Część 18
Alex
Carter śpi dłużej niż się spodziewałam, nawet zaczęłam się martwić, ale zdaniem Rosalyn ranny potrzebuje odpoczynku. Dzięki uprzejmości kobiety mogłam skorzystać z ich łazienki i się ogarnąć. Tym razem ciało obmyłam ciepłą wodą, co uznaję w tej chwili za prawdziwy luksus. Mogłam także przeprać bieliznę i wysuszyć przy kominku. Gdy tylko było zdatna do założenia, wróciłam szybko do łazienki i założyłam czyste majtki. Nie mam stanika, nigdy nie był mi potrzebny pod stertą luźnych ciuchów i całe szczęście. Nie mogłabym przecież się ujawnić wywieszając tak charakterystyczną odzież. A majtki, cóż, zwinęłam na pół i położyłam na krześle, nikt nie zwrócił na nie uwagi.
Po ogarnięciu się, postanowiłam pomóc Rosalyn przy obiedzie. Chociaż tak mogę się odwdzięczyć za ich gościnność. Obrałam warzywa, następnie pilnowałam gotującej się kaszy, a kobieta w tym czasie smażyła mięsa z dzika. Aromatyczny zapach roznosił się po całej izbie, ale nawet i on nie obudził Cartera.
Sprawdziłam, czy nie ma gorączki, przykładając dłoń do jego czoła, jednak jego temperatura ciała była pokojowa. Odetchnęłam z ulgą, ale nadal oczekiwał z zapartym tchem jego ocknięcia.
Po posiłku, Harry wyszedł na zewnątrz, aby narąbać drewno. Zanim opuścił dom, spojrzał wymownie na swoją żonę, jakby chciał jej przypomnieć, że nadal nie mogą nam ufać. Rosalyn, aby go uspokoić, jak mniemam, tylko przytaknęła z delikatnym uśmiechem. Usiadła przy stole z kubkiem gorącej herbaty, a ja w tym czasie chwyciłam za miotłę i zaczęłam sprzątać w pomieszczeniu.
– Zostaw to Alex, nie musisz sprzątać – powiedziała, po czym machnęła ręką. Jednak nie zaniechałam swojej pracy, moja wdzięczność za przygarnięcie nas pod swój dach była naprawdę ogromna, dlatego chciałam być jak najbardziej pomocna na czas naszej obecności.
– Alex?
Gdy tylko głos Cartera dociera do mnie, od razu patrzę w jego stronę. Obserwuje mnie, po czym siada na kanapie. Uśmiecham się widząc go przytomnego. Nie widzi mojej ulgi wypisanej na twarzy, kominiarka ukrywa wszystkie moje emocje. Odkładam miotłę, po czym podchodzę do rannego. Przysiadam na samym końcu łózka, tuż przy jego stopach. On spogląda na gospodynię, po czym mówi poważnie.
– Nie pamiętam, czy już dziękowałem za pomoc. Tak czy inaczej...cóż...dziękuję.
Nigdy nie widziałam Cartera, który nie wie, jak coś ująć w słowa. Chyba sam nie spodziewał się takiej pomocy ze strony kompletnie obcych ludzi. Zawsze źle się wypowiadał na temat pozostałej reprezentacji społeczeństwa. Nigdy nie miał nic dobrego do powiedzenia. No może o moim dziadku w miarę pozytywnie się wypowiadał, ale nie był zbyt wylewny. Nie mam pojęcia jak dokładnie jego życie wyglądało w mieście, nie wiem co widział i przez co musiał przejść. Jedno jest pewne, Carter Prescott nie jest optymistą i z góry zakłada, że ktoś się prędzej zaatakuje, niż wyciągnie w twoją stronę pomocną dłoń. Rosalyn i Harry udowodnili mu, że jeszcze na tym świecie są porządni ludzie.
– Nie ma za co chłopcze. Musimy sobie pomagać, zwłaszcza teraz.
– Zwłaszcza teraz ludzie się boją, nawet gdy chodzi o udzielanie pomocy.
– To prawda i ubolewam nad tym strasznie. Nie taki świat pamiętam.
– Tamtego świata już nie ma.
Rosalyn wstaje, strzepuje niewidzialny kurz ze swojego fartucha, po czym z uśmiechem mu odpowiada.
– Każdy kreuje swój świat jak chce. Postępuje jak uważa i wyznaje własne zasady. Ja postanowiłam nie dać się rozpaczy i poczucia beznadziejności. Dzięki temu moje życie jest barwniejsze.
– Pani postawa jest godna podziwu, jednak to nie oznacza, że ktoś inny nie przyjdzie i nie spróbuje zburzyć pani świat.
– Masz rację, nie odpowiadam za zachowanie innych. Odpowiadam tylko za swoje. Mam czyste sumienie i z takim odejdę z tego świata. To daje mi spokój ducha. – Carter już nie licytuje się słownie z kobietą na temat tego, czy w dzisiejszych czasach warto być szlachetnym. – Pójdę sprawdzić, jak sobie radzi Harry, a ty Alex Podaj obiad Carterowi, musi nabrać sił i pewnie jest bardzo głodny po tak długiej drzemce.
