Część 57
Alex
Domek Sadara jest dokładnie taki sam, jak mój i Cartera. Tutaj także brakuje pełnego umeblowania, ale dla naszego przyjaciela było i tak najważniejsze wygodne łóżko. Rebeka wyciągnęła z małej komody komplet świeżej pościeli i położyła ją na gołym materacu. Dodała, że my także znajdziemy u siebie wszystkie potrzebne rzeczy.
Następnie zaproponowała nam dalsze zwiedzanie. Chciała nam pokazać miejsca, w których spotyka się cała społeczność, bądź też ich część. Okazało się, że w Edenie jest kaplice, w których można się modlić. Jednak nie każdy jest katolikiem, więc każdy ma prawo wybrać, gdzie będzie chciał porozmawiać z Bogiem. Kiedy zobaczyłam krzyż na ścianie, uśmiechnęłam się na myśl, że jest tutaj takie miejsce. Wiem, że modlić się można wszędzie i nie potrzebny jest do tego budynek, ale przyznaję, że przyjemnie będzie tu czasem przychodzić.
Rebeka pokazał nam także jednostkę strażników. Był to nie tylko ich komisariat, ale także miejsce, gdzie zakłócający spokój mieszkańcy byli przetrzymywani.
– Czyli to więzienie? – dopytuje Sadar. – Skoro wszyscy przestrzegają zasad, to jakim cudem macie tutaj przestępców?
– Nie nazwałabym przestępcą osoby, która wdała się w awanturę albo brała udział w niegroźnej bójce. Konflikty się zdarzają, więc warto mieć miejsce, gdzie można kogoś na chwilę odizolować.
– No tak. A za co można trafić za kratki oprócz bójki?
– Masz zamiar tam trafić? – tym razem pyta Rebeka, ale na jej twarzy nie widać oznak dobrego humoru, czy też chęci zażartować.
– Chcę wiedzieć, czego nie należy robić? Podobno ten kto pyta, nie błądzi.
– Drobne przewinienia nie są karane, każdy popełnia błędy, czy też źle ocenia daną sytuację. Jednak takie przestępstwa jak kradzież, skrzywdzenie kogoś dotkliwie czy też morderstwo jest jednoznaczne z banicją.
– Wyrzucacie z Edenu?
– Oczywiście. Jeśli ktoś jest niebezpieczny, czy też nie potrafi kontrolować swoich złych popędów, nie odnajdzie się w takim miejscu jak to. Musimy dbać o wszystkich mieszkańców, muszą się czuć swobodnie i bezpiecznie.
– I tak po prostu wyrzucicie mordercę? Bez ukarania? Bez zemsty? Aby mógł dalej żyć i kręcić się wokół Edenu? Może planować odwet.
Sadar jak zwykle jest nieprzejednany. Nie wiem już sama, dlaczego wywleka takie sprawy? Jeśli jest po prostu ciekawy, to mogę to zrozumieć. Ale coś mi podpowiada, że testuje Rebeccę. Jakby chciał ją zagonić w kozi róg, sprawdzić jej reakcje.
– Nie mieliśmy przypadku, aby ktoś z mieszkańców kogoś zamordował. Nie mierzyliśmy się z takim problemem.
– Wspomniałaś, że Eden powstał ponad dwadzieścia lat temu i chcesz mi powiedzieć, że nikt w tym czasie nikogo nie zaciukał?
– Z tego co mi wiadomo, nie.
– To aż niewiarygodne...
– Nie każdy jest stworzony do tego miejsca. Nie każdy tutaj zostaje. Zasady powstały po to, aby nasze życie było harmonijne i stabilne. Jeśli ktoś odstaje, wtedy jego los w Edenie może szybko się skończyć – oznajmia spokojnie Rebeka, ale można w jej głosie także odczytać stanowczość i chyba ostrzeżenie dla Sadara.
Już mam się odezwać, ale Carter mnie wyprzedza.
– Jak można dostać się do straży?
– Chciałbyś zostać strażnikiem? – pyta Rebeka, a ja z zaskoczeniem spoglądam na Cartera. Nie wspomniał wcześniej, gdy byliśmy sami w domu, że chciałby dołączyć do grupy Noah.
– Mówiłaś, że każdy musi pracować, znaleźć dla siebie konstruktywne miejsce w społeczeństwie. Obrona murów może być interesująca.
– To ważne, aby była odpowiednia ilość strażników. Jednak o ich przyjęciu decyduje Noah. To on rekrutuje i szkoli adeptów.
