Część 12
Alex
Przywódca gangu czeka na mój ruch. Czeka, aż ściągnę kominiarkę, a kiedy nie wykonuję jego rozkazu, obdarza mnie srogim spojrzeniem.
– Nie słyszałeś co powiedziałem? Ściągnij z głowy tę szmatę – ponawia nakaz, a ja zaczynam rozważać dwie opcje, które mi pozostały, jednak żadna z niej nie dotyczy ujawnienia mojej tożsamości. Mogę spróbować uciec, choć mam na to marne szanse. Mogę także wyciągnąć broń z kieszeni kurtki i liczyć na to, że zabiję go jednym strzałem. Tylko co z pozostałymi? Jakie mam szansę na walkę z kilkoma uzbrojonymi mężczyznami.
Wsuwam dłoń do kieszeni, chwytam za kolbę pistoletu i modle się o podjęcie słusznej decyzji.
– Głuchy też jesteś?! – grzmi, po czym robi kolejny krok w moją stronę. Już mam wyciągnąć broń, gdy słyszę za sobą znajomy głos.
– Panowie, proszę zostawcie tego biednego chłopaka.
Obracam się w stronę pana Shivy, który w towarzystwie trzech swoich ochroniarzy podchodzi do nas z uśmiechem na twarzy. Jak zawsze jest spokojny, jakby panował nad każdą sytuacją. Coś mi mówi, że to on rozdaje karty w tym mieście i gang Czaszki będzie musiał się z nim liczyć.
Ponownie kieruję swoje spojrzenie na Sadara, który jest zdecydowanie zaskoczony pojawieniem się Shivy. Jednak nie cofa się, nie okazuje słabości, jego mina oraz postawa wykazuje tylko jedno, niezwykłą pewność siebie.
– A kto prosi? – pyta butnie.
Gdy mój wybawiciel jest blisko, chcę do niego podejść, ale zatrzymuje mnie Sadar. Chwyta za materiał mojej kurtki i trzyma w pięści, abym nie mogła się oddalić.
– Shiva, wszyscy mnie tutaj znają – odpowiada nadal z anielskim spokojem.
– Nie jesteśmy stąd.
– Oh, doskonale o tym wiem. Gdybyście tutaj mieszkali, wiedzielibyście kim jestem. I zapewniam, że lepiej mieć mnie po przyjacielskiej stronie.
Z twarzy pana Shivy nie znika uśmiech choćby na ułamek sekundy, mimo iż jawnie im grozi. I choć właśnie mnie ratuje, to mam wrażenie, że jest cholernie groźny.
– Nie przybyliśmy tutaj w poszukiwaniu problemów. Szukamy kogoś.
– Tego chłopaka? – pyta, po czym wskazuje palcem na mnie.
– Nie.
– Więc bądź tak dobry i puść mojego przyjaciela. Jeśli chłopak zrobił coś źle, proszę mu wybaczyć. Jest nieco...inny.
– Zauważyłem.
Shiva przytakuje, po czym patrzy na jego dłoń zaciśniętą na mojej kurtce tuż przy barku. Sadar w końcu puszcza mnie i nie tracąc czasu podchodzę do pana Shivy i staję u jego boku. No dobrze, nieco za nim.
– Skoro chłopak nie mówi, to może od ciebie uzyskam pewne informacje. Domyślam się, że ty tutaj sprawujesz...władzę.
– To wolne miasto, nie ma władzy.
– Tak, jasne. Nie ma rządu, nie ma wymiaru sprawiedliwości, nie ma zwierzchnictwa, a jednak są silniejsi, którzy dyktują warunki. Jeśli to nie jest rzeczywista władza, to już nie wiem, czym ona jest.
– Masz rację, panie...?
– Sadar Sighn.
– Więc Sadar, kogo szukacie?
– Cartera Prescotta i Stanleya Adamsa. Ten drugi jest staruszkiem, lekarzem.
– Nikogo takiego nie znam i wiedziałbym, gdyby prawdziwy lekarz odwiedził naszą społeczność. Mamy samozwańczych medyków, ale bliżej im do szamanów niż do lekarzy.
– A co z Carterem? Jest młody i lubi handlować. Do tego dobrze się bije.