Od razu przytakuję na jej prośbę, wstaję z łóżka i podchodzę do kuchenki. Nakładam na talerz kawałek mięsa, potem kaszę i gotowane warzywa. Gospodyni wychodzi, a ja podaję Carterowi talerz z jedzeniem i widelcem. Musiał być faktycznie bardzo głodny, ponieważ od razu zabrał się za pałaszowanie posiłku. Usiadłam ponownie na końcu łózka i skrycie obserwowałam jak je ze smakiem. Nie rozmawiamy, póki nie kończy, odkłada pusty talerz na swoje kolana, po czym kieruje na mnie swoją uwagę.
– Jak tylko zajdzie słońce, wyruszamy w dalszą podróż. Las się skończył, więc nie będziemy mogli unikać drogi. Ale za to dzięki nocy, zauważymy w porę światła reflektorów motocykli.
Wyciągam z bluzy notatnik i ołówek, z którymi nigdy się nie rozstaje z oczywistych względów.
„Jesteś jeszcze osłabiony. Jesteś w stanie iść?"
– Czuję się znacznie lepiej. Poza tym nie możemy dłużej tutaj zostać.
„Nie chcę ryzykować, że coś ci się stanie"
Carter czytając moją wiadomość ciężko wzdycha, po czym oznajmia spokojnie.
– A chcesz ryzykować, że coś się stanie ludziom, którzy nas przygarnęli? Myślisz, że co zrobi Sadar, gdy bas tutaj zastanie? Co zrobi z Rosalyn i Harrym?
Carter ma rację, nie możemy ryzykować ich życiem. Nie zasługują na to, co może zrobić z nimi gang Czaszki. Zostaną ukarani za swoją dobroć i nie poradziłabym sobie z takim ciężarem na sumieniu.
„Zatem po zachodzie słońca"
Carter przytakuje, po czym próbuje wstać z łóżka. Kiedy stawia stopy na podłodze, prawie traci równowagę. Szybko wstaję z łóżka, zakładam na swoją szyję jego ramię i pomagam mu utrzymać stabilność.
– Trochę zakręciło mi się w głowie, ale już jest dobrze, możesz mnie puścić – mówi, po czym ściąga ze mnie rękę i rusza w stronę łazienki. Stoję przez chwilę na środku izby i wsłuchuję się dźwięki dochodzące z sąsiedniego pomieszczenia. Boję się, że upadnie i zrobi sobie krzywdę. Po kilku minutach wychodzi i gdy tylko widzi mnie w takiej pozycji, na jego twarzy wypływa krzywy uśmieszek. – Nie musisz mnie pilnować, jestem już duży.
Carter wraca do łóżka i się kładzie. Myślę, że jest słabszy niż chce to po sobie poznać Oby do wieczora nabrał więcej sił.
***
Carter przed podróżą postanowił także się umyć. Zagrzałam dla niego wodę w garnku, tak jak zrobiła to dla mnie Rosalyn, po czym zniknął na dłuższą chwilę w łazience.
Harry zajął miejsce tuż przy kominku, na wygodnym fotelu. Obok niego na krześle przysiadła Rosalyn. Ona szydełkuje, podśpiewując pod nosem jakąś pieśń, a jej mąż czyta książkę.
Ja usadowiłam się na łóżku, które przez cały dzień zajmował Carter. Wyciągnęłam notatnik i sprawdziłam, ile jeszcze mam wolnych kartek. Pozostało cztery. To niewiele, więc będę musiała pomyśleć o tym, jak zdobyć kolejny piśmiennik. Mimo wszystko postanawiam poświecić jedną stronę i naszkicować starsze małżeństwo. Staram się jak najlepiej oddać w rysunku ich piękno i stateczność. Dzięki takiej pamiątce, już zawsze pozostaną ze mną. Pamięć bowiem bywa przewrotna, zapomina się szczegółów twarzy, aż po latach wszystko wygląda jak za mgłą. Dziadka także rysuję, tym samym tracąc kolejną stronę. Nie mam jego żadnego zdjęcia, tylko mamy.
Sięgam po mój plecak, leżący przy łóżku i wyciągam fotografię, którą zabrała ze swojego pokoju, gdy dom stanął w płomieniach. Wiele ryzykowałam, ale musiałam po nie się udać. To była moja najcenniejsza rzecz. Patrzę na zdjęcie mamy, które z biegiem czasu niszczeje. Była piękna, młoda i szczęśliwa. Za każdym razem, gdy patrzę na jej uśmiech, sama mam taki wyraz twarzy. Wiem, że zdjęcie zrobił dziadek, ale zastanawiam się czy tuż obok niego nie stał mój tata. Nigdy nie chciał mi za wiele o nim powiedzieć, zawsze miałam wrażenie, że jest to temat tabu. Może dziadek miał swoje powody, ale nic nie poradzę na to, że w mojej głowie kłębią się pytania dotyczące tego, kim był i jaki był. Mam nadzieję, że dał mamie dużo szczęścia zanim odszedł z tego świata. Mam nadzieję, że zaznała prawdziwej miłości. Może i mnie to czeka, może ktoś mnie pokocha i ja pokocham jego.
