Część 50


Alex

Z każdą kolejną godziną czułam się o wiele lepiej. Po ciepłym i pożywnym posiłku, czułam, jak powróciły do mnie wszystkie siły, które są tak potrzebne do dalszej wędrówki. Mimo moich zapewnień o dobrym samopoczuciu, Carter cały czas uważnie mnie obserwował. Jakby oczekiwał nagłej zmiany w moim zdrowiu. W jego oczach także dostrzegałam strach, więc bez ogródek zapytałam czym to jest spowodowane.

Kiedy wytłumaczył mi, dlaczego dopadła mnie gorączka, zaniemówiłam. Zrozumiałam powagę sytuacji i fakt, iż przypadkiem uniknęłam śmierci, która czyhała na mnie w najbliższej przyszłości, sprawił, że poczułam mdłości. Oczywiście Carter uznał, że znów coś złego dzieje się z moim organizmem po miksturze, ale to był tylko wynik silnego zdenerwowania. Świadomość, że prawdopodobnie umarłabym w przeciągu kilku następnych dni, była przytłaczająca.

Po raz kolejny mam wrażenie, że sprzyja nam prawdziwe szczęście. Owszem, na naszej drodze napotykaliśmy się na ogromne problemy i niebezpieczeństwa, ale trafienie do plemienia Pima było jak wybawienie. To prawda, niezbadane są ścieżki Pana.

Sadar również był przejęty całą sytuacją, ale odnosiłam wrażenie, że nie w pełni wierzył w dobrodziejstwa szamana. Jak powiedział, dla niego liczy się to, że czuję się dobrze, a reszta nie ma znaczenia.

Mieszkańcy wioski, zgodzili się, abyśmy zostali u nich jeszcze przez jedną noc. Ich nagła rezerwa względem nas ma wiele wspólnego z pojawieniem się Sadara, więc rozumiem ich ograniczone zaufanie. Na szczęście Mizu i jego urocza żona, Hateya nie zmienili swojego nastawienia. Byli bardzo serdeczni i pomocni.

Korzystając z okazji, że byliśmy w całkiem nieźle prosperującym miejscu, postanowiłam zrobić potrzebne pranie naszych ubrań. Chciałam wraz z Hateyą udać się nad potok, ale gdy tylko usłyszał o tym Carter, zdecydowanie zabronił mi wykonywać ciężkich prac. Sam spakował nasz worek, po czym zalecił mi odpoczynek. Jednak nie miałam zamiaru go słuchać. Potrzebowałam świeżego powietrza i odrobinę ruchu.

I tak właśnie siedzę na skalę, tuż przy rwącej rzece i patrzę na Cartera, który pierze nasze ubrania. Nie pozwoliłam mu tykać mojej bielizny. Chciałam sama to zrobić i widząc moje zdecydowanie, ustąpił. Dzięki Hateyi mieliśmy środek czyszczący, a nasze odzienie pachniało różami i miętą. Na czas potrzebnych porządków, dostaliśmy od Mizu odzież na przebrania. Carter otrzymał brązowe spodnie oraz czarną koszulkę na długi rękaw, a ja mam wielką przyjemność nosić kwiecistą suknię, która należy do Hateyi. Gdy Carter ujrzał mnie w takiej odsłonie, lekko uchylił usta ze zdziwienia, a potem podszedł do mnie i złożył pocałunek na moich ustach. I wszystko działo się to na oczach Sadara, który także był pod wrażeniem mojego wyglądu. Jedynie pocałunek mu się nie spodobał. Jego kwaśna mina wyraźnie to sugerowała.

Carter wyciska nadmiar wody z mojej bluzy, po czym odkłada ją do wiklinowego kosza. Kiedy spogląda na mnie, uśmiecha się delikatnie, a moje serce się raduje. Postanowiłam więcej nie rozmyślać nad tym, co mi groziło. Skupiam się na nim. Na człowieku, któremu oddałam serce, umysł i ciało. Nie żałuję tego, co wydarzyło się zeszłej nocy. Czułam się wspaniale, mimo iż towarzyszył mi ból podczas pierwszego razu. Tak bliskość jest niezastąpiona. Mam wrażenie, jakbyśmy teraz należeli do siebie. I przede wszystkim wyznaliśmy sobie miłość, a jeszcze kilka tygodni temu, nie sądziłam, że coś takiego kiedykolwiek mnie spotka. Może i szybko nasze uczucia się rozwinęły, ale nie przeszkadza mi to. Tyle razem przeszliśmy, że czuję, iż znam Cartera bardzo dobrze. To wspólne doświadczenia zbliżają do siebie ludzi, a nie czas.