– Nie, nic mi to nie mówi – odpowiada, a raczej kłamie pan Shiva. Nigdy nie poznał mojego dziadka, ale Cartera zna bardzo dobrze. W duchu dziękuję mu za jego postawę. Nie jest ani mnie, ani Carterowi nic winny, aby narażać się obcym mu ludziom. Jednak to właśnie dla nas robi. A może jednak ma jakiś dług u Cartera?
– Jesteś pewny? Wszystko wskazuje na to, że właśnie tutaj zmierzali. Nie ma po drodze innego miasta, gdzie mogli by się zaszyć.
– Jak już wcześniej powiedziałem, nie wiem nic o mężczyznach, których szukacie. Wnioskuję, że wam się narazili, więc może ukryli się w mniejszych miejscowościach. Jest pełno opuszczonych wiosek, łatwo schować się na w opuszczonym gospodarstwie.
– Tak, to możliwe, ale jeszcze się rozejrzymy po okolicy. Oczywiście, jeśli to nie problem. Nie ma chyba sensu z takiego powody sprawdzać kto jest silniejszy, prawda?
Sadar decyduje się na uśmieszek, jakby chciał pokazać, że w żadnym stopniu nie boi się pana Shivy, jego ludzi oraz wpływów jakie ma w tym mieście. W odpowiedzi pan Shiva przytakuje, po czym obraca się w moją stronę, dotyka mojego ramienia i pokazuje drugą ręką, abym ruszał w stronę hotelu, gdzie się zatrzymaliśmy z Carterem.
Oddalamy się od motocyklistów. Czuję dosłownie na sobie ich wzrok, a kiedy spoglądam za siebie, moje podejrzenia się potwierdzają. Sadar zapala papierosa, po czym patrzy wprost na mnie. Nadal moja dłoń spoczywa w kieszeni, gdzie trzymam pistolet. Mogłabym go zabić, mogłabym go zranić za to co zrobił z moim domem. Oby spotkała go kara za swoją niegodziwość, oby zaznał takiej samej straty co ja. Tego ci życzę Sadarze, obyś spłonął za swoje uczynki.
***
Brama do posiadłości pana Shivy się otwiera. Wyciągam notes i szybko piszę dla niego wiadomość.
„Dziękuję za pomoc. Uratował mnie pan."
– Nie ma za co. Poza tym ktoś zapłacił mi za uratowanie ci tyłka – oznajmia, po czym zaczyna się śmiać. Już mam napisać zapytanie, jak to się stało, że pojawił się w odpowiednim czasie i miejscu, gdy na dziedzińcu zauważam Cartera z założonymi ramionami na klacie. Po jego minie stwierdzam, że kolejny raz jest na mnie wściekły.
– Mało ci problemów Alex?! Dlaczego tutaj nie zostałeś?! Pokój jest opłacony na kilka dni, tutaj jesteś bezpieczny do chuja pana!
Jego złość jest absurdalna. Przecież nie chciał mieć ze mną nic do czynienia, więc co go obchodzi, co się ze mną stanie. Piszę notatkę, po czym wręczam mu ją.
„A co po tych kilku dniach się stanie? I tak będę zdany na siebie. Ty odchodzisz"
Carter ciężko wzdycha, ale nie jest to oznaka przyznania się do błędu. Mam wrażenie, jakby siłą próbował zmusić swoje emocje do uspokojenia się.
– Powiedziałem, że pokój jest opłacony na kilka dni, ale to nie znaczy, że nie mógłbyś tutaj zostać dłużej. Możesz znaleźć sposób, by zarobić. Możesz ułożyć sobie tutaj życie na nowo. A ty od razu wychodzisz i wpadasz na Sadara! Mówiłem ci, że się w końcu tutaj pojawią! Że musisz być ostrożny, aby przeżyć!
Już chcę odebrać od niego notes, aby napisać mu dobitnie, że to nie jest jego zmartwienie co się ze mną stanie, ale między nami staje pan Shiva.
– Może tak oboje się uspokójcie i porozmawiajcie na spokojnie. Alex? – pyta, patrząc na mnie. – Możesz tutaj zostać, wymyślimy jakąś formę zapłaty. Carter? – Tym razem patrzy na zbulwersowanego mężczyznę. – Skoro wasze drogi się rozeszły nie możesz mówić mu co może, a czego nie, nawet jeśli robisz to w dobrej wierze.