– Co tam tak trzymasz? – pyta Rosalyn, więc spoglądam na nią. Postanawiam wstać i podejść do niej. Pokazuję jej zdjęcie, a potem piszę wiadomość w notatniku.
„To moja mama, ale już nie żyje"
– Była piękna – mówi z delikatnym uśmiechem, po czym patrzy mi w oczy z czułością. – Masz jej oczy, bardzo łagodne jak na chłopca.
Jej słowa mrożą mi krew w żyłach. Nie chodzi o nią, nie chodzi nawet o Harry'ego, wątpię by zrobili mi krzywdę, gdyby zdradziłabym ich swoją prawdziwą tożsamość. Jednak za cienkimi drzwiami od łazienki jest Carter i nie mogę jeszcze się ujawnić. Jeszcze nie teraz. Opuszczam na dół głowę, po czym Rosalyn oddaje mi fotografię. Chowam ją do kieszeni bluzy i wraca, na swoje miejsce.
Ukradkiem spoglądam na kobietę, która prawdopodobnie się czegoś domyśla. Patrzy na mnie łagodnie, jakby chciała dać mi do zrozumienia, że rozumie moją sytuację. Jej mąż natomiast kompletnie nie zwrócił na nas swej uwagi. Pochłonięty lekturą odciął się od otaczającej go rzeczywistości. Dopiero kiedy Carter wychodzi z łazienki, unosi swoje oczy nad książką i odprowadza go czujnym wzrokiem. Więc to jego najbardziej się obawia? Fakt, Carter jest postawnym mężczyzną, do tego młodym i w kwiecie wieku. No może i jest aktualnie zraniony, ale nadal mógłby sprawiać kłopoty, gdyby tylko chciał.
Ja mogę natomiast straszyć tylko kominiarką, bo postawą z pewnością nie.
***
Słońce zachodzi, więc szykujemy się do wyjścia. Dobroć napotkanych ludzi nie ma granic. Rosalyn zapakowała dla nas czyste bandaże, wodę, suszone mięso i jabłka na drogę. Dostaliśmy także świeżo upieczony bochenek chleba. Jego zapach jest fenomenalny i już nie mogę się doczekać, aż będę mogła się w niego wgryźć. Jednak musimy racjonować nasze zapasy. Któż wie, kiedy uda nam się zdobyć coś zdatnego do jedzenia. Nie wiemy co czeka nas podczas dalszej podróży, a z opowieści Rosalyn wynika, że nic dobrego. Podobno większość kraju jest doszczętnie zniszczona, co nie napawa nas optymizmem. Ale podjęliśmy próbę dostania się do Edenu i tak naprawdę nie mamy już do czego wracać. Ja straciłam dziadka i dom, a Carter bezpieczeństwo. Nie ma powrotu, już nie.
Harry oddał nam naszą broń, po czym burknął coś pod nosem. Jeśli dobrze zrozumiałam, życzył nam powodzenia. Carter przytaknął, po czym podziękował w naszym wspólnym imieniu za gościnność i pomoc. Rosalyn miała dla niego jeszcze jeden podarunek. Wręczyła mu czapkę, którą wydziergała z szarej wełny tego popołudnia. Był zaskoczony, ale nie sprzeciwiał się. Ostrożnie ubrał czapkę, aby nie zsunąć świeżego bandażu i jeszcze raz podziękował.
Oddalając się od domku, oglądam się za sobie. Starsze małżeństwo obserwuje nas z tarasu, a u ich boku siedzi spokojnie pies, który był tak naprawdę bardzo grzeczny i spokojny. Macham ręką na pożegnanie, co od razu odwzajemnia Rosalyn. Kiedy Harry nie reaguje, kobieta trąca go łokciem i dopiero po tym małym upomnieniu, również zdobywa się na małe kiwnięcie.
W końcu znikają z mojego pola widzenia i już za nimi tęsknię. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie dane nam się spotkać. I choć jest to mało prawdopodobne, lubię myśleć o tym, że jednak jest to możliwe. Świat jeszcze może się naprawić, jeszcze możemy wszystko zmienić.
***
Szliśmy kilka metrów od drogi. Carter cały czas oglądał się za sobie, by sprawdzić, czy nie widać z dala światła motocykli. Nie odzywał się także, chcąc zachować ciszę. Był czujny, choć nadal osłabiony. Po kilku milach znalazł grubą gałęź i na niej się opierał. Chciałam zrobić przerwę, aby nabrał sił, ale upierał się, że musimy wyjść z tego bezludzia. Znaleźć w miarę bezpieczne miejsce, w którym będziemy mogli odpocząć. Przyglądałam mu się z uwagą, jakbym czekała, aż upadnie. Jednak on parł na przód. Podziwiałam jego siłę i determinację. Był nie do zdarcia.
O świcie zauważyliśmy w oddali zarys budynków.