– Myślisz, że Carter wyprałby także moje ciuchy? Dobrze mu idzie, jakby się do tego zadania urodził.

Odwracam się w stronę Sadara, który z uśmieszkiem wspina się na skałę i siada obok mnie.

– Zawsze możesz go to poprosić. Najwyżej się wkurzy i ci przywali. Pamiętaj, że boksował.

– No tak, czasami zapominam, że nie bez powodu nazywali go Okrutnym Carterem.

– Czy ty w pokrętny sposób właśnie sprawiłeś mu komplement? – pytam prawdziwie zaskoczona.

– Widziałem kilka jego walk, jest dobrym pięściarzem.

– To chyba pierwszy raz, jak mówisz o nim pozytywnie.

– Możliwe, ale jeśli mu to powtórzysz, zaprzeczę wszystkiemu.

Słowa Sadara rozbawiają mnie, a mój śmiech wychwytuje Carter, który stoi po kolana w rzece kilkanaście metrów dalej. Od razu dostrzegam jak jego postawa się zmienia. Jest napięty, widząc mnie z Sadarem i to wtedy, gdy dopisuje mi humor. Dla uspokojenie uśmiecham się do niego dokładnie tak samo, jak jeszcze niedawno on uśmiechał się do mnie. Jego ramiona rozluźniają się, po czym wraca do swojego zadania. Mój przekaz do niego dotarł i cieszę się, że potrafi już odczytywać moje zachowanie.

– Kochasz go.

To nie było pytanie, Sadar stwierdził. Ponownie patrzę na niego i z całą powagą potwierdzam.

– Tak.

– Jesteś z nim szczęśliwa?

– Tak.

Sadar z nikłym uśmiechem przytakuje, po czym wstaje. Rozgląda się dookoła, jakby podziwiał piękno natury. Następnie znów kieruje na mnie swoje spojrzenie.

– Wyglądasz pięknie w tej sukience.

– Dziękuję.

– Ale najwięcej uroku daje ci uśmiech. Ten, którym obdarzyłaś Cartera. Teraz to widzę – mówi spokojnie, a ja nie wiem co odpowiedzieć, więc podobnie jak on przed chwilą, przytakuję na zgodę. – Gdyby sprawiał ci problemy, powiedz mi o tym. Już ja go naprostuję.

Jego kolejne słowa znów przyczyniają się do szczerego uśmiechu na mojej twarzy.

– Jeszcze raz dziękuję i doceniam, naprawdę.

Sadar zeskakuje ze skały, po czym rusza w stronę Cartera. Następnie ściąga z siebie kurtkę skórzaną, a potem koszulkę na krótki rękaw. Carter podaje mu potrzebny środek czyszczący i po chwili obaj piorą ubrania w rzece.

Po chwili również wstaję ze skały, aby rozprostować kości. Ostrożnie schodzę na brzeg i podchodzę do Hateyi, która rozmawia z małą dziewczynką.

– To Nela, córka mojej siostry i oczko w mojej głowie – mówi z topornym akcentem, ale cieszę się, że Mizu nauczył ją języka angielskiego. Miło porozmawiać z inną kobietą.

Mała Nela uśmiecha się nieśmiało do mnie, po czym idzie w stronę brzegu, gdzie może pozbierać piękne kamyki.

– A wy planujecie dzieci? – pytam, a widząc smutną minę Hateyi od razu żałuję swojego wścibstwa. – Przepraszam, nie powinnam pytać...

– Nic się nie stało. Nie mogę mieć dzieci. Chorowałam lata temu. Lekarstwo pomogło mi tak, jak tobie, ale...wirus...wiele kobiet nie może mieć przez niego dzieci.

– Przykro mi – mówię szczerze. Hateya szybko otrząsa się i znów obdarowuje mnie uśmiechem.

– Mamy wesołą i energiczną gromadkę dzieciaków. Jest co robić. Zawsze staramy się z Mizu pomagać. Daje nam to wiele radości.

