Część 2
Dwadzieścia trzy lata później
Alex
Wpatrzona w zdjęcie mamy, rozmyślam o tym, jaka była, jakie miała marzenia, co lubiła robić w wolnych chwilach. Dziadek nie mówi o niej często, a gdy już zdobywa się na kilka słów, mam wrażenie, że rana po stracie córki na nowo się otwiera. Dlatego często odpuszczam, choć ciekawość zżera mnie od środka.
Zdjęcie polaroid jest już zniszczone, a piękna twarz mojej matki zostaje zatarta na wskutek upływających lat. To jedyna pamiątka po niej, jedyna fotografia, a już wkrótce mogę i ją stracić. Czy zachowam jej obraz w pamięci? Czy nie będzie on zniekształcony, gdy już nie będę mogła ujrzeć twarzy?
Odkładam zdjęcie do drewnianej, małej skrzynki, która od lat posługuje mi jako sejf dla wszystkich skarbów, które udało mi się uzbierać od dzieciństwa. Nie ma w niej zbyt wielu rzeczy. Żyjemy skromnie i nie mamy możliwości, aby polepszyć naszą sytuacje. Nie kiedy świat stał się jednym, wielkim bagnem.
Mój wzrok przykuwa złożony w kostkę papier, który skrzętnie ukrywam przed dziadkiem. Lata temu, zimą odwiedził naszą chatkę podróżnik. Oczywiście, ja w tym czasie siedziałam w swoim pokoju i nie mogłam wyjść mu na spotkanie. Dziadek choć niechętnie, poczęstował go gorącą herbatą i pozwolił, aby na chwilę ogrzał się przy kominku. Podsłuchiwałam, bo byłam cholernie ciekawa nowego przybysza. Był straszy, ale nie na tyle, by nie wędrować do dalekich krain. Był jak postać z książek, które uwielbiam czytać. Charyzmatyczny, ciekawy świata i pełen zapału. Z niezwykłą zdolnością opowiadał o swoich przygodach. Dziadek był małomówny, nie ufał absolutnie nikomu, ale w spokoju wsłuchał jego – jak to później określił – niestworzonych historii.
Najbardziej zaciekawiła mnie opowieści o tajemniczym Edenie. Miejscu, gdzie podobno żyje się w spokoju i harmonii. Gdzie panuje porządek i prawo. Gdzie kobiety nie muszą obawiać się o swoje życie. Nigdy nie widziałam żadnej kobiety, dlatego tak bardzo pochłaniałam każde słowo wypowiedziane przez podróżnika.
Kiedy opuścił nasz domy, by udać się w dalszą drogę, z wielkim zapałem zeszłam na dół do izby i próbowałam wypytać o wszystko dziadka. Byłam cholernie ciekawa co sądzi o Edenie. Byłam rozczarowana, gdy uznał opowieści naszego gościa jako bajki wyssane z palca. Nie rozumiałam jego postawy. Nasza egzystencja była ciężka i choć dawaliśmy sobie radę, nie mogłam uwierzyć, że nie pragnąłby odmiennego losu. Aby była jasność, kocham mojego dziadka, jest wspaniałym i opiekuńczym człowiekiem. Zawdzięczam mu dosłownie wszystko. Zawsze dbał, aby nie chodziła głodna, abym miała najpotrzebniejsze rzeczy. Nauczył mnie czytać i pisać, a kiedy zauważył, że odnajduję prawdziwą uciechę w rysowaniu, zawsze starał się zdobyć dla mnie w mieście szkicownik i przybory do szkicowania.
Jednak bolała mnie świadomość, że w nic już nie wierzył. Przecież moglibyśmy znaleźć Eden i żyć szczęśliwie oraz bez obawy, że ktoś może nas zaatakować. Jego wiek także mnie martwi. Jest coraz starszy i ma zdecydowanie coraz mniej sił. Dodatkowo od kilku tygodni męczy go kaszel, który nie chce ustąpić mimo lekarstw przez nas przyrządzonych. Jego wędrówki do miasta coraz bardziej są dla niego męczące, a mnie z oczywistych względów nie pozwala tam się udawać. Mimo, że nikt nie musiałby wiedzieć, iż jestem kobietą.
