Część 20


Carter

Wybieramy małą miejscowość na obrzeżach miasta. Z oddali widać wysokie budynki Midland, które kryją w sobie wielkie niebezpieczeństwo. Przynajmniej tak słyszałem lata temu. Nie mam ochoty sprawdzać na własnej skórze, ile prawdy było w opowieściach, krążących między mężczyznami. Byłem natomiast cholernie zaskoczony, gdy usłyszałem o kilku śmiałkach, którzy postanowili odwiedzić Midland. Kusiła ich jedna sprawa, w którą nie każdy chciał uwierzyć. Podobno miasto nadal zamieszkiwały kobiety. Uznałem to za bzdurę, ponieważ plaga zarazy opanowała cały świat, więc dlaczego Midland miałoby być tak wyróżnione przez naturę. Jeśli żyją tam kobiety, to wątpię, aby wiodło im się dobrze. Jeśli mężczyźni z innych zakątków kraju usłyszało te rewelacje, z pewnością wielu z nich ruszyło w podróż, by znaleźć dla siebie partnerkę. Po dobroci bądź pod przymusem. Nie ma co ukrywać, bez kobiet zdziczeliśmy, straciliśmy pewien balans w życiu. Nagle okazało się, że potrzebujemy ich bardziej niż cokolwiek innego. Nie tylko do prokreacji, ale także by iść przez życie z osobą u swego boku, którą można kochać i doceniać. Owszem, istnieje także aspekt tej bardziej pierwotnej strony człowieka. Popęd seksualny. Czy chciałbym mieć kobietę? Oczywiście! Bez dwóch zdań!

Alex zatrzymuje się przy budynku towarowym i schodzi z roweru. Także przystaję. Chłopak wyciąga z kieszeni swój notatnik i piszę widomość. Podchodząc do mnie, zauważam, że jest lekko pochylony, jakby coś go bolało. Faktycznie od kilku dobrych godzin jedziemy na rowerach i także jestem zmęczony, mimo zrobienia kilku przerw, ale nie czuję się aż tak obolały.

– Nic ci nie jest? – pytam, gdy ten podaje mi notes. Czytam wiadomość.

„Boli mnie brzuch, muszę na stronę"

Przytakuję, po czym oddaję mi notes. Chowa go do kieszeni, po czym rusza w stronę budynku. Najpierw zagląda do środka przez wybite okno, a następnie podchodzi do zdewastowanych drzwi i po chwili znika za nimi.

Skoro mamy chwilę przerwy, postanawiam z niej skorzystać. Wyciągam z plecaka butelkę wody i kilka sucharków. Zostawiam porcję dla Alexa, choć wątpię, aby teraz chciał coś zjeść, skoro boli go brzuch. Może zaszkodziło mu suszone mięso, które dostaliśmy od Rosalyn. Jak dla mnie było pyszne i pożywne, więc nie wiem tak naprawdę w czym problem.

Alex

Nie mogłam już dłużej pedałować, gdy tak cholernie rozbolał mnie brzuch. Potrzebowałam chwili przerwy, aby odpocząć i przede wszystkim zmienić tampon. Że też kobiety muszą męczyć się z miesiączką! Zajmuję się najpilniejszą potrzebą, następnie obmywam ręce wodą z butelki i ruszam w stronę drzwi, przez które przeszłam.

Gdy tylko je uchylam, zauważam Cartera, który przysiadł na krawężniku i zajada się krakersami. Następnie rzuca papierek na ziemię, unosi głowę do góry i patrzy na gwieździste niebo. Wychodzę z budynku, po czym idę w jego stronę. Również przysiadam na krawężniku, jakiś metr od niego. Carter wyciąga z plecaka paczkę papierosów. Pali raz na jakiś czas, aby jak najdłużej starczyło mu to jedyne opakowanie, zdobyte w mieście, gdzie gościł nas Shiva.

Odpala papierosa zapałką, po czym zaciąga się dymem.

– Szkoda, że nie mieliśmy czasu, aby zabrać kilka tych cudnych syropków doktorka. Na pewno znalazło by się coś na ból brzucha i niestrawność – mówi, po czym podaje mi papieros. Kręcę przecząco głową, dając mu znać, że nie poczęstuję się tym śmierdziuchem. Carter ponownie się zaciąga, po czym wypuszcza z ust dym, tworząc z niego kilka małych kółek. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam, jak on to zrobił? Moją chwilową zadumę, przerywa Carter. – Jeśli dopadnie nas Sadar, udawaj, że ledwo mnie znasz. To znaczy, to jest prawda, nie znamy się dobrze, ale chodzi mi o twoje powiązanie ze Stanleyem. Lepiej, aby nie wiedział, że jesteś jego wnukiem. Powiedzmy, że spotkaliśmy się przypadkowo i razem podróżujemy. Może wtedy puści cię wolno. To jedyna szansa.

Wyciągam notes i po chwili podaję mu moje zapiski.