– Jesteście wspaniali – mówię, a Hateya macha na mnie ręką, lecz powinna usłyszeć prawdę. – Pomagacie nam, ba uratowaliście mi życie. Wasza opieka, dobroć jest dla mnie niezwykła.

– Nastały ciężkie czasy, ale zawsze warto pomagać. Jeśli zatracimy nasze człowieczeństwo, co nam pozostanie oprócz wszechobecnego zniszczenia?

W pełni zgadzam się ze słowami Hateyi. Nie można być biernym na czyjeś cierpienie, nie można odwracać wzroku, gdy ktoś potrzebuje pomocy. Jeśli będę miała możliwość udzielić komuś schronienia, nie zawaham się tego zrobić. Ta podróż nauczyła mnie jednego. Warto wierzyć w ludzi, wielu z nich na to po prostu zasługuje.

***

Następnego dnia

Carter

Po kolejnej spędzonej nocy w wiosce, postanowiliśmy ruszyć w dalszą podróż. Dla mnie przede wszystkim liczyło się samopoczucie Alex, która ku memu zaskoczeniu tryskała energią. Może to za sprawą dzieciaków, które po śniadaniu zapędziły ją do wspólnej zabawy w chowanego. Jej szeroki uśmiech był dla mnie ukojeniem. Za każdym razem, gdy widzę ją szczęśliwą, moje serce puchnie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek ktoś tak będzie na mnie wpływał. Co tu dużo gadać, jestem w tej dziewczynie po uszy zakochany.

Tej nocy do niczego między nami nie doszło, oprócz czułych pocałunków i przytulania. Nie chciałem, aby czuła presji, tym bardziej, że jeszcze tak niedawno trapiła ją wysoka gorączka. Mimo jej zapewnień o powrocie do zdrowia, chciałem dmuchać na zimno. Mamy przed sobą całe życie i jeszcze zdążymy się sobą nacieszyć. Gdy leżała obok mnie, nie było łatwo powstrzymać się przed dotykaniem i pieszczeniem jej ciała, jednak uznałem, że tak będzie lepiej.

Sadar nocował w innej chatce, czego w żaden sposób nie skomentował. Zauważyłem także, że przestał wchodzić ze mną w bezsensowne dyskusje. Nie robi przytyków w moją stronę, a i względem Alex zachowuje się również bardziej powściągliwie. Nadal jest przyjazny i zapewne, gdyby poprosiłaby go o coś, to wykonałby tę prośbę z szerokim uśmiechem, ale odnoszę dziwne wrażenie, że odsunął na bok flirciarski ton.

Przed wyruszeniem w dalszą wędrówkę, Alex zniknęła gdzieś z Hateyą. Obaj czekaliśmy na dziewczynę, obładowani podarunkami od plemienia Pima. Jedzenie, środki czyszczące, a nawet porządne buty na zmianę. Kiedy spojrzałem na te, które noszę, zrozumiałem ich dobre intencje. Od tak długiego marszu, jeszcze trochę i podeszwy odpadną same. Podziękowałem za wszystko co otrzymaliśmy i poprosiłem Mizu, aby przetłumaczył moje słowa wdzięczności dla tubylców.

W końcu pojawiła się Alex. Znów była ubrana w spodnie dresowe i bluzę, ale widząc jej uśmiech, miałem duże przeczucie, że Hateya obdarowała ją nie tylko niezbędnymi rzeczami. Mogę się założyć, że sukienka, którą nosiła wczorajszego dnia, jest spakowana w mały plecak, który ma zarzucony na ramieniu.

Pożegnaliśmy się z naszymi nowymi przyjaciółmi, po czym wraz z Mizu i jego bratem, opuściliśmy wioskę. Tak jak nas zapewniano na samym początku, wróciliśmy do miejsca, gdzie spotkaliśmy na swojej drodze Indian. Mizu życzył nam powodzenia w dalszej podróży, a gdy wspomniał o Edenie, zdałem sobie sprawę, że ktoś tu ma długi język. Alex uśmiechnęła się, gdy na nią zerknąłem. I choć już dawno temu umówiliśmy się, że nie będziemy już nikomu zdradzać celu naszej podróży, rozumiem, dlaczego powiedziała o tym Mizu i Hateyi. Sam jestem im wdzięczny za opiekę i za uratowanie życia Alex, więc co ma dopiero powiedzieć sama zainteresowana. Gdyby nie oni, choroba w ciągu najbliższych dni rozwinęłaby się do takiego stopnia, że nic byśmy nie mogli na to poradzić. Uniknęliśmy tragicznego końca i nigdy o tym nie zapomnę.