– To pewnie miasto, o którym wspominała Rosalyn. Jeśli miała rację, będzie opustoszałe, a co za tym idzie, bezpieczne dla nas. Odeśpimy noc, a potem ruszymy dalej.
Carter nawet nie sprawdza, czy przytakuję na zgodę, tylko idzie w stronę kolejnego miasta na naszej drodze. Wyznaczył sobie cel i zrobi wszystko, by go osiągnąć. Tak, jest cholernie zdeterminowany. Mnie także udziela się jego nagły napływ energii. Mimo iż całą noc wędrowaliśmy i moje nogi bolą niemiłosiernie, nie mam zamiaru się poddawać.
Aczkolwiek coś zmusza mnie do zatrzymania się. Carter nie słysząc moich kroków za sobą, także przystaje.
Carter
Obracam się i widzę, jak Alex patrzy na przestrzeń po prawej stronie drogi. Wiem, co przykuło jego uwagę. Tego nie da się nie zauważyć. W ziemi jest ogromny dół. Ba, ta dziura przypomina krater, czy też gigantyczne zapadlisko.
– Wynik bomby. Przynajmniej tak mi się wydaje – mówię, na co chłopak zwraca na mnie uwagę. – Jeszcze wiele takich zniszczeń zobaczysz.
Po tych słowach ruszam dalej i już po chwili słyszę prędki krok Alexa. Udaje mu się zrównać ze mną, po czym podtyka pod mój nos wiadomość. Jak on może biec i pisać?
„Co wiesz o wojnach?"
– Co wiem o wojnach? Niewiele, tyle co ktoś mi powiedział ze starszyzny. Dziadek pewnie ci opowiadał co nieco? – pytam, a on przytakuje. Jednak nadal czeka na rozwinięcie mojej wypowiedzi. – Jak wybuchła trzecia wojna światowa, wszystkie narody były na skraju zniszczenia. A co się stało w Ameryce? U nas powstały ugrupowania i każde z nich uważało, że wie najlepiej, jak odbudować kraj. W efekcie doprowadziły tylko do wojny domowej, jakby mało im było wojaczki. Kiedy przyszły zarazy, nie było już czego odbudowywać. Wszystko padło, nie było żadnych struktur. Nastąpiła wszechobecna anarchia. Tyle wiem i więcej nie potrzebuję. Zresztą wystarczy się rozejrzeć, by zrozumieć jak głęboko w dupie jesteśmy. Kiedy nie będzie już ludzkości, nic po nas nie pozostanie. Przyroda pochłonie nasze pozostałe budowle, nie będzie śladu po nas. Już teraz do miast wkrada się bujna roślinność. Nikt nic z tym nie robi, bo i po co? Nie będzie kolejnych pokoleń, szkoda zachodu.
„Nie wierzę, że wszystkie kobiety nie żyją. Rosalyn jest tego przykładem"
– Rosalyn i jej mąż mieli wiele szczęścia, ale też nie sądzę by była ostatnią kobietą na świecie. Jedne się ukrywają, a inne są w rękach potężnych i niebezpiecznych mężczyzn. Tak czy inaczej, mają przejebane.
„Mogą też być w Edenie i żyć spokojnie"
Parskam śmiechem, gdy czytam ostatnią wiadomość Alexa. Ten wydaje się być obrażony moją reakcją i chowa do kieszeni kurtki notes, jakby chciał mi zakomunikować, że skończył rozmowę z beznadziejnym kolesiem.
– Jeśli Eden istnieje i to prawda co o nim mówią, mam nadzieję, że udało się tam dotrzeć jak najwięcej ocalałych kobiet – mówię, po czym trącam łokciem jego ramię. Chłopak nie reaguje, ale wiem, że nie jest już zagniewany.
***
Alex
Docieramy do zrujnowanego miasta. Myślałam, że dotkliwe zniszczenia oglądałam w poprzednich miejscowościach, ale to co teraz mam przed sobą, przerosło moje każde wyobrażenie na temat pogorzeliska po wojnie. Wszędzie jest gruz, a budynki które jeszcze jakoś stoją są popękane i bez zadaszenia. Pod taflą rozwalonego betonu dostrzegam samochody i inne zniszczone rzeczy, należące kiedyś do ludzi, którzy tutaj mieszkali. Jakby coś zdeptało to miejsce i zostawiło po sobie same zgliszcza.
Wkraczając w głąb miasta, nadal utrzymujemy czujność. Oboje wyciągamy broń, w razie, gdyby jednak ktoś zdecydował pozostać w tym nieszczęsnym przybytku.
Ponownie nie rozmawiamy, tylko wsłuchujemy się w otoczenie. Rozglądam się dookoła. Patrzę w wybite okna, pozostałych budowli mieszkalnych. Niczego ani nikogo nie dostrzegam, ale adrenalina buzuje w całym moim ciele. Ale czy jeśli nawet kogoś dostrzegę, czy jeśli ktoś się ujawni, czy będę w stanie nacisnąć na spust? Nie wiem i wolałabym nie mieć okazji, by się o tym przekonać. By sprawdzić swoje zszargane nerwy.
