku – oznajmia dumnie Noah, po czym robi krok naprzód w moją stronę. – Potrafisz wykonywać rozkazy, bez zadawania zbędnych pytań?

I tu mnie ma. Oczywiście, że miałbym z tym problem. Nie z wykonaniem trudnego rozkazu, a z nie zadawaniem pytań. Jeśli ktoś poleciłby mi strzelać, chciałbym wiedzieć, dlaczego. Chciałbym znać motyw, argumenty.

– Daj mi szansę i przekonasz się, czy jestem tylko ulicznym wojownikiem, czy dobrym materiałem na żołnierza.

Noah parska śmiechem, po czym unosi kubek i popija gorący napar. Następnie kieruje swoje spojrzenie na strażnika, która powitał mnie na komisariacie.

– Miller, zaprowadź go na poligon. Sprawdź, czy jest faktycznie taki wysportowany jak mu się wydaje. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top