Część 10


Alex

Cartera nie ma od kilku godzin, a ja w końcu ulegam namowom Lori, aby skorzystać z łazienki i nieco się ogarnąć. Zaproponowała także, abym wyprała swoje cuchnące od dymu ciuchy, ale nie mogę tego uczynić z bardzo prostego powodu. Nie mam nic na zmianę i nawet, gdyby przyjaciółka Cartera użyczyła mi swoje ubrania, nadal pozostałby problem z kominiarką. Wątpię, by miała taką część garderoby w swoim bardzo kobiecym repertuarze. Nie mogę także zdradzić swojej płci, ubierając obciślejsze ubrania, a patrząc na zgrabna figurę Lori, chyba mogę z góry założyć, iż nie ma obszernych ubrań, w których mogłabym się ukryć.

Łazienka jest skromna, ale schludna. Wszystko jest poukładane i czyste. Aż przyjemnie będzie obmyć twarz i włosy. Przynajmniej zaznam chwilowego komfortu. Może nawet i lekko przepiorę kominiarkę. Najwyżej założę mokrą. Gorzej, jak zjawi się zaraz Carter i będziemy musieli opuścić mieszkanie. Wtedy przeziębienie będzie gwarantowane. Ale cóż mogę uczynić? Jak wybrnąć z tej patowej sytuacji?

Ściągam z ciała ubrania, aż w końcu zostaję w samej bieliźnie. Na końcu ściągam kominiarkę. Patrzę na swoje odbicie w małym lustrze, powieszonym nad umywalką. Moja twarz jest osmolona, a oczy zaczerwienione. Jak nie od dymu, to od płaczu. Nieustanie myślę o dziadku i o tym co się stało z naszym domem. Czuję się przytłoczona ostatnimi wydarzeniami, emocje także władają moją głowę. Smutek, przerażenie, złość i bezradność mieszają się ze sobą w najgorszy możliwy sposób.

Staram się odpędzić złe myśli, więc obracam się w stronę miski, która jest ustawiona na małym drewnianym krześle i podchodzę do niej. Sięgam po dużą butlę wody, napełniam cieczą misę, a następnie sięgam po mydło, leżące na umywalce. Myję najpierw głowę. Woda staje się brudniejsza, ale przynajmniej ja będę w końcu czysta. Do tego przyjemny zapach czystości sprawia, że czuję się bardziej komfortowo. Następnie myję całe ciało i wycieram się ręcznikiem, który uszykowała dla mnie wcześniej Lori. Postanawiam przeprać swoją bieliznę, a potem kominiarkę. Z resztą ciuchów będę musiała poradzić sobie innym razem. Owinięta w ręcznik wyciskam nadmiar wody z kominiarki i wtedy drzwi od łazienki się otwierają. Zamieram patrząc na Lori stojącą w przejściu.

– Chciałam ci pow... – nie kończy wypowiedzi, tylko podobnie jak ja zastyga w miejscu. Przygląda mi się od góry do dołu, po czym ponownie się odzywa. – Przepraszam...to znaczy...ty...ty jesteś kobietą!

Moje usta drżą od zdenerwowania, w głowie mam milion myśli i żadnej konkretnej. Nie wiem co zrobić, co powiedzieć, co stanie się dalej. Pierwszy raz ktoś mnie nakrył, Lori jest drugą osobą w całym moim życiu, która wie o tym, że jestem kobietą.

– Lori...

– Ty mówisz! I jesteś kobietą!

– Tak, ale nie możesz nikomu o tym powiedzieć – mówię, po czym podchodzę do niej i ujmuję jej dłonie. – Błagam Lori, od tego zależy moje życie. Ja...ja nie mogę być kobietą, nie w tych czasach...

– Cholera! Ja pierdolę!

Oczy Lori robią się wielkie, a jej przyspieszony oddech zdradza, iż jest bardzo przejęta swoim niezamierzonym odkryciem. Puszczam jej dłonie i szczelniej zakrywam się ręcznikiem. Czekam ze strachem na jej kolejna reakcję. W końcu wychodzi z łazienki, zostawiając mnie w niewiedzy. Ubieram szybko nadal mokrą bieliznę, zakładam swoje ciuchy, po czym z kominiarką w rękach dołączam do niej w kuchni. Lori przechyla butelkę z jakimś przezroczystym płynem, po czym stawia ją na blacie, a jej twarz wykrzywia się w dziwnym grymasie.