Carter wskazuje na jeden budynek, który o dziwo nadal posiada część zadaszenia. Nie wygląda solidnie, ale tutaj wszystko wygląda, jakby zaraz miało się rozpaść na drobny mak. Wejście do bloku zasłania metalowy kontener na śmieci, który wygląda na ciężko. Jednak Carter i tak chce podjąć próbę przesunięcia przeszkody.
– Jeśli uda nam się chociaż trochę przesunąć to cholerstwo, dostaniemy się do środka. A gdyby ktoś jednak się tutaj kręcił, nikt nie pomyśli, że tędy weszliśmy. Dalej Alex, wiem, że jesteś zmęczony, ale musisz mi pomóc. Sam nie dam rady, mimo że kontener ma kółka.
Zanim jednak ustawi się za zbiornikiem, podnosi wielką metalową klapę i zagląda co jest w środku. Momentalnie zatrzaskuje wieko, a po jego skwaszonej minie, zakładam, że nie zobaczył tam nic dobrego. Kieruje na mnie swoje spojrzenie, doskonale zdaje sobie sprawę, że czekam na jego wyjaśnienia.
– Ktoś chyba wykorzystał kontener jako grobowiec. Są tam szczątki ludzkie, same kości.
Ciężko przełykam ślinę, słysząc jego relacji. Nie spodziewałam się, że w tym śmietniku mogą być pozostałości po ludziach. To obrzydliwe, to...makabryczne. Carter mimo poruszenia i tak staje za kontenerem, po czym umieszcza dłonie na blaszanej ścianie. Jeszcze nie pcha, tylko patrzy na mnie w oczekiwaniu, aż do niego dołączę. I tak właśnie robię. Staję tuż obok niego i kładę dłonie na kontenerze. Carter odlicza do trzech. Na trzy oboje pchamy z całej siły. Ku memu wielkiemu zaskoczeniu, pojemnik porusza się, ale bardzo nieznacznie.
– Pchamy, aż do skutku – dopinguje, po czym kolejny raz odlicza.
Moim zadaniem pchamy nie do skutku, ale do momentu aż opadniemy z sił. Carter chyba zapomniał, że jesteśmy po wyczerpującej wędrówce nocą, a także o tym, że jest poważnie ranny. Jednak on się nie poddaje, więc ja tym bardziej nie mogę tego zrobić. Daję z siebie wszystko, a raczej pozostałości po całej energii, którą w sobie mam. Pojemnik powolutku się przesuwa, a gdy w końcu mamy minimalne dojście do wejścia, Carter ogłasza sukces.
Następnie przeciskamy się przez małą szczelinę między budynkiem, a kontenerem. Ja nie miałam z tym, aż tak wielkiego problemu, jestem mała i drobna, ale Carter prawie utknął. Widząc jak patrzę na jego zmagania, parsknął śmiechem, po czym oznajmił.
– Poczekaj, aż będziesz starszy. Zmężniejesz i wtedy nie będziesz już taki zwinny jak myszka.
Przytakuję, ale w duchu się śmieję. Nie mam najmniejszej szansy na zmężnienie, bo nie jestem mężczyzną, ale on nie musi o tym teraz wiedzieć. Nie musi wiedzieć, że już zawsze mogę być tą zwinną myszką, jak mnie nazwał.
Wnętrze budynku jest także w opłakanym stanie. Ściany są obdrapane, tynk pokrywa podłogi, a schody na piętro wyglądają na mało stabilne. Kilka ścian zostało rozwalonych od pocisków i przechodząc obok można zajrzeć do środka zdewastowanych mieszkań. Dalej jednak pniemy się na górę. Nie wiem, dlaczego nie możemy wybrać niższej kondygnacji, ale Carter się nie zatrzymuje, a mnie niezwykle ciężko byłoby napisać wiadomość, gdy wspinamy się po schodach.
W końcu zatrzymujemy się na czwartym piętrze. Wchodzimy do mieszkania, które w miejscu drzwi ma wielką dziurę w ścianie. Całe umeblowanie jest rozwalone, wszystko pokrywa duża warstwa kurzu, a kiedy wkraczam do małego salony, dostrzegam kilka szczurów, które pod wpływem naszej obecności ucieka w zakamarki pomieszczenia.
Carter nie zważa na nic, tylko jak na misji idzie na sam koniec mieszkania. Nie rozumiem jego postępowania, dopiero kiedy wkraczamy do pokoju, gdzie jak mniemam była niegdyś sypialnia, zdaję sobie sprawę, dlaczego wybrał akurat to miejsce.
Podchodzę do okna, która nadal ma o dziwo firankę. Odsuwam ją na bok, co sprawia, że kurz rozprzestrzenia się tuż przed moją twarzą. Pierwszy raz jestem wdzięczna za kominiarkę, inaczej był kichnęła, jak to robi właśnie Carter. Oboje wyglądamy przez pękniętą szybę. Mamy widok na drogę główną, więc jeśli ktoś się zjawi, będziemy o tym wiedzieć. Przynajmniej mamy szansę kogoś zauważyć.