– Naprawdę chcesz zostać strażnikiem? – pytam, jednocześnie ściskając lekko jego dłoń. Carter patrzy na mnie poważnie, po czym lekko przytakuje. – Dlaczego? Dopiero tutaj dotarliśmy, a ty chcesz się narażać? Może zainteresuje cię inna praca?
– Alex, żyłem z walk bokserskich, nie znam się na uprawie roślin.
– Wszystkiego można się nauczyć...
– Walczyłeś? – pyta nagle Rebeka, jednocześnie przerywając moją wypowiedź.
– Czy to problem? – Carter odpowiada pytaniem na pytanie.
– Nie, jeśli nie był to wynik problemów z agresją.
– Nie jestem agresywny. Walczyłem dla zysku, a nie z przyjemności.
– Rozumiem.
– A propos Noah i jego gwardzistów. Zabrali moją broń, kiedy ją odzyskam? – pyta Sadar.
– Nikt oprócz strażników nie nosi przy sobie broni. Taka za...
– Zasada, wiem. Jednak nie twierdzę, że będę ją nosić cały czas przy sobie. Może spokojnie czekać w moim domu.
– Czekać na co?
– Na jakieś problemy? Ktoś może zaatakować Eden, no chyba, że chcesz mi powiedzieć, że przez ten cały czas nigdy nie mieliście do czynienia z tym zjawiskiem.
– Masz rację, bywały próby sforsowania murów Edenu przez pewną grupę podróżujących mężczyzn. Jednak strażnicy poradzili sobie.
– Co, jeśli w przyszłości sobie nie poradzą? Jeśli najeźdźcy złamią ich opór? Wtedy mieszkańcy czym mają się bronić? Widłami? Graczkami?
– Sadarze, od lat nikt nie próbuje zdobyć Edenu. Jak wiesz, zasoby ludzkie są na wyczerpaniu. Nasz system działa, nie musisz się niczego obawiać. Możesz spać spokojnie, nad wszystkim czuwamy.
– Spałbym spokojniej, gdybym miał pod ręką swój pistolet.
– Niestety oddanie broni nie wchodzi w grę.
– To moja własność.
– I możesz ją odzyskać, opuszczając Eden. Musisz coś zrozumieć Sadarze. To my tworzymy to miejsce, to my ustalamy zasady. Jeśli ci to nie odpowiada, w każdej chwili możesz odejść.
– My? Czyli kto? Ty i Noah? Czy mieszkańcy mają coś do powiedzenia?
– Mieszkańcy wybrali mnie na burmistrza miasta. To były demokratyczne wybory.
– A kto wybrał Noah?
Rebeka nie odpowiada, ale chyba nie musi tego robić. Nawet ja zorientowałam się, że ona umieściła Noah na czele strażników, ludzi, którzy pilnują porządku w Edenie, jak i na jego obrzeżach.
– Wybacz Sadarowi, powie coś zanim pomyśli. Akceptujemy zasady tutaj panujące – oznajmia Carter, czym mnie niezwykle zaskakuje. Może jest mało spraw, z którymi się zgadza z Sadarem, ale sprawy bezpieczeństwa i posiadania czegoś do obrony były dla nich równie istotne.
– Nie ma problemu. Rozumiem ciekawość, która wami kieruje. Proszę tylko o zaufanie, tak samo jak wy prosiliście zanim zdecydowałam się wpuścić was do naszego domu. Bez wzajemności nic nie stworzymy razem. Na tym polega zwarta społeczność. Czy możemy teraz przejść do dalszego zwiedzania? Chciałam wam pokazać miejsce, gdzie składujemy uprawy i gdzie zdobędziecie potrzebne nasiona dla waszych ogródków?
Rebeka nie czeka na nasze odpowiedzi, tylko rusza w stronę sporego budynku, który przypomina magazyn. Gdy tylko ruszamy za nią, Carter podchodzi bliżej do Sadara i syczy z gniewem.
– Nie odpierdalaj, to nie czas i miejsce.
– Nie powiesz mi, że sam się nad tym wszystkim nie zastanawiałeś.
– Spodziewałem się, że zabiorą nam broń. Sam bym tak uczynił.
– I to jest w porządku? Mam się po prostu zgodzić na zabranie mojej własności? A jeśli coś się wydarzy? Czym się obronimy?
– Sadar...
– Jak obronisz Alex?
