Część 56


Alex

Zanim otworzono przed nami kolejną bramę, ponownie rozległ się dźwięk bijącego dzwonu. Rebeka wytłumaczyła, że jest on sygnałem, gdy ktoś zbliża się do murów Edenu. Wtedy mężczyźni są w pełni gotowości, a kobiety i dzieci chowają się w domach. Natomiast kolejne bicie, oznacza pokój. Ludzie ponownie mogą wrócić do swoich zajęć.

Serce biło jak szalone, gdy brama była otwierana. Gdy tylko zobaczyłam Eden w pełni zrozumiałam, że jest to miejsce dla nas. Główna ulica powoli zaczynała tętnić życiem, ludzie z ciekawością przyglądali nam się, gdy zmierzaliśmy przez miasto. Z pewnością zastanawiają się kim jesteśmy i czy Rebeka podjęła słuszną decyzję, aby nas przyjąć, ale wszystko przyjdzie z czasem. Kiedy nas poznają, zrozumieją, że mamy dobre intencje.

Jestem zdenerwowana, ale staram się uśmiechać, gdy napotkam czyjeś spojrzenie. Tylko dzieci trzymające się blisko rodziców, czasami odwzajemniają mój gest. Patrząc na rodziny, na ich piękne i zadbane domki, oraz na zwierzęta jak psy i koty, które swobodnie poruszają się po Edenie, czuję, że trafiliśmy w końcu do miejsca, gdzie możemy zaznać spokoju.

Zerkam na Cartera, który cały czas trzyma mnie za rękę. Jest nadal spięty, nadal nie wygląda na zadowolonego, ale wcale mnie to nie dziwi. Jest zapobiegawczy i nie tak łatwo zdobyć jego pełne zaufanie. Może jestem naiwna i przepełniona idealistycznymi wizjami tego miejsca, ale z każdą mijającą tutaj minutą, narasta we mnie czysta radość.

Odwracam głowę do tyłu, by spojrzeć na Sadara, który maszeruje tuż za nami. On w odróżnieniu od Cartera, sprawia wrażenie wyluzowanego, wręcz powiedziałabym znudzonego. Nawet nieszczególnie się rozgląda po okolicy, gdy Rebeka nas oprowadza i opowiada o tym miejscu. Po chwili ściągam go spojrzeniem. Zdobywa się na uśmieszek, po czym pyta cicho.

– Zadowolona?

Przytakuję, na co w odpowiedzi puszcza mi oczko. Cały Sadar. Kiedy pierwszy raz go spotkałam, myślałam, że niesie ze sobą tylko śmierć. Że jest bezwzględny i niszczycielski. Że skrzywdzi nas nie tylko dla zasady, ale i dla przyjemności. Dzisiaj kompletnie inaczej go odbieram. Ma swoje wady, ale czy nie każdy je posiada? Za to przekonałam się, że jest w nim także wiele dobra. I cieszę się, że nasze ścieżki się zjednały. Mam nadzieję, że i on odnajdzie szczęście w tym miejscu i nigdy nie pomyśli o tym, aby wrócić do dawnego życia u boku gangu Czaszki. Stać go na więcej. Zasługuje na więcej.

– Powierzchnia Edenu to prawie dziesięć kilometrów kwadratowych. Ludności jest niecały tysiąc, więc miejsca na nowych przybyszów jeszcze jest. Zajmujemy się tutaj wszystkim, wszystkim co jest niezbędne do życia. Każdy wybiera sobie zajęcie, ale ważną zasadą w Edenie jest to, aby pracować. Aby znaleźć dla siebie sferę, o którą będzie dbać. Głównie zajmujemy się rolnictwem.

– Rolnictwem? Na tym obszarze? – dopytuje zaskoczony Carter.

– Na terenie Edenu, każdy ma swój ogródek, ale tak, masz rację, nie ma tu miejsca na większe i potrzebniejsze uprawy jak pszenica, kukurydza czy ziemniaki. Nasze pola znajdują się kilka kilometrów za murami miasta. Mężczyźni dbają o to, aby plony były urodzajne.