– Nie ma go dwadzieścia minut i już wpada w łapy gangusów, którzy nas ścigają! No ja pierdolę! Dobrze, że zauważyłem w porę, że zniknął i poszedłem go szukać!
Carter
Nie wiem, dlaczego tak się zdenerwowałem. Nie jestem odpowiedzialny za Alex. Nawet moja sympatia do doktorka nie może decydować o tym, że będę prowadził jego wnuka za rączkę do końca życia.
Kiedy wróciłem do salonu, aby jeszcze raz z nim porozmawiać na temat Edenu, byłem w szoku, gdy okazało się, że ten narwany chłopak już postanowił wyruszyć w podróż. Do tego zostawił część iluzji, która należała do niego.
Postanowiłem odnaleźć go i oddać towar, aby przynajmniej miał czym handlować podczas tak długiej wędrówki, skoro tak się na nią uparł. Nie chciałem go oszukiwać, nie chciałem go zostawiać z niczym. Stanley wiele zrobił dla mojej rodziny i czułem, że miałem u niego niespłacony dług. Chciałem być w porządku, tak po prostu, tak po ludzku.
Nie wiem, dlaczego tak zaskoczył mnie widok gangu Czaszki. W końcu spodziewałem się takiego przebiegu zdarzeń. Jednak, kiedy wpadł na nich Alex, zrozumiałem, że nie mogę go tak zostawić. Nie mogłem także się ujawnić, znają mnie i wyszłaby z tego tylko krwawa jatka. Wróciłem zatem prędko do hotelu. Złożyłem propozycję Shivie. Jest pomocny, ale tylko za odpowiednią opłatą. Oddałem mu więc część iluzji, którą miałem przy sobie. Wtedy wkroczył do akcji i wyrwał chłopaka z rąk Sadara. Teraz próbuje nas pojednać, choć tak naprawdę nie mam zamiaru kontynuować tej sprzeczki. Przyznaję, że poniosły mną emocje, ale taki już jestem.
– Dobra, na spokojnie. Alex? Pogadajmy na osobności, okej? – pytam chłopaka, który przez chwilę na mnie tylko patrzy. Następnie wyrywa z mojej ręki notes i rusza w stronę kamienicy.
Dziękuję Shivie za interwencję, po czym idę za chłopakiem.
W mieszkaniu, które wynająłem będziemy mieć możliwość faktycznie porozmawiać na spokojnie. Biorę kilka głębokich oddechów, aby się uspokoić i znów nie wybuchać tak naprawdę bez powodu. Im dłużej myślę o jego poczynaniach, tym bardziej przekonuję się do tego, że postąpił bym dokładnie tak sami, gdybym był na jego miejscu. W końcu powiedziałem, że nie może na mnie liczyć dłużej, więc czego się spodziewałem? Że porzuci swój plan dotarcia do Edenu, w którego tak zacięcie wierzy? Nie, mogłem domyślić się, że po naszej wcześniejszej sprzeczce, od razu ruszy w drogę. Zrobi to co chciałem, uwolni mnie od siebie.
Alex siada na kanapie, ściąga plecak z ramienia i kładzie go obok siebie na siedzisku.
– Posłuchaj Alex, nie chciałem na ciebie krzyczeć ani się z tobą szarpać. Nie miałem prawa, ale wkurzyłem się okej? Kurwa, chodzi mi o twoje bezpieczeństwo i nic, poza tym. Wiem, że nie odpuścisz tematu Edenu, choć kompletnie tego nie rozumiem. Uwierz mi, że lepiej byłoby dla ciebie, abyś dogadał się z tutejszymi. Masz szansę na w miarę spokojne życie. Zastanów się nad tym. Tylko o to cię proszę.
Chłopak zamiast przytaknąć, jak zawsze to czyni, pisze coś w notatniku. Zanim wstanie z kanapy, aby mi podać wiadomość, sam do niego podchodzę i siadam obok. Czytam notatkę.
„Nie chcę tutaj zostawać, by w miarę wieść spokojne życie. Chcę czegoś lepszego, czegoś normalnego"
– Rozumiem cię, nawet nie wiesz, jak bardzo. Jednak Eden to wielkie ryzyko. Nawet jeśli faktycznie istnieje, podróż będzie z pewnością nie tylko czasochłonna, ale i kurewsko niebezpieczna.