– Musiałam sobie łyknąć coś mocniejszego. Cholera! – mówi uniesionym głosem, po czym ponownie skanuje wzrokiem całą moją postać. – Carter wie?

– Nie, nie ma pojęcia! – oznajmiam prędko, a gdy widzi moje zdenerwowanie, ponownie sięga po butelkę i bierze spory łyk, który również nie wydaje się przyjemny, zważywszy na jej mimikę.

– Czyli nikt nie wie, oprócz mnie?

– Tak. Wiedział tylko mój dziadek, ale zmarł. Teraz tylko ty znasz moją tajemnicę.

– Nie uda ci się tego ukryć na dłuższą metę...nie w mieście.

– Nie mam zamiaru tutaj zostawać, ale muszę jak najdłużej ukrywać prawdę. Błagam, nie wydaj mnie. Nawet przed Carterem.

Niedowierzanie, wypisane na twarzy Lori zmienia się w smutek, gdy słyszy moje ostatnie słowa. Odkłada butelkę, po czym zbliża się do mnie. Kładzie dłoń na moim prawym policzku i lekko gładzi kciukiem skórę. Powinnam się bać, powinnam się odsunąć, ale prawda jest taka, że czuję przy Lori coś na kształt opiekuńczości.

– Mój Boże. Nie sądziłam, że spotkam jeszcze w tej dziurze kobietę. Prawdziwą kobietę. Jesteś piękna.

– Błagam...

– Nie powiem nikomu. Nie skrzywdzę cię w ten sposób. Wiem, co te bestie z miasta zrobiłby z tobą. Rozumiem, dlaczego się ukrywasz.

– Dziękuję, bardzo ci dziękuję, nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.

– Carter nie jest bestią kochanie. Możesz mu zaufać.

– Nie mogę mu powiedzieć, nie proś mnie o to – mówię cicho, po czym zamykam oczy, aby powstrzymać kolejne napływające łzy. Mam wrażenie, że zaraz się rozpadnę pod wpływem ostatnich rewolucji w moim marnym życiu.

– Dobrze. To twoja decyzja, nie będę wyjawiać twojej tajemnicy. Należy w końcu ona do ciebie i tylko ty możesz ją zakończyć.

W odpowiedzi uśmiecham się do Lori, która szybko odwzajemnia ten gest. Nagle do drzwi mieszkania, ktoś puka z nadmierną siłą. Obie, aż się wzdrygamy.

– Lori! Otwieraj, czas na zapłatę złotko!

Głos nie należy do Cartera, więc jeszcze bardziej strach ogarnia moje ciało. Aż cofam się kilka kroków i szybko zakładam mokrą kominiarkę. Nasuwam na głowę kaptur kurtki i czekam, aż Lori wykona kolejny ruch.

– No dalej Lori! Wiem, że tam jesteś!

Lori zerka na mnie i mówi cicho.

– To Bryce. Mój klient i...nie będę ci teraz tłumaczyć. Muszę mu otworzyć. Mam u niego dług, a ten typek zdecydowanie zalicza się do miastowych bestii.

– Ale...

– Wyjdziesz i poczekasz na klatce.

Nie mam szansy, aby się z nią spierać, ponieważ podchodzi momentalnie do drzwi i otwiera je. Rosły mężczyzna z całkiem pokaźnym brzuchem wchodzi do mieszkania ze skwaszoną miną. Wygląda na obleśnego, na takiego, co nie szanuje nikogo i niczego. Ciarki przechodzą przez moje ciało, gdy mnie dostrzega. Z jawnym zaciekawieniem przygląda się mojej postaci. Nadal na jego twarzy widniej grymas niezadowolenia, aż w końcu wskazuje na mnie palcem i pyta.

– Co to za dziwoląg? Twój klient?

– Nie, nie. To mój kuzyn. Zatrzymał się u mnie na jeden dzień.