– Zajmują się także połowem – dodaje Sadar, a Rebeka nagle się zatrzymuje i patrzy na niego. My także przestajemy maszerować.

– Tak nas odnaleźliście? Spotkaliście na swojej drodze rybaków? – pyta, ale Sadar tylko się uśmiecha, zdecydowanie nie ma zamiaru odpowiadać. Chyba będę musiał z nim poważnie porozmawiać na temat komunikacji z mieszkańcami Edenu. Nie chcę, by ktoś myślał, że coś ukrywamy, że kieruje nami inna motywacja niż ta o której zapewniałam.

– Mężczyźni w polu, mężczyźni łowią, mężczyźni są strażnikami. Czy kobiety mogą wychodzić poza mury Edenu? – pyta Sadar, a ja zdaję sobie sprawę, że o tym nie pomyślałam. Ile faktycznie będę miała wolności...

– Oczywiście, że mogą, ale odradzamy tego ze względu na niebezpieczeństwa, które mogą na nie czyhać.

– A gdyby Alex chciała wybrać się na to wasze pole pszenicy czy kukurydzy, miałaby z tym problem?

Rebeka nie odpowiada, tylko uśmiecha się pobłażliwie. Jakby chciała zmienić temat. Carter również musiał to zauważyć, bo tym razem to on zadaje niewygodne pytanie.

– Czy Alex obowiązują inne zasady? Czy może o sobie decydować?

Jestem wdzięczna im obu, że o tym pomyśleli. Byłam tak zachwycona przemierzając Eden, że nie zdawałam sobie sprawę, iż może ktoś decydować o tym, gdzie idę i co robię.

Rebeka zwraca swoją uwagę na mnie. Podchodzi do mnie bliżej i dotyka mojego ramienia.

– Jesteś wolna Alex. Jeśli chcesz opuścić Eden, możesz zrobić to w każdej chwili. Nikt nie będzie cię trzymać siłą.

– Z całym szacunkiem, ale nie o to pytałem – wtrąca się Carter.

– Pytasz, czy pozwalamy wychodzić kobietom poza mury miasta? Tak, robiły to wielokrotnie. Zwłaszcza przy żniwach. Jednak zawsze muszą być w towarzystwie mężczyzn. Możesz to nazwać kontrolą, ale ja nazywam to kwestiami bezpieczeństwa. Dwa lata temu mieliśmy przykre doświadczenie. Tragiczne tak naprawdę. Podczas zbiorów jedna z mieszkanek oddaliła się sama, aby pozbierać owoce. Nie wróciła. Przez kilka dni szukaliśmy jej.

– Zaginęła? – pytam.

– Może odeszła, może coś jej się tutaj nie podobało – dodaje Sadar.

– Nie. Nie zaginęła i nie odeszła. Znaleźliśmy ją na plaży, jej nagie i okaleczone ciało było przykryte gałęziami. Nie chcę wdawać się w szczegóły i opisywać co musiało ją spotkać, ale było to straszne.

– Ktoś ją zamordował... – mówię cicho, przerażona słysząc opowieści Rebeki.

– Wiecie kto to zrobił?

– Tak. Pewien nieznajomy, przyglądał się Edenowi od dłuższego czasu. Czekał jak drapieżca, aż jego ofiara oddali się od swojego stada. Nie chcemy, aby taka sytuacja się powtórzyła, dlatego szczególną uwagę zwracamy na kobiety przebywające poza Edenem.

– Przyznał się? – pyta nagle Sadar.

– Słucham?

– Czy się przyznał ten nieznajomy do zbrodni?

– Od niego wiemy, że obserwował Eden od kilku tygodni.

– Ale...

– Sadar, przestań – mówię tym razem bardziej stanowczo. Ten w odpowiedzi na moją prośbę, czy też polecenie, odpuszcza. Nie patrzy już na Rebeccę, tylko zerka na Cartera. Podążam za jego spojrzeniem. Carter także wygląda, jakby się nad czymś zastanawiał, a gdy zdaje sobie sprawę, że na niego patrzę, pochyla się i składa buziaka na moim czole.