„A co z tobą? Nie mogę cię tak zostawić"

– To miłe z twojej strony Alex, że chciałbyś mi pomóc w takiej sytuacji, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Wątpię, abyś potrafił obronić siebie, a co dopiero mnie. Nie sądzę, by pod tą stertą ciuchów krył się groźny zabijaka, który potrafi walczyć. Tak więc, dla własnego dobra, odetnij się ode mnie. Nie ma potrzeby, abyśmy obaj zginęli z rąk gangu Czaszki. Kiedy tylko zorientują się, że twój dziadek nie żyje, ja nie będę im potrzebny. Zabiją mnie od razu – mówi spokojnie, a na końcu nawet zdobywa się na mały uśmiech. Gasi niedopałek, po czym wstaje z krawężnika. – Ruszajmy dalej. Jak najszybciej zostawmy to miejsce za sobą.

Wstaję również, po czym oboje ruszamy w stronę naszych rowerów. Kiedy podnoszę swój, zauważam, że Carter stoi wryty na środku ulicy i patrzy przed siebie. Robię kilka kroków, by zobaczyć co go tak zainteresowało. Prawie upuszczam rower, gdy zauważam kobietę, stojącą kilka metrów od nas na gęstej trawie. Jest odziana w długą, jasną suknię, której świetność już dawno minęła. Jest ubrudzona i podarta. Kiedy lekko zawiewa wiatr, okazuje się, że jest na boso. Jej długie, ciemne włosy falują na wietrze. Jest starsza od nas, ale z pewnością młodsza od Rosalyn, pierwszej kobiety, którą miałam okazję poznać.

Stawia krok w naszą stronę, a my nadal stoimy, jak zdębiali. Patrzę na Cartera, który ma lekko uchylone usta, a jego mina wyraża czysty szok.

Kobieta zbliża się do nas. Po chwili uśmiecha się delikatnie, jakby chciała się z nami przywitać. Dopiero z bliższej odległości, zauważam kwiat wpięty w jej włosy. W mojej głowie pojawia się obraz Lori, którą także uznałam za prawdziwą kobietę. Czy istota przed nami jest autentyczna? Moje wątpliwości zostają rozwiane, gdy odzywa się delikatnym i melodyjnym głosem.

– Witajcie wędrowcy, jestem Elena.

Nie mogę się odezwać, więc odruchowo patrzę na Cartera, czekając na jego reakcję. Ten jednak nie odzywa się, tylko wlepia swe oczy w kobietę, która stanęła na naszej drodze. Ponownie się jej przyglądam. Wokół oczu i ust ma delikatne zmarszczki, ale nadal wygląda pięknie i subtelnie. Czy tak też widzi ją Carter? Czy jego milczenie oznacza coś więcej niż tylko zaskoczenie? Czy już potrafi stwierdzić, że mu się podoba?

Carter

Kolejny raz podczas naszej zajebiście ciekawej wędrówki, jestem w totalnym szoku. To już druga kobieta, którą spotykam w przeciągu kilku dni. Rosalyn w bardzo krótkim czasie wywarła na mnie ogromne i pozytywne wrażenie. Była jak odpowiednik matki, która jest opiekuńcza, ale i zarazem stanowcza.

Kobieta stojąca przed nami także wywiera na mnie pewnego rodzaju wrażenie. Jest ode mnie starsza, ale cholernie atrakcyjna. Nawet te hipisowskie łachy nie są w stanie jej umniejszyć. Wygląda jak istota leśna, jak fatamorgana, która swym uśmiechem, potrafi hipnotyzować przybyszów.

Cholera! Tylko co ona tutaj robi? Dlaczego nie boi się z nami rozmawiać?

– Co tutaj do cholery robisz Eleno? – pytam podejrzliwie. Jej uroda może urzec, ale nie warto tracić resztki zdrowego rozsądku, nawet dla kobiety. Czuję na sobie wzrok Alexa, który pewnie byłby przeciwny mojemu szorstkiemu nastawieniu.

– Sprytne króliczki chciały przemknąć niezauważone pod osłoną nocy? Nieładnie.

– Nie szukamy problemów – oznajmiam stanowczo, po czym obracam się, by sięgnąć po swój rower. Wtedy staję jak wryty, gdy widzę broń przyłożoną do głowy Alexa. Rosły mężczyzna z paskudnymi bliznami na jeszcze bardziej paskudnej facjacie mierzy do mojego przyjaciela, po czym uśmiecha się do mnie szyderczo. Alex unosi ręce do góry na znak poddania się. Korci mnie, aby sięgnąć po swoją broń i strzelić w tę męską szkaradę, ale nie jestem cudotwórcą. Nie zdążę go ściągnąć, nie zdążę go zastrzelić zanim naciśnie na spust, pozostawiając tym samym wielką dziurę w głowie Alexa. Mógłbym się uratować, ale kosztem chłopaka. Taka opcja nie wchodzi w grę. Jeszcze kilka tygodni temu martwiłbym się tylko o własną dupę, ale teraz jest inaczej. Co mam poradzić, polubiłem tego dziwnego chłopaka, mimo że nigdy nie widziałem jego twarzy i nie możemy normalnie pogadać.

Nie pozostaje mi nic innego, jak również unieść dłonie, aby facet zobaczył, że nic nie kombinuję.