– Nie odsłaniajmy firany. Ktoś może zauważyć ten ruch i tym samym zdradzimy naszą pozycję – mówi, po czym puszcza zasłonkę. Ja również odsuwam dłonie od koronkowego, pożółkniętego materiału.
Carter podchodzi do połamanego łóżka, ściąga z niego poduszkę i strzepuje nadmiar brudu. Następnie idzie pod wolną ścianę, kładzie przedmiot na podłogę i siada na nim.
Coraz bardziej dociera do mnie brutalna prawda. Gdyby nie on, nie poradziłabym sobie z taką podróżą. Popełniam cały czas błędy, za które oboje płacimy. Mimo iż mieszkałam całe życie w lesie i to w dość surowych warunkach, nie znam się na przetrwaniu, nie umiem radzić sobie z dzikimi zwierzętami, ani nie potrafię przewidzieć niektórych zagrożeń. Moja jedyna umiejętność maskowania się, ogranicza się do noszenia maski i luźnych ubrań. To tyle.
Carter wyciąga z plecaka butelkę wody oraz bandaż. Następnie ściąga czapkę, którą otrzymał od Rosalyn i zaczyna odwijać stary opatrunek z głowy.
Postanawiam mu pomóc, w końcu i tak nie widzi swojej rany, która jest z tyłu głowy. Staję naprzeciw i wyciągam w jego stronę ręce. Carter dobrze odczytuje moje intencje i podaje mi wodę oraz czyste bandaże. Kiedy ściąga opatrunek, zauważam na nim krew. Mam tylko nadzieję, że nie podupadnie na zdrowiu. Nie chodzi mi o egoistyczne pobudki, choć faktycznie bez niego byłabym zgubiona. Zależy mi na nim, nie chcę, aby coś mu się stało.
– Polej wodą ranę, a potem zabandażuj – wydaje polecenie, choć nie musiał. W końcu tyle to ja wiem, co mam zrobić. Carter jednak lubi mieć ostatnie słowo. Niech mu będzie, niech sobie gada. Bardziej mnie martwi, gdy tak tylko milczy i przygląda się mi z nieodgadniętą miną.
Ustawiam się po jego prawej stronie i postępuję według jego wytycznych. Oczyszczam wodą ranę, po czym ostrożnie owijam jego głowę czystym bandażem. Moje opuszki palców dotykają jego brązowych włosów. Są bardziej miękkie niż się spodziewałam. Zerkam na jego zarost na twarzy, następnie na usta, które zwilża odruchowo językiem. Kolejnym miejscem, gdzie moje oczy lądują, jest jego szyja, a raczej krtań, która porusza się pod wpływem przełknięcia śliny. Ma na nosie kilka piegów, takie od słońca a nie dziedziczne. Ma też małą bliznę nad prawą brwią. I jego rzęsy. Mój Boże, są śliczne i długie. Łapię się na tym, że dostrzegam drobne rzeczy, które mogłyby być nieistotne dla innych. Nie spieszę się, nie tylko ze względu na ranę, ale w jakiś sposób czerpię dziwną przyjemność z tej czynności. Kończę, gdy Carter się odzywa.
– Dzięki.
Odsuwam się, a on zakłada z powrotem czapkę i opiera plecy o ścianę. Podchodzę do rozwalonego łózka i również znajduję dla siebie miękkie podłoże. Podobnie jak Carter klepie w nią kilka razy, aby usunąć nadmiar kurzu. Następnie kładę poduszkę na podłogę i siadam wygodnie, dokładnie naprzeciw mojego kompana.
Prawie zrywam się na równe nogi, gdy słyszę dźwięk szczekania. Od razu przypomina mi się nasze spotkanie z wilkami w lesie. Carter od razu postanawia mnie uspokoić.