– Kuzyn? – pyta jakby siebie, po czym podchodzi bliżej, a ja w odpowiedzi robię kolejny krok do tyłu. Kiedy moje plecy stykają się ze ścianą, nie mam, gdzie uciec. Uważnie przygląda mi się, po czym obraca się w stronę Lori. Ta uśmiecha się, ale gołym okiem widać, że jest zdenerwowana.

– Wątły ten twój kuzyn. I niższy do ciebie.

– Tak, to mały chuderlak.

– Ciekawe... – mówi przeciągle, po czym znowu kieruje na mnie swoją uwagę. – Chcesz zarobić?

– Daj spokój Bryce, on się tym nie zajmuje – mówi szybko Lori, po czym podchodzi do nas i chwyta za ramię jej klienta. Delikatnie odciąga go ode mnie, ale ten wyrywa się z jej uścisku.

– Masz jeszcze tą rudą perukę? Mógłby ją założyć i zabawilibyśmy się we trójkę. Dobrze zarobisz. Mam małe składowisko węgla, a zbliża się zima i ten produkt zaraz będzie deficytowy.

Słysząc jego propozycję, kolejny raz ogarnia mnie niesamowite przerażenie. Wiem, co sugeruje. A jeśli mnie zaatakuje? Cholera, dowie się, że jestem kobietą! Nie chcę być zgwałcona!

Mężczyzna ponownie się do mnie zbliża i gdy wyciąga w moją stronę dłoń, Lori zatrzymuje go słowami.

– Nie dotykaj go! Jest chory, zarazisz się.

– Co takiego? – pyta zdezorientowany, ale odruchowa cofa rękę i tym razem to on robi kilka kroków w tył.

– A jak myślisz? Dlaczego tak jest ubrany? Dlaczego ma kominiarkę? Ma chorobę skóry. Całe ciało jest pokryte ropnymi bąblami i jeśli go dotkniesz, zarazisz się.

– Dlaczego wpuściłaś do domu to coś?! Zarażę się!

– Zarazić się można tylko przez kontakt fizyczny, więc się uspokój – mówi stanowczo Lori, po czym ponownie odsuwa z mojej drogi faceta. Następne słowa kieruje do mnie. – Poczekaj na klatce. Wynoś się, muszę pracować.

Mimo surowego tonu, wiem co właśnie robi Lori. Ratuje mi życie. Dlatego bez zastanowienia, opuszczam mieszkanie.

***

Nie wiem, jak długo siedzę na brudnej podłodze tuż naprzeciw drzwi do mieszkania Lori. Raz usłyszała jej krzyk i choć chciałabym jej pomóc, nie wiedziałam co zrobić. Nie miałam żadnej przewagi. Tym bardziej, że przez całe zamieszanie, nie zabrałam ze sobą mojej strzelby.

Moja wyobraźnia zaczęła snuć straszne scenariusze. Zastanawiałam się nad tym, co musi robić Lori. Na co musi się godzić, aby ten oblech był zadowolony. Czułam żal z jej powodu, mimo iż sama nazywała go klientem. Lori jest dobra i opiekuńcza, nie zasłużyła sobie na taki los, na takie traktowanie.

Wkrótce drzwi się otwierają. Mężczyzna poprawia pasek od swoich spodni, po czym wkracza na korytarz, gdzie siedzę. Kulę nogi pod siebie, gdy patrzy na mnie ponownie z obrzydzeniem.

– Pieprzony dziwoląg – mówi szyderczo, a następnie spluwa śliną na mnie. Zasłaniam się ramionami, czekają aż odejdzie. Kiedy dźwięk jego kroków się oddala, odsuwam ręce od głowy i patrzę na pusty korytarz. Wstaję z podłogi i niepewnym krokiem wchodzę do mieszkania. Zamykam za sobą drzwi, po czym rozglądam się po małym pomieszczeniu. – Lori? Wszystko w porządku?

Odpowiada mi cisza. Coraz bardziej obawiam się co ten zwyrodnialec jej zrobił. Słyszę plusk wody, więc prędko wchodzę do łazienki. Lori pochylona nad umywalką polewa twarz czystą cieczą z kubeczka. Następnie wyciera się ręcznikiem i obraca w moją stronę. Uśmiecha się do mnie delikatnie, ale ja skupiam swój wzrok na opuchniętym policzku.