Odwijam zawiniątko, po czym przyglądam się mapie, którą zostawił wojażer. Musiała mu wypaść, kiedy rozsiadł się przy stole jadalnym. Kiedy dziadek zbył mnie machnięciem ręki, gdy jak najęta mówiłam o Edenie i poszedł do łazienki, dostrzegłam tuż pod krzesłem papier. Mapa przedstawiała Stany Zjednoczone. Widziałam już taką, dziadek zadbał o moją edukację, jak tylko mógł. I tak z zapartym tchem przyglądałam się wszystkim oznaczeniom. Jej świetność już dawno minęła, ale dla mnie była nowym i bardzo cennym nabytkiem. Zwłaszcza, że był na niej oznaczony terytorium nazwany Edenem. Znajdowaliśmy się po drugiej stronie kraju i wiem, jak czasochłonna byłaby podróż do tego miejsca, ale i tak zaczęłam żyć marzeniami, że razem z dziadkiem wkraczamy do raju.
Postanowiłam ukryć przed dziadkiem mój nowy skarb. Bałam się, że zniszczy mapę w jednym celu. Abym przestała żyć mrzonkami. Dla mnie wiedza o Edenie była czymś o wiele większym. Była nową nadzieją.
– Alex?
Słysząc głos dziadka, chowam odruchowo mapę do kieszeni mojej bluzy. Wkracza do mojego pokoju i z zaciekawieniem mi się przygląda. Wie o skrzynce, może i nawet do niej zaglądał, gdy byłam zajęta pracami w domu, ale nigdy nic nie wspomniał o ukrytej tam mapie.
– Zaraz zejdę na dół i zrobię obiad – mówię z uśmiechem, po czym zamykam skrzynkę i wsuwam ją pod łóżko.
– Nie ma takiej potrzeby, dzisiaj świętujemy twoje urodziny.
Dziadek podchodzi do mnie i obejmuje czule. Wiem, że jest to dla niego najtrudniejszy czas w całym roku. I choć dokładnie dwadzieścia trzy lata temu zyskał wnuczkę, to jednocześnie stracił córkę. Nie może w pełni cieszyć się tym dniem i ja to rozumiem. Szczęście pomieszane ze smutkiem i żalem. I jak z tego wybrnąć? Nie da się zatrzymać trapiących myśli, nie da się odgonić kłębiące się w nas uczucia. Jesteśmy bezbronni wobec wspomnień, wobec doświadczeń życiowych. Mogę tylko równie mocno go objąć i okazywać mu moją miłość. Tak, jak on to robi, odkąd pamiętam.
***
Jestem zaskoczona widząc mały tort na stole w jadalni. Moja mina musi być naprawdę zabawna, bo dziadek śmieje się na cały głos, a to nie dzieje się często.
– Jak udało ci się zdobyć tort?
– Powiedzmy, że ktoś był mi winien przysługę.
Zanim zdążę zapytać o jakiej przysłudze mówi, podaje mi torbę papierową. Kiedy odbieram ją z jego rąk, czuję jej ciężar. Więc to nie tylko papier, który jest teraz na wagę złota. Jest tam coś jeszcze. Z niecierpliwością zaglądam do środka. Najpierw wyciągam szkicownik, który otrzymuję w każde urodzin. I to by mi w zupełności wystarczyło, jednak skłamałabym gdybym powiedziała, że jestem bardzo ciekawa, co jeszcze udało mu się dla mnie znaleźć. Sięgam do dna torby i wyciągam...parę siwych butów sportowych. Są nieco zniszczone, ale raczej przez upływ czasu, a nie przez wcześniejszego właściciela.
– Wiem, że nie są idealne...