– Nie szukamy problemów. Pozwólcie nam przejechać, a w zamian pohandlujemy.

– Ja nie handluję – mówi ochrypłym głosem, po czym ponownie się uśmiecha.

– Mam coś bardzo wartościowego, po tym poczujesz się jak w niebie. Dam ci to, ale przestań celować w mojego przyjaciela. Nikt nie musi ucierpieć podczas naszego małego spotkania, prawda? – pytam ostrożnie, nadal utrzymując w górze ręce. Dam im iluzję, tylko niech nas puszczą. Po to w końcu ją mamy, aby ułatwić sobie życie i wykupić się w razie problemów. Coś za coś. Życie za dragi.

Zbir nie odpowiada i to zaczyna mnie coraz bardziej martwić. Nagle czuję, jak ktoś wsuwa dłonie pod moją kurtkę. Obracam się, ale zbyt późno. Kobieta z szaleństwem w oczach patrzy a moją broń, którą dzierży w dłoniach. Uśmiecha się szeroko, po czym lekko podskakuje jak małe dziecko, które zdobyło skarb. Co tu się kurwa odpierdala?! Trafiliśmy na szaleńców?!

– Poczekamy sobie teraz za legionem – mówi radośnie kobieta, która zdecydowanie ma nierówno pod sufitem. – Wtedy pohandlujecie! A jak blefowałeś, że masz coś dobrego, to obedrą cię ze skóry – oznajmia nadal z optymizmem, który zdecydowanie mi się nie udziela.

Nie musimy długo czekać. Po kilku minutach nadchodzi dosłownie legion. Teraz rozumiem, dlaczego ta wariatka takiej nazwy użyła. Dźwięk stukających kopyt o zniszczony asfalt, zdecydowanie zwiastuje nadchodzące problemy Konie ciężko oddychają i co jakiś czas rżą, jakby były gotowe na galop. I choć to najbardziej majestatyczne zwierzęta, wolałbym ich teraz nie widzieć. Zwłaszcza, że są ujeżdżane przez kilku uzbrojonych mężczyzn. Im bliżej są, tym bardziej przekonuję się do tego, że wpadliśmy w jedno wielkie bagno. Aż śmiem twierdzić, że zaraz zatęsknię za watahą wilków, które nas zaatakowały w lesie. Zwierzęta walczą uczciwie, ludzie już nie.

Mężczyzna, który celował w Alexa, w końcu ustępuje i cofa się kilka kroków. Nie musi już tak bardzo nas pilnować, w końcu przed nami jest legion. Środkowy jeździec, spogląda na kobietę, która nuci jakąś piosenkę pod nosem i tańczy po trawie, nadal trzymając moją broń.

– Widzę, że znowu się spisałaś na medal Eleno. Twój pan będzie ci wdzięczny. Z pewnością sowicie cię wynagrodzi. – Kobieta zatrzymuje się, po czym jej uśmiech staje się jeszcze szerszy, choć nie sądziłem, iż jest to możliwe. Następnie facet kieruje swój wzrok na nas. – A wy pójdziecie z nami.

***

Nasze dłonie są skrępowane grubym sznurem, który jest umocowany do siodła koni. Od godziny ciągną nas jak bydło, skazane na rzeź. Patrzę na Alexa, który musi być przerażony. Ja sam odczuwam strach. Tylko głupi człowiek twierdziłby, że sytuacja, w której się znaleźliśmy nie jest zatrważająca. Jednak muszę trzymać fason. Pokazać, że nie jestem frajerem, którym można pomiatać. Którego można wykorzystać i wyrzucić jak śmiecia. Jednakże nie mogę za bardzo się wychylać, nie warto ich prowokować. Wszystko z umiarem. Trzeba rozegrać to dobrze. Nadal mam w plecaku iluzję, ona nas wybawi z kłopotów. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Nagle Alex upada i choć jeździec to widzi, nie zatrzymuje konia, nadal zwierzę spokojnie truchta. Chłopak sunie po asfalcie, a ja postanawiam zareagować.

– Zatrzymaj się! Zabijesz go! – krzyczę wściekły, widząc krzywdę, która spotkała osłabionego chłopaka. Krótko po moim wybuchu, wszyscy się zatrzymujemy. – Wstawaj Alex, no dalej – mówię już spokojniej, a gdy chłopak zaczyna się unosić, czuję ulgę, widząc, że nic sobie nie złamał.

Już mam się do niego odezwać, aby dodać mu otuchy, ale mój lewy policzek przyjmuje niespodziewanie mocne uderzenie z pięści. Prawie upadam na ziemię przez chwilowe zamroczenie. Przed moimi oczami pojawiają się mroczki i klękam na jedno kolano. Pocieram złączonymi dłońmi zraniony policzek i szczękę, która momentalnie zdrętwiała od ciosu. Kiedy otwieram oczy, patrzę na Alexa, który także przykucnął i wlepia we mnie swoje oczy. Przytakuje, aby zrozumiał, że nic mi się nie stało. Nie musi się o mnie martwić, dam sobie radę i jestem przyzwyczajony do przemocy oraz brutalności innych ludzi. To o niego najbardziej się martwię. Jest czasami denerwujący poprzez swoją naiwność, ale nie mam wątpliwości, że jest dobrym człowiekiem. W jakiś sposób, gdzieś po drodze, poczułem się odpowiedzialny za niego i zrobię wszystko, aby uszedł z życiem. Nie chodzi już o recepturę, nie chodzi o sentyment względem doktorka. Ja po prostu przywiązałem się do chłopaka w kominiarce. Jest w tej chwili najbliższą mi osobą.