– Czy chcecie zobaczyć, gdzie zamieszkacie? – pyta Rebeka, jednocześnie ucinając trudny temat. Na mojej twarzy ponownie pojawia się uśmiech.

– Tak, bardzo chcę zobaczyć nasz dom.

***

– Jest kilka pustych domków, które całkiem niedawno powstały dla przyszłych pokoleń. Młodzież tak szybko dorastają i zapewne będą chciały w przyszłości stworzyć własne rodziny – mówi Rebeka, wskazując na rząd pięknych domków. – Są małe, dwa pokoje, ciasna kuchnia i jeszcze mniejsza łazienka, ale tylko na to możemy sobie pozwolić w ograniczonym miejscu. Murów nie przesuniemy, a nasza społeczność może nie rozrasta się w zabójczym tempie, ale jednak się rozrasta. Musimy myśleć przyszłościowo, aby każdy mógł mieć dla siebie upragniony dom.

– Te domki są piękne, zwłaszcza ten z rosnącą lawendą pod oknem – mówię z uśmiechem, na co Carter także w końcu zdobywa się na inny wraz twarzy niż grymas zwątpienia.

– Jeśli chcesz, może być wasz.

– Na pewno? Nie jest dla kogoś zarezerwowany? Nie chciałabym robić komuś przykrości, zamieszkam, gdzie wskażesz, nie będę narzekać. Carter także, prawda?

– Tak, nie będę narzekać – odpowiada, po czym śmieje się i to chyba ze mnie.

– Nie ma żadnej rezerwacji, więc nie będzie żadnego problemu. Więc lawendowy dom? – dopytuje Rebeka, a gdy nie odpowiadam, tylko się uśmiecham szeroko, przytakuje, po czym kieruje się w stronę drzwi do owego budynku. Idziemy tuż za nią.

W środku nie ma jeszcze wszystkich mebli, ale i tak jest już pięknie. Faktycznie kuchnia jest mała, ale przytulna. Rozmiar łazienki również nie stanowi żadnego problemu. Po tym w jakich warunkach było nam dane żyć, mam wrażenie, że trafiliśmy do luksusowego miejsca. Dwa pokoje są podobnej wielkości, a w jednej z nich znajduje się łóżko i duża szafa przy przeciwległej ścianie. Okno jest otwarte, aby świeże i dość ciepłe powietrze wypełniało pomieszczenie. Podchodzę zatem do niego, by spojrzeć co się kryje za domem.

– Tam możecie urządzić swój ogródek. Nie wiem, czy kiedyś miałaś styczność z uprawą czy też ją lubisz, ale ważne jest, aby dbać o pożywienie.

– Uwielbiam pracować w ogródku, miałam go z dziadkiem i... – nie kończę zdania. Myśl o dziadku i o tym, jak razem pracowaliśmy przy warzywach, sprawia, że czuję smutek i tęsknotę. Gdyby tylko wiedział, że Eden faktycznie istnieje, może przybylibyśmy tutaj prędzej. Może by się odważył. Mają lekarza, więc mogliby zaradzić coś na jego chorobę. Może nadal by żył.

Pogrążona w swoich myślach, nawet nie usłyszałam, jak Carter się do mnie zbliża. Obejmuje mnie ramionami i mocno do siebie przytula.

– Byłby z ciebie dumny Alex.

– Nie wierzył w Eden.

– To nie znaczy, że nie patrzy teraz na ciebie z góry i że nie jest szczęśliwy, że tutaj dotarłaś.

Odsuwam się nieco do Cartera, by móc swobodnie na niego spojrzeć. Uśmiecha się czule, po czym umieszcza dłoń na moim pliczku.

– Dziękuję Carter. Gdyby nie ty...nigdy bym tutaj nie dotarła.

– To samo mogę powiedzieć o tobie.

Kocham go, kocham z całego serca, nawet gdy jest narwany i nadąsany. Nie kieruje mną tylko wdzięczność, choć mam wiele mu do podziękowania. Jest człowiekiem, który zasługuje na miłość i który potrafi ją okazać.