– Są świetne dziadku, bardzo dziękuję – mówię, po czym odkładam podarunki i podchodzę do niego, aby się jeszcze raz przytulić. – Kocham cię dziadku, bardzo.
– Ja ciebie też kochanie, ja ciebie też kocham – odpowiada, po czym klepie mnie po plecach.
Następnie wyciągam z szafki dwa talerzyki, dwa małe widelczyki i nóż. Ze ślinką w ustach kroję dla nas spore kawałki. Tort jest co prawda mały, ale już tak dawno nie jadłam nic słodkiego oprócz owoców, że mam wrażenie, jakbym miała zaraz zwariować.
W totalnej ciszy zajadamy pyszne ciasto. No może nie w totalnej, słychać czasami nasze pomruki zadowolenia. Oficjalnie uznaję ten tort za niebo w gębie. Gdybym tylko mogłam codziennie raczyć się takimi pysznościami...
Po posiłku zakładam moje nowe buty z fajnym skrzydełkowym znakiem po bokach i dla przetestowania spaceruję po izbie. Aczkolwiek są o numer za duże, czuję, że będzie to moje najwygodniejsze obuwie, jakie kiedykolwiek miałam na stopach.
– Dziadku?
– Tak Alex?
– Takie buty to cacko, musiały być wiele warte.
– Nie martw się o to...
– Co to była za przysługa? – pytam poważnie. Wiem, jakie realia panują. Pieniądze, którymi kiedyś operowali ludzie, straciły na wartości. Przysługa za przysługę. Towar za towar. Handel wymienny jest w dzisiejszych czasach jedyną formą, aby coś dostać, aby coś zyskać.
– Alex...
– Znowu zrobiłeś te tabletki, po których człowiek zachowuje się dziwnie? Zrobiłeś Iluzję?
Dziadek nie odpowiada, tylko patrzy przed siebie, jakby jego wzrok zatrzymał się na jednym punkcie. Jego milczenie jest dla mnie jasną odpowiedzią. Wiem, że te pastylki nie służą uzdrowieniu, jak inne lekarstwa, które powstają w jego laboratoriom. Jako nastolatka byłam ciekawa jego pracy, więc uczył mnie tworzyć syropy i maści z naturalnych składników. Oczywiście czasami potrzebował chemicznych składników, które z każdym rokiem było trudniej załatwić w mieście. Pewnego razu bez wiedzy dziadka, zeszłam sama do laboratorium i znalazłam słoik podpisany Iluzja. Były w nim białe pastylki. Nie wiedziałam do czego służyły, w czym miały pomóc, a gdy zapytałam o nie dziadka, kategorycznie zakazał mi ich dotykać. Twierdził, że to lekarstwa dla mężczyzn, a że ja jestem kobietą, w niczym mi nie pomogą. Znam bardzo dobrze mojego opiekuna i od razu wiedziałam, że jego niezrozumiałe wzburzenie było wynikiem kłamstwa, które mi sprzedał, gdy odnalazłam tabletki. Miałam szesnaście lat i jak to tłumaczył dziadek, przechodziłam okres buntu. Czasami sprawiałam mu problemy, ale jednego razu przesadziłam. Tak, zażyłam jedną tabletkę, nie wierząc, że była ona przeznaczona tylko dla facetów. Z początku nic nie czułam, uznałam nawet, że dziadek mówił prawdę. Dopiero po kilkunastu minutach zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego. Coś, czego nigdy wcześniej nie czułam. Obraz mi się zamazywał, a kiedy powiedziałam odruchowo „cholera", miałam wrażenie, że to nie mój głos. Następnie miałam problemy z poruszaniem się, czułam jakbym traciła kontrolę nad ciałem. Usiadłam na podłogę z obawą, że zaraz się przewrócę. A kiedy mój tyłek dotknął podłoża, wybuchłam śmiechem. Nie wiedziałam co mnie tak bawiło, ale bawiło.