Wstaję z jezdni i od razu w moje ślady podąża Alex. Następnie obracam się i patrzę na człowieka, który mnie uderzył znienacka. Widzi moje mordercze spojrzenie, ale w odpowiedzi tylko spluwa tuż przy moich stopach. Gdybym tylko nie miał związanych rąk. Gdyby nie był chroniony w postaci jebanego legionu, pokazałbym mu co oznacza honorowa, prawdziwie męska walka. Łatwo być oprawcą, gdy jest się w grupie. Gdy twój przeciwnik nie ma szans ze względu na przewagę liczebną twoich kumpli. Mam nadzieję, że nadarzy się okazja, aby dać mu dobrą lekcję życia. Życie potrafi zaskakiwać, więc może dostanę mały prezent od losu i dorwę go w swoje ręce, które teraz są skrępowane.

***

Midland także zostało dotknięte zniszczeniami spowodowanymi licznymi wojnami. Chyba nie ma już na świecie miasta, które przypominałyby o dawniejszej rozwiniętej cywilizacji. To przykre, gdy pomyśli się o tym, jak ludzkość zmarnowała wszystko w przeciągu kilku dziesięcioleci.

Pierwsze dzielnice miasta są doszczętnie zrujnowane. Budynki rozpierdolone przypominają gruzowisko. Dopiero kiedy zbliżamy się do centrum miasta, nadal prowadzeni jak zwierzęta, można dostrzec, że ktoś tu jednak zamieszkuje. W niektórych oknach widać światło świec, a i na ulicy pojawia się kilku przechodniów. Mieszkańcy przyglądają nam się z jawnym zaciekawieniem, jednak nikt nie wygląda na wstrząśniętych zaistniałą sytuacją. Wręcz przeciwnie. Zaczynają iść za nami, jakby uczestniczyli w kurewsko pojebanym pochodzie.

Na wielkim placu zastajemy jeszcze większe zgromadzenie gapiów, tworzących okręg. Zakładam, że czekali na nas. Tylko jak to możliwe? Jak kurwa do tego doszło?

Rynek jest oświetlony kilkoma pochodniami, dając całkiem dobrą widoczność. Dopiero kiedy zbliżamy się do pierwszej pochodni, zdaję sobie sprawę, jak makabryczny widok mam przed sobą. Palenisko nie jest oświetleniem, jest wymierzoną karą. Szczątki ludzkie nadal płoną. Konie się zatrzymują, więc i my przystajemy. Obracam głowę w stronę Alexa. Jest wpatrzony w nieszczęśnika, który został przymocowany do metalowego pręta i zabity w cholernie okrutny sposób. Legion schodzi z koni, po czym odwiązują liny z siodeł. Następnie przekazują je innym kolesiom. Od razu ciągną nas na sam środek widowiska.

Jeden z nich, każe nam klęknąć i zachowywać się cicho. Wykonujemy polecenie, w tej chwili nie mamy innego wyboru. Alex rozgląda się cały czas dookoła i mogę się założyć, że właśnie wpada w panikę. Ja staram się zachować spokój i wymyśleć sposób, aby ujść z życiem.

Ludzie nas obserwujący szeptają, a niektórzy nawet się śmieją. Więc te wszystkie opowieści o totalnej demoralizacji Midland były prawdziwe. W końcu, skoro może istnieć Eden, to czemu by nie miało istnieć Piekło. Czując spaleniznę ludzkiego ciała i widząc zadowolenie oglądaczy śmiem twierdzić, że Midland jak na razie zdobywa ten niechlubny tytuł.

– Wydostanę nas stąd, tylko mi zaufaj. Rób to co ci każę – mówię cicho, nawet nie patrząc na Alexa. Nie chcę zwracać na nas uwagę legionu, który zajął strategiczne miejsca na całym placu.

Kolejna salwa śmiechu rozbrzmiewa po mojej lewej stronie. Mimo iż tłum jest jakieś kilkanaście metrów od nas, nadal słyszę ich przekleństwa i żarty na temat nowych przybyszów. Adrenalina buzuje w moim ciele, jakby chciała mnie przygotować do walki. Coraz większe wkurwienie wkrada się do mojej głowy. Mój oddech przyspiesza i wszystkie mięśnie się napinają. Zdobywam się na krótkie zerknięcie na mojego towarzysza. Jego postawa ciała jest totalnym przeciwieństwem do mojej aktualnej aparycji. Zgarbiony, przestraszony, wygląda na jeszcze mniejszego niż zazwyczaj. Chciałbym mu powiedzieć, aby się wyprostował, aby nie pokazywał strachu, jednak nie chcę ryzykować. Ich bestialstwo mogłoby się momentalnie skierować na niego. Przecież łatwiej załatwić słabszego, tak po prostu dla przykładu.