– To dzikie psy. Wilki tak nie hałasują, są ciche. No może oprócz momentu, gdy wyją w niebiosa – stwierdza, zupełnie jakby czytał w moich myślach. – Ja też się ich bałem. A kiedy jeden z nich złapał za moją nogawkę, prawie się posrałem ze strachu. – Carter śmieje się, po czy znów na mnie patrzy. – Obawiam się, że wilki nie są najstraszniejszymi zwierzętami, które mogą stanąć na naszej drodze Alex. Pamiętam, jak miałem trzynaście lat i wracałem do domu z workiem ziemniaków na plecach. Ulica była opustoszała, jak zawsze z resztą, ale usłyszałem jakieś rzężenie, dobiegające z małej uliczki. Ojciec zawsze przestrzegał mnie, abym nie był wścibski, bo to mnie zaprowadzi do grobu i prawie jego słowa się spełniły tego dnia. Szarpanie, pojękiwanie i ciężki oddech, jakby ktoś sapał, a jednocześnie coś drapał. Z ciekawości zajrzałem w tę uliczkę. Ujrzałem wielkiego tygrysa, który zjadał umierającego mężczyznę. Jego pysk był cały we krwi, a kły zatapiały się w ludzkie udo. Pazurami przytrzymywał swoją ofiarę, aby mu nie uciekła. Nagle spojrzał na mnie. Miał piękne oczy, ale niosły ze sobą śmierć. Uciekłem jak najszybciej potrafiłem. Nigdy wcześniej ani później nie czułem takiego strachu. Czyste przerażenie, które ogarnia całe twoje ciało. Jednocześnie przeżywasz szok i jedziesz na adrenalinie. Wiedziałem tylko jedno. Muszę biec, ile sił w nogach. Kiedy wparowałem do naszego mieszkania, mój ojciec od razu zapytał co się stało. Opowiedziałem o tygrysie. Uznał, że to musi być potomek po zwierzęciu, które niegdyś zamieszkiwało zoo. Kiedy nastąpił chaos, niektóre osobniki uciekły, a pozostałe wypuścili ludzie, dając im tym samym szansę na przeżycie. Przez następne kilka dni bałem się wychodzić z domu. Błagałem także ojca, aby i on został w bezpiecznym miejscu. Jednak nie mógł tak bez końca się ukrywać, musiał zdobyć dla nas jedzenie. Czekałem jak na szpilkach, aż wróci cały i zdrowy. Gdy w końcu tak się stało, powiedział mi, że kilku mężczyzn zapolowało na dzikie zwierzę. Z początku myślałem, że mnie okłamuje, ponieważ cały czas powtarzał, że mam być czujny i ostrożny. I przede wszystkim mam się nie szwendać po mieście bez celu. Dopiero kilka lat później, zobaczyłem skórę tego tygrysa powieszoną na ścianie jako trofeum. Łeb także postanowiono zostawić, nadal nosił ślady po ludzkiej krwi. Moje drugie spotkanie z tym tygrysem odbyło się w gabinecie Kentona. I jeśli mam być szczery, myślę, że Kenton jest większym drapieżnikiem niż zwierzę, które pożarło tego biedaka w alejce.
Słucham uważnie przerażającej historii Cartera i zaczynam doceniać fakt, iż dorastałam na odludzi. Owszem, tam tez bywało niebezpiecznie, ale nigdy na swojej drodze nie spotkałam tygrysa. Ani takich ludzi jak Kenton.
– Zjedzmy resztę chleba od Rosalyn. Od kilku godzin o niczym nie marzę – mówi, po czym sięga do plecaka i wyciąga połowę pozostałego pieczywa, które zostało owinięte w terowy materiał. Następnie dzieli bochenek na dwie równe części. Wstaję ze swojego miejsca i zabieram mój przydział.
***
Po posiłku Carter oboje postanowiliśmy odpocząć. Drzemka była konieczna dla naszej regeneracji, po wyczerpującej nocy. Budzę się pierwsza, gdy Carter nadal smacznie śpi. O ile można tak to ująć. W końcu nasze posłania na podłodze są dość spartańskie. Kiedy wstaję, czuję każdy nadwyrężony mięsień. Przeciągam się kilka razy, aby rozprostować kości, po czym zerkam przez okno. Pamiętam, by nie poruszyć firanki, każdą dobrą radę staram się barć do serca. Nikogo nie widać na zewnątrz. To miasto duchów, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Carter potrzebuje jak najwięcej odpoczynku, więc nie mam zamiaru go budzić. Wychodzę z prowizorycznej sypialni i rozglądam się po pozostałej powierzchni mieszkania. Wszędzie panuje brud i totalny rozgrabiasz. Z podłogi podnoszę kubek, który o dziwo jest cały. Wycieram go o kurtkę, po czym patrzę na malowany czerwoną farbką napis.
„Dla mojej walentynki"
To dziwne uczucie, gdy patrzę na pozostałości po mieszkańcach. Jakbym okradała kogoś ze wspomnień. Jakbym wkraczała do ich życia z buciorami. Tych ludzi już dawno nie ma, a mnie zastanawia historia ich życia.
Wychodzę z mieszkania i zaglądam do kolejnego. Tam również nie wygląda za ciekawie. Cały budynek to jedna wielka ruina.
Czuję, jak mój pęcherz naciska na mnie coraz mocniej, więc schodzę na drugie piętro i wkraczam do kolejnego lokum. Szukam pozostałości po łazience, a gdy w końcu ją lokalizuję, okazuje się, że i ona jest zdewastowana. Jednak moja potrzeba nie może dłużej czekać. Załatwianie się w lesie nie było komfortowe, ale tutaj nie czuję się o wiele lepiej.
Załatwiam szybko potrzebę i gdy mam już podciągnąć majtki, zauważam na nich czerwoną plamkę. Cholera! Dostałam miesiączkę. To nie tak, że się jej nie spodziewałam. Po prostu nie myślałam o takiej niedogodności podczas podróży. Dziadek załatwiał dla mnie wszystkie przybory higieniczne, w tym podpaski i nawet miałam mały ich zapas, ukryty w pokoju, ale kompletnie nie pomyślałam o nich, gdy uciekaliśmy przed bandą zbirów Kentona. Muszę coś wymyślić, przecież nie powstrzymam krwawienia. Potrzebuję podpaskę, czegokolwiek, co zamaskuje mój aktualny stan.