I tak wróciliśmy na drogę, prowadzącą na zachodnie wybrzeże. Czeka nas jeszcze długi marsz, ale w końcu dotrzemy do celu. Dotrzemy do Edenu, gdzie będziemy mogli żyć spokojnie. Gdzie będziemy mogli założyć rodzinę...

***

Kilka dni później

Wkroczyliśmy do kolejnej miejscowości. W takim przypadku dałem Sadarowi więcej naboi, tak aby jego magazynek był pełny. Z doświadczenia wiemy, że niczego nie możemy być pewni. To, że miejscowość wygląda na opustoszałą, nie oznacza, że tak właśnie jest. Co prawda od kilku tygodni nie spotkaliśmy nikogo w miejscu zabudowanym, tylko plemię ukryte głęboko na terytorium rezerwatu, ale nie do końca wierzę w to, że droga prowadząca do zachodniego wybrzeża jest kompletnie niezamieszkała. Fakt, jest tu więcej zniszczeń niż na wschodzie, ale przypadek Franka był dla mnie przestrogą. Dlatego staram się być czujny na każdym kroku, tym bardziej że u mego boku jest Alex. Mój największy skarb.

Dziewczyna, gdy tylko pojawiliśmy się w mieście, poprosiła o chwilę przerwy, by mogła oddalić się za potrzebą. Wraz z Sadarem czekam przed budynkiem, ale gdy nie wraca po kilku minutach postanawiam sprawdzić co się dzieje.

Przechodzę przez gruzowisko, po czym wkraczam do pomieszczenia, skąd dochodziły ciche dźwięki ujawniające jej obecność.

– Alex, wchodzę – uprzedzam ją, po czym przekraczam próg dawniejszej kuchni. Dziewczyna oblewa dłonie wodą nad sfatygowanym zlewem, po czym zakręca butelkę i chowa ją do plecaka. – Wszystko w porządku? Długo cię nie było.

– Mam awarię.

– To znaczy?

– Okres mi się zaczął. Od Hateyi dostałam środki higieniczne.

– Nic nie mówiłaś, nie przeszkadzałbym ci – mówię nieco zakłopotany.

– Nie mówiłam, bo Sadar z nami podróżuje. Wiem, że to naturalna sprawa, ale jakoś było mi głupio.

– Rozumiem. Potrzebujesz czegoś? Boli cię brzuch? Mizu dał mi zioła, które działają przeciwbólowo i...

– Nic mi nie jest. Na razie mnie nie boli.

– Ale jeśli będziesz czuć dyskomfort, to powiedz. Będziemy robić częstsze przerwy i przygotujemy napar.

– Dziękuję Carter – mówi, a potem podchodzi do mnie i mocno się wtula. Za każdym razem, gdy obejmuję ją ramionami, zdaję sobie sprawę z tego, jak drobna jest. Jak łatwo można byłoby ją skrzywdzić, wręcz złamać. Chyba dlatego tak wielką czuję odpowiedzialność za jej bezpieczeństwo. Nie można odmówić jej waleczności i odwagi, ale jeśli spotkałaby na swojej drodze większego przeciwnika, niestety jej szanse na wygrany pojedynek byłyby nieznaczne. Nagle słyszę, jak pociąga nosem. Odsuwam nieco od niej, ale nadal ją obejmuję. Widzę jej oczy i od razu zauważam, że są zaczerwienione. Zatem ściągam z jej głowy kominiarkę, która jest nieodłączną częścią jej ubioru, gdy się przemieszczamy.

– Dlaczego płaczesz? Co się dzieje kochanie? – pytam coraz bardziej zmartwiony. Ujmuję w dłonie jej twarz, po czym kciukami wycieram mokre ślady po łzach.

– To chyba hormony, mam okres i...

Nie kończy zdania, ale gdy ucieka ode mnie wzrokiem, wiem, że coś jeszcze jest na rzeczy oprócz huśtawki nastroju.

– Możesz ze mną porozmawiać o wszystkim Alex. Nie duś w sobie złych emocji. Z doświadczenia wiem, że to w niczym nie pomaga.