Nagle na placu zapada grobowa cisza. Mężczyźni już nie szepczą, nie śmieją się, pewnie nawet starają się jak najciszej oddychać. A wszystko to za sprawą pojawienia się jednego człowieka. Idzie w naszą stronę, trzymając w dłoni łańcuch. Dopiero kiedy się zbliża, zauważam, że prowadzi dwie kobiety na smyczy. Są ubrane skąpo i zbyt odkrywczo, jak na tę porę roku. Krótkie spodenki, obcisłe bluzki i buty na wyższej podeszwie. To wszystko co mają na sobie. No i obroże na szyjach. Jak pupile prowadzone na spacer. Rozpuszczone i poczochrane włosy zasłaniają większość ich twarzy, ale widząc ich odkryte ciała, można stwierdzić, że są młode.

Przyglądam się mężczyźnie, który jest z pewnością przywódcą w Midland. Królem stanowiącym prawo i osąd. Najważniejszą personą tego grajdołu.

Jest straszy ode mnie, ale nie jest staruszkiem. Ma długą brodę, którą zaplątał w warkocz. Od razu przypomina mi się lekcja historii z mamą. Opowiadała o wikingach, którzy byli często brani za barbarzyńców, ale nie była całkowita prawda. W moim obrazie tych legendarnych ludzi, widziałem ich jako żadnych przygód. Jeśli człowiek przede mną myśli o sobie jak o wikingu, obawiam się, że przyjmuje tylko bestialstwo.

Zatrzymuje się kilka metrów od nas, a kobiety od razu siadają na zimnej, betonowej posadzce, po obu jego stronach. Co za chore widowisko. Już mnie nie zaskakuje widok kobiet, po Rosalyn i Elenie, która na chwilę uśpiła naszą czujność, już nic mnie nie zaskoczy.

– Chcieliście przemknąć się pod osłoną nocy przez moje terytorium? – pyta spokojnie, po czym puszcza łańcuchy i zbliża się jeszcze bardziej do nas. Swoją uwagę skupia na mnie. Może dlatego, że patrzę mu prosto w oczy. – Kim jesteście? Co robicie w Midland? I lepiej nie kłam, bo kłamców srogo karzę – oznajmia, a następnie wskazuje palcem na ludzkie pochodnie.

– Jesteśmy tylko wędrowcami, nie szukamy kłopotów.

– Więc jak szczury skradacie się bez pozwolenia? A co z opłatą za przejście? Myślicie, że tak po prostu sobie przejdziecie, bez żadnych konsekwencji? Muszę was rozczarować. Mam wielu zwiadowców poza granicami miasta. Wypatrzyli was, zanim dotarliście na obrzeża Midland. Widzisz, jesteśmy świetnie prosperującym społeczeństwem, mamy swoje zasady, swoje prawa i obowiązki. Naruszyliście nasze dobra materialne.

– Nie wiedzieliśmy, że robimy coś źle. Przybywamy z daleka i...

– I dlatego mam puścić was wolno? Bo nie wiedzieliście? Też mi coś. Jakbym miał każdego tak przepuszczać bez zapłaty, bez profitów za udostępnianie drogi, to nie byłbym dobrym włodarzem tego wspaniałego miasta, prawda?! – pyta uniesionym głosem, ale nie jest to oznaka złości. Chciał, aby zebrany tłum go usłyszał i wiwatował na jego słowa. I tak właśnie się dzieje. Ci degeneraci ewidentnie wielbią swojego przywódcę. Pewnie jest najgorszy z nich wszystkich.

– Chętnie zapłacimy. Nie będziemy stwarzać problemów.

– Jak się nazywasz?

Już chcę podać swoje imię i nazwisko, gdy zdaję sobie sprawę, że za nami nadal może podążać Sadar. Z drugiej strony pamiętam, jak człowiek, czekający na moją odpowiedź mówił o kłamcach i zaczynam się zastanawiać, co powinienem zrobić w takiej sytuacji. Możliwe, że popełniam błąd, ale decyduję się na kłamstwo.

– Blake Stevenson.

Mężczyzna przytakuje, po czym spogląda na Alexa.

– A ten, to kto?

– To mój młodszy brat, Michael. Jest niedorozwinięty, nie mówi.

– Po co ta maska? – pyta, po czym podchodzi do chłopaka, który jeszcze bardziej się garbi.

– Ma chorobę zakaźną, nie można dotykać jego skóry. Jest pokryta bąblami, dlatego jest cały odziany – mówię szybko, po czym słyszę za sobą zmartwione pomruki widowni.

– Kurwa, dotykałem go, jak wiązałem mu ręce! – krzyczy jeden z legionistów, po czym podchodzi do swojego przywódcy. Ten nagle wyciąga w jego stronę rękę i każe mu się zatrzymać.