Kiedy dziadek pojawił się w laboratorium, zapytałam, czy ma bliźniaka, bo widziałam zdecydowanie podwójnie. Reszty nie pamiętam. Za to na zawsze w mojej pamięci pozostanie poranek po całym incydencie. Czułam się fatalnie, jakbym ponownie przechodziła grypę. Wszystko mnie bolało, a zwłaszcza głowa. Dziadek choć był wściekły na mnie, zaopiekował się mną, po czym kazał przyrzec, że już nigdy więcej nie wezmę tego świństwa do ust.
Jak to ja, musiałam pokierować się swoją wzrodzoną ciekawością i zapytałam po co w takim razie coś takiego tworzy. Po co ktoś chce brać ta tabletki? Pokrętnie wytłumaczył mi, że odkąd panuje anarchia narkotyki stały się najbardziej pożądanym produktem. Ludzie popadli w rozpacz i chcieli za wszelką cenę choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Tabletki w słoiku miały właśnie do tego służyć.
Widziałam, że nie był dumny z tego co robi, ale coraz trudniej było zdobyć potrzebne rzeczy. Ropa naftowa potrzebna do lamp czy też świecie były na wyczerpaniu. I choć cała populacja zmniejszyła się do trzydziestu procent, nadal trwała walka o przetrwanie, a surowców zaczynało brakować. Nie było już fabryk, o których opowiadał mi dziadek i o których czytałam w książkach. Nie było gospodarki, nie było tradycyjnych sklepów, nie było rządu ani administracji. Człowiek był panem własnego losu. Miał co sobie wyszarpał, co znalazł.
– Nie chcę takich prezentów, jeśli płacisz nimi Iluzją.
– Alex, proszę nie mieszaj się to. Nie musisz się o mnie martwić, wiem co robię.
– Robisz coś, czego nie lubisz, tylko po to, aby zrobić mi przyjemność. Tak nie może być, nie zgadzam się!
– Dosyć tej dyskusji. Zrobiłem co zrobiłem, nie będę przepraszać.
Dziadek zabiera talerzyki ze stołu i podchodzi do kuchenki. Idę za nim, po czym dotykam jego ramienia. Obraca w moją stronę głowę, dzięki czemu mogę zobaczyć jego minę. Wygląda na złego, ale także i smutnego.
– Nie chciałam cię urazić dziadku. Doceniam twoje starania, ale nie możesz mi zabronić zamartwiania się o ciebie. Nie chcę byś się narażał niebezpiecznym ludziom. Nie chcę, by coś ci się stało.
– Wiem kochanie, ale czasami człowiek nie ma wyboru. Nie chodziło tylko o buty. Prawda jest taka, że coraz mniej leczę ludzi tradycyjnymi metodami. Jestem stary i nie mam już tyle sił, aby częściej handlować w mieście. A mały słoik pastylek daje mi więcej profitów niż cała skrzynka syropów.
– Więc ja zacznę handlować, nikt nie musi wiedzieć, że jestem kobietą...
– Nie ma mowy! Nie ma takiej opcji! Nie pójdziesz do miasta Alex i wybij sobie to z głowy!
– Ale przecież mam ma...
– Przestań! Nie zgadzam się, rozumiesz? Nie pozwolę, abyś wpadła w ręce tych zwyrodnialców.
– Nie każdy jest zły, nie może być. Nie wierzę, że nie ma takich ludzi jak my, którzy po prostu chcą przetrwać i żyć w spokoju.
– To szlachetne, że wierzyć w dobroć i pewnie masz rację, że nie każdy jest zbirem, ale nie mam zamiaru ryzykować. Już zbyt dużo straciłem, zbyt dużo...