Kiedy pada pytanie o mnie, Carter się zatrzymuje i odwraca się wprost do Sadara, jednocześnie zagradzając mu drogę. Ja zerkam na Rebeccę, która znacznie się od nas oddaliła i raczej nie ma możliwości, aby ich usłyszeć.
– O to się nie martw. Nie pozwolę, aby Alex coś się stało. Mam plan.
Sadar po chwili uśmiecha się szeroko, jakby zrozumiał o co mu chodzi.
– Dlatego chcesz zostać strażnikiem? Aby mieć dostęp do broni?
– Nie tylko. Jeśli będę w grupie Noah, będę wiedzieć o wszystkich zagrożeniach.
– I będziesz jego uzbrojonym pieskiem na posyłki.
– Przynajmniej będę miał broń, a ty będziesz pieskiem, który tylko dużo szczeka. Zamiast stawiać się Rebece i całemu systemowi w Edenie, spróbuj się dopasować, znaleźć dla siebie plan na życie.
– Cholera, jesteśmy tu od kilku godzin, a ty już brzmisz jak oni.
– Nie wkurwiaj mnie. Potrafisz tylko marudzić i podjudzać. Najpierw sprawdźmy jak tutaj się żyje, a potem zdecydujemy, czy to jest miejsce dla nas.
– Tak bardzo kurczowo chcesz się trzymać Edenu, że zgodzisz się na wszystko? – pyta Sadara i sytuacja robi się niebezpieczna, gdy Carter chwyta w pięści poły jego skórzanej kurtki. Od razu do nich podchodzę i próbuję ich rozdzielić, zanim wywołamy zamieszanie.
– Myślisz, że robię to dla siebie? Spójrz w oczy Alex i powiedz jej, że swoim buntem wszystko rozpierdolisz. Że swoim zachowaniem sprawisz, że nas wyrzucą.
Uśmieszek z twarzy Sadara znika, gdy pada moje imię. Zerka na mnie, gdy stoję tuż obok nich i zdecydowanie moja mina wyraża strach.
– Wybacz Alex moją paplaninę, nie pomyślałem...
– No właśnie, jak zwykle nie pomyślałeś o konsekwencjach – dokańcza za niego Carter, po czym odsuwa od niego swoje dłonie. Następnie chwyta mnie za rękę i oboje ruszamy w stronę magazynu, który chce nam pokazać Rebeka.
Kobieta stoi tuż przy wielkich, otwartych wrotach i przygląda nam się z zaciekawieniem. Oglądam się za siebie i widzę, że Sadar stoi w miejscu. Chyba nie ma zamiaru do nas dołączyć po sprzeczce z Carterem. Może to i lepiej.
– Jakiś problem? – pyta Rebeka, również zwracając uwagę na Sadara.
– Żadnego problemu, już nie – stwierdza Carter, na co kobieta przytakuje z uśmiechem. Następnie zaprasza nas do środka.
***
Magazyn z uprawami okazał się nie tylko składowiskiem, ale także młynem. Dzięki temu mieszkańcy Edenu mogą wypiekać własne, świeże pieczywo. Wraz z dziadkiem również kilka razy mieliśmy okazję mielić pszenicę, a bułeczki z nich wychodziły cudowne. Jednak to były wyjątkowe rarytasy, a myśl, że będę mogła jeść od teraz częściej wypieki, jest cudowna.
W magazynie władzę sprawuje dwóch braci Miles i Tobias. Pomaga im żona tego drugiego, Grace. To ona wręczyła mi nasiona, które posieje w ogrodzie za domem, a Carterowi wręczyła worek mąki. Dostaliśmy także inne produkty, które pozwolą nam pożywiać się przez następne kilka dni. Zanim coś wyrośnie w ogrodzie, minie trochę czasu, ale nie obawiam się braku jedzenia. Mieszkańcy Edenu okazali się bardziej gościnni niż się spodziewałam. Widząc zmieszaną minę Cartera, śmiem stwierdzić, że on również jest mile zaskoczony.
Obładowani w najważniejsze produkty, wracamy do naszego domu. Ludzie nadal przyglądali się nam z zaciekawieniem, gdy kroczyliśmy główną ulicą, ale chyba ten stan nie zmieni się przez następne dni. Przyznaję, że to dziwne uczucie, gdy ktoś tak jawnie mnie obserwuje. Tak długo stroniłam od ludzi, a jeśli miałam z kimś kontakt, przeważnie moją twarz okrywała kominiarka i do tego nie wypowiadałam żadnego słowa. Teraz nie muszę się ukrywać. O to chodziło. A jednak czuję się dziwnie.