– Mam zamieszkać z tą parką? – pyta Sadar, przez co przerywa nasz jakże romantyczny moment. Już chciałam pocałować Carter i widząc jego niezadowoloną minę, on także miał taki plan. Odsuwamy się od siebie i skupiamy uwagę na rozbawionym Sadarze. – Mogę zając pokój obok pod warunkiem, że będziecie cicho. I nawet nie chodzi mi o seks, tylko o chrapanie Prescotta.

– Nie będzie takiej konieczność. Możesz zamieszkać w sąsiednim domku – stwierdza Rebeka.

– A Sadar nie może zamieszkać gdzieś nieco dalej? Na przykład na polu pszenicy? – pyta złośliwie Carter, więc szczypię go w ramię za karę. Ten marszczy na mnie brwi, ale nie cofa swoich słów.

– Obawiam się, że nie. Rozumiem, że wy chcecie zamieszkać razem? Jeśli nie, to...

– Zamieszkamy razem – oznajmia stanowczo Carter, nie dając tym samym skończyć Rebece swojej wypowiedzi. Ta uśmiecha się delikatnie, po czym patrzy wprost na mnie.

– Alex? Zgadzasz się ze zdaniem Cartera?

– Tak, chcemy zamieszkać razem – odpowiadam, a potem spoglądam na Cartera, który uważnie przygląda się kobiecie.

– W takim razie, zostawimy was samych, a ja oprowadzę Sadara po jego nowym domu. Będziemy w budynku po prawej stronie, gdybyście chcieli do nas dołączyć.

– Niedługo przyjdziemy – mówię, a potem patrzę, jak oboje wychodzą z domku. Z naszego domu. To już oficjalne.

Ponownie zaczynam spacerować po wszystkich pomieszczeniach, aby dokładnie je obejrzeć. Na koniec zostawiam sobie kuchnię. Tutaj jest wszystko umeblowane, nawet w szafkach znajduję potrzebne przyrządy, jak garnki, patelnie, sztućce i naczynia. Nie ma ich dużo, to raczej symboliczna ilość, ale cholernie cieszy mnie ten widok.

– Rebeka bardzo liczy się z twoim zdaniem, jakby obawiała się, że zmuszam cię do czegoś.

Głos Cartera zmusza mnie, aby zaprzestać przeglądać kuchenne szafki i odwrócić się w jego stronę. Jest oparty o framugę drzwi, z ramionami skrzyżowanymi przy piersi. Przygląda mi się uważnie, jakby oczekiwał wyjaśnień i chyba faktycznie muszę mu opowiedzieć o mojej wcześniejszej rozmowie z liderką Edenu.

Carter z każdym kolejnym słowem, wygląda na bardziej spiętego, jakby zaraz miał wybuchnąć, gdy wspominam, że zasugerowała moje uzależnienie i poczucie wdzięczności względem jego osoby. Dlatego szybko zapewniam go, że wcale tak się nie czuję.

– Ona tylko chciał się upewnić, że nie jestem pod twoim jakimś złym wpływem. Nie zna nas, nie wie przez co przeszliśmy razem i to normalne, że nie widzi na razie uczucia, które jest między nami i które jest szczere.

– Wiem, że nie rozmawialiśmy o tym, czy zamieszkamy razem, gdy tu dotrzemy. Nawet nie sądziłem, że będą takie domki i...

– I co?

– I teraz ja pytam. Chcesz, abyśmy razem zamieszkali? To już nie będzie wspólna tułaczka, tylko życie. Wspólne noce, wspólne poranki, wspólne dbanie o to miejsce. Będziemy żyć jak małżeństwo.

– Zdaję sobie z tego sprawę Carter.

– Na pewno jesteś na to gotowa? Mógłbym przez jakiś czas zamieszkać z Sadarem, choć przyznam, że mogliby mieć w obrębie Edenu pierwsze zabójstwo od lat. Jednak zrobię to, abyś czuła się komfortowo. A gdy będziesz chciała, abym tutaj wrócił i... – Szybko podchodzę do Carter, chwytam za poły jego bluzki i przyciągam do mocnego pocałunku. Przez dłuższą chwilę całujemy się namiętnie, jakby nic dookoła nas nie istniało. Carter obejmuje mnie ramionami wokół pasa i jeszcze bardziej przybliża mnie do swojego ciała. Kiedy nasze usta się rozdzielają, uśmiecha się szeroko. – A to z jakiej okazji? – pyta rozbawiony.