W odpowiedzi ponownie na mnie patrzy i uśmiecha się czule. Unosi się lekko na palcach, by złożyć szybki pocałunek na moich ustach.

– Jest coś o czym dowiedziałam się w wiosce, od Hateyi. Tyle się działo i nie skupiałam się na tym, a teraz gdy dostałam miesiączkę...nie wiem, po prostu naszły mnie pewne myśli.

– Jakie myśli? Czego się dowiedziałaś?

Alex okrywa dłońmi moje dłonie, po czym opuszcza je na dół. Następnie odsuwa się ode mnie. Podchodzi znowu do zlewu i przez chwilę milczy, jakby nad czymś się zastanawiała. W końcu znów skupia na mnie swoją uwagę.

– Hateya nie może mieć dzieci, ponieważ również chorowała na wirus, który dotyka tylko kobiety.

– Martwisz się, że ty również nie będziesz mogła mieć dzieci?

– Nigdy nie myślałam o dzieciach. Nie sądziłam, że w ogóle będę miała możliwość założenia z kimś rodziny. Potem poznałam ciebie i zbliżyliśmy się do siebie, ale i tak nie rozważałam posiadania potomstwa. Po tym co zobaczyłam, uważałam, że to zbyt okrutne sprowadzać na taki świat niewinną istotę. Zbyt dużo okrucieństwa i niebezpieczeństwa by na nie czyhało.

– W Edenie...

– Może nie istnieć – mówi stanowczo, jednocześnie przerywając moją wypowiedź. Moja mina musi ukazywać zdziwienie, bo od razu kontynuuje swoje przemyślenia. – Wierzę w Eden, ale masz rację, zawsze ją miałeś. Może okazać się to tylko mrzonką, legendą, głupią plotką dla naiwniaków.

– Nie jesteś nawiana.

– Tak czy inaczej, nie myślałam o dziecku. Nie byłabym na nie gotowa. A teraz, gdy wiem, że może nigdy nie będę miała możliwości zostać matką...czuję się jakby coś zostało mi zabrane. Jakbym nie mogła sama podjąć decyzji. I to wszystko przez ten pieprzony wirus.

Kolejne łzy spływają po jej policzkach, więc podchodzę do niej i znów ja przytulam.

– Hateya i Mizu są szczęśliwi, bo mają siebie. Nas też to czeka Alex. Obiecuję ci to.

– Jak możesz być taki pewny wszystkiego? – pyta, po czym uśmiecha się do mnie.

– Jeszcze tego nie rozumiesz?

– Czego?

Tym razem to ja składam pocałunek na jej ustach.

– Bo ty jesteś moim Edenem Alex. Jesteś moim szczęściem. Jesteś moim spokojem. Jesteś moją normalnością. Jesteś najważniejsza. Jesteś wszystkim.

Słysząc moje wyznanie, oczy dziewczyny robią się wielkie. Powiedziałem już jej co czuję, powiedziałem, że ją kocham, a jednak teraz sprawia wrażenie, jakby nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji.

– To co powiedziałeś było piękne, nie spodziewałam się tego.

– Czasami uda mi się skleić ładne zdanie – żartuję, na co Alex patrzy na mnie odrobinę karcąco.

– Nie czasami. Zaskakujesz mnie każdego dnia Carter. Nawet nie wiesz, ile znaczą dla mnie twoje słowa – mówi, po czym wyciera kąciki oczu.

– Nie płacz.

– Wiem, że jestem płaczka i może to denerwować, ale tym razem to łzy wzruszenia. Łzy szczęścia.

Uśmiecham się słysząc jej wytłumaczenie. W końcu to pozytywne łzy. Są dowodem na prawdziwość jej słowa i uczuć. To wspaniałe, gdy masz pewność, iż twoje zaangażowanie, twoje uczucia są odwzajemnione.

– Kocham cię Alex.

– Ja ciebie też kocham.

***

Sadar

Trzymam ostatniego papierosa, którego odkładałem na specjalną okazję. Chciałem zapalić go tuż po przekroczeniu Edenu, ale teraz mój zapał się zmniejszył. Nadal chcę tam dotrzeć, nadal chcę przekonać się o jego istnieniu i sprawdzić, czy i ja mogę żyć inaczej niż dotychczas. Jednak ostatnio uświadomiłem sobie, że chciałem, aby to nastąpiło, gdy u mego boku byłaby Alex. Nadal będzie, ale tylko jako przyjaciółka. To Carter zdobył jej serce i przyznaję, że zajebiście mu zazdroszczę.