Dziadek nie kończy swojej wypowiedzi, ponieważ atakuje go silny kaszel. Aby mu pomóc klepię go po plecach, a potem pomagam usiąść na krześle. Następnie nalewam do szklanki ciepłej herbaty i podaję mu ją. Pije powoli, jednocześnie starając się zatrzymać uporczywe kasłanie. Coraz gorzej to wygląda. Nie wiem, jak mogłabym mu pomóc. Nie posiadam jego wiedzy, jego doświadczenia, ale skoro sam nie potrafi sobie pomóc, to znaczy, że stan jego zdrowia jest poważniejszy niż mówi.
Trzymając go za rękę, czekam aż jego oddech się wyrówna. Dziadek starał się nauczyć mnie wszystkiego co potrafi, ale nie uwzględnił chyba jednego. Kiedyś go zabraknie i wtedy zostanę sama. Nie będę mogła całe życie chować się w naszej leśnej chatce. To nie możliwe. Przyjdzie taki czas, kiedy będę musiała zmierzyć się z rzeczywistością. Obawiam się tego, ale też jestem ciekawa. Ciekawa świata i innych ludzi. Tego co mogę zobaczyć i doświadczyć. Nie chcę wierzyć w to, że tylko złe rzeczy na mnie czekają poza naszą małą posiadłością.
– Już dobrze Alex, kaszel minął.
– Dziadku...
– Proszę, weź nożyczki i obetnij mi włosy. Trochę się zapuściłem – mówi z uśmiechem i wiem, że jest to jego banalny sposób, aby zakończyć niewygodny temat. Temat mojej podróży do miasta, a także temat jego stanu zdrowia.
Kolejny raz odpuszczam, kierując się miłością i troską o niego. Może powinnam postawić na swoim, przejąć stery, ale zdaję sobie sprawę, jak bardzo jest dla niego ważne moje bezpieczeństwo. Tylko, że ja także martwię się o jego życie. Nasze troski są identyczne. Dzisiaj nie mam zamiaru się z nim kłócić, nie w dniu, kiedy dotkliwie odczuwa kolejną rocznicę śmierci mojej matki. Podchodzę do kuchenki i wyciągam z szafki nożyce, które ostatnio bardzo skrupulatnie ostrzyłam.
Przez następne kilka minut strzygę dziadka, który w podzięce całuje mnie w czoło, po czym zabiera z moim rąk przyrząd i wskazuje na krzesło, na którym przed chwilą siedział.
– Dziadku, może innym razem.
– Alex, wiesz, że już czas.
– Ale jest już chłodno, noszę czapkę, mogę mieć nieco dłuższe włosy.
– Alex.
– Chociaż do ramion, a potem zetnę. Obiecuję. Chcę zobaczyć siebie w innej fryzurze.
– Kochanie, wiesz jakie mamy zasady.
– Jakie ja mam zasady.
– Masz rację. To na tobie spoczywają kłopotliwe ograniczenia, ale nie bez powodu. Mówiłem ci co się dzieje z kobietami. Jak niewiele ich pozostało i jak bardzo są wartościowe dla mężczyzn. Dla wszystkich mężczyzn, tych dobrych i tych złych. Nikt nie może wiedzieć kim jesteś. To bardzo ważne. Nawet jeśli ktoś cię ujrzy, pomyśli, że jesteś chłopcem.
Nie mam dobrych argumentów, aby dalej się z nim sprzeczać, więc zajmuję miejsce na krześle i pozwalam dziadkowi ostrzyc mnie na chłopaka. To tylko włosy, nic nieznaczącego, a jednak żal mi za każdym razem, gdy patrzę, jak obcięte kosmyki włosów opadają na podłogę tuż przy moich nogach. Ten widok za każdym razem uświadamia mi, jak mało mam wolności. Jak mało zależy ode mnie.
***
Nastał wieczór, więc zgodnie z tradycją razem z dziadkiem udamy się na grób mamy. Wyciągam z wazonu zerwane dzisiejszego ranka kłosy wrzosu, po czym ruszam w stronę drzwi. Dziadek zatrzymuje mnie, gdy sięgam po klamkę.
– Zapomniałaś o czymś.