– Jakoś musiałam zamknąć ci usta, bo wygadywałeś same głupoty.

– Czyżby? A potem usłyszę, że tyran, dyktator i maniak kontroli.

– Nigdy tak cię nie nazwałam.

– Nawet w myślach? – dopytuje, a gdy nie mogę powstrzymać się od uśmiechu, przytakuje i także się śmieje. – Sama widzisz. Tak źle, tak niedobrze.

– Nieprawda. Doceniam cię za każdym razem, gdy jest to tego warte.

– Dyplomatycznie to powiedziałaś. A tak na poważnie. Nie chcę byś czuła presji. Wiem, że nasz związek jest dla ciebie nowym doświadczeniem i jeśli mam być szczery, to dla mnie też. Dlatego wolę zapytać. Nie chcę popełnić błędu.

– Dziękuję, że pytasz. Doceniam to naprawdę – mówię, jednocześnie podkreślając słowo „doceniam". – A może ty nie jesteś gotowy na zamieszkanie ze mną? Wiem, że byłeś pewny, gdy zapytała o to Rebeka, ale miałeś chwilę czasu na pomyślenie o tych wszystkich wspólnych obowiązkach i chwilach, które spędzimy tutaj i może masz wątpliwości.

Tak naprawdę jestem przekonana, że chce tutaj zostać ze mną, ale skoro on zapytał, to i ja powinnam. Poza tym lubię się z nim droczyć. Kto jak nie ja, ma mu czasami dopiekać, prawda?

– Ty czy Sadar? – zastanawia się na głos, robiąc śmieszną minę. – Faktycznie to ciężki wybór. Nie wiem, jak podjąć decyzję. Nikt nie potrafi mi podnieść ciśnienia jak ten facet, a może nie mają tutaj kawy, więc...

– Przy mnie możesz się rozleniwić.

– Rozleniwić? W jakim sensie?

– No wiesz, częściej możesz lądować w łóżku.

– Ach tak? W łóżku też można dbać o formę. Za to jakie przyjemne ćwiczenia nas czekają – oznajmia z szerokim uśmiechem, jednocześnie zabawnie i sugestywnie poruszając brwiami. – Jesteś szczęśliwa? – pyta tym razem zachowując powagę.

– Tak.

– W końcu dotarłaś do upragnionego miejsca.

– Nie dlatego jestem szczęśliwa. To znaczy tak, to miejsce napawa mną nadzieją na lepsze życie, ale gdy myślę o szczęściu, to myślę o tobie. Kiedy usłyszałam o Edenie, dziadek nie chciał o tym rozmawiać. Wyobrażałam sobie czasami, jakby to było, gdybym tutaj się znalazła. Wyobrażałam sobie, jaka radość by mnie wypełniała z tego powodu. Teraz? Jestem tutaj i faktycznie radość się pojawiła, ale to za sprawą twojej osoby. I nie chodzi mi o to, że pomogłeś mi się tutaj dostać. Nie potrafię już rozdzielić myśli o szczęściu o tym miejscu od szczęścia, gdy jesteś obok.

– Alex...

– Pamiętasz, jak powiedziałeś mi, że to ja jestem twoim Edenem?

– Pamiętam.

– Teraz rozumiem te słowa. Będąc tutaj, rozumiem ich znaczenie. Carter, ty także jesteś moim Edenem. Bez ciebie nie miałoby to sensu. Nie wyobrażam sobie tego miejsca bez ciebie.

Carter uśmiecha się delikatnie, słysząc moje wyznanie. Myślę, że te słowa są nawet ważniejsze od kocham cię. Nie wyobrażam już sobie życia bez niego. I nieważne, czy jestem w Edenie, czy nie. Ważne, że jestem z nim.


I tym romantycznym akcentem kończymy na dzisiaj :-) Do jutra ! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top