„Nie wiesz, co oznacza dla mnie normalność. Tutaj ani w innym mieście jej nie zaznam. Mam tylko szansę na to w Edenie"
– Dlaczego? Co oznacza dla ciebie normalne życie? Bo wiesz, wszędzie jest tak samo. Wszędzie trzeba walczyć o przetrwanie. Przyszło nam żyć w szalonych czasach i nic nie wskazuje na to, aby to się zmieniło. Eden może wcale się tak bardzo nie różnić od tego miejsca.
„Muszę zaryzykować. Nie mogę ci tego wytłumaczyć, ale uwierz, że to moja jedyna szansa"
Chłopak opuszcza na dół głowę, a mnie robi się go żal. Jeśli myśli, że istnieje miejsce bez skazy, gdzie wszyscy ludzie są dobrzy i łaskawi, to będę miał z nim większy problem niż myślałem. Kieruje nim ewidentnie naiwność i wiara w to, że może zaznać całkowitego szczęścia i spokoju.
– Chodzi o twoje...poparzenia? Myślisz, że tylko tam cię zaakceptują? Jeśli tak, to uwierz mi, że tutaj także znajdziesz akceptację. Może na początku będą dziwnie się przyglądać, ale ze wszystkim można się oswoić. Nie sądzę, byś był długo sensacją. Nie każdy jest piękny i powabny – mówię nieco żartobliwie i zdobywam się na uśmiech, aby nieco go pocieszyć. On jednak nic już nie pisze w notatniku.
Wstaję z kanapy i zaczynam krążyć po salonie. Zastanawiam się nad tym, jak przekonać chłopaka do swoich racji. Myślałem, że łatwiej mi z nim pójdzie. Zostanie tutaj i ułoży siebie życie, a ja będę wolny, jak i moje sumienie. Jednak nie ułatwia mi tego.
Słyszę szmer, więc ponownie kieruję na niego swoje spojrzenie. Szuka czegoś w plecaku, a po chwili kładzie na stolik fiolkę z iluzją. Wiem, co sugeruje, do tego nie potrzebne są słowa ani te wypowiedziane, ani te napisane.
– Przysługa za przysługę co? – pytam, a on szybko przytakuje. – Zaprowadzę cię do Edenu, a ty dasz mi recepturę? – Kolejny raz przytakuje.
Podchodzę bliżej, a chłopak momentalnie wstaje z kanapy. Kiedy ostatni raz złożył mi taką propozycję, wściekłem się i prawie doszło do rękoczynów. Widzę w jego sztywnej postawie, że spodziewa się powtórki z rozrywki. Jednak tym razem to ja go zaskakuję i wyciągam w jego stronę dłoń.
– Zgadzam się, przysługa za przysługę. Eden za recepturę – oznajmiam, z nadal wyciągnięta w jego stronę ręką. Chłopak w końcu ujmuje moją dłoń i potrząsa na zgodę. – Mamy umowę, a teraz błagam, mogę chwilę odpocząć zanim wyruszymy? Nie uciekaj już. Poza tym musimy poczekać do nocy. Może do tego czasu Sadar odejdzie.
Alex
Carter w końcu się zgodził. Byłam pewna, że sprawa jest stracona i sama będę musiała wyruszyć w niebezpieczną podróż, bo nie mam wątpliwości, iż taka właśnie będzie. Z tym zgadzam się z Carterem od samego początku, ale wszystko co dobre musi mieć swoją cenę.
Mój wspólnik wraca do sypialni, którą zajmuje, odkąd pojawiliśmy się w domostwie pana Shivy, a ja z ulgą siadam na kanapie i wyciągam mapę, by jeszcze raz spojrzeć na trasę prowadzącą do Edenu. Uśmiecham się na samą myśl o tym, że czeka mnie normalne życie. Nie będę musiała nosić tej kominiarki, nie będę musiała ukrywać, że jestem kobietą i zaznam spokoju.
Zerkam na fiolkę iluzji, która nadal spoczywa na stoliku i która w ostateczności namówiła Cartera do zmiany decyzji. Mój uśmiech gaśnie, gdy zdaję sobie sprawę, że będą czekać mnie jeszcze kłopoty.
Problem tkwi w tym, że skłamałam. Nie znam receptury. Oferta, którą zaproponowałam jest w stu procentach fałszywa.
Uważacie, że Alex dobrze zrobiła oszukując Cartera?
Do zobaczenia jutro kochani :-)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top