– Jest już ciemno, nikt mnie nie zobaczy. Poza tym wyglądam jak chłopak po twoim cięciu – mówię w miarę wesoło, po czym przejeżdżam dłonią po krótkich włosach. Jednak mina dziadka jest jednoznaczna. Nie odpuści. Kolejna zasada zostanie przez niego dopilnowana i wykonana.
Podaję dziadkowi pukiel leśnych kwiatów, po czym wracam na górę do swojego pokoju. Na małej toaletce spoczywa moja największa zmora. Zmora, którą dziadek nazywa koniecznością.
Sięgam po szarą kominiarkę, która ma tylko prostokątny otwór dla oczu. Przez materiał mogę w miarę swobodnie oddychać, ale nie nazwałabym to komfortową sytuacją. Nie, jest to dla mnie utrapienie. Noszę ją od nastoletnich lat, odkąd moje rysy twarzy zdradzają płeć. Rozumiem to ustalenie, naprawdę, ależ czy nie jest to szaleństwem? Czy tylko ja zaczynam wariować?
Zakładam kominiarkę, następnie zarzucam na głowę kaptur od kurtki przeciwdeszczowej i wracam do dziadka, który czeka na mnie w tym samym miejscu.
– Czy teraz jestem wystarczająco gotowa, aby wyjść na zewnątrz.
– Kochanie...
Już w momencie, kiedy słownie okazywałam dziadkowi moje niezadowolenie, żałowałam swojego postępowania. Nie jestem już dzieckiem i powinnam poważniej podchodzić do przestrzegania reguł, które ustaliliśmy lata temu. W końcu zostały stworzone tylko i wyłącznie dla mojego dobra.
– Przepraszam, już kończę dziecinne narzekania.
– Nie są dziecinne, są uzasadnione, ale póki świat nie wróci do normalności, musimy uważać na każdym kroku.
Przytakuję i się uśmiecham. Dziadek oczywiście nie widzi ułożenia moich ust ze względu na kominiarkę, ale on zawsze wie, kiedy poprawia mi humor.
Wychodzimy na zewnątrz i ruszamy ścieżką do miejsca, gdzie pochował przed laty mamę. Nie znałam jej, zmarła tuż po tym jak się narodziłam. Jednak czuję z nią więź. Wiem, że byłaby moją najlepszą przyjaciółką. Za każdym razem, gdy ją odwiedzam, łzy cisną mi się do oczu. Płaczę po osobie, z którą tak naprawdę nie spędziłam czasu. Z którą nie mam żadnych wspomnień. A jednak mój smutek jest ogromny, wręcz pochłaniający. Jakby brakowało cząstki mnie. Jakbym była wybrakowana.
Dziadek kuca przy grobie, zrobionym z pięknych okrągłych kamieni i ściąga przywiane przez jesienny wiatr zeschnięte gałązki z mosiężnego krzyża. Na tabliczce jest napisane B. Adams.
Belle Adams, moja mama, córka Stanleya Adamsa i młoda kobieta, która miała całe życie przed sobą, ale los chciał, że Bóg wezwał ją w wieku niespełna dwudziestu lat.
– Cześć córeczko – wita się dziadek, po czym kładzie wrzosowy bukiet tuż przy krzyżu. Następnie staje plecami do mnie i dyskretnie próbuje otrzeć łzy z policzków. Zawsze stara się ukryć przede mną swoje chwile słabości. Jakbym miała się nimi zarazić. Czasami się jednak zastanawiam, czy mój smutek po stracie mamy jest związany z moją osobą czy też żałuję bardziej dziadka. To on ją wychowywał, to on tak naprawdę ją utracił.
Jeszcze przez dobrą godzinę stoimy nad grobem mamy. Czasami któreś z nas coś powie, ale większość czasu spędzamy na zadumie i modlitwie.
Decydujemy się wrócić do domu, gdy nieznośny kaszel ponownie nawiedza dziadka. Chwytając go pod ramię, pomagam mu dojść do naszej chatki.