– Nie podchodź idioto! Możesz nas wszystkich zarazić!

Legionista wyciąga broń zza paska i celuje w Alexa.

– Trzeba ich zabić i spalić! Przynieśli kolejną zarazę!

– Nie! Nie zabijajcie nas! Nikt się nie zarazi! Nie można po prostu go dotykać! Przysięgam, od lat jest chory, ale mnie nie zaraził! Spójrzcie na mnie, jestem zdrowy! Ta choroba nie zabija, to problemy skórne! Tylko tyle!

Nie wiem, dlaczego tak się uparłem, aby nie ściągali mu kominiarki. Kolejny raz skłamałem, tym razem tak naprawdę niepotrzebnie. Alex jakoś by przeżył fakt, iż zobaczyli jego poparzoną twarz. Chyba za bardzo przyzwyczaiłem się do myśli, że chłopak nie chce się ujawniać. Jego obsesja na punkcie tej szmaty na głowie i mnie się udzieliła. Chyba zwariowałem do reszty!

Czekamy na reakcję uzbrojonych ludzi, którzy ewidentnie traktują nas jak niewolników. Nie padają strzały, ale Alex stał się dla nich numerem jeden, jeśli chodzi o zabranie ich całej uwagi. Kolejny raz kierując się troską o małolata, postanawiam odmienić ten stan.

– Mamy coś, co wam się spodoba. Chcemy wykupić przejazd, jeśli nadal istnieje taka możliwość – mówię spokojnie, licząc na pozytywną odpowiedź.

Przywódca podchodzi bliżej mnie i kuca, aby zrównać się ze mną.

– Co możecie mi zaoferować? Naboje? Jedzenie? Jakieś przedmioty codziennego użytku? – pyta ironicznie.

– Możemy zafundować wam jazdę życia. Odpłynięcie do krainy marzeń. Chwilę oderwania się od szarej rzeczywistości. Proponujemy wam iluzję.

– Iluzję? Co to takiego?

– Środek, który umili czas.

– Mówisz o narkotykach? Myślisz, że nie mamy swoich dragów? Masz nas za zacofanych?

– Najpierw spróbuj iluzji, a potem wydaj wyrok. Co ci szkodzi?

Mężczyzna przez chwilę zastanawia się w milczeniu. Następnie unosi się i woła jednego z bandytów, którzy nas tutaj przytargali. Po chwili ten sam człowiek niesie ze sobą nasze wcześniej skonfiskowane plecaki.

Pierwszy zostaje opróżniony plecak Alexa. Na betonową posadzkę wypada nasz prowiant i kilka przedmiotów, ułatwiających nam funkcjonowanie podczas podróży. Sztućce, miski, zapałki, bandaże i notes.

Ostatni przedmiot mrozi mi krew w żyłach. Zaczynam się zastawiać, czy Alex kiedykolwiek napisał moje prawdziwe imię w swoich zapiskach. Nie bezpośrednio w wiadomości do mnie, to by było dziwne, ale mógł rozmawiać z Rosalyn, Harrym czy też z Shivą. Jeśli ten pierdolony wiking odkryje kłamstwo, nasze życie będzie zagrożone.

Jednak nie skupia się na nim, tylko zabiera się za opróżnianie kolejnego plecaka. Wylatuje z niego całkiem spore zawiniątko. Małe buteleczki z białymi tabletkami, schowaliśmy do torebki, po czym owinęliśmy ją ręcznikiem, aby w razie upadku nie rozbić towaru. Przywódca ponownie kuca, tym razem przy naszym skarbie. Rozwija ręcznik, a potem sięga po jedną buteleczkę z torby. Unosi ją do góry i patrzy na jej zawartość, który może nas wykupić z niełaski. Przynajmniej mam taką nadzieję.

Otwiera drewnianą zawleczkę i przykłada preparat do nosa. Wącha, ale to mu nic nie da. Substancja jest bezwonna i aby zadziałała, musi ją po prostu zażyć.

Wysypuje jedną tabletkę na dłoń, po czym podchodzi do mnie.

– Częstuj się.

– Nie biorę narkotyków, moje życie jest wystarczająco pasjonujące.

– Jednak nalegam. Przynajmniej będę wiedzieć, że nie próbujecie poczęstować nas trucizną.

W innych okolicznościach nie miałbym wielkich oporów, aby zażyć iluzji. Miałem już z nią styczność, wiem, jak działa i co robi z człowiekiem. Jednak w tej chwili wolałbym zachować zdrowy rozsądek, kontrolować swoje zachowanie, być świadom tego co mówię. Ale jak mam odmówić? Jak mam odrzucić jego propozycję? Jego posunięcie jest w pełni zrozumiałe, rozumiem, że nie chce ryzykować. Dla nich jesteśmy tylko przybłędami, szkodnikami, które wtargnęły na jego terytorium. W duchu karcę siebie za podjęcie błędnej decyzji. Mogliśmy jeszcze bardziej oddalić się od Midland. Owszem, nasza droga znacznie by się wydłużyła, a my jesteśmy już zmęczeni, ale przynajmniej bylibyśmy bezpieczni. O ile w ogóle jest to możliwe podczas takiej wędrówki. Wybrałem łatwiejszą opcję i teraz siedzimy po uszy w bagnie.