– To nic takiego Alex. Zaraz, masz na imię Alex prawda? Czy to także wersja dla pozostałej ludzkości? – pyta żartobliwie, ale mnie nie jest do śmiechu.

– To moje prawdziwe imię. Alex jest uniwersalne.

– No tak. Doktorek o wszystkim pomyślał, prawda?

– Tak. On ustalał zasady.

– I musisz ich przestrzegać. Sama widzisz, że nie każdy kogo spotkasz na swojej drodze będzie dobrym i wyrozumiały.

– Skrzywdził cię.

– Nie tak bardzo, jak myślisz. Jestem przyzwyczajona.

– Można się do tego przyzwyczaić?

Lori nie odpowiada, tylko ponownie obdarza mnie nieznacznym uśmiechem. Podchodzę bliżej i kładę dłoń na jej ramieniu. Widzę łzy pojawiające się w jej oczach, ale szybko potrząsa głową, jakby chciała odgonić smutne myśli.

Słyszymy dźwięk otwieranych drzwi. Obie patrzymy na siebie i chyba każda z nas obawia się o to samo. Czy ten cały Bryce powrócił po więcej?

Lori nakazuje mi pozostać w łazience, a sama wychodzi sprawdzić, kto wtargnął do jej domu. Choć strach nadal gości w mojej głowie, postanawiam uchylić lekko drzwi i sprawdzić co się dzieje. Tym razem wiem kto przyszedł, tym razem rozpoznaję głos. Carter powrócił.

Zamiast od razu się ujawnić, decyduję się podsłuchać ich rozmowę.

– Co ci się kurwa stało Lori? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że Alex tak cię urządził? – pyta zdenerwowany, po czym umieszcza palce na jej brodzie i zmusza, aby odwróciła w jego stronę spuchnięty i zdecydowanie obolały policzek.

– Alex? Ten chuderlak? Chyba sobie żartujesz. Jest jak słodki kotek, który nigdy nie wyrządziłby nikomu krzywdy – mówi z uśmiechem, po czym przerywa ich kontakt fizyczny i robi krok w tył.

– Kotek potrafi zadrapać, gdy coś mu grozi.

– To w końcu kogo podejrzewasz o atak? Mnie czy Alexa?

– Nie to miałem na myśli. Alex jest płochliwy, nie zna życia, jak my. Cały czas był pod opieką doktorka i nigdy nie opuścił ich chatki. Trochę żył, jak w bańce. Może niezbyt przyjemnej, ale jednak w bańce.

– Powtórzę jeszcze raz, Alex nic złego nie zrobił.

– Więc kto cię tak urządził, kiedy mnie nie było?

– No właśnie, a gdzie to się tyle czasu podziewałeś...

– Nie zmieniaj tematu. Kto ci to zrobił? – pyta stanowczo, po czym wskazuje palcem na siniak.

– Mój klient, miałam u niego dług.

– Był tutaj?

– Tak, niedawno wyszedł.

– Kto to był? Obiję mu mordę.

– Carter przestań! To miłe, że się o mnie martwisz, ale nie ma takiej potrzeby. Od zawsze sobie radzę i tym razem będzie podobnie. Skończmy ten temat. Nie chcę dłużej o tym rozmawiać.

– Lori...

– Powiedziałam coś Prescott.

– Okej, jak sobie życzysz. A gdzie w ogóle jest Alex?

Wtedy postanawiam się ujawnić. Wychodzę z łazienki i staję naprzeciw Cartera, który przygląda mi się z zaciętą miną. Następnie spogląda z takim samym wyrazem twarzy na Lori, która tylko nonszalancko wzrusza ramionami.

– Najlepiej będzie, jak się wykąpiesz. Wybacz, że to mówię, ale śmierdzisz jak cholera – oznajmia Lori, po czym otwiera dolną szafkę kuchenną i wyciąga z niej kilkulitrową butlę z wodą. Wręcza ją Carterowi, po czym umieszcza dłonie na jego plecach i popycha a na przód.