Postanawiam wykorzystać fakt, iż Carter nadal jest pogrążony we śnie i wyjść na zewnątrz w poszukiwaniu potrzebnych mi rzeczy. Mam przy sobie broń, więc jeśli coś stanie na mojej drodze, mam czym się bronić. Może i z wilkami nie dałam sobie rady, ale w ruinach miasta łatwiej się ukryć, gdyby coś zmierzało w moim kierunku.
Kolejny raz przeciskam się przez wąską szczelinę między wejściem do kamienicy, a złowieszczym kontenerem. Idę w stronę głównej ulicy, na którą mamy widok z mieszkania. Gdyby coś się wydarzyło, jest szansa, że Carter mnie zobaczy.
Skanuję wzrokiem wszystkie budynki, które mam przed sobą, aż w końcu natrafiam na pozostałości po jakimś sklepie wielobranżowym. Jest szansa, że tam właśnie znajdę konieczne dla mnie przedmioty.
Odsuwam z przejścia śmieci, po czym otwieram drzwi, Wchodzę do środka, które wygląda jakby ktoś po nim przejechał. Wszystko leży na podłodze. Regały, artykuły i coś jeszcze. Nietrudno zauważyć kilka szczątków ludzkich. Staram się odwrócić od nich wzrok, ale jest to prawie niemożliwe. Nie chcę na nikogo nadepnąć, choć im już to nie robi różnicy tak naprawdę.
Przeglądam rzeczy leżące na podłodze, aż w końcu trafiam w miejsce, gdzie musiał stać przedział apteczny. Z ulgą odnajduję paczkę z tamponami. Kilka razy dziadek zdobył je dla mnie i przyznaję, że są one wygodniejsze niż podpaski. Chowam pogniecione pudełko do kieszeni kurtki, po czym szukam kolejnego. Niestety nie udaje mi się znaleźć dodatkowych tamponów, więc to co mam, musi mi wystarczyć. Mam tylko nadzieję, że dotrzemy do Edenu, zanim nadejdzie kolejny okres.
Kiedy ruszam w stronę wyjścia ze sklepu, zauważam coś przygniecionego jakimiś pudłami. Odsuwam je na bok i moim oczom ukazują się materiały piśmiennicze. Zabieram kilka notatników, które zmieszczą się w kieszeń mojej kurtki. Uśmiech wypływa na mojej twarzy, wiedząc, że nie muszę się więcej martwić o brak sposobu na komunikowanie się z Carterem.
Postanawiam jak najszybciej wrócić do naszej aktualnej kryjówki, zanim Carter się obudzi i zorientuje się, że sama wyszłam na zewnątrz. Zgaduję, że jego reakcja nie będzie przychylna na moją samowolkę. On chyba czuję się odpowiedzialny za mnie, mimo iż raz stwierdził, że tak nie jest.
Prędko, a zarazem z pełną czujnością wracam do kamienicy. Na parterze postanawiam wejść do jednego z mieszkań i zaaplikować tampon. Następnie wracam do naszej siedziby. Na szczęście Carter nadal śpi. Wyciągam z plecaka butelkę z wodą i obmywam dłonie. Wiem, że jest to marnotrawstwo, ale jaki mam wybór. Przecież nie mogę mieć tak zanieczyszczonych dłoni.
Moją kolejną czynnością jest naostrzenie ołówka, który na szczęście tak szybko się nie skończy jak papier. Wyciągam z plecaka nożyk, którym skórowałam królika, po czym temperuję rysik.
***
Carter
Kolejny raz niesamowity ból głowy postanawia uprzykrzyć mi życie, które i tak jest marne. Unoszę się i opieram plecami o ścianę. Moje dłonie od razu lądują na mojej łepetynie, jakby to miałoby mi pomóc zmniejszyć pulsowanie czaszki.
Spoglądam na Alexa, który ewidentnie nie śpi od jakiegoś czasu. Stoi przy oknie i obserwuje otoczenie.
– Ktoś się pojawił? – pytam i tym samym zdradzam, że jestem już w pełni obudzony. Chłopak od razu zaprzecza, kręcąc głową, po czym podchodzi do mnie i podaje mi butelkę z wodą. Duszkiem prawie wypijam pozostałą zawartość. Jestem cholernie spragniony i obolały, także od niewygodnego spania. – Tobie też się spało jak na kamieniach?
Alex przytakuje, po czym wraca na stanowiska czujki. Wstaję z podłogi i dołączam do niego. Ulica jest opustoszała i nic nie wskazuje na to, że ktoś jeszcze pozostał w tej miejscowości. Może Rosalyn i Harry mieli rację. Na zachodzie nic nie pozostało, a my tylko zmierzamy w kierunku jeszcze większego zniszczenia.
To już wszystko na dzisiaj. Mam nadzieję, że historia Alex i Cartera coraz bardziej Was wciąga :-)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top