Wyciągam dłonie, nadal związane liną. Mężczyzna podaje mi tabletkę, po czym odsuwa się ode mnie. Patrzę na Alexa, który uważnie mnie obserwuje.

Alex

Co on wyprawia? Nie może teraz odpłynąć! Cholera, co my poczniemy, gdy zacznie się haj. Co ja pocznę?

Carter nieznacznie przytakuje, po czym wkłada tabletkę do ust. Przełyka ciężko, a następnie patrzy na człowieka, który ma nas w garści.

– No to teraz sobie poczekamy na efekty. Jeśli nas okłamałeś, twój braciszek także skończy marnie. Pokażę, jak dokładnie karzemy ludzi za kłamstwo. Zobaczycie cały proces.

Moja uwaga tym razem skupia się na przywódcy tych zwyrodnialców. Odsuwa się od nas na kilka metrów, po czym uśmiecha się złowieszczo. Mija kilka minut, gdy tłum zaczyna skandować jego imię – Marcus.

Ponownie skupiam się na Carterze, który nadal wygląda na w pełni świadomego. Rozgląda się po upiornej publiczności, która wielbi swojego dowódcę. Słyszę stukot kopyt. Obracam się za siebie i dostrzegam kolejnego jeźdźca, który ciągnie za sobą człowieka. Dosłownie ciągnie. Mężczyzna sunie po asfalcie, jak sztuczna kukła. Kiedy nas mijają, widzę jego pokrwawione od liny ręce. Jego twarz także została podrapana przez twarde podłoże. Jak długo go męczyli? Nie wiem nawet, czy nadal żyje.

Legionista zatrzymuje konia na samym środku placu, kilka metrów od nas. Widownia milknie, gdy ten schodzi ze zwierzęcia i odcina sznur. Ofiara nadal się nie porusza, ale już wkrótce zostaje oblany wodą z wiadra. Wszystko dzieje się tak szybko, że nawet nie zauważyłam kolejnych zbliżających się katów. Jestem przerażona tym co dzieje się przed moimi oczami. Nadal do moich nozdrzy dociera swąd spalonych ciał. Moje ciało dygocze ze strachu przed tym co mogą nam zrobić. Moja wyobraźnie dosłownie mnie katuje. Myślę o tym, jak bolesna jest taka śmierć. Jak to będzie, gdy płomienie zajmą się najpierw moimi ubraniami, a potem ciałem. Ile minie czasu mej męki, aż stracę przytomność, aż umrę w męczarniach.

To piekło! To musi być piekło!

Skatowany człowiek odzyskuje przytomność. Łapie kilka haustów powietrza, po czym kaszle jakby był chory. Dwóch legionistów podnosi go, aby był w stanie spojrzeć na Marcusa. Ten kładzie dłoń na jego mokrych włosach i uśmiecha się delikatnie. Nie jest człowiekiem! Jest bestią! Zwierzęta mają więcej w sobie współczucia i sprawiedliwości, niż ten nikczemnik!

– Próbowałeś uciec z moją własnością Liam. I choć byłeś mi jak brat, nie mogę ci tego darować – mówi do zakrwawionego człowieka. Więc nie jest dla niego nieznajomym, nazwał go bratem. – Przecież dzieliłem się z tobą, dbałem o ciebie i twoje potrzeby, a ty co odpierdoliłeś?

– Mira zasługuje na coś lepszego...kocham ją...

Głos skatowanego jest ochrypły, ale nadal możemy dobrze go usłyszeć. Zerkam na dwie dziewczyny, które nadal siedzą na placu. Jedna z nich, unosi dłoń i wyciera policzek. Od razu zdaję sobie sprawę, iż to o niej mówią. Mira, tak ma na imię. I należy do Marcusa. Jej płacz jest jednoznaczny. Ona też musi kochać Liama i doskonale wie, co się zaraz wydarzy. Chyba, że ubolewa nad utratą możliwości, by uciec z tego przeklętego miejsca. Nie, jej zgarbiona postawa i łzy świadczą o prawdziwych uczuciach. Tego nie da się udawać, prawda?

– Wierzę, że ją kochasz. Kto by tego nie zrobił? Jest piękna, młoda i przed wszystkim jest kobietą, a ich nam cholernie brakuje. Nadal jednak nie rozumiem twojej próby zdradzenia mnie. Przecież mogłeś z nią sypiać, mogłeś ją kochać, ale to ci nie wystarczyło prawda? Chciałeś ją tylko dla siebie. Jesteś egoistą Liam. Pieprzonym egoistą.

Marcus unosi dłoń i przywołuje nią jednego ze swoich zbirów. Ten pomaga wstać Liam'owi i odprowadza go do metalowego pręta, który wystaje z betonu. Mężczyzna zostaje do niego przywiązany. Następnie tuż przy jego nogach kilku legionistów ustawia drewniane kłody. Łzy cisną mi się do oczu, gdy rozumiem co się za chwilę stanie.