Carter mijając mnie, patrzy na mnie przenikliwie, więc opuszczam na dół głowę. Nadal mam wrażenie, że jeśli długo będzie wpatrywać się w moje oczy, rozpozna we mnie kobietę. Kiedy znika za drzwiami łazienki, podchodzę bliżej Lori.

– Nie mów mu – mówię najciszej, jak potrafię.

– Nie powiem – odpowiada równie dyskretnie.

Przytakuję, po czym obracam się w stronę stołu. Leży na nim kolejny plecak, inny od tego, w którym Carter trzyma iluzję. Cholera, iluzja!

Szybko patrzę na miejsce, gdzie zostawił pakunek Carter i oddycham z ulgą, gdy nadal tam jest. A obok niego leży oparta o ścianę strzelba, która pierwotnie należała do dziadka. Byłam taka nierozsądna, gdy pojawił się znajomy Lori. Nawet nie pomyślałam o tym, że mógł sprawdzić co jest w plecaku. Gdyby zorientował się, że posiadamy iluzję, z pewnością by ją zabrał. Może nawet powiedziałby o tym Kentonowi. To bardzo możliwe, że się znają, w końcu mieszkają w tym samym mieście.

***

Carter po kąpieli wyszedł z łazienki owinięty tylko w ręcznik wokół bioder. Ponownie sprawił, że poczułam się zażenowana i powoli zaczynam szczerze nienawidzić tego uczucia. Okazało się, że wyszedł, aby zaopatrzyć się w potrzebne rzeczy na dalszą podróż. Wśród kilku naprawdę przydatnych przedmiotów, zabrał także ciuchy. Podał mi parę czarnych spodni oraz szarą bluzę i powiedział, abym się przebrała. Rozmiar był większy, więc z wdzięcznością podziękowałam skinieniem głowy i wróciłam do łazienki. Kiedy wyszłam w czystych ciuchach czułam się dobrze. Jednak postanowiłam za wszelką cenę zabrać moją kurtkę. Nadal czuję na niej spaloną woń, ale jest mi potrzebna.

Carter także był już ubrany i ku memu zaskoczeniu sprawił sobie podobną kurtkę do mojej. Zielonociemną z kapturem i wieloma kieszeniami.

Na zewnątrz zapadł zmrok, więc był to dla nas najlepszy czas, aby opuścić miasto. Pod osłoną nocy przemkniemy niezauważeni. Przynajmniej tak twierdzi Carter.

– Na pewno nie chcesz iść z nami Lori? – pyta poważnie.

– Nie, ale coś czuję, że jeszcze się spotkamy Prescott. Złych licho nie bierze.

– Uciekaj, gdyby Kenton...

– Wiem, wiem. Od lat ci powtarzam, potrafię o siebie zadbać.

Carter przytakuje, po czym zarzuca na siebie ten cięższy plecak z iluzją, a mnie wręcza drugi, znacznie lżejszy. Następnie otwiera drzwi i obraca się w moją stronę, po czym patrzy wyczekująco, aż się także poruszę.

Poruszam się, ale nie w stronę wyjścia. Robię coś spontanicznego, coś co nie sądziłam, że się wydarzy, zwłaszcza względem osoby, którą znam od raptem kilku godzin. Podchodzę do Lori i przytulam ją mocno do siebie. Była dla mnie taka dobra, taka opiekuńcza i przede wszystkim zachowała dla siebie mój sekret. Mimo, iż nie była mi nic winna. Mimo, że Carter to jej prawdziwy przyjaciel i wątpię, by chciała coś przed nim zatajać. Lori obejmuje mnie równie mocno, po czym szepcze, abym tylko ja to słyszała.

– Uważaj na siebie kochanie, ale nie trać wiary w ludzi. Nie wszyscy są potworami.

Chciałabym jej coś odpowiedzieć albo przynajmniej podziękować. Jednak nie mogę tego zrobić w obecności Cartera. Odsuwam się od Lori i patrzę jej prosto w oczy. W jej widzę czułość i mam nadzieję, że podobne emocje może wyczytać i z moich oczu.

Następnie opuszczamy mieszkanie Lori.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top