Kolejny raz zaparzam gorącą herbatę. Kiedy stawiam przed dziadkiem kubek z parującym naparem, nagle chwyta mnie za rękę, po czym drugą sięga po coś do mojej bluzy.
Cholera.
Odwija papier, po czym nastaje chwila ciszy, gdy studiuje mapę.
– Skąd to masz? – pyta, po czym ponownie atakuje go kaszel.
Odbieram z jego rąk mapę, chowam ją z powrotem do kieszeni, po czym podaję mu herbatę. Bierze kilka łyków, a gdy jego oddech się wyrównuje, postanawiam tym stawić mu czoła.
– Pamiętasz, gdy odwiedził nas ten wędrowiec. Musiał zgubić mapę, znalazłam ją przy stole.
– Nigdy mi jej nie pokazywałaś.
– Chciałam ci ją pokazać, ale poznałam twoje zdanie na temat istnienia Edenu.
– Alex, nie chcę, abyś czuła zawód. Nie chcę, abyś karmiła się złudzeniami. To nie prowadzi do niczego dobrego.
– A jeśli Eden faktycznie istnieje...
– Alex...
– Pozwól mi skończyć. – Czekam, aż dziadek przytkanie, a gdy w końcu to robi z ciężkim westchnieniem, kontynuuję. – Jeśli Eden to nie tylko mrzonka, jeśli faktycznie jest miejsce, gdzie ludzie mogą w pełni czuć się bezpiecznie, czy nie chciałbyś tam się udać? Tam żyć?
– Jeśli miałbym pewność, że to miejsce jest autentyczne, nie zawahałbym się nawet przez sekundę, aby tam cię zaprowadzić Alex.
– Czasem, aby coś zyskać trzeba zaryzykować.
– Tylko, że mówimy tutaj o ryzykowaniu życia, a nie zawiedzionych uczuciach czy ambicjach. – Dziadek ponownie wyciąga z mojej kieszeni mapę, po czym rozkłada ją na stole. Następnie wskazuje na miejsce, gdzie mieszkamy, a potem przejeżdża palcem całą drogę do Edenu. – To podróż przez cały kraj. Przez tysiące kilometrów. Na tej drodze spotkałoby nas wiele niebezpiecznych sytuacji, wielu przestępców, a i nie wiadomo, jak wygląda teren. Po wojnie nie tylko wśród społeczeństwa zapanowało spustoszenie. Bomby, pociski musiały zniszczyć spore terytorium. To droga przez piekło.
– Nadal uważam, że warto przejść drogę przez piekło, jeśli na jej końcu czeka cię raj.
– Moje dziecko, ja już nie wierzę w raj.
– A co z moją wiarą? Czy nie mam prawa walczyć o swoje życie? O swoje przekonanie? O swoją przyszłość?
– Oczywiście, że masz prawo, ale...
– Ale to zbyt niebezpieczne.
– Tak, wybacz, ale nie znasz świata tak jak ja.
– Bo mnie odizolowałeś od niego.
– Kolejny raz będziemy się sprzeczać o to? Czego nie rozumiesz? Że jesteś kobietą i pierwszy lepszy facet spotkany na drodze może cię skrzywdzić?!
Dziadek kolejny raz pod wpływem zdenerwowania, traci spokojny oddech. Wstaje z krzesła, po czym podchodzi do swojej kanapy w kącie izby i siada. Przyglądam się mu przez chwilę i zaczynam odczuwać wyrzuty sumienia. Jest już w podeszłym wieku, do tego podupadł na zdrowiu. Nie potrzebuje kolejnych zmartwień. Nawet nie wiem, czy byłby w stanie wyruszyć w taką podróż. Nigdy nie wybaczyłabym sobie, gdyby przez moje niepotwierdzone założenia, stracił życie. Dlatego składam mapę i kładę ją na regale, gdzie znajdują się wszystkie książki, które na przestrzeni lat przyniósł Stanley Adams.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top