Marcus podchodzi do stosu, na którym jest uwięziony jego dawny przyjaciel. Wkrótce ktoś podaje mu mały kanister. Oblewa Liama jakąś cieczą, zakładam, że jest to paliwo. Następnie dzieje się coś równie przerażającego. Marcus woła Mirę, aby do niego dołączyła. Kobieta posłusznie wstaje z podłogi i pozwala jednemu ze strażników odczepić smycz. Uwolniona, podchodzi do Marcusa. Jej postawa jest zgarbiona, jakby całe życie powolutku z niej ulatywało. Kiedy staje obok swojego oprawcy, ten podaje jej zapałki. Kobieta zaczyna płakać, po czym klęka na kolana, umieszcza dłonie na nogach Marcusa i błaga o litość.

– Nie rób tego, proszę! Zrobię wszystko, tylko go nie zabijaj! Wygnaj go z Midland, a ja obiecuję, że już nigdy nie spróbuję uciec! Będę posłuszna do końca mych dni! Proszę Marcus, błagam o litość!

Marcus w odpowiedzi tylko się śmieje, a za nim wtórują legioniści, a następnie tłum zebranych gapiów. Jak mogli stracić resztki człowieczeństwa? Jak można być tak bezdusznym?

Nagle słyszę śmiech po swojej lewej stronie. Patrzę na Cartera, który również wygląda na rozbawionego. Iluzja zaczęła działać i nie jest świadomy co się właśnie wyczynia. Jaki koszmar dzieje się przed jego oczami. Może to i lepiej? Nie rozumieć, być otumanionym w takim momencie? Może powinnam mu zazdrościć tego stanu zaćmienia.

– Wstawaj Mira albo moja cierpliwość się skończy – oznajmia pan i władca, po czym nawet nie czeka na jej samodzielną reakcję, tylko chwyta za jej ramiona i podnosi do góry. Kobieta cały czas płacze, spoglądając to raz na Marcusa, to raz na Liama. – Odpal zapałkę i zakończ jego cierpienia.

– Nie, nie mogę...błagam...nie każ mi tego robić. Oszczędź go, proszę...

– Nie dyskutuj, tylko rób co ci mówię! – krzyczy wściekle, aż dziewczyna podryguje ze strachu. Ja także jestem ogarnięta niesamowitym lękiem.

– Zrób to Mira...nie wahaj się... – mówi Liam do kobiety, którą kocha. – Musisz żyć, kocham cię.

– Liam...tak mi przykro...tak bardzo cię...

– Skończ z nim natychmiast! – krzyczy Marcus, jednocześnie uniemożliwiając kobiecie wyznać miłość człowiekowi, którego musi podpalić. To nie ona jest tutaj mordercą, tylko Marcus i ci wszyscy ludzie, którzy czerpią przyjemność z tego makabrycznego widowiska.

Mira drżącymi rękoma odpala zapałkę, po czym unosi ją nad stosem kłód. Nie rzuca, a płomień gaśnie. Marcus rozkazuje jej odpalić kolejną. Kobieta robi to, a gdy ponownie wyciąga rękę nad stos, ten już nie ma zamiaru ryzykować i chwyta ją za nadgarstek.

– Uwolnij zapałkę albo odetnę ci tę piękną dłoń. Nie będzie ci potrzebna, by nas zadowalać.

Kobieta mimo groźby nadal nie jest w stanie rzucić zapałkę. Nie płacze już, tylko jak zamroczona patrzy na swojego ukochanego. Ten przytakuje, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że nie obwinia ją za nic. W końcu zapałka spada wprost na drewno opryskane benzyną. Wielki płomień pojawia się wokół uwięzionego mężczyzny. Marcus odsuwa się momentalnie, ciągnąc za sobą załamaną kobietę. Jednak to nie wszystko co ma dla niej przyszykowane, by ją ukarać. Staje za nią, zmusza by uklękła i ujmuje w dłonie jej twarz.

– Patrz Mira, patrz co się dzieje, gdy ktoś mnie zdradza.

Zmusza ją do oglądania tragicznej śmierci Liama. Ten krzyczy z bólu jak oszalały. Nawet wiwaty obserwujących nie zagłuszają jego odgłosów męki i cierpienia. Mój oddech przyspiesza, gdy ten proces wydaje się trwać w nieskończoność. Nie mogę dłużej tego znieść. Zamykam oczy, mocno ściskam powieki, ale nadal nie mogę zasłonić uszy, bo moje dłonie nadal są związane. Słyszę śmiech Cartera pomieszany z krzykami tego nieszczęśnika. Słyszę wszystko, wszystko do mnie dociera z podwójną mocą. Mam ochotę sama krzyczeć, dać upust swoim emocjom, ale jak nigdy wcześniej boję się niesamowicie odkryć swoją tożsamość. Zaciskam mocno usta, aby nie wydobył się z nich niekontrolowany szloch. Płaczę w duchu. Krzyczę w swym umyślę i modlę się do Boga, aby cierpienie tego człowieka skończyło się jak najszybciej. 



Welcome to Midland...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top