Gdy Alex ściągnęła kominiarkę i poznałem jej sekret, byłem w szoku. Widywałam już kobiety, ale nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Od razu wpadła mi w oko, ale nie ma co się dziwić, jest śliczna. Z początku czerpałem przyjemność z flirtowania, tym bardziej, że niesamowicie wkurzało to Prescotta. Nie znam go dobrze, ale zawsze, gdy miałem z nim styczność coś mnie w nim irytowało. Moje odczucia były w pełni odwzajemnione, więc nasze spory podczas wspólnej podróży były nieuniknione.

Złapałem się jednak na tym, że polubiłem Alex, tak po prostu. Sprawia, że się uśmiecham i nie jest to podszyte szyderczością. Do tego ciężko w dzisiejszych czasach spotkać osobę z dobrym sercem. Jej postawa i wyznawane zasady imponują mi bardziej niż wyczyny największych wojowników. Lubię słuchać, jak mówi o Edenie, jak wspomina o dziadku, jak opowiada o dawnym życiu w chatce. Za każdym razem, gdy wspomina o domu, chcę zapaść się pod ziemię. Gdybym wtedy wiedział to co teraz o niej wiem, nigdy nie podłożyłbym ognia pod drewnianą konstrukcję. To kolejne zjawisko, za które winię wnuczkę doktorka. Poczucie winy.

Życie szybko nauczyło mnie, aby walczyć o swoje, aby być silniejszym od innych. Ale czy faktycznie musiało być to owiane brutalnością? Obawiam się, że nie. Alex uświadomiła mi, że popełniałem grzechy, których nie musiałem popełniać. Moja granica moralna gdzieś po drodze się zatarła, przestałem odróżniać dobro od zła, wszystko stało się mgliste. Ta dziewczyna sprawiła, że znów widzę wyraźną linię. Na ten moment nie wiem, czy to dobrze czy źle. Czas pokaże, jakim człowiekiem jeszcze mogę być.

Zapalam papierosa i zaciągam się dymem. Brakowało mi tego strasznie, ale moje zapasy szybko się kurczyły. Patrzę na peta i w myślach wypowiadam toast. Za nowy początek.

Kilku minut później z budynku wychodzi Carter, a tuż za nim Alex. Za każdym razem, gdy widzę ją w kominiarce, zastanawiam się nad tym, jak bardzo nas wszystkich oszukała ta drobna istota. Uśmiech po raz kolejny samoistnie wypływa na mojej twarzy. Za to też ją obwiniam.

Podchodzi bliżej i wtedy spoglądam w jej oczy. Są zaczerwienione, więc musiała płakać.

– Wszystko w porządku?

– Tak – mówi cicho, po czym rusza na przód. Carter zarzuca na siebie worek i także zaczyna iść w tym samym kierunku.

Coś się wydarzyło, o czymś rozmawiali i Alex się rozpłakała. Oboje wyglądają na niechętnych do wytłumaczenia mi sytuacji, a to cholernie mi się nie podoba. Zrównuję się z Prescottem i mówię cicho.

– Wiem, że cię kocha i szanuję to Carter. Ale jeśli...

– To nie twoja sprawa, nie wpierdalaj się.

– O tym mówię, nie wpierdalam się. Teraz.

– Co to znaczy teraz? – pyta coraz bardziej zirytowany i szybko zerka na dziewczynę, która idzie kilka metrów przed nami.

– Nie będę się wtrącać, dopóki jest z tobą szczęśliwa. Jeśli schrzanisz, wracam do gry.

– To nie jest żadna gra.

– Nie jest, dlatego potraktuj moje słowa poważnie.

– Po tak długim czasie spędzonym razem podczas podroży powinniśmy się w końcu dogadać, a ty i tak jeszcze bardziej mnie wkurwiasz.

– Jestem wszechstronnie utalentowany.

– Z pewnością.

– I vice versa. Także denerwujesz mnie bardziej niż na początku.

Carter ciężko wzdycha i kręci głową, jakby nie miał już sił na potyczki słowne ze mną. I kolejny raz uśmiecham się tego dnia. 


Mam nadzieję, że podobały się dzisiejsze rozdziały. Czekam na Wasze komentarze :-)

Do następnego! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top