Podczas rozpakowywania produktów, Carter zauważył mój dziwny nastrój.
– Powiesz mi co się dzieje?
– Nic się nie dzieje.
– Gdy otrzymaliśmy jedzenie, byłaś szczęśliwa, a teraz przygasłaś. Lawendowy dom jednak ci się nie podoba?
– Co? Nie! Jest piękny.
– Więc o co chodzi Alex? Przecież widzę, że coś cię gryzie.
– No właśnie, teraz wszyscy to mogą zobaczyć.
– Nie rozumiem?
Ciężko wzdycham, po czym podchodzę bliżej Cartera. Ten automatycznie umieszcza dłonie na moich ramionach i delikatnie je masuje. Moje spoczywają na jego klacie, która miarowo unosi się podczas oddychania.
– Tak bardzo czekałam, aż znajdę się w miejscu, gdzie kominiarka będzie zbędna, a teraz dziwnie mi bez niej. Jakbym była cała odkryta, na widok wszystkich.
– Przeszkadzają ci ciekawskie spojrzenia? To też mnie nie zadowala, ale to normalne. Jesteśmy nowi i zastanawiają się kim jesteśmy, jacy jesteśmy.
– Tak, rozumiem to.
– Nie musisz się już ukrywać. Są tutaj kobiety, dzieci i nie sprawiają wrażenia przestraszonych, czy też stłamszonych.
– Nic nie neguję. Po prostu... muszę się przyzwyczaić do nowych warunków. Gdy wychodziliśmy z domu, prawie zabrałam ze sobą kominiarkę, to taki odruch rozumiesz?
– Ratowała ci życie, ale sądziłem, że chcesz się jej pozbyć.
– Bo chciałam, to znaczy chcę...
– Możemy ją spalić, jako symbol nowego życia.
– Nie! Nie chcę jej palić – mówię szybko i z przejęciem, na co Carter marszczy brwi ze zdziwienia. – Tak jak powiedziałeś, ratowała mi życie. Poza tym kominiarka była pomysłem dziadka. Nie chcę jej nosić, ale też nie chcę się jej pozbywać. Wiem, że to nie ma sensu...
– Ma sens Alex. Wszystko co tutaj doświadczamy jest nowe, zwłaszcza dla ciebie. Pierwszy raz będziesz żyć w społeczności. Będziesz spotykać codziennie te same osoby. Rozmawiać z nimi, przebywać, wspólnie pracować. Rozumiem, że możesz czuć się przytłoczona. Przez długi czas byłaś tylko ty i Stanley.
– Aż pojawiłeś się w moim życiu i wszystko się zmieniło.
– Przebyliśmy długą drogę, aby stać w naszym domu. Możesz czuć się dziwnie, masz do tego święte prawo, ale obiecaj mi jedno.
– Co takiego?
– Będziesz mówić mi o swoich wątpliwościach. A jeśli nie mi, to znajdź osobę, z którą możesz porozmawiać. Może jakąś przyjaciółkę, inną kobietę, która cię wysłucha i zrozumie.
– Z tobą najlepiej mi się rozmawia, tobie ufam.
– Wiem kochanie, ale teraz masz możliwość, aby z kimś się zaprzyjaźnić. To też jest ważne.
– Dlaczego nie mogę ograniczyć się do ciebie?
– Bo jak się pokłócimy, to będziesz chciała mnie z kimś obgadać. Ponarzekać na mnie, przeklinać w niebogłosy, planować moją kastrację – mówi poważnie, a ja wybucham śmiechem. On także w końcu szeroko się uśmiecha. – Czy teraz czujesz się lepiej?
– Zdecydowanie tak. Dziękuję.
– Mam pomysł. Może już dzisiaj nie wychodźmy z domu. Zostańmy, ugotujmy coś i spędźmy ten wieczór tylko we dwoje.
– A co z Sadarem? On też tutaj jest nowy, nie powinniśmy go tak zostawiać samego.
– Więc zaprośmy go na posiłek, a potem subtelnie go wyproszę.
– Każesz mu pewnie spierdalać.
– Bardzo możliwe...
– Carter...
– Dobrze, dam mu znać, że to tylko będzie kolacja. Myślę, że jest na tyle kumaty, aby wiedzieć, kiedy opuścić imprezę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top